autor: FoXXMagda
Gwiazda
Sharqa nie patrzyła na tętniące życiem morze, na odbijające się w błękitnej przestrzeni zachodzące słońce, osłaniane przez różowe obłoczki dusz, na głupie i niczego nie świadome mewy, których krzyki wżerały się w jej pulsujący żalem umysł i obolałe ciało.
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.
Gwiazda
Sharqa nie patrzyła na tętniące życiem morze, na odbijające się w błękitnej przestrzeni zachodzące słońce, osłaniane przez różowe obłoczki dusz, na głupie i niczego nie świadome mewy, których krzyki wżerały się w jej pulsujący żalem umysł i obolałe ciało...
Krew, która spłynęła po uzbrojonych w turkusowe łuski łapach, utworzyła na piasku fantastyczne wzory. Mogłyby zachwycić duszę niejednego artysty, gdyby nie farba którymi je stworzono i szklana tafla, przesłaniająca czarne oczy starożytnego stworzenia.
Ból. Ciągły, tętniący w przerwanej błonie skrzydeł i za karkiem, gdzie ugodziła włócznia, w ogonie rozoranym zębami potwora...Nie mogę uciec od bólu, tak jak uciekłam od bitwy, fontanny krwi i ognia błyskawic, huku, znoju i zapachów wojny...
Podnoszę lewą łapę, patrzę; krwawy odcisk na piasku, niczym szkarłatna róża w herbie rycerza, którego to moje zęby wyłamały tarczę i zmiotły jego ciało na stwardniałą od palącego słońca glebę...
Krzywię się z bólem; zabawne. Ja, niegdyś postrach łańcucha gór gdzie się wyklułam i wychowałam, późniejsza bohaterka wielu wojen, uciekłam z pola bitwy tylko dlatego, że taka była ostatnia wola mojego Mistrza i Pana...ale kim on był? Tylko człowiekiem...
Nie człowiekiem – poprawiam się szybko i spuszczam łeb jeszcze niżej, różowa mgiełka rzuca dziecinne światło na moje poszarpane skrzydło, strzępy żywego ciała zwisają smętnie z pokrytego skórą szkieletu...
Był dla mnie kimś więcej niż jeźdźcem, na którego byłam skazana i nie miałam żadnego wpływu na jego wybór, gdy kilka lat temu kazano nam współpracować i stworzyć morderczy duet, latającą machinę doskonałą – Smoka – i jego pilota – Człowieka.
Machina doskonała jednak doskonała nie była – myślę ze wstrętem i kładę się na chłodnym piasku, czołgam się bliżej morza, którego spienione fale zwilżały piasek i chłodziły go; gdy naciskam na niego zranioną łapą, zapada się pode mną i słona woda kąsa żywe mięso, nieosłonięte zdobną w szafirowe łuski skórą i kolcami. Przerażający ból przeszywa mnie niczym partyzana ciało mojego jeźdźca na tamtej ubitej ziemi, gdzie zwarli się w krwawym uścisku bracia i siostry, zarówno na lądzie jak i ponad nim, skrzydło tłukło o skrzydło, wąsy espadonu o klingę bastarda, a krew pobratymcza tryskała na jałową glebę. Co rusz wielkie cielsko uderzało w nią, wzbijając tumany pyłu i grudki ziemi, błoto chlapało na podobne do płacht żaglowców błony skrzydeł. Jeśli raniona śmiertelnie bestia spadała na kłębowisko walczących na ziemi ludzi, przynosiła ze sobą śmierć, wojownicy na koniach i piechurzy z pikami znajdowali ją pod zbrojnym w kolczugę z łusek tułowiem smoczym, z pyska której wionął żar i trucizna, konające zwierzę miotało się ponadto, grubym ogonem miażdżąc kości, odbierając oddechy.
Sharqa z bólem wciągnęła powietrze do pyska, spojrzała na otoczone krwistą poświatą słońce, tańczące nad niebieskimi wrzosowiskami wody mewy...zaraz zniknie za horyzontem, skryje się w morzu otoczone różowym kokonem, nie przepuszczającym błękitnej substancji do palącego wnętrza...