autor: Marek Grochowski
FIFA 11 - recenzja gry
Oczekiwany debiut „jedenastki” uświadamia dwie proste rzeczy: jeszcze nigdy FIFA nie była tak zachowawcza w stosunku do poprzedniczki. Jeszcze nigdy nie była też tak bardzo grywalna.
Piłkarskie porzekadło głosi, że nie zmienia się zwycięskiego składu. Łatwe do przewidzenia było więc, że po zeszłorocznym triumfie nad PES-em ekipa EA Sports będzie konsekwentnie bronić wyniku i zamiast wprowadzać do konsolowej FIF-y rewolucyjne zmiany, zdecyduje się jedynie na niewielkie ulepszenia. Oczekiwany debiut „jedenastki” uświadamia dwie proste rzeczy: jeszcze nigdy next-genowa FIFA nie była tak zachowawcza w stosunku do poprzedniczki. Jeszcze nigdy nie była też tak bardzo grywalna.
Przed premierą głośno mówiło się o dwóch kluczowych elementach – systemach Pro Passing oraz Personality Plus – że wspaniałe, że mają ładne nazwy, że nie będzie ich na PC i że pchną gameplay do przodu. W zderzeniu z rzeczywistością na boisku liczy się głównie ten pierwszy, drugi natomiast jest zbiorem kosmetycznych poprawek, opakowanych w marketingową teorię.
Pro Passing wprowadza do boiskowych akcji dozę swobody w kwestii podań. Jak duży jest jej zakres, zależy od wybranych przez nas ustawień asysty dla sterowania. W najbardziej ambitnym wariancie sami decydujemy o sile podania (optymalną moc wskazuje podziałka na wskaźniku w rogu ekranu). Za sprawą gałki analogowej całkowicie kontrolujemy też jego kierunek. Wymaga to mnóstwa cierpliwości i treningu dla nabrania wprawy, np. podejmowania licznych prób dogrania na wolne pole albo w ciasną przestrzeń pomiędzy zawodnikami rywala. W zamian możemy jednak cieszyć się z niekonwencjonalnych rozwiązań akcji i kąsać przeciwnika okazjami sam na sam. Przyjemność z gry rośnie adekwatnie do precyzji, z jaką stosujemy Pro Passing, i patrząc od strony naszego zespołu, jest to najbardziej odczuwalne usprawnienie w mechanice rozgrywki. Zmiana zdecydowanie pozytywna, która odsyła do lamusa łańcuch podań po sznurku (niesławny ping-pong passing) i dla której warto odejść od serwowanych przez konsolę ułatwień.
Znacznie mniej nowinek niesie system Personality Plus. Teoretycznie odzwierciedla on zarówno wygląd, jak i atrybuty najlepszych piłkarzy, oddając w boiskowych wydarzeniach ich statystyki i specyficzne umiejętności (zobrazowane jako ikonki przy nazwiskach) – krótko mówiąc: sportowy charakter. W praktyce natomiast pod względem wizualnym rzeczywiście można dostrzec kilka zmian – lepsze zróżnicowanie modeli piłkarzy, poprawioną mimikę, dopracowane twarze największych gwiazdorów… Jednak w kwestii gameplaya P+ nie wnosi niczego, co można by traktować jako skok jakościowy w stosunku do FIF-y 10. Już przed rokiem czołowi zawodnicy wyróżniali się nadzwyczajną szybkością, celnością uderzeń czy dryblingiem i nikt im wówczas nie dorabiał do tego specjalnej teorii. Naturalnie cieszy fakt, że Ronaldinho czy Cristiano Ronaldo kiwają jak natchnieni z użyciem swoich markowych zwodów, a Frank Lampard potrafi lepiej huknąć zza pola karnego niż pospolity pomocnik, jednak ta oczywistość nie powinna być wynoszona do rangi nowości.
Autorzy zrobiliby lepiej, promując od początku AI, bo to jego poziom czyni FIF-ę 11 grą lepszą od poprzedniczki. Konsolowy oponent nareszcie regularnie stosuje drybling. Nie parę zwodów na mecz, by zaakcentować, że próbował wyrafinowanego ataku, lecz całe serie kiwek, urozmaicone klepkami z partnerem. Sztuczna inteligencja najrozmaitszymi metodami próbuje obejść naszych obrońców przez cały czas spotkania. Najlepsze jest to, że nie odnosimy wcale wrażenia, iż wdając się w drybling, przeciwnik wpadł w trans, z którego nie da się go wytrącić – wyczuwając odpowiednio tempo, możemy przerwać sekwencję zwodów jockeyem (pod lewym triggerem), bez potrzeby uciekania się do brutalnego faula. Inna sprawa, że kartki za przewinienia zdarzają się w „jedenastce” dość rzadko, a arbiter przez zauważalnie dłuższą chwilę stosuje do faulowych akcji przywilej korzyści. Przy liberalnej postawie sędziego AI jest w swoich działaniach bardziej zdecydowane – nie odpuszcza krycia przy stałych fragmentach gry i rozpycha się łokciami nawet przy naszych wyrzutach z autu i wykopach od bramki.
Poza powyższymi usprawnieniami mamy do czynienia ze starą dobrą (a nawet świetną) FIF-ą, której już przed rokiem niewiele można było wytknąć. Błędy raportowane przez fanów – jak łatwe loby czy nienaturalne animacje bramkarzy (np. przy łapaniu słabo kopniętej piłki z rzutu wolnego) zostały w większości wyeliminowane, z kolei kluczowe dla gry przechwyty, wypuszczenia łaciatej przed siebie zaraz po otrzymaniu podania czy walki o górne piłki poddano jeszcze raz dokładnej obróbce. Wszystko to dopełnia obrazu płynnej, realistycznej rozgrywki, która stwarza możliwość kreowania nie tylko efektownych, ale też skutecznych ataków. Akcje świetnie się zazębiają, a dodatkową satysfakcję daje świadomość, że nasze finezyjne wykończenia piłek to skutek celnych, dobrze mierzonych podań i dośrodkowań, rzadziej natomiast konsekwencja przypadkowych odbić futbolówki od nóg przeciwnika. Grywalność jest bezsprzecznie największym atutem tegorocznej odsłony cyklu.
Rzeczą, która wprawdzie stanowi nowość, ale przewija się gdzieś tam przez drugi plan, jest opcja rozgrywania meczów w roli bramkarza – także w trybie multi, bo wreszcie FIFA obsługuje potyczki 11 na 11. Jako golkiper dysponujemy standardowym dla tej pozycji zestawem ruchów, a oprócz interwencji w polu karnym (parad, chwytania dośrodkowań czy wychodzenia do napastnika) możemy także dyrygować kolegami z drużyny, sugerując im podania, wrzutki, strzały oraz zagrania w defensywie. Problemem jest to, że niezależnie od klasy przeciwnika przez większą część spotkania nudzimy się między słupkami własnej bramki, zaś odbywając rozrywkowe wycieczki do przodu, ryzykujemy utratę gola. Granie bramkarzem jest więc atrakcją jedynie dla tych, którzy albo naprawdę ubóstwiają tę pozycję, albo koniecznie muszą zaspokoić swoją ciekawość, związaną z odmienną specyfiką sterowania golkiperem. Cudów i wodotrysków absolutnie w tym trybie brak.
Rozrywkę na dłuższą metę, bo maksymalnie aż na 15 sezonów, stanowi opcja Kariery, w której zgrupowano dawny tryb menadżerski i Be a Pro, a na dokładkę przygotowano miks w postaci wariantu Player Manager, w którym możemy rozgrywać mecze zarówno jako pojedynczy zawodnik, jak i cała drużyna. Mało tego, gdy w Karierze zakończymy swoją przygodę jako piłkarz, mamy szansę wcielić się w szkoleniowca i w dalszym ciągu odnosić sukcesy oraz zaliczać kolejne achievementy. Roboty jest na wiele miesięcy, mimo że twórcy znowu nie dopilnowali kilku szczegółów – m.in. kontrowersyjnych transferów AI, które gracze sygnalizowali już w zeszłym roku.
FIFA 11 wprowadza do serii garść usprawnień stricte technologicznych. Mowa przede wszystkim o dostępnym w sieci systemie Creation Centre, czyli zestawie narzędzi, który za pośrednictwem przeglądarki pozwala w przystępny sposób tworzyć drużyny i zawodników, określać ich wygląd, atrybuty, elementy ubioru, samodzielnie wybierać herby i barwy klubowe czy nawet stadiony. Następnie wszystko to można zaimportować do gry albo podzielić się swoim dorobkiem z innymi. Do bycia kreatywnym zachęca też opcja używania w ścieżce dźwiękowej własnych sampli i stosowania ich jako kibicowskich przyśpiewek albo reakcji na boiskowe wydarzenia, np. zdobycie gola. Zawsze to pewne urozmaicenie, jeśli komentarz duetu Szpakowski-Szaranowicz zaczyna nas nużyć.
Poza tym kopanka EA Sports może poszczycić się szczegółową, gdzieniegdzie fotorealistyczną oprawą, w której autorzy znów najwięcej uwagi poświęcili sylwetkom zawodników. Choć można zobaczyć to wyraźnie jedynie na cut-scenkach, to widać, że piłkarze mają bogatszą mimikę oraz bardziej naturalną gestykulację. Dodano im również kilka cieszynek, w tym celebrowanie gola w interakcji z kilkoma kolegami z zespołu. Jeśli zaś denerwował Was widok na trybuny, którego w zeszłym roku nie dało się pominąć przy zmianie zawodnika, to zastąpiono go znacznie ciekawszym zbliżeniem kamery na zdejmowanego piłkarza i małą tabelką z jego dokonaniami. Po ostatnim gwizdku mamy też dużo łatwiejszy dostęp do spisu najlepszych akcji, a powtórki możemy zapisywać na dysku w formie filmików, by potem chwalić się nimi znajomym w Internecie.
Z drugiej strony, twórcy nie ustrzegli się też paru technicznych niedoróbek. Czasem zdarza się, że przed załadowaniem meczu na ekranie treningowym poruszamy się przez moment zawodnikiem-widmem i dopiero po chwili jego sylwetka staje się widoczna. Na replayach z kolei można wychwycić, że przy bliskim kontakcie stopy piłkarzy przenikają się. Nie są to jednak niedociągnięcia, które psułyby ogólny odbiór gry, a raczej drobne mankamenty, które powinny załapać się na listę poprawek w następnym wydaniu.
FIFA 11 jest dla serii kolejnym, choć nieśmiałym, krokiem ku większej grywalności. Zmiany w podaniach dodały rozgrywce wiele swobody, a sztuczki techniczne w wykonaniu AI sprawiły, że mecze stanowią teraz jeszcze większe wyzwanie. System P+ okazał się wprawdzie marketingowym chwytem, ale tak naprawdę ani Personality Plus, ani Minus, ani Pro Passing czy Emo Kissing nie zmienią faktu, że na obecnej generacji konsol EA Sports dotarło właśnie do miejsca, w którym FIFA jest już grą kompletną. Może nie w każdym calu perfekcyjną, ale w pełni przez ostatnie lata ukształtowaną – taką, która jak XIX-wieczny biurokrata z urzędu patentowego sugeruje, że „wszystko, co było do wynalezienia, zostało już wynalezione”, a poszczególne elementy będą już tylko szlifowane. Nim nadejdzie więc kolejne pokolenie platform, zagadnieniem pojawiającym się przy tworzeniu dalszych edycji będzie raczej nie „co ulepszymy?”, tylko „jak to najpierw nazwiemy?”. Trudno jednak protestować, gdy ma się do czynienia z grą tak przemyślaną i dostarczającą tak wielkiej przyjemności.
Marek „Vercetti” Grochowski
PLUSY:
- realizm;
- AI chętne do dryblingu;
- zgodnie z obietnicą – podania wykonywane dokładnie w takim kierunku i z taką siłą, jak chcemy;
- nowe, pozaboiskowe dodatki – system Creation Centre, zapisywanie powtórek na dysku, importowanie przyśpiewek etc.
MINUSY:
- przereklamowane Personality Plus.