autor: Szymon Liebert
Recenzja gry R.U.S.E. - czy II wojnę światową można wygrać z padem w ręku?
Czy II wojnę światową można wygrać za pomocą konsolowego pada? Na to oraz inne pytania odpowiadamy w recenzji gry R.U.S.E. w wersji na Xboksa 360.
Strategia czasu rzeczywistego na konsolach? Przerabialiśmy to wiele razy – jak dotąd z niezbyt dobrym rezultatem. Konieczność wprowadzenia ograniczeń w mechanice ze względu na specyficzny kontroler często wypaczała ideę gatunku. Najnowszy produkt firmy Ubisoft i studia Eugen Systems ma ambicje stać się pełnoprawną strategią i jednocześnie zainteresować graczy widowiskową oprawą wizualną. Zdaniem autorów przepisem na sukces jest oryginalny system rozgrywki, który będzie wyróżniał się na tle typowych wojennych produkcji. Czy za pomocą pada od Xboksa 360 oraz różnych wywiadowczych sztuczek da się wygrać globalny konflikt?
Deweloper znany z oryginalnych pomysłów (Act of War: Direct Action) podjął niezwykle popularny w grach temat II wojny światowej, w której bierzemy udział po stronie amerykańskiej. W kampanii składającej się z kilkudziesięciu misji odwiedzamy najbardziej charakterystyczne fronty konfliktu (Afrykę, Europę) i dokładamy kilka groszy do znanych operacji. Dzięki temu w skórze pułkownika (a później generała) Joe Sheridana dowodzimy oddziałami w Tunezji, zdobywamy wzgórze Monte Cassino, lądujemy w Normandii podczas D-Day, a nawet pomagamy armii Pattona. Wszystko to zostało spięte przerywnikami filmowymi, w których skupiono się na postaci głównodowodzącego. Pełnienie odpowiedzialnej funkcji łatwe nie jest, tym bardziej, że trudno odróżnić lojalnych sprzymierzeńców od podwójnych agentów.
Fabuła to jeden ze słabszych elementów R.U.S.E., bo chociaż opowieść jest solidna, to jednak razi jej drętwota (dwa tuziny betonowych żartów gwarantowane), przerysowanie (wszelkie niesnaski bohaterowie akcentują do przesady) i nieporadność (niektóre przejścia narracyjne są zabawne). W skrócie – historia dotyczy wspomnianego szpiega (o kryptonimie Prometeusz), który działa w sztabie Sheridana i niejednokrotnie krzyżuje plany aliantów. Na szczęście po strategii nie oczekujemy górnolotnych dialogów i perfekcyjnie ukutej opowieści, ale konkretów na polu bitwy. W tym aspekcie produkcja rozwija skrzydła. Głównym patentem są tytułowe fortele, czyli zagrania wywiadowcze, które pozwalają zdezorientować wroga, ukryć jednostki czy przyspieszyć infrastrukturę. To doskonały dodatek do rozgrywki, która sama w sobie również jest ciekawa.
W R.U.S.E. przejmujemy kontrolę nad piechotą, artylerią, jednostkami pancernymi, wywiadowczymi oraz powietrznymi. Jednocześnie musimy dbać o stały dopływ surowców z punktów zaopatrzenia oraz budować infrastrukturę (czyli fabryki kolejnych typów pojazdów). Wszystkie budynki w grze, oprócz bunkrów i stacjonarnych dział, może przejąć piechota, co często jest najlepszym rozwiązaniem (w końcu zyskujemy nowy przybytek). Kampania wprowadza nas delikatnie w ten model rozgrywki, prezentując słabości i zastosowanie kolejnych typów oddziałów. Poznajemy w niej także stopniowo poszczególne fortele, które niejednokrotnie mogą zmienić oblicze bitwy. Interfejs gry jest w tym przypadku dość intuicyjny – wskazując jednostkę, otrzymujemy graficzny podgląd jej skuteczności w starciu z różnymi typami oddziałów.
Poszczególne zadania kampanii zawierają zróżnicowane cele, więc nie musimy za każdym razem zaczynać wszystkiego od nowa i budować bazy od zera. W niektórych misjach dowodzimy ograniczoną liczbą jednostek (np. zwiadem lotniczym), a w innych działamy z zaskoczenia. Sporo typów lekkich oddziałów – w tym przede wszystkim piechota – może ukrywać się na bagnach, w lasach oraz miastach. Tworząc zasadzki, zyskujemy znaczną przewagę nad czołgami i innymi pojazdami – ukształtowanie mapy ma dzięki temu ogromne znaczenie. Taktyka działa także w drugą stronę, więc przeprowadzanie kolumny pancernej bez odpowiedniego zwiadu jest bardzo ryzykowne. Pomysłów na zrównanie bazy przeciwnika z ziemią jest sporo – otrzymujemy silne jednostki do walki z bliska i różnego typu działa dalekobieżne czy skuteczne bombowce.
Ogrom dostępnych taktyk nie oznacza, że mamy do czynienia ze strategią wybitnie realistyczną. Wręcz przeciwnie, R.U.S.E. to po prostu pewien pomysł na mechanikę walki, który w akcji sprawdza się naprawdę nieźle. Deweloperowi udało się stworzyć widowiskową i dynamiczną grę, przy jednoczesnym zachowaniu strategicznej głębi. Chociaż czasami tempo zabawy nieco zwalnia – szczególnie gdy nie mamy dostępnych forteli przyspieszających jednostki – to ogólnie gra wymaga sto procent uwagi i aktywności. Sprawni gracze przeprowadzą w niej bez trudu karkołomne operacje, które są możliwe dzięki wywiadowczym taktykom i szerokiemu asortymentowi sprzętu. Opanowanie chaosu dużej bitwy łatwe nie jest, bo taktyka na bezpośredni szturm najczęściej tu zawodzi. To najlepszy dowód na to, że produkcja spełnia założenia gatunku.
Najważniejszym pytaniem w przypadku konsolowej strategii jest jakość sterowania. Trzeba przyznać, że autorzy gry poradzili sobie nieźle z tym trudnym zadaniem, chociaż w dalszym ciągu nie wszystko jest tu w pełni komfortowe. Jednostki możemy wybrać na kilka sposobów – przycisk A zaznacza jedną, X wskazuje wszystkie z danego typu, a prawy trigger to wybieranie obszarowe. Dowodząc armią, musimy operować jednocześnie prawym analogiem, który odpowiada za przybliżanie i oddalanie kamery. Zależnie od poziomu zbliżenia wojska są reprezentowane przez pojedyncze oddziały lub żetony symbolizujące całe grupy. Dzięki temu przenoszenie większych części armii nie stanowi problemu – wystarczy oddalić widok i użyć prawego triggera. Wszystkie rozkazy – dotyczące przemieszczania, ataku czy przejęcia budowli – wydajemy wciskając A.
Podczas zabawy spędzamy sporo czasu na wertowaniu stron menu produkcyjnego, z poziomu którego tworzymy jednostki i budynki oraz operujemy fortelami. Żeby wypuścić do boju batalion czołgów, trzeba się trochę nagimnastykować – przy każdej jednostce musimy wybrać dany typ i umiejscowić na mapie jego „fantom” (czyli punkt docelowy). W niektórych bitwach mamy sporo surowców i dużo strat, więc posiłki są potrzebne regularnie. Przydałyby się ułatwienia w stylu zautomatyzowania procesu. Tym bardziej, że w późniejszej fazie gry dysponujemy kilkoma oddziałami danego typu i przebrnięcie przez menu zabiera kilka sekund. Tymczasem każda zmarnowana w nim chwila to kolejne ofiary w szeregach naszej armii.
Produkcja Ubisoftu jest satysfakcjonującą przeprawą, która jednak leniwych graczy zmęczy swoim tempem. Próbowanie swoich sił w trybie multiplayer czy w specjalnych operacjach i bitwach bez przygotowania sprowadzi niejedną osobę na ziemię. Na polu walki trzeba działać błyskawicznie i wiedzieć, jakie są nasze możliwości – w innym przypadku komputerowy lub ludzki przeciwnik rozniesie nas w pył. Pod ostrzałem wroga kłopoty sprawia sterowanie i zaznaczanie jednostek, które czasem trochę wariuje (np. pod uwagę brane są odległe oddziały) i jest niedokładne. Razi również brak możliwości ustalania taktyk dla podwładnych oraz ich głupota. To sprawia, że musimy doglądać wszystkiego osobiście i sprawdzać, czy oddział komandosów na pewno schował się w lesie, a nasze czołgi nie atakują obiektu, który mamy przejąć.
R.U.S.E. jest wizytówką firmy Intel, która prezentuje na jego przykładzie moc procesorów Core i7 i najlepiej prezentuje się na pecetach. Mimo to na Xboksie 360 gra studia Eugen Systems wygląda naprawdę nieźle – duże wrażenie robi system przybliżania i oddalania kamery. Obszary działań w poszczególnych misjach zostały potraktowane w nieco metaforyczny sposób – gdy oddalimy widok, przeniesiemy się bezpośrednio z pola bitwy do siedziby sztabu i zobaczymy stół z mapą. Tak duża skala wymagała poświęceń, więc w grze nie brakuje różnych artefaktów graficznych psujących nieco ogólne wrażenie. Niestety, często zdarzają się też spadki płynności animacji, co utrudnia dowodzenie. Denerwujące są też przerywniki stworzone na silniku gry – tracimy w nich kontrolę nad tym, co się dzieje, a czas płynie dalej i nasze (nieporadne) jednostki muszą przez chwilę radzić sobie same.
R.U.S.E. to udane połączenie dynamicznej i widowiskowej rozgrywki z rozbudowaną mechaniką strategii. Twórcy gry podjęli się niełatwego zadania i wyszli z niego obronną ręką. Dzięki temu posiadacze pecetów i konsol otrzymują produkcję, która jednocześnie wymaga dużej zręczności i strategicznego zacięcia, a przy tym wszystkim cieszy oko wszechobecnymi wybuchami. Wprowadzenie do zabawy wspomnianych forteli, kojarzących się trochę z grami planszowymi, urozmaica kampanię i zapewne rozgrywkę wieloosobową (z racji braku innych graczy nie mogliśmy przetestować jej przed premierą). Gdyby tylko gra działała nieco płynniej, zawierała więcej ułatwień w zakresie interfejsu, sprawniej zajmowała się jednostkami, których nie doglądamy, i oferowała bardziej angażującą fabułę, to mielibyśmy do czynienia z prawdziwym hitem.
Szymon „Hed” Liebert
PLUSY:
- ciekawy pomysł na strategię;
- mnóstwo taktyk i możliwości;
- zróżnicowane misje w kampanii;
- przyjemna oprawa audiowizualna.
MINUSY:
- problemy ze sterowaniem (zaznaczanie i grupowanie jednostek, mała precyzja);
- miałka warstwa fabularna i dwa tuziny drętwych żartów;
- spadki płynności animacji.