R.U.S.E. - recenzja gry
Mimo że na dobrą sprawę R.U.S.E. nie różni się niczym od tradycyjnych RTS-ów, gra sprawia wrażenie świeżej i oryginalnej, w czym zasługa kapitalnego pomysłu na sposób prezentacji akcji.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Choć fani RTS-ów nie są zasypywani nowymi tytułami w takim stopniu jak choćby miłośnicy strzelanin, to jednak tegoroczne lato mogą zaliczyć do udanych. Najpierw na rynek trafiła druga odsłona cyklu StarCraft, który uważany jest za jedną z najlepszych serii w historii gatunku, a teraz otrzymali zupełnie nowy, choć nie mniej interesujący produkt – R.U.S.E. Stworzoną przez francuskie studio Eugen Systems grę recenzowaliśmy w ubiegłym tygodniu, ale była to edycja dedykowana konsoli Xbox 360. Dziś sprawdzamy, jak ta świeża i w pewien sposób oryginalna strategia radzi sobie na pecetach.
Głównym bohaterem gry jest major Joe Sheridan – amerykański dowódca, który bierze czynny udział w kilku słynnych operacjach, jakie miały miejsce podczas II wojny światowej: wypieraniu Niemców z Afryki Północnej, walkach we Włoszech, ataku na wzgórze Monte Cassino, a nawet w lądowaniu w Normandii i ostatniej ofensywie skierowanej przeciwko hitlerowskim Niemcom. Autorzy wyraźnie popuścili tu wodze fantazji, ale w sumie możemy przymknąć na to oko – nie o realizm tu przecież chodzi, ale o fakt, że Sheridan, a co za tym idzie, również gracz, może walnie przyczynić się do zwycięstwa aliantów na wielu różnych polach bitew.
Fabuła najnowszego dzieła firmy Eugen Systems osnuta jest wokół postaci Prometeusza – niemieckiego superszpiega, który systematycznie dostarcza hitlerowskiemu dowództwu informacji na temat poczynań aliantów. Ci ostatni próbują go schwytać, ale wrogi agent doskonale się maskuje i wciąż udaje mu się wyprowadzać w pole zarówno Sheridana, jak i jego kolegów ze sztabu. Kolejne etapy opowieści przedstawione są w formie krótkich przerywników filmowych, wyświetlanych pomiędzy misjami, i choć zrealizowano je sprawnie pod względem technicznym, to jednak pozostawiają sporo do życzenia. Dlaczego? Winę za to ponoszą skażone drętwotą dialogi, wymuszone i niezbyt śmieszne żarciki oraz przewidywalny do bólu scenariusz. Fabuła zdecydowanie nie jest najmocniejszą stroną tej gry, ale też, co warte podkreślenia, nie najważniejszą.
W czym zatem tkwi siła R.U.S.E.? W specyficznym podejściu do prezentacji samego konfliktu. W produkcie firmy Eugen Systems walka toczy się na kwadratowym stoliku, który zawiera obszerny fragment wirtualnego terenu. W roli dowódcy stoimy bezpośrednio nad tą planszą i obserwujemy działania wojenne w czasie rzeczywistym. Możemy przesuwać wojska po mapie, wydawać im rozkazy do ataku, rozwijać infrastrukturę i generalnie robić wszystko to, co w innych grach tego typu. Za każdym razem, gdy wprawimy wojska w ruch, na ekranie pojawiają się charakterystyczne kolorowe strzałki, symbolizujące kierunek natarcia. Choć R.U.S.E. jest tak naprawdę zwykłym RTS-em, dzięki tego typu zabiegom odnosimy wrażenie, że gra jest czymś więcej niż tylko prostym klikadłem, gdzie wygrywa ten, kto nie tylko sprytniej, ale i szybciej przesunie swoje wojska.
Złożona z dwudziestu trzech misji kampania zrealizowana jest w typowym dla większości RTS-ów stylu. Na początku R.U.S.E. oddaje nam do dyspozycji najprostsze jednostki oraz mozolnie wpaja podstawowe zasady rządzące na polu bitwy. Tak uczymy się, że piechota o wiele lepiej radzi sobie w walce, gdy schowamy ją w miastach lub w lasach, że ukryte w gąszczu drzew jednostki wroga najpierw należy wykryć za pośrednictwem jednostek zwiadowczych, że kluczem do utrzymania pozycji jest prawidłowe rozmieszczenie wojsk itd. Z czasem otrzymujemy coraz lepsze wyposażenie, a w późniejszych misjach pojawia się także opcja rozbudowy infrastruktury, która ze względu na swoje strategiczne znaczenie (możliwość powoływania do życia nowych oddziałów), staje się głównym celem ataków przeciwnika.
Z typowymi przedstawicielami gatunku R.U.S.E. ma jeszcze jedną cechę wspólną – powolny, ale systematyczny wzrost poziomu trudności. W początkowych misjach problemu nie ma, bo gra niemal prowadzi użytkownika za rękę, ale gdy wylądujemy w Normandii, trzeba wszystkie zdobyte wcześniej nauki skutecznie wykorzystać. Wróg lubi nacierać z kilku stron jednocześnie, próbuje atakować nasze tyły, do walki kieruje zróżnicowane typy wojsk, które muszą zostać zdjęte przez odpowiednie jednostki (działa tu zasada kamień – papier – nożyce), a w tym całym bałaganie trzeba jeszcze pilnować produkcji jednostek, utrzymywać linie zaopatrzenia i kierować posiłki w te miejsca, gdzie są one najbardziej potrzebne.
Na szczęście dla grającego R.U.S.E. pozwala w dowolnych momentach zabawy sięgać po asy z rękawa, które w różny sposób pomagają przechylić szalę zwycięstwa na stronę aliantów. Mowa oczywiście o tytułowych fortelach, czyli mocach specjalnych, uaktywnianych na życzenie w trakcie rozgrywki. Jak to działa? Bardzo prosto. Program oddaje do dyspozycji dowódcy kilka ułatwień, np. możliwość ukrycia sojuszniczych jednostek przed wzrokiem przeciwnika lub przyspieszenia wszystkich wojsk w danym sektorze. Liczba forteli jest stale ograniczona, więc jeśli wydamy punkty niezbędne do ich odpalenia, trzeba cierpliwie poczekać na ich powtórne zgromadzenie. Oczywiście wraz z naszymi postępami w kampanii repertuar owych „magicznych mocy” stale się powiększa, więc im brniemy dalej, tym robi się ciekawiej.
Połączenie wszystkich wymienionych wyżej elementów dało piorunujący efekt. Gra autentycznie wciąga jak bagno, bo ani przez chwilę nie pozwala się nudzić – cały czas trzeba mieć oczy dookoła głowy i na bieżąco reagować na wszelkie zagrożenia. Jednocześnie trzeba wykazać się zmysłem taktycznym i umiejętnie przesuwać swoje jednostki naprzód, by osiągnąć wyznaczone przez dowództwo cele. R.U.S.E. kładzie bardzo mocny nacisk na planowanie – zaniedbanie którejś z kluczowych czynności, np. zwiadu, zazwyczaj okazuje się tragiczne w skutkach. Tylko przez własną głupotę doprowadziłem do sytuacji, w której kolumna pancerna została rozbita w mgnieniu oka przez garstkę ukrytych pomiędzy budynkami żołnierzy, bo nie chciało mi się „tracić” czasu na rekonesans.
R.U.S.E. może poszczycić się bardzo ładną jak na grę strategiczną oprawą wizualną, w czym zasługa silnika IRISZOOM. Świetne wrażenie robi zwłaszcza przybliżanie i oddalanie niesamowicie szczegółowego terenu – gdy zdecydujemy się przesunąć kamerę maksymalnie w górę, na stole pojawiają się symbolizujące jednostki żetony, a gdy zjedziemy w dół, ekran wypełniają trójwymiarowe modele – żadnej fuszerki. Nieźle prezentuje się też dźwięk, zwłaszcza muzyka, ale tutaj ogólne wrażenie psują ludzie podkładający głos w polskiej wersji językowej. Dubbing wypadł dość przeciętnie i choć zdarzają się znośne kreacje, generalnie kwestie mówione sprawiają mizerne wrażenie. Jeśli następnym razem sięgnę po ten produkt, z pewnością będzie to wersja anglojęzyczna.
Do kategorii wad zaliczyłbym też utrudnione sterowanie, momentami potrafiące mocno dać w kość. R.U.S.E. niepotrzebnie komplikuje obsługę gry tam, gdzie w ogóle nie jest to konieczne, np. podczas szkolenia nowych wojsk. Program zatwierdza budowę jednostki dopiero wtedy, gdy ustawimy jej fantom na mapie – nie da się zatem stworzyć czołgu, nie wskazując miejsca, gdzie ma się on udać, gdy produkcja zostanie zakończona. Normalnie nie stanowi to problemu, ale gdy wokół świszczą kule, a wróg naciera z impetem na nasze umocnienia, na walkę z interfejsem wyraźnie szkoda czasu. Drażni też wybór poszczególnych jednostek, gdy w jednym miejscu znajduje się ich większe skupisko. Przybliżanie kamery, by rozdzielić przyklejone do siebie wojska, jest nieco uciążliwe. Szczerze powiedziawszy, nie wyobrażam sobie, jak to wygląda na konsolach, gdzie do obsługi gry używa się mniej precyzyjnego od myszki pada.
R.U.S.E. to produkt zaskakująco wręcz świeży. Dawno już nie grałem w RTS-a, który sprawiałby tak dobre wrażenie od samego początku zmagań, zaskakiwał oryginalnością i na dodatek potrafił skutecznie zatrzymać mnie przed komputerem na długie godziny – pamiętajmy, że oprócz kampanii, są jeszcze luźne operacje, no i multiplayer (tryb kooperacji także obecny). Mimo że mechanizmy rozgrywki nie należą do specjalnie skomplikowanych, realia historyczne potraktowano tu bardzo luźno, wojną na stole rządzą momentami niemające nic wspólnego z realizmem zasady, a użytkownik musi czasem przed walką z wrogiem stoczyć bój z interfejsem, produkt firmy Eugen Systems sprawia bardzo korzystne wrażenie. Francuskie studio wciąż zaskakuje pomysłami i chwała mu za to, bo dzięki niemu znów miałem okazję przeżyć wspaniałe chwile, posyłając przeciwko hitlerowcom armię wirtualnych żołnierzy. Świetny produkt.
Krystian „U.V. Impaler” Smoszna
PLUSY:
- świetnie zrealizowana kampania, różnorodne misje;
- odpowiednio trudna w późniejszej fazie rozgrywki;
- mało realistyczne, ale za to interesujące fortele;
- dodatkowe atrakcje w postaci luźnych operacji i trybu multiplayer;
- niezłe rozwiązania w mechanice, mimo prostoty wyróżnia się na tle innych RTS-ów;
- bardzo ładna od strony wizualnej.
MINUSY:
- kłopotliwy momentami interfejs;
- fabuła;
- polski dubbing.