Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

BattleTech Recenzja gry

Recenzja gry 2 maja 2018, 11:30

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja gry BattleTech – mecha dobra gra

Jak dobrze wykorzystać licencję popularnej marki pokazuje BattleTech. Jeszcze nigdy tak niewielu nie zrobiło tak wiele dla tak wielu fanów taktycznych starć wielkich mechów.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

BattleTech to niezła gra. Obowiązkowa pozycja dla fanów marki, ale jeśli kochacie inne taktyczne strategie turowe, jesteście weteranami Laser Squadu, Sabre Teamu, XCOM-ów, a Jagged Alliance macie w małym palcu, nowe dzieło Harebrained Schemes po prostu musi się Wam spodobać. Odpalcie Steama lub GOG-a, rozgrzejcie silniki maszyn i udajcie się w kilkudziesięciogodzinną podróż po galaktyce pełnej szlacheckich rodów walczących o strefy wpływów przy pomocy najemników wyposażonych w najpotężniejszą broń przyszłości – pancerne kolosy zwane mechami.

BattleTech to uniwersum, w którym zakazano używania broni jądrowej i bombardowań orbitalnych. To świat, w którym w stalowym potworze stajemy oko w oko z wrogiem. No chyba że zdecydujemy posłać się w jego kierunku salwę rakiet, „kitrając” się gdzieś za wzgórzem, jedynie naprowadzani przez jednostkę zwiadowczą. To gra wielu wyborów, strategii, niekończących się zleceń i konieczności ciągłego dbania o pełny portfel. Innymi słowy – kapitalny kawałek softu.

Na ekranie dowodzenia sporo się dzieje, ale połapanie się w zawiłościach interfejsu nie jest trudne i po kilku pierwszych misjach gracz całkowicie się z nim oswaja.

Każda saga ma swój początek

PLUSY:
  1. bardzo dobrze rozwiązana mechanika kierowania własnym oddziałem najemników;
  2. uwzględnienie całego dobrodziejstwa BattleTecha przy konstrukcji i uzbrajaniu mechów;
  3. pełnoekranowe grafiki będące głównym elementem scenek przerywnikowych;
  4. kapitalny klimat towarzyszący potyczkom;
  5. muzyka.
MINUSY:
  1. dość sztampowa fabuła kampanii dla jednego gracza;
  2. niepowalające jakością grafiki lokacje, w których toczą się zmagania mechów;
  3. długie loadingi.

Wyznam, że okres zapoznawania się z BattleTechem był dla mnie dość ciężki. Pierwsze godziny rozgrywki niespecjalnie wciągają – są w zasadzie jedynie nudnawym, a obowiązkowym, bo jednocześnie uczącym podstaw mechaniki, wstępem do sztampowej opowieści o zdradach wielkich rodów i walce o powrót na należny tron. Podobny schemat wykorzystywany był wiele, wiele razy i ewentualne zwroty akcji mało kogo są w stanie zaskoczyć. A szkoda, bo potencjał na interesującą opowieść na pewno był, tym bardziej że scenarzystom klawiatura nie przeszkadzała w napisaniu dosłownie ton tekstu, przez który trzeba przebrnąć. Gdyby fabuła porywała, nie byłoby to problemem, ale w tym przypadku... trochę się irytowałem i chyba po raz pierwszy zabrakło mi w grze dubbingu. Przy ciekawie dobranych głosach i porządnym aktorstwie mógłbym uniknąć umierania z nudów.

Warto jednak mozolnie przedzierać się przez ramki tekstu dotyczące zależności w przedstawionym świecie i jego historii. Ta solidna dawka wiedzy pozwala lepiej zrozumieć oglądane na ekranie wydarzenia, a także poczuć klimat uniwersum bez potrzeby wertowania dziesiątków papierowych podręczników, które wychodziły przez lata do stołowej wersji gry.

Nie chciałbym być źle zrozumianym. Dobrze, że w ogóle w grze jest jakakolwiek kampania i fabularyzowana historia, bo znając dzisiejszą branżę, nie zdziwiłbym się, gdyby autorzy zadowolili się stworzeniem platformy do starć multiplayerowych. Zapewne BattleTech znalazłby wtedy sobie jakąś niszę, skutecznie ją wypełniając, natomiast w obecnym kształcie stanowi ogromne pole do popisu dla społeczności moderskiej.

Kolejność działania zależy od inicjatywy danej jednostki. Mniejsze mechy są bardziej mobilne i szybsze, wobec czego zazwyczaj działają jako pierwsze.

Nie(dola) najemnika

Po przebrnięciu przez otwarcie kampanii i misję korporacyjną zaczynamy kierować własnym zespołem najemników. Dość szybko jesteśmy rzuceni, póki co, na płycizny wojennych działań, motywowani dodatkowo bankowymi długami. Odniosłem wrażenie, że oto przede mną kolejna hardcorowa gra, która zamierza skopać mi cztery litery, pokazując, gdzie jest miejsce początkującego, jednak... nie. BattleTech został oszczędnie wyposażony w samouczki, ale stopień trudności kolejnych starć jest wyważony i ewidentnie przerżniemy tylko wtedy, kiedy całkowicie zignorujemy zagrożenie ze strony wroga. Poza tym poziom skomplikowania każdego zlecenia symbolizowany jest liczbą głów Atlasa (to olbrzymi, stutonowy mech), więc z góry wiemy, na co się piszemy. Początkowe zlecenia to ledwie połówka głowy, ale w miarę dysponowania przez nas coraz lepszymi maszynami i bronią wyzwania stają się trudniejsze.

Lokacje w grze są bardzo zróżnicowane, a wpływ na przegrzewanie się systemów mechów ma lokalna temperatura otoczenia.

Obejmując dowodzenie nad grupą najemników, musimy zadbać nie tylko o wyposażenie mechów. BattleTech, wzorując się na popularnych grach taktycznych, zawiera również moduł ekonomiczny, wymagający utrzymania balansu pomiędzy przeznaczaniem pieniędzy na rekrutów i ich miesięczne zarobki, na naprawy mechów i na zakupy nowych modułów lub broni. Nasz budżet zależy od negocjowanych kontraktów – możemy zarobić maksimum oferowanej kasy, ale zapłacimy za to mniejszą liczbą fantów pozbieranych z pobojowiska oraz wolniej rosnącym prestiżem. Graty oczywiście uzupełniają nasze straty i pozwalają budować następne maszyny, prestiż to z kolei lepiej płatne zlecenia. Sztuką jest operowanie tą mechaniką w taki sposób, aby na wszystko starczyło nam środków.

Czterej pancerni i mech

Mechy. O rany, jakże pięknie ta gra czerpie ze stołowego oryginału. Kto zagrywał się w przesuwanie figurek, ten z miejsca zakocha się w wersji elektronicznej. Jest tu dosłownie wszystko, co uczyniło produkt studia FASA tak fantastycznym. Montowanie różnych rodzajów broni na elementach pancerza, systemów pomocniczych, silników skokowych i wiele, wiele więcej. Można sporo czasu spędzić w module odpowiedzialnym za przygotowanie maszyn do walki, bawiąc się różnymi rozwiązaniami i dopasowując pancerne kolosy do ulubionego stylu gry.

W czteroosobowej lancy (bo tak zwie się ekipa mechów) wolno używać dowolnych typów maszyn – nic nie stoi na przeszkodzie, by wybrać tylko te ciężkie i zmieść przeciwnika samym podmuchem wystrzeliwanych rakiet. A może lepiej sprawdzi się niewielki mech Locust, który puszczony na zwiad przed główną siłą uderzeniową spenetruje szeregi wrażych sił?

Amir Kowalski jest początkującym pilotem mecha, który dopiero w trakcie trwania kampanii nauczy się nowych umiejętności. O ile wcześniej nie zginie.

Piloci w miarę zdobywania doświadczenia awansują i uczą się nowych sztuczek, należy więc o nich dbać. O zgon tutaj nietrudno, ale nawet lżejsze obrażenia mogą wyeliminować najemnika na ponad sto dni, a warto wspomnieć, że gra korzysta z czasu, podobnie jak np. seria XCOM. Sto dni to sporo, tym bardziej że taki pilot stale obciąża nasz budżet. Planując akcje, trzeba też brać pod uwagę czas potrzebny, by dotrzeć na miejsce, który niejednokrotnie wynosi dwa tygodnie lub dłużej. Tu nic nie dzieje się natychmiast. Piloci potrzebują czasu, żeby się wyleczyć, a mechanicy, żeby zamontować części czy zreperować uszkodzoną jednostkę. Może się też zdarzyć, że nie będziemy w stanie zrobić absolutnie nic, bo wszystkie nasze mechy wymagają napraw, a z forsy wyprztykaliśmy się w zawrotnym tempie.

Mechy można podziwiać z bliska pod dowolnym kątem, choć ja wolałem korzystać z bardziej taktycznych widoków.

Dopiero w polu okazuje się, czy nasze założenia w trakcie uzbrajania mecha były słuszne. Potwór posiadający zbyt mało zamontowanych radiatorów zacznie się przegrzewać, co mocno ograniczy jego skuteczność. W ostateczności może się nawet zapalić albo wyłączyć. Podzielony na strefy pancerz ulega degradacji w miejscu trafienia, kończyny mecha odpadają, broń jest odstrzeliwana... Niczego nie pominięto. Twórcy doskonale odrobili pracę domową, przenosząc do wirtualnego BattleTecha całą mechanikę papierowego odpowiednika. Tyle tylko, że teraz wszystkie te cuda możemy zobaczyć na własne oczy. Nie żebym nie zdawał sobie sprawy z poprzednich tytułów wykorzystujących czy to tę samą markę, czy też pokazujących starcia mechów w innych uniwersach, ale Harebrained Schemes udowodniło, że z takich gier wciąż można czerpać ogromną przyjemność.

Po każdej misji zapoznajemy się z raportem dotyczącym strat i osiągnięć. Tu mogłoby być lepiej.

Misje kapitalne, ale czasem wkrada się do nich nuda

Misje potrafią być dość długie i bardzo, bardzo wciągające. Oczywiście szczególne wrażenie robią te przygotowane z myślą o kampanii – wyróżniając się na tle innych specyficznymi rozkazami czy udziałem niektórych jednostek – ale nawet te standardowe, o ile mają do zaoferowania coś więcej niż tylko zniszczenie lancy przeciwnika, prezentują się bardzo godnie. Eskorta, zwiad, niszczenie fortyfikacji, mechy aż palą się do roboty. Co ważne, po skończonej kampanii nadal możemy przyjmować zlecenia i bawić się w oczekiwaniu na pierwsze mody.

Pomimo kapitalnych zadań i zaangażowania się w rozwój oddziału bywa, że do gry wkrada się nuda. Misje w całości rozgrywane są w turach, wobec czego zdarza się, że przez kilkanaście tur nie dzieje się kompletnie nic, a my suniemy naprzód, oczekując jakiegoś wyzwania. W takich chwilach słabości łapałem się na tym, że przyjemnie by się przechodziło te fragmenty w czasie rzeczywistym – na wzór tego, co oferuje Jagged Alliance. Niemniej to niewielka niedogodność w zamian za późniejsze chwile, kiedy już odpalamy rakiety.

Dla oka i ucha

Twórcy uwzględnili takie rzeczy jak temperatura lokacji, w której prowadzimy działania. Ma ona wpływ na przegrzewanie się systemów mechów. Nieco inaczej podejdziemy więc do misji w tropikach, a inaczej na planetach o zimnym klimacie. Zróżnicowanie stref działań wydaje się bardzo duże, jednak zawsze jest coś za coś. W tym przypadku ucierpiała jakość oprawy graficznej, która mogłaby być ciut bardziej czytelna. Czasem mechy dosłownie zlewają się z brązowoburym otoczeniem, a na zbliżeniach wręcz kłują w oczy kiepskimi teksturami. Na szczęście pod względem ścieżki dźwiękowej jest już znacznie ciekawiej. Nie brak prawdziwie podniosłych utworów uzupełnianych przez fantastyczne wokalizy, a także spokojniejszych melodii ilustracyjnych, idealnie pasujących do cichego i mrocznego wnętrza statku kosmicznego najemników.

Hangar może przechowywać większą liczbę jednostek, ale każde nasze posunięcie wymaga upływu czasu potrzebnego na jego wykonanie.

Z widoku ogólnego mamy dostęp do kwater pilotów, hangaru mechów, pokoju nawigacyjnego czy poszczególnych enpeców przybywających na pokładzie naszego statku.

W trakcie rozgrywki nie odnotowałem większych problemów technicznych, chociaż drobne błędy faktycznie się zdarzały. Dla mnie najpoważniejszym mankamentem były bardzo wolne loadingi, które nieco usprawniła jedna z dodanych po premierze łatek. Jeżeli macie taką możliwość, postarajcie się zainstalować grę na dysku SSD. To pomoże, choć całkowicie sprawy nie załatwi.

LANCA VS LANCA

Oprócz kampanii dla jednego gracza BattleTech umożliwia także toczenie pojedynków w trybie Skirmish. Jednym z wymogów dołączenia do zabawy jest posiadanie konta Paradoksu, co dla fanów strategii nie powinno być chyba problemem.

Multi działa przyzwoicie i podczas starć nie natrafiłem na żadne niedogodności. Przydatną opcją jest możliwość wcześniejszego przygotowania wielu lanc na każdą okazję, jaka może nam się przytrafić, dzięki czemu nie ma konieczności nerwowego uzbrajania mechów przed samym starciem.

Skirmish na krótką metę się sprawdza, ale przydałby się jakiś tryb pozwalający na użycie większej liczby maszyn czy nawet kooperację. Osiem mechów na planszy to raczej niewiele, więc spróbujcie sobie wyobrazić, co czuje osoba z ostatnim działającym kolosem. Zabawa zmienia się w strzelanie do jednej bramki...

Jeden z księżyców wita nas niską temperaturą. Szkoda, że nie uwzględniono zmniejszonej grawitacji.

W trakcie misji fabularnych możemy pogawędzić sobie ze zleceniodawcami i innymi członkami załogi. Od czasu do czasu znajdziemy się też w sytuacji wymagającej od nas rozstrzygnięcia jakiejś bolączki trapiącej załogę.

Wyzwanie dla konkurencji

Elektroniczny BattleTech stanowi wspaniały hołd oddany stołowemu BattleTechowi. Nieprzeciętną grę taktyczną, wyznaczającą nowe standardy w gatunku. O ile oczywiście w przyszłości konkurenci zechcą przywrócić do życia inne popularne serie z mechami w roli głównej. Na razie dzieło twórców Shadowruna jest bezkonkurencyjne, wciągające i mistrzowsko wykorzystuje markę. To prawda, że na tym gigancie znalazłoby się kilka rys i wgnieceń, ale nie dopatrzycie się tu niczego, co wymagałoby od razu lakierowania czy wymiany elementu. Wystarczy wyklepać i gra będzie śmigać jak „nówka sztuka”.

O AUTORZE

Z marką po raz pierwszy spotkałem się dawno temu, w osiedlowym klubie zrzeszającym fanów RPG i bitewnych gier figurkowych. W użyczonym nam przedszkolu największą atrakcją była co prawda trambambula, ale w przerwach zabawy piłkarzykami toczyliśmy również zażarte pojedynki mechów, dzięki wydanej w Polsce przez firmę Encore w pierwszej połowie lat 90. ubiegłego wieku grze BattleTech. Produkt był bardzo dobry, a nas w ogóle nie odstraszały wykonane z miękkiego plastiku toporne figurki maszyn.

Po kilkudziesięciu godzinach koniecznych do ukończenia kampanii mogę jednak stwierdzić, że BattleTech się nie zestarzał i z całą pewnością będzie fascynować kolejnych graczy.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry BattleTech zdobyliśmy we własnym zakresie.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Recenzja gry Ara: History Untold - marketing oszukał mnie, że to kolejny klon Civki, a to coś całkowicie innego
Recenzja gry Ara: History Untold - marketing oszukał mnie, że to kolejny klon Civki, a to coś całkowicie innego

Recenzja gry

Nie, Ara: History Untold - wbrew hasłom marketingowym - nie będzie kolejną alternatywą dla serii Civilization. Jednak nie jest to wada, bo gra ma na siebie własny pomysł i realizuje go sprawnie, choć nie zawsze konsekwentnie.

Recenzja gry 63 Days - to nie Niemcy są tu największym wrogiem, ale absurdy, błędy i brak logiki
Recenzja gry 63 Days - to nie Niemcy są tu największym wrogiem, ale absurdy, błędy i brak logiki

Recenzja gry

Po 20 godzinach, które spędziłem z 63 Days, miałem w sobie mnóstwo sprzecznych emocji. Z jednej strony uważam, że to przeciętna gra z aspiracją do ponadprzeciętnej – z drugiej zaś liczba błędów i nielogicznych rozwiązań przeraża.

Recenzja gry Frostpunk 2 - polityka bywa gorsza od apokalipsy
Recenzja gry Frostpunk 2 - polityka bywa gorsza od apokalipsy

Recenzja gry

Gdy pierwszy raz uruchomiłem Frostpunka 2, byłem pełen obaw. Twórcy ewidentnie chcieli poeksperymentować z konwencją, zmienić formułę i zaoferować coś nowego. Czy jednak wyszło to grze na dobre?