autor: Borys Zajączkowski
Wings of Honour - recenzja gry
Wings of Honour jest symulatorem lotu, osadzonym w realiach I Wojny Światowej i posiadającym rozbudowaną, aczkolwiek liniową, warstwę fabularną. Program został przygotowany przez grupę rodzimych developerów, którzy stworzyli wcześniej m.in. Smash Up Derby
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Krąży w mojej rodzinie pewna anegdota, którą postaram się tu przytoczyć. Aby jednak była ona zrozumiała, należy się jej krótkie wyjaśnienie: w mojej rodzinie jest kilku pilotów. Pech chciał, że ja akurat urodziłem się nie w tej linii, co trzeba było i latanie mnie ominęło. Wiele by wszakże moje latanie już nie wniosło do rodzinnego dorobku zważywszy, że mężem mojej kuzynki jest wielokrotny mistrz świata w lataniu precyzyjnym, od lat kapitan LOT’u pilotujący Boeing’i na trasach międzykontynentalnych – Krzysztof Lenartowicz. On to pewnego razu zawitał z wizytą do swojego brata, który akurat skończył budować własnym sumptem motolotnię i wykonywał już na niej pierwsze loty. Krzysiek poprosił brata, żeby mu się dał na niej przelecieć, na co usłyszał zgryźliwą odpowiedź: „no, nie wiem... to nie Boeing, to samo nie lata”. Przypomniała mi się ta anegdota, gdy zabrałem się za ocenę stosunkowo sympatycznej, rodzimej gierki, noszącej rdzennie polski tytuł „Wings of Honour”. Stanowi ona bowiem coś na kształt zręcznościowego symulatora dwupłatowców i po paru godzinach spędzonych na nauce sterowania nimi zacząłem rozumieć, jak bardzo w samolocie przydatne są komputery. Prawdziwe latanie ma miejsce bowiem tylko tam, gdzie tych komputerów po prostu nie ma.
„Wings of Honour” to cokolwiek dziwna gra. Bierze się to stąd, iż praktycznie nie da się jej porównać z żadnym współczesnym symulatorem latania – gier takich bowiem jak ta od paru lat się nie produkuje, a szkoda. Jeśli dostajemy do rąk symulator latania, to możemy być pewni, że jego autorom przyświecał przede wszystkim ten cel, by ich gra była jak najbardziej realistyczna. Pisanie o lataniu na komputerze nie może się obyć bez wspomnienia niewątpliwie najdoskonalszego symulatora, jakim jest „IL-2 Sturmovik” wraz ze swoim dodatkiem „Forgotten Battles”. Ale jakże innymi prawami się on rządzi. Trudno mi zapomnieć, jak wielu prób i ile wysiłku kosztowało mnie samo tylko oderwanie maszyny od ziemi, a przecież prawdziwe problemy dopadały gracza dopiero w powietrzu. Byle zwrot bojowy za wrogiem mógł się skończyć korkociągiem, jeśli gracz zbyt dużo uwagi poświęcił na „bojowy”, a zbyt mało na sam „zwrot”. „Wings of Honour” uwalniają gracza od konieczności nieustannego dbania o utrzymanie maszyny w powietrzu i pozwalają skoncentrować się na stricte zręcznościowej walce z przeciwnikami. Z drugiej strony sterowanie dostępnymi dwupłatowcami zostało pomyślane na tyle realistycznie, że nadto wyraźnie daje się odczuć właśnie to, jak bardzo samoloty onegdaj nie latały same.
Gracz wciela się w skórę młodego angielskiego pilota, podporucznika świeżo po szkole latania, który zostaje odesłany w pobliże frontu i zmuszony jest wziąć sprawy we własne ręce. Jak bardzo by takie fabularne ćmoje-boje nie były pozbawione znaczenia w symulatorze latania, przyznać należy, że są w porządku, wiążą kolejne misje w logiczną całość, a lektor odczytujący przed każdą z nich stosowne wprowadzenie jest po prostu dobry.
Dostępne misje są stosunkowo różnorodne tematycznie, aczkolwiek mają tendencję do odbywania się w tej samej okolicy. Do gracza należeć będzie bądź wykonanie lotu patrolowego, bądź zestrzelenie za pomocą rac (funkcjonalnie coś na podobieństwo rakiet) mało mobilnych sterowców, bądź zbombardowanie określonego obiektu, bądź wreszcie walka z wrogimi samolotami. Z początku stosunkowo dużego skupienia będzie wymagać od gracza sama nauka latania, gdyż wspomniane wcześniej sterowanie maszyną wymaga pewnej precyzji. Jednak gdy gracz już zdoła przyswoić sobie zasadę minimum ruchu, czyli technikę prowadzenia dwupłatowca bez niepotrzebnych zrywów, wówczas samo latanie zacznie być zwyczajnie przyjemne. Z pomocą w podstawowej nauce latania przychodzi tutorial.
Mimo swojego zręcznościowego charakteru, „Wings of Honour” nie są grą łatwą. Gdy gracz opanuje umiejętność lotu swoim samolotem w zamierzonym kierunku, przyjdzie kolej na trafianie w nieruchome cele. Gdy da sobie z tym radę, będzie się musiał nauczyć strzelania do celów wyczyniających wszelkie cuda, jakie na dwupłatowcu – skądinąd maszynie doskonale się w akrobacjach spisującej – da się tylko zrobić. Gdy cały zadowolony wygra kilka walk powietrznych, pojawi się konieczność wygrywania ich w odpowiednio krótkim czasie, by wróg nie zdołał uczynić krzywdy bronionej, dla przykładu, tamie. Wszystko to jest atrakcyjne, lecz niełatwe.
Jak przyjemnie latanie dwupłatowymi samolotami by nie było, szkoda, że grafika „Wings of Honour” oczu nie rozpieszcza. Jest bardzo prosta i, chociaż jej funkcjonalności nic się zarzucić nie da, to jednak symulatory latania przeważnie wyposażone są w jak najlepszą grafikę aktualnie możliwą do uzyskania. Inaczej rzecz ma się z menu, które są bardzo estetyczne i wygodnie zaprojektowane, ale cóż z tego, gdy o samej grze tego powiedzieć nie można. Widoki z kabiny są zaledwie przeciętne.
Do niedostatków graficznych „Wings of Honour” dodają się problemy z obsługą pamięci. Klasyczna już przywara gier wychodzących z rąk rodzimych programistów, a programistów „Starmageddona” w szczególności. Efekt powyższego jest taki, iż w „Wings of Honour” pod Windows 98 przy 256 MB RAM praktycznie grać się nie da. Pod Windows XP przy tej samej ilości pamięci operacyjnej mniej się już złego dzieje, aczkolwiek gra zdaje się gubić pamięć w miarę czasu działania i tym samym denerwujące przeskoki stają się coraz częstsze.
Od strony dźwiękowej grze nic zarzucić nie można. Dźwięk jest w porządku, muzyka jest ładna, lektor czyta teksty poprawnie. Wszystko, co gracz widzi i co wydawać dźwięk powinno, w istocie go wydaje. Równie dobrze funkcjonuje dźwięk w przestrzeni, gdyż po samym słuchu możliwa jest orientacja, gdzie znajdują się przeciwnicy, skąd i do kogo strzelają, czy dokąd lecą.
Pomimo swoich niedostatków „Wings of Honour” to bardzo sympatyczna gra. Stanowi dobrą propozycję dla domorosłych pilotów, którzy oczekują wyzwań w powietrzu, lecz chcą mieć pewność, że po niełatwo wygranej walce nie rozbiją się przy lądowaniu na macierzystym lotnisku. Zważywszy dodatkowo fakt, jak niewiele ukazało się gier dających sposobność pilotażu samolotów dwupłatowych, maszyn sprzed niemal wieku, wypada stwierdzić, iż dobrze się stało, że „Wings of Honour” ujrzały światło dzienne. Mogłyby te skrzydła honoru być wprawdzie piękniejsze, ale i tak nie są złe.
Borys „Shuck” Zajączkowski