Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 19 lipca 2002, 14:21

autor: Borys Zajączkowski

Warcraft III: Reign of Chaos - PL

Reign of Chaos to trzecia odsłona doskonałej strategicznej serii WarCraft. Według producenta jest kolejnym stadium w ewolucji RTSów noszącym nazwę RPS, czyli Role-Playing Strategy.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Poniższy tekst jest opisem polonizacji gry. Natomiast pełną recenzję gry znajdziecie pod tym adresem .

Im więcej się nad swoją pracą zastanawiam, tym częściej pojawia się koło mnie diabełek, który trąca mnie widełkami, robi głupie miny i ochoczo potakuje, ilekroć pomyślę, że ta praca jest bez sensu. Może nie do końca, niemniej jednak jest sens pisać wyłącznie recenzje gier takich sobie, w które gra mało kto i jeśli już to właśnie dlatego, że gdzieś o nich usłyszał lub przeczytał kilka ciepłych słów. O grach złych w ogóle nie ma sensu nic pisać, bo nikogo nie interesują złe gry, a nawet jeśli recenzent doszuka się w nich elementów godnych uwagi, to i tak nikt mu w to nie uwierzy. Najlepiej przypominają o tym sami czytelnicy, którzy, w przypadku serwisu internetowego, zyskują nie dającą się przecenić sposobność natychmiastowego recenzowania recenzji oraz samego recenzenta niejako przy okazji. Pozostają jeszcze gry dobre, czyli takie, których wyprodukowanie kosztowało fortunę, a które jeszcze większe pieniądze zarobią, które siłą rzeczy są produktem odpicowanym na zicher i w które grają wszyscy, gdyż zwyczajnie nie znać ich nie wypada. W takim przypadku wszyscy mają własną o takiej grze opinię i pomijając już aspekt jej niezmienności, to jaki jest sens pisać o czymś, co i tak spoczywa na większości twardych dysków na planecie? Koń jaki jest, każdy widzi.

Zupełnie inaczej rzecz się ma w przypadku niniejszego tekstu, którego pisanie przypadło mi w udziale, swoistej recenzji z polskiego wydania trzeciej części „Warcrafta”. Czuję bowiem błogość biorącą się z przeświadczenia, że ten tekst jest sens napisać – w każdym razie diabełek podreptał do kuchni rąbać widełkami lód w lodówce i na inne sposoby udawać, że jest strasznie zajęty. Specyficzność tej sytuacji ma źródło w specyfice rodzimego rynku oraz w umysłach samych graczy, którzy w przypadku każdej gry stają przed nie zawsze oczywistym wyborem: czy skoczyć po nią do sklepu, czy na giełdę. Niestety polscy wydawcy nader często wybór ów graczom doskonale ułatwiają dokonując polonizacji tak koszmarnych, że nijak nie idzie wierzyć w to, że Polak potrafi. Samemu dane mi było już tyle razy ustosunkować się do schrzanionych rodzimych tłumaczeń, nierzadko dobrych gier, że moja genetycznie uwarunkowana duma z polskości ledwie zipie. Dlatego już dalej wstępu nie przedłużając śpieszę oznajmić, że polonizacja trzeciej części „Warcrafta” jest prawie doskonała. I cieszę się z tego jak głupi, że nareszcie mam w rękach owoc naprawdę dobrze wykonanej przez rodaków pracy. Natomiast owo „prawie” bierze się wyłącznie stąd, że cokolwiek Polak nie potrafi, to najlepiej Polak potrafi znaleźć dziurę w całym.

To, co jest niewątpliwie najważniejsze w każdym tłumaczeniu – czy to gry, czy filmu, czy książki – to to, by nie zgubić zamierzonej przez autorów atmosfery. Bardzo rzadko zdarza się, że tłumaczenie wnosi do klimatu coś od siebie i tym samym staje się ono lepsze od wersji oryginalnej, jak to miało miejsce w przypadku dajmy na to „Shreka”. Polska wersja „Warcrafta” wprawdzie nie wspięła się na takie wyżyny, niemniej jednak znać w niej staranie, by grę nie tylko na język polski przełożyć, lecz również przybliżyć ją nam, Polakom, jeszcze bardziej za pomocą swojskiego humoru. Stąd w tekstach wypowiadanych przez podkomendnych gracza znalazły się aluzje do lub cytaty z filmów, do których codziennego użycia naród zdążył przywyknąć. I tak akolita nieumarłych mówi: „ciemność, widzę ciemność! ach, opadł mi kaptur”; świeżo narodzona driada cieszy się: „w tak pięknych okolicznościach przyrody!”; nadto zaś szturchany myszą chłop stwierdzi w końcu, że „pytania są tendencyjne”. Powyższe nie zmienia jednak faktu, że najmilej ujął mnie wielki pająk pozostający pod rozkazami nieumarłych, który ewidentnie lubi sobie pogadać i robi to dobrze – „lubię dziewczynki, które się do mnie przywiązują”, mówi, gdy go zapytać; innym razem zaś cieszy się, bo jego górną połowę pokazywali w Discovery, a dolną w Animal Planet.

Bardzo dobrze się stało, że autorzy polskiej wersji nie zapomnieli o tym, że wiele głosów podkładanych w grach jest cyfrowo modulowana i filtrowana z tego prostego powodu, że żaden człowiek nie umie mówić z akcentem na przykład lisza. Stąd zdecydowana większość wypowiadanych w grze kwestii brzmi bliźniaczo podobnie do swoich angielskich odpowiedników – i bardzo dobrze. Wspomniany przeze mnie pająk, mój ulubieniec, zdaje się wyziewać słowa z podziemnych czeluści, podczas gdy upiorni władcy – jak zostali nazwani dreadlords – buczą na niskich obrotach udanie wstrzymując akcję serca. Nieco gorzej rzecz się ma z lektorem, choć być może należałoby to zrzucić na karb przyzwyczajenia. Przyzwyczailiśmy się bowiem do anglojęzycznych lektorów, którzy, jak mawia pewien mój znajomy na określenie ich basu, mają... te... dwie kulki w piwnicy. Możliwe, że mówiony język polski, choćby z racji swojego rozszeleszczenia nie najlepiej znosi nadmiar niskich harmonicznych, lecz z drugiej strony upiorni władcy jakoś sobie z tym radzą. Jak by nie było trochę szkoda, że lektor nie buczy jak harley.

Prześlicznie za to brzmią w grze wszelkie głosy kobiece, co jest o tyle godne wspomnienia, iż w większości polskich dubingów to właśnie one rażą nienaturalnością. Domeną kobiet w „Warcrafcie” jest świat nocnych elfów i doprawdy można się czasem zasłuchać prowadząc do ataku oddział łuczniczek, wojowniczek lub driad. „Och, nie jestem driadą, której szukasz!”, „cała drżę...”, „kto jest moim misiem-pysiem?”. :-) Ładnie to po prostu wszystko rozbrzmiewa po lasach.

Inne staranie daje się zauważyć w kwestii nazewnictwa. Tak naprawdę niewiele nazw wymyślonych za Wielką Wodą można bezboleśnie przetłumaczyć na rodzimy. Tym bardziej, że język angielski jest wyjątkowo elastyczny w kwestii nazewnictwa i w zasadzie każdy zlepek słów brzmi w nim dobrze. Jakżesz inaczej jest w naszym przypadku. O ile z grubsza wiadomo, że necromancer to nekromanta, catapult to katapulta, a death knight to rycerz śmierci, o tyle w przypadku (raz jeszcze) mojego ulubieńca pająka, który się zowie crypt fiend, pojawia się już pewien problem. Jakby się nie starać go nazwać po naszemu, zawsze będzie źle. Cieszy zatem, że autorzy polskiej wersji dłużej się zastanowili, zanim coś na kartkę chlapnęli i tak pająk został nazwany biesem podziemi – co jest dobrze. Podobnie jest w przypadku mortar team nazwanej kanonierami, czy doskonale do wyglądu pasującej nazwy abomination – plugastwa. Oczywiście da się do nazw przyczepić, bo przyczepić można się do wszystkiego. Łatwo bowiem zgubić niezachwianą pewność, jak się tak naprawdę po polsku nazwy pisze. To dlatego, że nie ma w tłumaczeniu „Warcrafta” pełnej zgodności w tej sprawie. W zasadzie zdecydowana większość nazw pisana jest na modłę angielską: „Pełznąc przez Prochy”, „Kampania Nieumarłych”, czy „Nawiedzona Kopalnia”, co jest uzasadnione zapewne tym, że wówczas lepiej taka nazwa lub tytuł się prezentuje, niemniej jednak pojawiają się i tytuły rdzennie polskie: „W pogoni za wizją” lub mieszanki: „Zaawansowane szkolenie Znachora”. Przyznaję jednak bez bicia, że moje czepianie się wynika wyłącznie z chęci czepiania się i Z niczEgo WięCej. Poza tym powinienem sobie sprawić aktualny słownik ortograficzny, bo już mam mętlik w głowie.

Co by o samych tekstach w grze nie próbować napisać, zacząć trzeba od tego, że wszystkie stoją na wysokim poziomie, co najlepiej daje się odczuć w ten sposób, że się ich zwyczajnie nie zauważa. Ot, dają się czytać lub słuchać z przyjemnością, żadnych zgrzytów, rwania włosów i zataczania oczami robić się nie zdarza, a wcale dobra opowieść snuta w trakcie wykonywania kampanii dla jednego gracza zachowała swój mroczny klimat i to jest najważniejsze. Jednak gdy tak piszę i piszę o rozmaitych kwestiach polskiego tłumaczenia i co chwilę zachwycam się takim czy innym jego elementem, nachodzi mnie cokolwiek niewygodna, niepokojąca refleksja. Z kolejnymi akapitami urosła ona już do wystarczających rozmiarów, by posłużyć za zakończenie. Czym ja się bowiem zachwycam? Tym, że głosy brzmią mile dla ucha? Tym, że teksty są napisane poprawnie stylistycznie i atrakcyjnie literacko? Tym, że mój ulubieniec nie nazywa się krypcim nieprzyjacielem tylko biesem podziemi? Na litość! Wszystkie tłumaczenia powinny być dobre, a nie tylko to jedno. Właściwe jest więc to miejsce po temu, by wszystkim nam, graczom, życzyć, aby czas, chęci, umiejętności i pieniądze coraz częściej starczały rodzimym wydawcom na dokonywanie coraz lepszych tłumaczeń nie tylko w przypadku gier tak wielkich i tak legendarnych jaką jest „Warcraft”.

Shuck

Warcraft III: Reign of Chaos - recenzja gry
Warcraft III: Reign of Chaos - recenzja gry

Recenzja gry

Serii Warcraft opisywać nie trzeba. Nie dzierży ona zaszczytnego tytułu pierwszego RTS w historii (który z niejakimi zastrzeżeniami można przyznać Dune II), ale za to na pewno zyskała sobie miejsce w historii gatunku. Co zaoferuje nam trzecia odsłona?

Recenzja gry Ara: History Untold - marketing oszukał mnie, że to kolejny klon Civki, a to coś całkowicie innego
Recenzja gry Ara: History Untold - marketing oszukał mnie, że to kolejny klon Civki, a to coś całkowicie innego

Recenzja gry

Nie, Ara: History Untold - wbrew hasłom marketingowym - nie będzie kolejną alternatywą dla serii Civilization. Jednak nie jest to wada, bo gra ma na siebie własny pomysł i realizuje go sprawnie, choć nie zawsze konsekwentnie.

Recenzja gry 63 Days - to nie Niemcy są tu największym wrogiem, ale absurdy, błędy i brak logiki
Recenzja gry 63 Days - to nie Niemcy są tu największym wrogiem, ale absurdy, błędy i brak logiki

Recenzja gry

Po 20 godzinach, które spędziłem z 63 Days, miałem w sobie mnóstwo sprzecznych emocji. Z jednej strony uważam, że to przeciętna gra z aspiracją do ponadprzeciętnej – z drugiej zaś liczba błędów i nielogicznych rozwiązań przeraża.