Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 27 maja 2002, 11:26

autor: Borys Zajączkowski

Uniminipet - recenzja gry

UNIMINIPET to gra platformowa oparta na animowanym serialu telewizyjnym pod tym samym tytułem. Jest to produkt przeznaczony dla najmłodszych.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Uniminipet, zabawka, przyjaciel,

w kieszeni twej zmieściłby się.

Ze sklepu zabrane, przeprogramowane,

dla wszystkich nas groźne są dziś,

strzeżmy się!

Złośliwe stwory, jakich nie widział Świat,

w swym Unilandzie są ścigane od lat,

nazywają się Bugpety,

Ziemię podbić chcą niestety.

Opanowały cały zabawek sklep,

zterroryzują nimi Świat cały wnet.

Trzeba szybko przeszkodzić

tym złym planom, tym planom złym,

planom złym, tym planom

przeszkodzić czas!

Uniminipet, zabawka, przyjaciel,

w kieszeni twej zmieściłby się.

Ze sklepu zabrane, przeprogramowane,

dla wszystkich nas groźne są dziś,

tak bardzo groźne są dziś, strzeżmy się!

Uniminipet, zabawka, przyjaciel,

w kieszeni twej zmieściłby się.

Ze sklepu zabrane, przeprogramowane,

dla wszystkich nas groźne są dziś,

strzeżmy się!

Uniland wysłał swoich agentów dwóch,

choć bardzo mali każdy z nich wielki zuch!

Będą walczyć z Bugpetami,

będą walczyć razem z nami.

W ręce Bugpetów wpadła dziś piękna Bee,

chcą skrzywdzić ją, zrobią to jeszcze dziś.

Trzeba szybko przeszkodzić

tym złym planom, tym planom złym,

planom złym, tym planom

przeszkodzić czas!

Uniminipet, zabawka, przyjaciel,

w kieszeni twej zmieściłby się.

Ze sklepu zabrane, przeprogramowane,

dla wszystkich nas groźne są dziś,

tak bardzo groźne są dziś, strzeżmy się!

Tak sobie myślę (a myślenie to moje nie jest szczególnie mozolne), że chyba nie powinienem się zajmować pisaniem recenzji gier przeznaczonych dla milusińskich. Niezależnie bowiem od moich najszczerszych chęci i najoptymistyczniejszego nastawienia, ilekroć zaczynam grać w grę, na którą jestem kilkakrotnie za stary, tylekroć budzi się we mnie agresja. Moja agresja poddana głębszej analizie okazuje się nie mieć wiele wspólnego z tym właśnie poczuciem własnego starzenia się, lecz raczej z nierzadko nie przystającym do mojego zwapnienia stawów poziomem trudności oraz, niestety, poziomem wykonania całości.

Oczywiście tajemnicą Poliszynela jest powód, dla którego gry przewidziane dla dzieci wykonane są znacznie gorzej niźli tytuły dla starszych graczy – po pierwsze uważa się, że dziecko i tak nie doceni, po drugie na takich grach wiele się nie zarabia, więc i wiele w nic pieniędzy utopić nie warto, a po trzecie jeśli producent miałby środki i możliwości po temu, by zrobić grę na poziomie, wówczas nie byłaby ona grą dla dzieci... Od tej niechlubnej zasady kiepskości istnieje trochę odchyleń, żeby wspomnieć gry produkowane przez wytwórnię Disney’a, które choć przeznaczone dla młodszego odbiorcy, potrafiły przyciągnąć również graczy nieco starszych. Generalnie można przyjąć regułę, że jeśli gra jest naprawdę dobra, to i nastolatek ciupnie w nią sobie z przyjemnością – jak to się działo w przypadku „Aladdyna” lub też „Króla Lwa”.

„Uniminipet” jest zaś grą absolutnie dla dzieci, a to znaczy, że nie tylko nikt poza dzieckiem nie ma szans się szczególnie dobrze przy niej bawić, ale również zachodzi podejrzenie, że samo dziecko w nieskończoność przyjemności z gry czerpać nie będzie. „Uniminipet” stanowi komputerowe, na wskroś mangowe rozwinięcie filmu animowanego pod tym samym tytułem i jako takie sprawia dla oka i dla ucha wrażenie, jakby to ująć, neutralnie-takie-sobie, czyli ani nie drażni, ani nie wpędza w zachwyt. (A pisząc ten akapit wyobrażam sobie, że mam pięć lat.) Oczywiście jeśli trafi na zażartego w bojach przeciwnika mangi wszelkiego pokroju, wówczas drażnić będzie jak każda inna.

Opowiedziana w grze historyjka jest podobnież na wskroś mangowa, a do wglądu pozostaje w postaci obejmujących niniejszy tekst klamrą piosenek. Nieco inaczej rzecz się ma z samą grą, która jest niczym innym jak jeszcze jedną odmianą klasycznego tytułu „Super Mario Bros” z tym, że odmianą względem swojego protoplasty cokolwiek zubożoną. Całe zadanie gracza polega na brnięciu naprzód, przeskakiwaniu przeszkód, których się nie da zniszczyć oraz niszczeniu przeciwników, których się nie da przeskoczyć. Kolejne etapy są bardzo króciutkie, co znakomicie ułatwia ich pokonywanie, ich poziom trudności zaś jest zwykle bardzo niewysoki.

Pokazałem grę mojej dwu i pół letniej córze i przypuszczam, że się jej nawet trochę spodobała, gdyż przykuła jej uwagę na dobre pięć minut, czyli wynik to całkiem niezły. :-) Grafika jest maksymalnie kolorowa, tu i ówdzie coś się rusza, część z tego, co się rusza nawet skacze lub rzuca kamykami, muzyczka gra. Nie jestem jednak do końca przekonany, czy chowanie dzieci na tandecie może minąć z czasem, nie pozostawiając zauważalnych okaleczeń na ich postrzeganiu świata. W czasie, kiedy ona śmiała się do monitora ze skaczących stworków, ja widziałem różnorodne wprawdzie, ale brzydko narysowane i brzydko rozmyte tła, animacje wykonane za pomocą kilku kresek i paru klatek – jedno do drugiego zupełnie nieprzystawalne. Wszystko to jest brzydkie choć bardzo kolorowe (dla graczy starszych nie „choć” tylko „i”). Odrobinę lepiej mają się dwie wstawki filmowe poskładane z fragmentów telewizyjnych kreskówek o Uniminipetach, lecz i na ich przykładzie nadto widać, jak niewiele nakładu pracy wymagało stworzenie gry – filmiki zgrane są w rozdzielczości, która nie zachwycała już w czasach 8-bitowych, klatki z jakiegoś powodu nie są nawet równo przycięte. Przypuszczam, że napisanie tej gry mogło nie trwać tygodnia...

Zdecydowanie najlepiej w grze wypada muzyka. Jednak nie ta muzyka oraz nie te efekty dźwiękowe, które dają się we znaki w samej grze, gdyż te są fatalnej jakości, szumiące i generalnie byle jakie. Mam na myśli muzykę, która jest nagrana na płytkę w postaci czterech ścieżek audio (w zasadzie dwóch, gdyż każda występuje w wersji tylko instrumentalnej oraz ze śpiewem). Są to piosenki podobnież na wskroś mangowe, skomponowane i zaśpiewane „na hura”, nikt otwarcie nie powie, że mu się podobają, lecz przyznać im trzeba, że wpadają w ucho, siadają na mózg i później ile by się dobrej muzyki nie osłuchać, ciągle będą gdzieś sobie w czaszce pobrzmiewać.

Obie piosenki śpiewane są po naszemu (teksty do wglądu wokoło recenzji), przez chórek bodajże trzech dziewczyn i im jedynie należą się brawa za wkład w „Uniminipety”, gdyż idiotyczny tekst do co najmniej takiego sobie podkładu wykonały z godnym podziwu profesjonalizmem – tak jak dzieciom bajki powinno się opowiadać: z powagą i z nie za dużym przejęciem, bez śmichów-chichów w niewłaściwych momentach.

Samo uruchomienie gry oraz dalsza jej obsługa raczej nikomu nie powinny sprawić problemu. „Uniminipet” bowiem nawet się na twardym dysku nie instaluje, a uruchamia się po włożeniu płytki do CD-ROM-u, czyli nawet tata nie może powiedzieć, że nie życzy sobie zaśmiecania mu komputera badziewiem. Chociaż nie do końca, gdyż plik konfiguracyjny gry – unipet_e.cfg – ląduje bez pytania w katalogu \windows\system, co może irytować użytkowników bardziej wyczulonych na punkcie sprawowania władzy absolutnej nad zawartością swoich dysków. :-)

Sami autorzy gry najwyraźniej zdawali sobie sprawę z tego, że ich produkt jest ubożuchny, gdyż poza główną jego mario-brosową częścią dodali również niewielką gierkę karcianą, znaną u nas niegdyś pod nazwą „Telegry”, a wiele lat później „Mistrza pamięci” czy jakoś podobnie. W skrócie rzecz ujmując polega ona na wyszukiwaniu z grupy kilkudziesięciu zakrytych kartoników par identycznych obrazków, co jest rozrywką bardzo dobrą, aczkowliek widywałem już znacznie lepsze komputerowe a darmowe wykonania tej gry.

Będzie to bardzo krótka recenzja, chyba najkrótsza jaką kiedykolwiek napisałem, ale zwyczajnie nie ma w „Uniminipetach” już nic, o czym dałoby się jeszcze ze dwa zdania nastukać. Podsumowanie zaś całości będzie przykre: zapewne każde bardzo małe dziecko mile przy grze spędzi trochę czasu – tylko po co, jeśli jest dostępnych w sieci zarówno wiele klonów „Super Mario Bros” wykonanych na znacznie wyższym poziomie a darmowych, jest dostępnych sporo gierek logicznych również zwycięsko wychodzących z konkurencji z „Telegrą” zawartą w „Uniminipetach” i podobnież darmowych. Tymczasem za „Uniminipet” przyjdzie zapłacić niemal 50 zł, co jawi mi się czystą kpiną i mistrzostwem świata w naciągactwie, bo inaczej tego nazwać nie potrafię. Jedynym wartościowym elementem gry są dwie wspomniane przeze mnie piosenki, dające się odsłuchać w odtwarzaczu CD, jakkolwiek mało który singiel kosztuje pół stówki. Moja płytka z grą zatem wywędruje zaraz do drugiego pokoju i zajmie miejsce wśród kompaktów muzycznych, w kategorii „do ujarzmiania rozbuchanych dzieci”.

Ocalona już piękna Bee,

to koniec przygód na dziś,

lecz musisz pamiętać, że

Bugpety złe znów zjawią tu się,

zawładnąć Ziemią będą próbować jeszcze raz.

Ham i Goyang pomogły nam,

dzięki nim ocalał Świat,

lecz to nie koniec jest walki –

- czekają nas, zapewne nie raz

ataki, przed którymi musimy bronić się!

Choć Bugpetów tak wiele jest,

to Ham i Goyang wszystkie je zniszczą

i dzięki nim nie musimy o Ziemię bać się,

bo zawsze pomogą w walce nam!

Goyang i Ham są tu po to,

by pomóc nam,

ram taram tam taaara tararara

tam tam tararara tam.

Gdy będzie trzeba, zawsze pomogą nam,

bo maluchy dzielne takie -

bo dzielny jest ten Uniminipet.

Z Unilandu agenci dwaj –

- na codzień zabawki dwie –

- czy to jest grudzień czy maj,

trzymają straż, nie spoczną zanim

do Unilandu nie powrócą Bugpety złe.

Choć Bugpetów tak wiele jest,

to Ham i Goyang wszystkie je zniszczą

i dzięki nim nie musimy o Ziemię bać się,

bo zawsze pomogą w walce nam!

Goyang i Ham są tu po to,

by pomóc nam,

ram taram tam taaara tararara

tam tam tararara tam.

Gdy będzie trzeba, zawsze pomogą nam,

bo maluchy dzielne takie –

- bo dzielny jest ten Uniminipet.

Shuck

Recenzja gry The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom - Zelda w głównej roli radzi sobie świetnie
Recenzja gry The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom - Zelda w głównej roli radzi sobie świetnie

Recenzja gry

Nintendo w najnowszej odsłonie kultowego cyklu postanowiło zabawić się formułą i namieszać w kanonie. W Echoes of Wisdom to księżniczka Zelda ratuje świat przy pomocy własnego zestawu magicznych sztuczek - i wychodzi jej to bardzo dobrze!

Recenzja Astro Bot - gry, która dała mi czystą frajdę od samego początku aż po napisy końcowe
Recenzja Astro Bot - gry, która dała mi czystą frajdę od samego początku aż po napisy końcowe

Recenzja gry

Gdybym miał określić Astro Bota w trzech słowach, to powiedziałbym, że to szalenie przyjemna gra. Dlaczego? Bo przypomina nam o zręcznościowych korzeniach gier wideo, kiedy liczył się przede wszystkim fajny gameplay.

Ja nawet nie lubię e-sportu, a wciągnąłem się bez reszty. Recenzja Nintendo World Championships: NES Edition
Ja nawet nie lubię e-sportu, a wciągnąłem się bez reszty. Recenzja Nintendo World Championships: NES Edition

Recenzja gry

Okazuje się, że można sprzedać tę samą grę po raz czwarty, jeśli zrobi się to dobrze. Nintendo World Championships: NES Edition wciąga bez reszty, a aspekt rankingów online sprawia, że rywalizacja nabiera jeszcze więcej rumieńców.