autor: Malwina Kalinowska
Tytus, Romek i A'Tomek - recenzja gry
Słynny i niezrównany Profesor T’Alent zrobił nowy wynalazek: Odponurzacz. Dzielny Tytus postanowił poświęcić się dla dobra nauki i jako pierwszy, osobiście przetestował urządzenie...
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Słynny i niezrównany Profesor T’Alent zrobił nowy wynalazek: Odponurzacz. Dzielny Tytus postanowił poświęcić się dla dobra nauki i jako pierwszy, osobiście przetestował urządzenie. Jego działanie było zadziwiające, każda osoba podłączona do Odponurzacza wyzbywała się wszelkich trosk. Smutek wysysany z ludzi przy tej operacji przybierał formę burego płynu – o nazwie Ponurol. Ów produkt uboczny miał zostać wykorzystany przy produkcji nawozów, lecz tymczasem stała się straszna rzecz. Nieco płynu wylało się i skaziło roboty, nad którymi w wolnych chwilach pracował Profesor. Maszyny rozlazły się po okolicy i zabrały ze sobą naczynia z Ponurolem. Nieustraszeni przyjaciele: Tytus, Romek i A’Tomek naturalnie zaoferowali swą pomoc przy łapaniu zbuntowanych robotów i naprawianiu wyrządzonych przez nie szkód. Jak to zwykle bywa, chłopaki wzięli na siebie prace biurowe i funkcje kierownicze zwalając na Tytusa całą najgorszą robotę. Od tej pory gracz jako Tytus de Zoo dwoi się i troi, by przywrócić dawny porządek. Nie wie przy tym, że kłopoty dopiero się zaczęły... Przyjdzie zwiedzić miasto, zieloną dolinę pełną wodospadów, młyn, fabrykę, a nawet stację kosmiczną. Bezczelne roboty nie cofają się przed niczym, ośmielą się nawet porwać samego Profesora T’Alenta!
Tytus jest kolejną po Tajemniczej wyspie grą dla dzieci wyprodukowaną przez Calaris Studios. Dotychczas jednym z największych dokonań tej firmy jest współpraca przy słynnym Mortyrze. Tym razem wzięła się ona za klasykę polskiego komiksu. Starsze pokolenie z łezką w oku wspomina ukochane książeczki z dzieciństwa, obiekt zaciekłego kolekcjonerstwa i źródło gorącego sentymentu, stąd też należy uznać pomysł wydania Tytusa w postaci gry za akt sporej odwagi. Wszak fani serii nie mogą zadowolić się byle czym, nawet jeśli ma być to gra nie dla nich, a dla ich dzieci. Azaliż osiągnięto ambitny cel? Hm... Efekt pracy jest niezły, ale jeszcze niedoskonały, warto by myśląc o ewentualnych kolejnych częściach przygód Tytusa wzbogacić to i owo. Przyjrzyjmy się więc grze nieco bliżej i zobaczmy, jak to wyszło, co się udało, a co nie.
Tytus Romek i A’Tomek to sympatyczna zręcznościówka przeznaczona dla dzieci od lat pięciu, ale i nieco starsi gracze mogą mieć przy niej nieco zabawy. Rzecz rozgrywa się w ośmiu odsłonach, zwanych w grze etapami. Owe etapy nie są oderwane od siebie, fabuła łączy je w spójną całość. Jest to widoczne szczególnie w dalszej fazie gry, gdzie kolejne misje logicznie wynikają jedna z drugiej, zmierzając ku konkretnym celom przewidzianym przez scenariusz. To pierwszy plus. W każdym etapie Tytus ma za zadanie zgromadzić pewną ilość określonych przedmiotów. A to pogubione strony dokumentacji Profesora, a to znów kanistry z benzyną do pojazdu kosmicznego. Są też inne obiekty do zbierania: broń dystansowa (kokosy i spray’e) oraz fanty regenerujące zdrowie. Po każdej misji następuje podsumowanie informujące o ilości zgromadzonych obiektów.
Wszędzie rzecz jasna czyhają niebezpieczne strzelające maszyny i roboty – są też inne przygody. Droga usiana jest windami, dźwigami i taśmociągami, między którymi należy skakać. Postać ma sporo możliwości ruchowych, prócz biegu dostępne są rodzaje skoków, przemieszczanie się w pozycji wiszącej i atak. Mimo to jest jedno ale: nie można decydować, czy używa się broni, czy walczy bezpośrednio, wszystko odbywa się automatycznie przy pomocy jednego klawisza. Gdy wyczerpują się pociski, bohater zaczyna używać siły. Nie da się też gromadzić obu dostępnych typów broni, bo jeśli Tytus ma już kilkanaście kokosów, a znajdzie spray – to kokosy po prostu znikają. Szkoda, można było rozwiązać to nieco inaczej.
Jeśli Tytus nie ma szczęścia i zginie, to niewielka bieda, ponieważ w terenie rozstawione są punkty wskrzeszeń, gdzie automatycznie odżywa. Mniej ambitni gracze mogą ponadto korzystać z wczytania gry; jej stan można zapisać w dowolnym momencie. To zaleta, której brak w wielu grach, gdzie liczy się refleks, bo nie wszyscy kochają utrudnienia. Wybór powinien należeć do gracza, tak jak ma to miejsce w Tytusie – chwała mu za to. Poza tym, niestety trudno się doszukać nowatorskich pomysłów i rozwiązań. Na tle innych gier zręcznościowych Tytus nie wyróżnia się niczym niesamowitym: chodzisz, zbierasz, walczysz i tyle.
W dodatku niezbyt wysoki poziom trudności sprawia, że dorosła osoba może skończyć grę w ciągu jednego dnia, co z kolei należy zaliczyć do wad. Kilka misji więcej bardzo by się przydało.
Jedną z głównych zalet jest rekordowo niska cena. Mamy na rynku aż nadto drogich produktów o krótszym nawet scenariuszu, a Tytusa może mieć każdy za niewielkie pieniądze i nie będzie myślał, że to zła inwestycja. Gra ma wszak też inne mocne strony. Przede wszystkim zachowany został klimat komiksów Papcia Chmiela, dzięki czemu uniknięto denerwującej dziecinady w fabule i dialogach, co czasem razi w grach dla najmłodszych. Poza tym rzecz dzieje się w pełnym środowisku 3D, a otoczenie jest interaktywne. Mimo to wymagania sprzętowe nie odstraszają, można powiedzieć, że są rozsądne i na średniej jakości sprzęcie gra zachowuje się bez zarzutu.
Niestety, patrząc z artystycznego punktu widzenia, można się trochę przyczepić do wyglądu obiektów, a przy tym grafika czasem sypie się, gdy postać ginie. Na szczęście nie ma błędów w trakcie samej rozgrywki. By oddać grafikom sprawiedliwość, należy wspomnieć o ładnych widokach nieba i dokładnym odwzorowaniu komiksowych postaci w całym ich uroku. Bohaterowie narysowani zostali tak, jak w komiksie, postacie obwiedzione są nawet komiksową czarną kreską. Jest tu drobna niekonsekwencja, ponieważ trójwymiarowe otoczenie wygląda przy nich trochę jak z innej bajki. Generalnie scenerie prezentują się niebrzydko, chociaż skromnie, nie wysilono się specjalnie przy efektach wizualnych ot, czasem trochę migoczącej wody. Jest jeszcze jedna kwestia, w której graficy poszli na łatwiznę. Mianowicie dwukrotnie zdarza się, że kolejne etapy rozgrywają się w niemal identycznym otoczeniu, co z czasem robi się nudne, szczególnie dla dziecka. Zresztą każdy gracz lubi, pokonawszy trudności jednej misji, przy kolejnej w nagrodę zobaczyć coś nowego – a tu rozczarowanie.
Z kolei, jeśli kogoś niepokoi element walki i śmierci w grze dla dzieci, to spieszę uspokajać. Nie ma tu ani kropli krwi. Roboty raczej rozsypują się na części, niż umierają, a Tytus w swej najgorszej formie po prostu leży zemdlony, a iskierka życia tli się w nim jeszcze, co wyraźnie widać. Jeśli stanie się najgorsze – natychmiast dochodzi do wczytania gry przy ostatnio odwiedzonym punkcie zapisu. Można dać tę grę dziecku bez szczególnych obaw o poniesione przez nie straty moralne.
Jedna wielka mieszanka wad i zalet; aż trudno zdecydować, co przeważa. Podsumowując – gra jest przyzwoita, chociaż nie dorównuje komiksowemu pierwowzorowi, nieco tylko zbliża się ku niemu. Tak na mój gust, przydałoby się ciut, ciut więcej humoru. Oryginalne dowcipy są wszak wizytówką papierowej edycji Tytusa.
Malwina „Mal” Kalinowska
PLUSY:
- sympatyczna fabuła;
- interaktywne otoczenie.
MINUSY:
- trochę zbyt skomplikowane sterowanie, jak na grę dla dzieci;
- zbyt mała ilość misji;
- błędy graficzne.