Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 19 czerwca 2006, 13:09

autor: Mariusz Janas

The Secrets of Da Vinci: Zakazany manuskrypt - recenzja gry

Sceptycy twierdzą, że cudów nie ma, optymiści wręcz przeciwnie. Na cud jednakże zakrawa fakt, że jeden z tygodników, głównie skierowany do piękniejszej części populacji homo sapiens, do swojego majowego wydania włączył dodatek, bonus w postaci gry.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

- Mon Dieu! Co to u licha jest? – Valdo pełen bezradności spoglądał na dziwną maszynę, która składała się z miedzianego zbiornika, z drzwiczkami u dołu i pokrywą z lejkiem z tegoż materiału połączoną wężem z szklaną spiralnie skręconą rurką, biegnącą na dół, a jej wylot skierowany został w sam środek spoczywającej pod nim szklanej kolby laboratoryjnej. I jak zwykle olśnienie przyszło nagle. Waldemar – daleki jego kuzyn z drugiego końca Europy, o którym ciocia De Villon mówiła z czułością, że to jej ukochany la petit garcon le Polonaise! On miał taką maszynę i w tajemnicy przed cioteczką wykorzystywał ją do produkcji cieczy, którą z lubością potem spożywał, a w swoim języku nazywał ją OKOWITA. Jeden jedyny raz dał się namówić na skosztowanie tego piekielnego płynu, po którym organizm odmówił mu posłuszeństwa na kilka dni, kiedy to leżał niemal bez ducha i wtedy podjął niezłomne postanowienie, że nigdy więcej nie weźmie do ust wyrobów kuzyna. Teraz niemal taką samą maszynę miał przed sobą. To destylator – pomyślał z triumfem – ciekawe, czy Wielki Leonardo także przyrządzał OKOWITA? Wątpliwe, w takim wypadku jego geniusz utonąłby w szklanicy z tym napitkiem.

Mon Dieu! Do czego to – u licha – służy?

Sceptycy twierdzą, że cudów nie ma, optymiści wręcz przeciwnie. Na cud jednakże zakrawa fakt, że jeden z tygodników, głównie skierowany do piękniejszej części populacji homo sapiens, do swojego majowego wydania włączył dodatek, bonus w postaci gry komputerowej Sekrety Leonarda Da Vinci: Zakazany manuskrypt. Pełen niedowierzania rączo pocwałowałem do najbliższego kiosku z gazetami i okazało się, że informacja usłyszana w trakcie jazdy samochodem w audycji radiowej jest stuprocentowo prawdziwa. Nabyłem za niecałe 15 złotych gazetę zafoliowaną szczelnie, z widoczną barwną tekturową okładką gry i w tempie obcym naszym piłkarzom na Mistrzostwach Świata znalazłem się w domu. Tygodnik wręczyłem Żonie, czym wywołałem jej niekłamane zaskoczenie, a sam ekspresowo zainstalowałem grę i wtedy się zaczęło!

Grę rozpoczyna klimatyczne intro z idealnie dobraną ścieżką dźwiękową, ale o technikaliach powiemy na koniec. Valdo, młody adept nauk wszelkich, do niedawna uczeń i czeladnik Francesco Melziego, który sam praktykował u Wielkiego Leonarda Da Vinci, zmierza do posiadłości Cloux Manor w Amboise, należącej do Króla Francji – Franciszka I. Nasz Valdo dopuścił się czynu niegodnego, co stało się bezpośrednią przyczyną usunięcia go z grona czeladników praktykujących u Melziego. Namalował bowiem kopię obrazu Leonarda Da Vinci (chciałoby się rzec, protoplasta dzisiejszych ‘piratów’) i za to właśnie jego świetlana kariera, jak sobie ją wyobrażał, z woli pryncypała legła w gruzach.

Dzisiaj w dniu 22 września 1522 roku, siedząc wygodnie w karecie zmierzał na spotkanie ze swoim przeznaczeniem. Wiedział, że z woli Króla posiadłość we władaniu ma jego metresa (słowo ‘kurtyzana’ w tym wypadku jest niewłaściwe i nieuzasadnione) Marie Babou de la Baurdaisiere i głównie od niej zależy powodzenie misji zleconej mu przez tajemniczego Monsieur. Oficjalnie przybywał, jako reprezentant Melziego z zadaniem odnalezienia szkiców odręcznych Leonarda Da Vinci, dotyczących bitwy pod Anghiani, natomiast prawdziwe zadanie polegało na odnalezieniu tajemniczego manuskryptu. Valdo spodziewał się, że zadanie do prostych należeć nie będzie, wszak podążać będzie śladem Uczonego. Dodatkowo, czas będzie tu odgrywał znaczącą rolę, gdyż manuskrypt byłby łakomym kąskiem dla innych jeszcze osób.

Po przybyciu na miejsce przywita nas służący o imieniu Saturnin, aparycji niezbyt zachęcającej do zawarcia bliższej znajomości i zachowaniu nieco dziwnym, a rzekłbym nawet podejrzanym, który zakwateruje Valdo w przeznaczonym mu pokoju. Po zakwaterowaniu bohater kierując się maksymą „kota nie ma – myszy harcują” rusza na pierwszy rekonesans po okolicy. Tak zaczyna się nasza przygoda z Sekretem Leonarda Da Vinci: Zakazany Manuskrypt.

Powiem krótko – lekko nie będzie. Wytrawni znawcy gier przygodowych znajdą tu dla siebie szerokie pole do popisu. Mamy do czynienia z grą widzianą z perspektywy pierwszej osoby, co nie jest częste w grach przygodowych, że wspomnę kamienie milowe tej kategorii: niezapomnianą Syberię w obu odsłonach czy Najdłuższą Podróż. I w zasadzie ‘inność’ tej gry w tym momencie się kończy. Sterowanie postacią i jej poczynaniami oparte jest o podstawową zasadę click-and-point i dzięki temu wszystko od strony technicznej obsługi gry jest bajecznie proste. Interfejs gry maksymalnie uproszczono. Menu jest bardzo czytelne, a przedmioty w kieszeniach (tak, to takie kieszenie, w których mieści się drabina) w każdej chwili dostępne.

Fajny piracik? Tfu – kopia bezpieczeństwa!

W ramach urozmaicenia rozgrywki wprowadzono element oceny postępowania w kategoriach Dobra i Zła, plastycznie oddanych jako współczynnik ‘anielskości’ lub też ‘diaboliczności’. Element ten, zależnie od woli Gracza, determinuje jego działanie. Co z tego wynika? Przy wysokim poziomie ‘anielskości’, jak na ilustracji powyżej, nie uda Wam się przykładowo nic ukraść. Gdy o tym zapomniałem, ‘zatrybiłem się’ na prawie 6 godzin, nim mnie oświeciło, że ‘aniołom’ nie wszystko uchodzi!

Przez większą część gry Gracz samotnie eksploruje posiadłość i w ramach przerywników spotyka się z Marie Bobou, aby uzyskać dodatkowe wskazówki, ważne dla przebiegu rozgrywki. Czasami jest to naprawdę przyjemne :-), lecz radzę bardzo dokładnie analizować, co do nas mówi. Nie tylko Marie – zresztą jak w życiu, czasem przyjaciel okazuje się ostatnim szubrawcem. Co do eksploracji metoda jest jedna, od zawsze ta sama – dokładność, dokładność i jeszcze raz dokładność! Wszystko, co na swojej drodze znajdziecie, przyda się niewątpliwie – jak nie w tej rozgrywce, to w następnej na pewno. To kolejna niespodzianka związana z Sekretami Leonarda – otóż gra nie jest liniowa, co oznacza, że nasze działania, niekoniecznie przyniosą zawsze te same efekty, a problemy i zagadki można rozwiązać na dwa, a czasem na więcej sposobów. To samo zresztą tyczy się przebiegu rozgrywki, jej kluczowych punktów i rzecz jasna zakończeń. Mnie udało się grę ukończyć na dwa różne sposoby, a wieść gminna niesie o czterech i więcej.

Czas na SÓL gier przygodowych – zagadki! Wspomniałem wcześniej, że lekko nie będzie i wierzcie mi Szanowni Gracze – nie będzie. Zagadki przygotowane przez autorów Sekretów Leonarda przypominają falę. Falę tsunami! Spokojnie, prawie niewidocznie dla oka, formuje się na środku oceanu, by z niszczycielską siłą runąć na ląd. Podobnie tutaj, na początku gry w kameralnej ciszy rozwiązujemy kolejne zagadki, niemal nie zauważając rosnącego ich stopnia trudności. Z początku naprawdę banalne, przeistaczają się w zabójców czasu. Parę ‘zagwozdek’ trafiło mi się takich, że po kilka godzin spędziłem w jednym miejscu, rozpaczliwie próbując wydumać alternatywne rozwiązanie. Kilka razy się udało, porażki pominę znaczącym milczeniem. W takich wypadkach, jak mawiają, tylko spokój może uratować. Ba! Łatwo powiedzieć, ale jak Szanowny Graczu pobawisz się kolorowymi kuleczkami kilka godzin z rzędu, to ich kolory będą migać Ci w oczach przy zasypianiu!

Niektóre rozwiązania jeszcze teraz, w kilka godzin po ukończeniu gry powodują, że robi mi się gorąco. Znacie to uczucie? Wszystko poukładane, na pierwszy rzut oka – ok. Mała chwilka, kliknięcie i ‘bimbo’, ‘ucho od śledzia’... Nie poszło. Cel nie został osiągnięty i dalej przebieramy nóżkami w poprzednim miejscu w grze, bezradnie przemierzając lokacje w poszukiwaniu natchnienia, tego błysku myśli szybkiego jak klinga japońskiej katany. Czasami miałem wrażenie, że autorzy gry dzieciństwo spędzili w instytucie technik mentalnego znęcania się nad bliźnimi. ;-)

Grunt to przepastne kieszenie.

W miarę postępów w grze atmosfera zacznie się zagęszczać, kameralny nastrój posiadłości ulotni się, jak sen Salomei złoty, i gracz będzie musiał znacząco przyśpieszyć tempo rozgrywki, aby nie przegrać z konkurencją wyścigu, nagrodą w którym jest tytułowy Zakazany manuskrypt. Właśnie na tym etapie nie raz zaskoczy gracza nieprzewidywalny zwrot akcji, nieoczekiwane zachowanie innych postaci – uczestników rozgrywki. Na ten temat nie napiszę ani słowa, nie chcąc psuć Wam frajdy. Atrakcji nie zabraknie. Fabuła gry została skonstruowana została z iście francuską fantazją i to jej wielka zaleta.

Frapuje realizm wnętrz posiadłości. Kopara mi opadła na widok prawie wszystkich znanych i mniej znanych dzieł Leonarda Da Vinci porozwieszanych na ścianach posiadłości. Nie zabrakło pomiędzy nimi Damy z Łasiczką, ‘polskiego’ akcentu w tej historii. Nie zdradzę też specjalnej tajemnicy, jeśli napiszę, że w historii swoją rolę odegra Gioconda. Dodać należy, iż w trakcie rozgrywki nie raz przyjdzie nam posługiwać się wynalazkami wielkiego Leonardo, jak chociażby mechaniczną piłą czy prasą mimośrodową, że o aparacie latającym na deser nie wspomnę.

W nieuchronny sposób dotarliśmy do czegoś, co w sposób niezbyt sympatyczny nazywamy technikaliami. Nie będę silił się w tym miejscu na naukowe wywody. Stwierdzić należy, że gra została zaprojektowana przez na takim poziomie konfiguracji sprzętowej, że generalnie jest przyjazna dla kilkuletnich komputerów. Krótko mówiąc Francuzi zrezygnowali z wszechobecnego w ostatnim czasie ‘wyścigu zbrojeń’. Gra chodzi na kartach graficznych w cenach dostępnych dla przeciętnych graczy. Zasadniczy warunek jest jeden – obsługa sprzętowa DirectX 9. Sama oprawa graficzna stoi na więcej niż przyzwoitym poziomie. Duża dbałość o plastyczne odwzorowanie ‘dziedzictwa kulturowego świata’, świetnie opracowane wnętrza, bardzo dobre oddanie detali i szczegółów to niewątpliwe zalety tej gry. Nigdzie nie znalazłem błędów, które w znaczący sposób obniżałyby ocenę za ten element wykonania gry. Jest po prostu dobrze, wizualnie miło dla oka i sympatycznie.

I żyli długo i szczęśliwie... Przynajmniej w tym zakończeniu.

Nie inaczej jest ze ścieżką dźwiękową. Odgłosy otoczenia wykonane zostały niezwykle starannie – skrzypnięcie drzwi brzmi jak skrzypnięcie. Osobną historią jest oprawa muzyczna, której kompozycję i aranżację wykonał Ludovic Sanier, a kształt został nadany przez sekstet muzyki klasycznej Merjithur Studios. Pieczę nad przedsięwzięciem sprawował nie kto inny jak Eric Chevallier (tak, tak! z tych Chevallierów!). Muzyka utrzymana jest w klimacie epoki i doskonale uzupełnienia obraz, który widzimy na monitorze.

Sekret Leonarda Da Vinci: Zakazany Manuskrypt jest pozycją co najmniej ciekawą pośród gier przygodowych. Pojawił się na rynku niespodziewanie i przy stosunkowo małej liczbie wydawanych w ostatnim czasie przygodówek stał się od razu wartościową pozycją w towarzystwie. Ma do zaoferowania fabułę stojącą na niezłym poziomie, okraszoną zagadkami i nieoczekiwanymi zwrotami akcji, a to wszystko podlane graficznym sosem, na co najmniej niezłym poziomie No i do tego muzyka!. Szanse na przebój sezonu w kategorii gier przygodowych raczej nie ma – w obliczu Dreamfalla. Niemniej jest to gra warta poświecenia jej tylu godzin, ilu będzie trzeba – a jak każda dobra przygodówka, jest za krótka!

Mariusz „PIRX” Janas

PLUSY:

  • niezła, logicznie spójna fabuła;
  • grywalność;
  • niezła grafika i udźwiękowienie (w tym muzyka);
  • zagadki na zróżnicowanym poziomie;
  • nieliniowość fabuły.

MINUSY:

  • za krótka;
  • początek nieco monotonny;
  • możliwość ‘zapętlenia się’ w fabule.
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.