autor: Marcin Cisowski
The Partners - recenzja gry
The Partners to symulacja niewielkiej, lecz prestiżowej kancelarii adwokackiej, zatrudniającej dziewięciu prawników.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
To dziwne, że przez te wszystkie lata żadna firma nie pokusiła się o zrobienie gry traktującej o jednym z najpowszechniejszych i niewątpliwie najpopularniejszym w pewnych kręgach zjawisku. Jedni ich nienawidzą (głównie mężczyźni), inni uwielbiają i dostają wypieków na twarzy, ilekroć z nimi obcują (przeważnie kobiety). Mowa o telenowelach. Po raz pierwszy spotykamy się z tą formą rozrywki w postaci cyfrowej. Fakt, mogliśmy już podpatrywać życie ludzi w „The Sims”, ale moim skromnym zdaniem było ono strasznie nudne (i może właśnie dlatego gra doczekała się tylu dodatków – żeby choć troszkę to życie umilić).
„The Partners” to gra w założeniu ze wszech miar podobna do słynnych „Simsów”. Rozwija jednak idee całkowitej kontroli nad życiem postaci i rzuca nas na burzliwe i nieprzeniknione wody kancelarii adwokackiej. Bohaterami naszej opowieści są tak barwne postacie jak: Isabella Gordon, Angelina Adios, John Fitzerald, Tiffany Weatherly, Jessica Woods i inni.
Miłe zaskoczenie spotkało mnie już na samym początku. Intro, bo o nim mowa, doskonale wprowadza nas w nastrój rozgrywki, będąc bardzo fajnie zmontowaną czołówką serialu. I tu wielkie gratulacje dla polskiego dystrybutora – z głośników płynie bardzo miły, kobiecy głos, który śpiewa (o zgrozo) wpadającą w ucho piosenkę. Pierwszy plus już na samym początku. W menu możemy wybrać jedną z trzech kampanii lub zdecydować się na autoscenariusz, co zaowocuje rozegraniem partyjki bez konkretnego zakończenia. Skoncentruję się jednak na kampaniach. Jak już wspomniałem są trzy. Każda to zbiór historii z życia jednej z trzech kancelarii:
Sea, Tex & Sun – duża, lecz zupełnie nieznana. Jedna z jej założycieli – czarująca i energiczna Eva Tex ma aspiracje, aby kancelaria stała się jedną z najsłynniejszych na świecie. Zakładając tylko, że Benny Sea i Hunter Sun – współpracownicy – nie zniweczą jej wysiłków.
Gordon & Gordon – jej szefowie to małżeństwo – Alan i Isabella Gordon. Jednak życie w tej kancelarii nie zawsze płynie gładko – Isabella ma charakterek, a jej mąż oko na piękne kobiety.
Adios & Goodnight – jej właściciele to miła Angelina Adios i zgorzkniały wdowiec J. R. Goodnight, który roztacza despotyczne rządy nad kancelarią. Przeciwni temu są wszyscy, a szczególnie jego syn – Bobby Goodnight.
Mam nadzieję, że dzięki tym opisom wiecie już mniej więcej jakiego typu wyzwaniom przyjdzie nam stawić czoła. „The Partners” od „The Sims odróżnia przede wszystkim właśnie fabuła.
Grę rozpoczynamy z niewielkim zapasem gotówki i podstawowym umeblowaniem kilku skromnych pokoi oraz pracownikami – głównymi bohaterami, którymi przyjdzie nam pokierować i których losy będzie nam dane poznać. Uprzedzam od razu, że nie spotkamy w grze ustalania pensji i tego typu problemów. Koncentrujemy się na zachowaniach, potrzebach i stosunkach w grupie. Cele każdej kampanii są różne. Eva Rex musi np. do Wielkanocy unikać flirtów i zachowań co najmniej niejednoznacznych w pomieszczeniu, gdzie prowadzi się prace nad kolejnymi sprawami. Dlaczego?? Ponieważ w przypadku, gdy takie zachowanie zostanie zarejestrowane przez umieszczoną pod sufitem kamerę, Eva nie otrzyma spadku – fabryki czekoladowych króliczków. Prawda, że zakręcone. A to dopiero początek. Każda kampania podzielona jest na kilka następujących po sobie podmisji. Jedne z nich polegają na „wytrenowaniu” naszych podopiecznych w jakiejś dziedzinie np. w sporcie, w celu wygrania corocznych zawodów sportowych prawników.
Inne znowu to zabawa osobowościami i rozmaite kombinacje uczuciowe: Eva podkochuje się w koledze z pracy, któremu miłość chce wyznać także inna pracownica kancelarii. Ma to zrobić na swoim przyjęciu urodzinowym, dwa dni przed Wielkanocą. Musimy tak pokierować Evą i jej wybrankiem, aby cechy ich charakteru były zbliżone, co w konsekwencji doprowadzi do bezsprzecznych rozmów na kanapie, a jak wszyscy dobrze wiemy stąd już tylko jeden krok do romansu. Cały czas musimy jednak pamiętać o kamerze. Takie i inne wyzwania czekają na nas podczas normalnej codziennej pracy. Praca – o niej jeszcze nie wspominałem, a przecież wokół niej wszystko się obraca. To dzięki niej zarabiamy pieniądze, podnosimy renomę naszej kancelarii. Sprawy, które są nam przydzielane możemy podzielić na te obowiązkowe, oraz te, na których przyjęcie nie musimy się zgadzać. Właśnie sprawy stanowią najbardziej humorystyczny element całej rozgrywki. Np. sprawa o ciekawej nazwie „Pies nie ryba i swój głos ma”. Rozwodzące się małżeństwo procesuje się o opiekę nad ich ulubieńcem. Towarzystwo opieki nad zwierzętami oskarża parę o ignorowanie psiego prawa do samostanowienia o swym losie.
Albo „Wanda i jej młynki”: po śmierci babci Wanda odkrywa zniknięcie babcinej kolekcji młynków. Co ciekawe sąsiadka i kuzynka zmarłej z dnia na dzień otwierają muzeum młynków. Na podstawie dokumentacji fotograficznej kolekcji Wanda pozywa nieuczciwą kuzynkę. Jeszcze inna ciekawa sprawa to „Cztery pory roku”: tyle czasu daje mąż żonie na zrzucenie tłuszczu, którego nabawiła się w restauracji, gdzie pracuje. Żona pozywa wobec tego męża za nadużycie władzy i zastraszanie. Ostatnia sprawa, którą przytoczę nosi nazwę „Ostatnie słowo”: ciotuchna Emily nie zdążyła wybrać przed śmiercią spadkobiercy. Zirytowani tą sytuacją siostrzeńcy i siostrzenice pozywają zmarłą Emily za nieodpowiedzialne podejście do sprawy. Spraw jest oczywiście o wiele więcej i przybywa ich w miarę rozwoju wydarzeń. Do każdej z nich musimy przydzielić prowadzącego sprawę. Możemy także (w przypadku mniejszej szansy na zwycięstwo określanej każdorazowo w procentach) dobrać mu do pomocy jednego lub dwóch pomocników. Praca nad sprawą odbywa się w bardzo prosty sposób i nie jest już tak atrakcyjna jak sam jej opis i ilustracja załączana do akt. Klikamy po prostu na kupionym wcześniej biurku i wybieramy komendę „pracuj nad sprawami”. Właśnie. Nie wspomniałem nic o kupowaniu. Nasze zarobione dzięki wygranym sprawom pieniążki możemy spożytkować trojako. Mamy możliwość zakupu jakiegoś przedmiotu, mebla, bądź też całego pomieszczenia, znajdującego się na zajmowanym przez nas piętrze. Koniecznością jest oczywiście zakup kilku biurek, aby każdy z pracowników mógł bez przeszkód wykonywać swój zawód. Ale nie samą pracą człek żyje. Potrzeby bohaterów szybko rosną i trzeba zapewnić im wiele przedmiotów i obiektów cenowo wykraczających poza inwestycję w stanowiska pracy. Kiedy są zmęczeni idą położyć się na wygodnej kanapie. Kiedy chcą zażyć troszkę sportu idą pojeździć na rowerku, bądź porobić pompki na dywanie. Kiedy nijak nie mogą spełnić swoich potrzeb seksualnych idą pooglądać ciekawe filmy przyrodnicze w TV (w grze jest to nazwane bez ogródek), albo oglądają strony erotyczne na zakupionym oczywiście przez Ciebie, drogi graczu, superkomputerze. Pozostałe cechy, takie jak kultura, miłość, przyjaźń, ogłada, sukces poprawiamy za pomocą telefonu, dzieł sztuki na ścianach, kserokopiarki, szafy grającej czy sedesu wraz z kabiną. Istnieje wiele kombinacji mających tylko jeden cel – zaspokojenie bohaterów omawianej gry. Oczywiście istnieje też druga strona medalu: im więcej przedmiotów, którymi postacie mogą sobie dogadzać, tym mniejsza ich ochota do pracy. Pisałem wyżej, że idą...
Tak do końca to może nie, musimy im trochę w tym pomagać. To nie znaczy oczywiście, że są niepełnosprawni (choć ich animacja na to wskazuje), ale sami niezbyt dobrze układają sobie plan pracy. Mam tu na myśli niechęć do samodzielnego zajęcia miejsca przy biurku, czy flirtowania akurat z tą osobą z którą romans jest konieczny do ukończenia misji. To jednak da się przeboleć. Nie mogę natomiast przeboleć, że autorzy gry nie dali nam możliwości zmiany rozdzielczości. 800x600 to nie jest szczyt moich marzeń (i domyślam się, że waszych również). Pomimo rozdzielczości całość gry prezentuje się dość ładnie. Środowisko, w którym przyjdzie żyć prawnikom jest miłe kolorystycznie, lecz niestety ubogie w detale. Z przedmiotami, które możemy zakupić jest już trochę lepiej. Tekstury, którymi są pokryte są dość szczegółowe. Czajnik przypomina czajnik, sofa sofę itd. Jak już wyżej wspominałem, animacja postaci kuleje i to jak Reksio na emeryturze. Bohaterowie poruszają się wyprostowani jakby używali od kilku lat „pajączka”, a ich ruchy są niesamowicie sztuczne. Tych sztucznych ruchów jest jednak bardzo dużo. Każda akcja, gest (pocałunek, poprawianie włosów, odbijanie pośladków na kserokopiarce itp.) jest okraszony jakąś animacją i to się chwali. Chód przemilczę, bo nie mam nawet jak go Wam tu przedstawić, ale powiem tylko, że jest bardzo średni. Dźwięki w grze są ubogie i w dodatku jest ich mało. Przez większą część rozgrywki towarzyszy nam wydobywająca się z głośników cisza przerywana raz po raz jakimś jęknięciem czy stęknięciem spowodowanym np. różnicą poglądów postaci czy też goleniem. Muzyka pojawia się tak rzadko, że nawet nie pamiętam w jakich momentach jest odtwarzana. Co do spolszczenia to firma Cenega przyzwyczaiła nas ostatnio do dość wysokiego poziomu translacji tekstu na nasz rodzimy język. Wspomniane na początku tekstu intro jest przykładem dużej dbałości o szczegóły i to widać przez cały czas trwania rozgrywki. Lektor czyta praktycznie wszystkie teksty i to w sposób tak żywy i z takim zapałem, ażeby nie zanudziły nas kolejne epizody. Co do warstwy tekstowej to w oczy rzucają się napisane z lekkością i polotem charakterystyki spraw, nad którymi przyjdzie nam pracować. Bardziej wrażliwych drażnić mogą dosadne tłumaczenia wykonywanych czynności, takie jak „pogłaszcz po cycuszku”, czy „oglądaj pornosa”. Mnie tam one nie przeszkadzały, co więcej człowiek nabiera dystansu do tego co dzieje się na ekranie – zupełnie jak w przypadku telenoweli. Literówek - mimo szczerych chęci – nie stwierdzono. Zbliżając się do końca recenzji należałoby wspomnieć o czymś najważniejszym – o grywalności. Jako że jest to produkt pionierski, nie za bardzo mam się do czego odwołać. „The Sims” jest bardziej szczegółowe, „The Partners” nadrabia za to bogatą, jak na operę mydlaną przystało, fabułą. Decyzja co wybrać jest trudna, zważywszy na to, iż nie wspomniałem jeszcze, że największym minusem gry jest jej długość. Przejście jednej kampanii nie zajmuje więcej jak paru godzin, a gra w autoscenariusz nie jest już tak atrakcyjna. Jednak duży plus za dowcip, oryginalny pomysł, poprawne wykonanie i polską wersję językową. A to już dużo plusów. I wiecie co – fajnie mi się grało, a za taką cenę ostatnio dość trudno znaleźć coś oryginalnego, co przykuwa do monitora na dłużej. Czy chcecie odwiedzić kancelarię adwokacką zależy jednak tylko od was i od tego czy rajcuje was tego typu zabawa.
Marcin „Cisek” Cisowski