Port Royale 3: Pirates & Merchants Recenzja gry
autor: Amadeusz Cyganek
Spróchniała łajba idzie na dno – recenzja Port Royale 3: Pirates & Merchants
Życie kupca w Port Royale 3 nie jest łatwe – nie dość, że musi walczyć z ciągłymi wahaniami rynku i wszechobecnymi piratami, to swoje dorzucają również autorzy, serwując ocean błędów i frustrujących niedoróbek.
- Dopracowana oprawa wizualna;
- masa informacji i statystyk;
- przejrzysty widok miasta i rozbudowa kolonii.
- nieczytelny interfejs;
- uciążliwa nawigacja statków;
- monotonna rozgrywka;
- chaotyczne bitwy morskie;
- brak autosave’ów;
- niepasujący do klimatu soundtrack;
- masa technicznych niedoróbek.
Niegdyś piękny i siejący popłoch na ogromnym oceanie strategii ekonomicznych statek o nazwie Port Royale, wówczas jeszcze pod banderą Ascaron Entertainment, przestał w porcie osiem długich lat, czekając na moment, w którym ktoś wciągnie na pokład lekko zardzewiałą kotwicę i wypłynie nim ponownie na szerokie wody. Niemieckie studio Kalypso nie przewidziało jednak, że stare żagle nie dadzą już tak zawrotnej prędkości, spróchniałe deski na pokładzie nie wytrzymają ciężaru nowych gości, a majtkowie, zamiast pucować łajbę, otworzą kolejną beczułkę rumu. Momentami aż strach zasiadać za sterem.
Kompas jedynym przyjacielem
W swoim czasie rewelacyjna „jedynka” z wieloma ciekawymi rozwiązaniami została znakomicie przyjęta zarówno przez graczy, jak i recenzentów, zaś „dwójka”, choć nieco słabsza, nadal chętnie korzystała ze sprawdzonych wzorców i dawała sporo radości z przemierzania wielkich oceanów wszerz i wzdłuż. Natomiast Pirates and Merchants to osadzenie tej serii na wieczność na mieliźnie – takiej masy frustrujących pomyłek, błędów i niedoróbek nie przewidziałem nawet w najgorszych obawach.
Osią zabawy w trzecim Port Royale są dwie kampanie dla jednego gracza. Pierwsza stawia na wątek czysto ekonomiczny, druga zaś na historię dla urodzonych kapitanów żądnych głów piratów, zatopionych statków i wielkich skarbów. Zabawę rozpoczynamy w XVI wieku – twórcy próbowali wpleść w rozgrywkę historyjkę o bogatych kupcach, pięknych kobietach i przebrzydłych wilkach morskich, jednak jest ona na tyle infantylna i standardowa, że pozostaje tylko pominąć ją wymownym milczeniem. Ale przecież nie to jest w tym gatunku najważniejsze – ta seria do tej pory wyróżniała się przede wszystkim świetnym modelem ekonomicznym i uzależniającym gameplayem. No właśnie: „do tej pory”.
Port Royale 3: Pirates & Merchants to na szczęście nie jedyna propozycja dla fanów morskich strategii ekonomicznych. Kilka miesięcy temu w naszym kraju pojawiła się gra Patrician IV – stworzona przez studio Gaming Minds zdecydowanie bardziej udana produkcja, pozwalająca na walkę o prym kupiecki w realiach największej świetności Ligi Hanzeatyckiej.
Autorzy postanowili rozpocząć rozgrywkę z mocą wystrzału armaty i zapomnieli, że samouczek w rozbudowanych strategiach to podstawa. Zamiast tego na początku zabawy otrzymujemy lakoniczne komunikaty sugerujące kolejne kroki oraz przegadane filmiki instruktażowe. Szkopuł w tym, że okropnie chaotyczny interfejs wcale nie ułatwia sprawy – dopiero po dobrej chwili spostrzegłem, że twórcy jednak postanowili uraczyć graczy animowanym szkoleniem. Najbardziej potrzebne opcje czy porady ukryto w gąszczu zupełnie niepotrzebnego tekstu, a nawigacja została beznadziejnie zaprojektowana. Kłopoty zaczynają się już na samym początku – w jednym z pierwszych zadań musimy wysłać nasz konwój do Nowego Orleanu, który oczywiście nie został oznaczony na mapie. Jedyną wskazówką jest stwierdzenie: „udaj się na północny zachód”. W obliczu zupełnie pustej mapki świata i masy terenu do eksploracji znalezienie celu podróży to rzecz niesłychanie karkołomna – by odblokować kolejne porty handlowe, musimy płynąć wzdłuż linii brzegowej i mieć cichą nadzieję, że wreszcie uda nam się cokolwiek odnaleźć. Można się zaklikać na śmierć.
Spróchniały ster
Wydawałoby się, że rzecz tak fundamentalna w morskiej strategii jak nawigowanie statkami nie może zostać skopana – a jednak. Tworzenie nowego konwoju to prawdziwa udręka – najpierw musimy zakupić okręt, potem utworzyć jednostkę, następnie dokupić kolejną łajbę, dołączyć ją w menu latarni morskiej, dobrać ludzi, wybrać statki bojowe i załadować pierwszy towar. Momentami wręcz ma się ochotę uciąć sobie rękę pirackim kordelasem. Choć znakomitą większość czasu spędzamy w widoku całego świata, nie możemy zaznaczyć własnej jednostki podczas podróży z jednego portu do drugiego – najpierw musimy odczekać swoje, a dopiero potem zmienić kurs. W trakcie zabawy ucieka nam także sporo bardzo ciekawych informacji o różnych epidemiach oraz decyzjach politycznych, które od razu lądują w dzienniku, a przekopywanie się przez sterty nieuporządkowanych danych to ostatnia rzecz, jaką chce się robić. Czasami ciężko połapać się w komunikatach głosowych naszych przełożonych – kwestie nakładają się na siebie i stają niemożliwe do zrozumienia.
Model handlowy przyjęty w grze to już na samym starcie niesamowita udręka – nie ma szans, byśmy zarobili godziwe pieniądze, handlując dużymi partiami towarów. Początki zabawy – nabywszy dwie, trzy sztuki danego produktu – spędzamy na mozolnym kursowaniu pomiędzy okolicznymi wysepkami i szukaniu jak najlepszych ofert. Opcja tworzenia zautomatyzowanych szlaków handlowych pomaga tylko chwilowo – magazynierzy zdalnie zarządzający towarem ciągle mają masę problemów. Narzekają na brak pieniędzy, niewystarczający dopływ surowców, zbyt małą liczbę statków czy spore zapotrzebowanie na rzadkie produkty. Stawianie dalszych fabryk wpędza nas z kolei w tarapaty finansowe w razie przesycenia rynku danym dobrem – ludzie tracący pracę obracają się przeciwko nam, miasta rezygnują z handlu, a stan konta uszczupla się o kolejne tysiące. Tworzenie nowych zabudowań też wymaga mnóstwa cierpliwości – proces starania się o licencję często zostaje bezsensownie wydłużony wymogiem awansu na wyższy stopień w morskiej hierarchii, a dostarczanie na plac budowy odpowiednich materiałów z reguły generuje dodatkowe koszty.
Bardzo słabo rozwiązano kwestię starć z piratami – jeśli macie nadzieję na batalie w stylu tych z serii Total War, to pora wylać na siebie wiadro przesolonej wody. Mimo iż na polu walki znajduje się ledwie kilka okrętów, chaos panujący podczas potyczek jest nie do opisania. Wszystkiemu winna siermiężna kontrola statków – jednoczesne sterowanie łajbą i podglądanie postępów reszty oddziału to wyjątkowo trudna do skoordynowania czynność. Posłanie w kierunku wroga serii z dział armatnich wymaga niesamowitej precyzji w ustawieniu burty – pozwolenie na wystrzał dostajemy tylko wówczas, gdy przeciwnik stoi względem nas idealnie równolegle. Tragicznie zachowuje się również sztuczna inteligencja – pozostałe statki z naszego oddziału najczęściej dostają solidne bęcki, a piraci kręcą niewiarygodne kółka i opływają nasze jednostki praktycznie z każdej strony. Należy także wspomnieć o braku możliwości obrony kontrolowanych przez nas kolonii – nawet jeśli postawimy na obrzeżach miasta pięć konwojów statków bojowych, gra nie pozwoli nam stanąć do walki z najeźdźcami. W ogóle dyplomacja tu nie istnieje – po prostu nie ma potrzeby jej wykorzystywania. Nie rozumiem też za bardzo idei rozdzielenia kampanii na dwa osobne wątki – kiedy po raz pierwszy przyszło mi walczyć na pełnym morzu z przeciwnikiem, podążając ścieżką ekonomiczną, nie miałem żadnych szans. Okazało się, że kompletny instruktaż dostępny jest wyłącznie w kampanii wojennej – gdzie tu jakikolwiek sens?
Morze błędów
Najgorsze jednak jest to, że do wszystkich tych niedociągnięć i błędów w strukturze trzeciego Port Royale dokładają się kompromitujące niedoróbki techniczne. Jedna z nich wyeliminowała mnie z zabawy na pierwsze trzy dni po premierze – praktycznie przy każdym wejściu do miasta gra natychmiast się zawieszała, a jedynym rozwiązaniem było wykorzystanie przycisku „reset”. Tłumaczenie wydawcy to kolejna kompromitacja – ponoć działo się tak tylko i wyłącznie na komputerach z dwurdzeniowymi procesorami, co jest oczywistą nieprawdą, ponieważ miałem okazję przetestować ten tytuł również na pececie z czterema rdzeniami na pokładzie. Poza tym gra namiętnie wysypuje się do pulpitu w najmniej oczekiwanych momentach, co oczywiście prowadzi do niekontrolowanych wybuchów wściekłości. Na domiar złego nie działa opcja automatycznego zapisu stanów rozgrywki – na samym początku szybko tworzą się dwa save’y, które potem w wyniku błędu nie mogą zostać nadpisane. Fatalnie wygląda również tekst wyjeżdżający poza ramkę przy prezentacji komunikatów, irytują także wspomniane już nakładające się na siebie dialogi mówione.
Twórców Port Royale 3: Pirates & Merchants nie można zganić chyba tylko i wyłącznie za oprawę wizualną – mapa świata gry jest przejrzysta i czytelna, a widok miasta pozwala szybko dotrzeć do kluczowych budynków. Niestety, ponury nastrój udziela się podczas słuchania wyjątkowo przygnębiającego soundtracku – zamiast wesołych, pirackich rytmów z głośników wydobywają się jakieś dziwne huki i śpiewy, absolutnie niepasujące do charakteru zabawy. W produkcji studia Kalypso oprócz dwóch głównych kampanii dostajemy również możliwość zabawy w trybie piaskownicy oraz opcję rozgrywki przez sieć. Niestety, znalezienie kogokolwiek chętnego do morskich podbojów przez Internet graniczy z cudem.
Najnowsza odsłona serii Port Royale to spektakularne spuszczenie jej na samo dno w niezbadane oceaniczne czeluści. Kilka fajnych i ciekawych pomysłów dosłownie utonęło w zalewie wszechobecnego partactwa – twórcom udało się skopać praktycznie wszystko, co tylko było można. Słabiutki interfejs i nawigacja statkami, źle skonstruowane bitwy morskie, skomplikowanie pozornie prostych aspektów rozgrywki, brak autosave’ów, częste błędy uniemożliwiające grę – właściwie da się tak wymieniać bez końca. Czar wyjątkowej, kupieckiej przygody na szerokich wodach oceanów prysł bezpowrotnie, a monotonia i schematyczność rozgrywki sprawiają, że ciężko dotrwać do finału kampanii, tym bardziej że twórcy sami zdają się uprzykrzać nam zabawę na każdym kroku. I choć wielkie łatanie tej łajby właśnie się zaczęło, niektóre dziury okazują się już nie do naprawienia – w tej postaci trzeci Port Royale nie jest, niestety, produkcją godną polecenia.