The Walking Dead: A Telltale Games Series - Season Two Recenzja gry
Recenzja The Walking Dead: All That Remains - mocny epizod na początek drugiego sezonu
Kontynuacja jednej z najlepszych gier 2012 roku nie rozczarowuje. The Walking Dead: Season Two rozpoczął się mocnym uderzeniem.
Podobnie jak w przypadku The Wolf Among Us – najnowszej produkcji studia Telltale Games – postanowiliśmy wystawić ocenę przygodom Clementine dopiero po publikacji ostatniego, piątego, epizodu gry. Nasze spostrzeżenia będziemy publikować na bieżąco – po premierze każdego odcinka.
Co jest w stanie zdziałać mała dziewczynka w starciu z brutalną wizją rzeczywistości przedstawioną w grze The Walking Dead? Jeszcze tydzień temu powiedziałbym, że niewiele. Z pierwszej serii epizodów zapamiętałem Clementine jako nieporadnego, bezbronnego szczeniaka, niezdolnego do samodzielnej egzystencji w świecie opanowanym przez szwendaczy i równie niebezpiecznych jak oni ludzi. Typowa kula u nogi, która czasem świadomie, a czasem nie, ściągała lawinę różnorakich kłopotów na otaczających ją opieką kompanów. Utrata tego najważniejszego towarzysza pozbawiała ją w moich oczach jakichkolwiek szans na przetrwanie. Czy jednak na pewno?
Debiutancki odcinek drugiego sezonu wylał kubeł zimnej wody na głowy wszystkich, którzy zwątpili w tę młodą damę. Na moją również, bo po prostu nie wierzyłem, że po fantastycznej części pierwszej, Clementine udźwignie rolę, w jakiej panowie z Telltale Games postanowili ją obsadzić. Tymczasem dziewczynka wydoroślała i pokazała pazurki. Szesnaście miesięcy, jakie upłynęły od pamiętnego finału pierwowzoru, wykształciło w niej instynkty, o które w życiu bym jej nie podejrzewał. Mała stanowi znakomity materiał do dalszej pracy dla scenarzystów, z którego da się oszlifować naprawdę piękny diament.
The Walking Dead w drugim sezonie inaczej rozkłada akcenty. Nie dlatego, że znacznie więcej tu akcji, ale dlatego, że kierując poczynaniami Clementine, mamy zupełnie inne cele. Cokolwiek robił Lee, przede wszystkim miał na uwadze bezpieczeństwo swojej podopiecznej. Dziewczynka natomiast nie martwi się już o nikogo, jedynie o własną skórę. Widać to doskonale w wyborach serwowanych w dialogach – coraz częściej pojawiają się w nich kwestie odrzucające pomoc innych, chyba że mała ma w tym własny, partykularny interes. Owszem, w wypowiedziach Clem wciąż można wyczuć typową dla dziecka naiwność, ale odnoszę wrażenie, że w kolejnych odcinkach będzie jej coraz mniej. Nasza bohaterka przeżyła już tyle, że praktycznie wszystko – od zombiaków począwszy, na ludzkiej podłości skończywszy – przestaje na niej robić wrażenie.
Nowa przygoda zaczyna się trzęsieniem ziemi, którego ze zrozumiałych względów opisywać nie będę – w trosce o Wasze dobre samopoczucie niniejszy tekst pozbawiony jest spojlerów. Później jeszcze kilkakrotnie jesteśmy świadkami wstrząsających scen i to różnego typu. Telltale Games nie patyczkuje się już z niczym, zmuszając nas nie tylko do dokonywania naprawdę trudnych wyborów, ale również do robienia rzeczy, które w produktach rozrywkowych ogląda się raczej rzadko. Jeśli pamiętacie scenę odcinania ręki w finałowym epizodzie pierwszego sezonu, to macie dobry przedsmak tego, co czeka Was w szopie.
Oczywiście wszystkie możliwe wybory są z założenia złe – to już znak rozpoznawczy tej serii. Cokolwiek byśmy nie zrobili, którejkolwiek osobie byśmy nie pomogli, zawsze prędzej czy później odbije się to na nas w negatywny sposób. Gra bez ogródek testuje nasze zachowanie w ekstremalnych sytuacjach, zmuszając do natychmiastowych reakcji na zaistniały problem. W The Walking Dead nie ma szans, by wskutek podjętych działań zmienił się ogólny bieg wydarzeń – te tradycyjnie zmierzają do celu jednym torem. Chodzi przede wszystkim o to, żebyśmy w małej Clem zobaczyli nas samych, a jej decyzje były naszymi decyzjami.
Pierwszy epizod nafaszerowano ciągłą akcją, jakby twórcy na siłę chcieli udowodnić, że The Walking Dead to wciąż jest gra. Opowieść mocno trzyma w napięciu, bo stanowi umiejętnie podany zlepek mrożących krew w żyłach wydarzeń. Nie są przesadą stwierdzenia, że dzieje się tu więcej niż w całym sezonie pierwszym – również odniosłem takie wrażenie. Miejscami Telltale Games sprytnie usypia naszą czujność i sugeruje zupełnie inny przebieg historii niż to, co chwilę później ma miejsce – idealnym przykładem są dantejskie sceny, których świadkami jesteśmy w opuszczonym namiotowisku. Praktycznie każdy fragment zmusza w końcu do podjęcia rozpaczliwego działania i to metodą najprostszą z możliwych, czyli przy pomocy quick time eventów. Ruchome obrazki przesuwają się po ekranie tak szybko, że czasem ciężko nadążyć za tym, co się dzieje. Uspokojenie akcji witamy z otwartymi ramionami, bo orientujemy się, że serce bije nam jak szalone.
Gra korzysta z zapisów dokonanych w pierwszym sezonie i dodatku 400 Days – jeśli ich nie posiadamy, decyzje podejmowane w kluczowych momentach zostaną wylosowane. Brak opcji ręcznego korygowania dotychczasowej historii przed rozpoczęciem przygody z drugim sezonem, ale też na razie nie odnosi się wrażenia, że cokolwiek, co zrobiliśmy wcześniej, ma faktycznie jakieś znaczenie.
W warstwie przygodówkowej szału nie ma, gra nadal praktycznie przechodzi się sama. Niewielka liczba interaktywnych obiektów, przedmiotów tyle co kot napłakał, rozwiązania podsuwane na tacy poprzez wyświetlanie odpowiednich ikon – to wszystko już doskonale znamy. Trudno jednak mieć za złe twórcom, że na tle innych reprezentantów gatunku ten aspekt prezentuje się wyjątkowo biednie, wręcz przeciwnie. Rozgrywka w The Walking Dead jest dzięki takiemu podejściu płynna i pozbawiona niepotrzebnych przestojów, ale też niewątpliwie łatwa. Żeby się tutaj zaciąć, musielibyście przed „seansem” wykroić sobie połowę mózgu.
Na tym etapie trudno jednoznacznie ocenić sezon drugi jako całość. Widzieliśmy zaledwie urywek większej opowieści, na placu boju pojawiają się pierwsi bohaterowie niezależni, którzy będą towarzyszyć nam dłużej albo i nie – tu nigdy nie ma pewności, co przyniesie przyszłość. Mimo zaledwie dwóch godzin zabawy, można już jednak nabrać sympatii do pewnych osób, a inne szczerze znienawidzić. Scenarzyści dwoili się i troili, żeby w tak krótkim czasie zafundować prawdziwe studium osobowości i jak zwykle udało im się pomyślnie wykonać zadanie. Doprawdy jestem pełen podziwu, że stworzone za pomocą kilkudziesięciu kresek postacie potrafią być tak wyraziste. Inni twórcy gier nastawionych na fabułę powinni w tej kwestii traktować The Walking Dead jako wzór do naśladowania.
Noty na razie nie wystawiamy, tradycyjnie czekając na premierę ostatniego odcinka historii. Ocenianie tej gry w kawałkach naprawdę nie ma większego sensu, bo to zwarta, zamknięta opowieść, która – jak to w serialach bywa – będzie mieć gorsze i słabsze momenty. Nie mogę jednak powstrzymać się od drobnego podsumowania tego, co do tej pory zobaczyłem, bo sezon drugi zaczął się dużo lepiej, niż się spodziewałem. Jeśli taki ładunek emocji będzie towarzyszyć nam do wielkiego finału, to nie zdziwcie się, że pod koniec przyszłego roku The Walking Dead znów znajdzie się na ustach wszystkich.