Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Yooka-Laylee Recenzja gry

Recenzja gry 4 kwietnia 2017, 17:00

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja gry Yooka-Laylee – platformówka oldskulowa do bólu

Yooka-Laylee przywołuje czasy świetności firmy Rare i konsoli Nintendo 64. Jednak od tamtej pory minęło kilkanaście lat – czy świat jest gotowy na powrót do tak oldskulowej formuły platformówki 3D?

Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji PC, XONE

PLUSY:
  1. oldskulowa platformówka 3D pełną gębą;
  2. dopracowana, precyzyjna i bardzo przyjemna mechanika ruchu postaci;
  3. setki klasycznych znajdziek platformówkowych;
  4. kilka bardzo przyjemnych minigierek, przeznaczonych do zabawy dla 1–4 osób w trybie lokalnego multiplayera;
  5. muzyka!
MINUSY:
  1. celowo zachowane archaizmy nie wszystkich przekonają;
  2. postacie głównych bohaterów nie mają charyzmy Banjo i Kazooie, a głównemu złemu daleko do pocieszności Gruntyldy;
  3. zdarzają się miejsca, gdzie kamera przeszkadza w zorientowaniu się w sytuacji;
  4. polski gracz może odbić się od bariery językowej.

Nintendo miało i ma u nas pod górkę. Nie warto rozwodzić się teraz nad przyczynami, natomiast warto, w kontekście niniejszej recenzji, wymienić jeden ze skutków tego stanu rzeczy. Konsola Nintendo 64 w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku było co najwyżej kaprysem, na który mało kto mógł sobie pozwolić, głównie ze względu na wysokie ceny gier. W konsekwencji rodzimi gracze nie mieli szans zaznajomić się z dziełami firmy Rare; po samym Nintendo był to drugi najważniejszy dostawca najwspanialszej rozrywki na tę maszynkę. Dlatego o ile dziełami tego dewelopera, takimi jak Banjo-Kazooie, Banjo-Tooie, Perfect Dark czy Conker z cudownie bezczelnym wiewiórem, zachwycał się niemal cały zachodni świat, o tyle dla większości z nas to postacie zupełnie nieznane, bez wkładu w rozwój elektronicznej rozrywki. A to nieprawda.

Nieodrodne dziecko Rare

Ten zakuty łeb przybłąkał się z innej gry.

Brytyjskie Rare święciło największe triumfy w czasach, kiedy należało do Nintendo. Jednak na początku XXI wieku firma trafiła w ręce Microsoftu. To, co się stało później, mogłoby wypełnić niejedną kartę jakiejś czarnej księgi dewelopingu, niemniej jednak w ostatecznym rozrachunku narodziło się studio Playtonic Games, składające się między innymi z części pracowników dawnego Rare. Udana kickstarterowa kampania pomogła im w sfinansowaniu klasycznej trójwymiarowej platformówki Yooka-Laylee, która – gdyby nie zmiana brandu – spokojnie mogłaby uchodzić za kolejną, czwartą już część serii z milusim niedźwiadkiem Banjo i jego ptaszkiem.

Fascynacja tamtymi starymi platformówkami jest tu aż nadto widoczna. Poczynając od stylu graficznego, tak charakterystycznego dla Rare, że nie da się z nim pomylić chyba niczego innego, poprzez mechanikę rozgrywki, a skończywszy na kapitalnej muzyce autorstwa między innymi Granta Kirkhope’a, który współpracował nad oprawą dźwiękową wszystkich największych hitów Brytyjczyków. Yooka-Laylee, obojętnie jaką nazwę dewelopera przy tym tytule postawimy, jest nieodrodnym dzieckiem jednej z najważniejszych firm branży gier wideo, co Anno Domini 2017 jest paradoksalnie zarówno jego największym atutem, jak i największym przekleństwem.

Dziedzictwo Rare

Skakanie jest niezwykle przyjemne, a czasem wymaga nawet nieco pomyślunku.

Czy wyobrażacie sobie, aby hitem mogła zostać gra, w której niezbyt urodziwa jaszczurka i jej równie brzydki kompan nietoperz biegają trochę bez ładu i składu, zbierając na całkiem rozległych planszach dziesiątki piórek, atomów i stroniczek, niezbędnych najpierw do odblokowywania kolejnych światów gry, a następnie ich poszerzania o nowe zadania i terytoria? Na dodatek wszystkie postacie w grze nie mówią, tylko bełkoczą lub stękają denerwująco, a gracz zmuszony jest do czytania wywodów jakichś szkieletów, węży ubranych w spodnie, chmurek gradowych i wagoników z wąsem – wywodów pełnych dziwacznego, nazwijmy to, slangu.

Na tle sowizdrzalskich i przezabawnych Ratcheta i Clanka wygląda to po prostu słabo. Nowym graczom wymienione elementy do gustu nie przypadną, a jeżeli już, to jako nostalgiczny przykład tego, jak bardzo świat poszedł do przodu. Tyle tylko, że deweloperzy z Playtonic nigdy nie ukrywali, iż taki był właśnie ich zamiar. Przywrócić grającemu światu to, czym zachwycał się on kilkanaście lat temu. Korzystając z możliwości współczesnej techniki, ulepszyć niektóre elementy, ale sam trzon zabawy pozostawić bez zmian. Oczywiście, że jest to próbą wykorzystania sentymentu ludzi, którzy wyrośli na hitach Rare. Im wszelkie te archaizmy przeszkadzać nie będą – wręcz przeciwnie, poczują się, jakby wrócili na stare śmieci.

Odkrywcy nowych światów

Quiz Doktora Kaczki może okazać się prawdziwą zmorą.

Yooka-Laylee jako przedstawiciel przedpotopowych trójwymiarowych platformówek po prostu wciąga. Zabawie pomaga znakomicie zaimplementowane sterowanie postacią. Responsywne, wymagające odpowiedniej precyzji – dokładnie takie, jakiego powinniśmy oczekiwać od gry tworzonej przez weteranów branży i gatunku. Bieganie jaszczurką jest zwyczajnie fajne. W każdym z odwiedzanych światów poznajemy ponadto nowe ruchy, niezbędne do dalszej eksploracji, co jeszcze bardziej zwiększa ochotę do zabawy.

To jedna z tych gier, w których namacalnie czuje się, że robimy postępy i zwiększamy swoje możliwości. Zawsze jest coś do odkrycia, zawsze jest coś do zrobienia i choćbyśmy wyczyścili wszystko w zasięgu wzroku, to na pewno gdzieś tam jeszcze kryje się jakaś znajdźka, którą przeoczyliśmy. Albo taka, do której w danej chwili nie mamy jeszcze dostępu.

Zbieranie stroniczek pozwala odblokowywać nowe światy (w liczbie pięciu), z których każdy jest czymś w rodzaju małego sandboksa. W którą stronę się udamy i w jakiej kolejności zabierzemy się za kolekcjonowanie kolejnych duperelek – zależy tylko od nas. Wszystkiego się trzeba domyślić i spróbować samemu – tu nikt nie weźmie nas za rączkę i nie pokaże, co dalej. To klasyczne, piękne podejście zwiększa wartość zabawy, sprawia, że stajemy się odkrywcami.

Jest świat cyrkowy, tropikalny, kosmiczny... Nie mogło zabraknąć też lodowego.

Ten nudny gość sprzedaje nowe ruchy postaci.

Trójwymiarowe platformówki zawsze wydawały mi się łatwiejsze pod względem poziomu trudności od klasycznych, dwuwymiarowych gier z dawnych lat. Dotyczy to również Yooka-Laylee, choć w tym przypadku wiele razy natrafimy także na przeszkody, które napsują nam krwi. Już w pierwszym świecie jest pochylnia, po której nieustannie staczają się pnie drzew, a my musimy wtoczyć się pod górę, omijając je wszystkie, żeby dać w zęby paskudnemu bossowi. Liczbę podejść do tego zadania liczyłem w dziesiątkach. Na szczęście gra jest tak napisana, że w przypadku porażki natychmiast odradzamy się w bezpośredniej bliskości miejsca, w którym padliśmy, zmożeni trudami wędrówki.

Jak przystało na spadkobierców Rare, nie mogło zabraknąć także zmiany postaci. Tradycji stało się zadość (pamiętacie Banjo-Kazooie, gdzie prawie na samym początku gry Mumbo zamieniał Banjo w termita, aby ten mógł dostać się na szczyt kopca tych owadów?) i tym razem mamy maszynę, dzięki której Yooka zostaje skaczącym kwiatkiem-zapylaczem. Gdzie w tej formie się udać i co robić, zależy tylko od naszej spostrzegawczości.

Gry w grze i lokalizacja potrzebna od zaraz

Mini gierki z pakietu Rextro oferują naprawdę sporą dawkę zabawy i emocji. Nawet dla czterech osób na wspólnej kanapie.

Jeżeli miałbym przyczepić się do czegoś od strony technicznej, to byłyby to okazjonalne problemy z kamerą. Zdarza się, iż wariuje ona w wąskich przejściach bądź ustawia się tak, że mamy trochę zawężone wertykalnie pole widzenia. W zależności od lokacji czasem pespektywa jest ustawiona na sztywno, choć przez większość czasu mamy nad nią całkowitą kontrolę. I cóż, aby raz jeszcze napisać, że tradycji stało się zadość, dodam, iż dokładnie ten sam problem odczuwałem w oryginalnych grach Rare.

Recenzja gry Yooka-Laylee – platformówka oldskulowa do bólu - ilustracja #2

Najlepszą okazją do zapoznania się z dziedzictwem firmy Rare jest wydany na Xboksa One zestaw gier zatytułowany Rare Replay. Znajduje się w nim trzydzieści wielkich klasyków Brytyjczyków, poczynając od pamiętających czasy króla Ćwieczka Knight Lore i Sabre Wulf, przez wszystkie trzy duże odsłony serii z Banjo w roli głównej, aż po Kameo: Elements of Power i dwie części Viva Piniaty. To pozycja, bez której nie wyobrażam sobie kolekcji gracza zainteresowanego czymś więcej niż tylko zaliczaniem kolejnych fragów.

Najważniejsza jest samoświadomość.

W czasie gry trzeba zwracać uwagę na błahostki. Choćby na kolor złapanego ducha.

Wisienką na tym smakowitym torcie jest dział Rextro, w którym twórcy przygotowali kilka minigierek. W dużym skrócie można je opisać jako niezobowiązujące „party games”, ponieważ we wszystkie można bawić się samotnie, jak i w towarzystwie aż trzech dodatkowych osób w trybie kanapowego multiplayera. Nie muszę chyba pisać, jaki to ogromny hołd dla klasycznej zabawy, kiedy konsole jeszcze nie wiedziały, co to kabel ethernetowy czy antenka Wi-Fi. W zestawie znajdują się wyścigi w rodzaju Micro Machines, nawiązanie do Jetpacka czy nawet coś w rodzaju odległego kuzyna Flappy Birda. Odnoszę wrażenie, że niejeden deweloper sprzedawałby ten arcade’owy pakiet klasyków oddzielnie za wcale niemałe pieniądze.

Niestety, największym problemem dla polskiego użytkownika może być bariera językowa. Pisałem wyżej, że postacie porozumiewają się w sporej mierze czymś w rodzaju slangu, w związku z czym dla niektórych osób nie wszystko może być zrozumiałe. Co gorsza, pomiędzy etapami następują specjalne quizy, odblokowujące nową część hubu, z którego mamy dostęp do pozostałych światów. W trakcie quizu padają pytania dotyczące tego, co wydarzyło się wcześniej. Na przykład jakiego koloru ducha złapaliśmy jako pierwszego lub ile stroniczek zebraliśmy. Pytania, również zadawane slangiem, w tym przypadku mają szansę trafić w pustkę, a że za każdym razem jest ich chyba aż dziesięć, to ryzyko irytacji może być całkiem wysokie.

Zagraj w to jeszcze raz, Sam

Te małe stworki to zwyczajne upierdliwe przeszkadzajki.

Yooka-Laylee nie próbuje odkrywać tego, co już dawno zostało odkryte. To do bólu klasyczna trójwymiarowa platformówka, dziecko epoki Nintendo 64 słabo przystające do współczesnych realiów. Nie znaczy to jednak, że jest to tytuł słaby. Wręcz przeciwnie. Pomimo licznych archaizmów, eksploracja dość ciekawie zaprojektowanych poziomów sprawia ogromną przyjemność. Owszem, postacie nie mają już ani tego uroku, ani charyzmy oryginalnych kreacji ekipy Rare, ale umówmy się, że nawet gdybyśmy tonęli w odmętach nostalgii, to „to se ne vrati”, jak mawiają nasi południowi sąsiedzi. Obawiam się tylko, że w zderzeniu ze współczesnym graczem produkcja Playtonic Games nie będzie mieć większych szans na sukces. Zresztą może to dobrze. Świat przecież poszedł naprzód.

O AUTORZE

Ukończenie pięciu światów dostępnych w grze zajęło mi około 13 godzin, ale to nie znaczy, że odszukałem wszystkie znajdźki. Część dobrze poukrywanych przedmiotów wciąż wymaga eksploracyjnego wysiłku. Z grami Rare zapoznawać się zacząłem przy okazji remastera przygód wiewióra w Conker: Live & Reloaded na pierwszym Xboksie, a w pierwsze dwie przygody Banjo zagrałem dopiero dzięki wstecznej kompatybilności Xboksa One i składance trzydziestu hitów wspomnianego dewelopera pt. Rare Replay.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry Yooka-Laylee na PlayStation 4 otrzymaliśmy nieodpłatnie od światowego wydawcy, firmy Team 17.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Recenzja gry The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom - Zelda w głównej roli radzi sobie świetnie
Recenzja gry The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom - Zelda w głównej roli radzi sobie świetnie

Recenzja gry

Nintendo w najnowszej odsłonie kultowego cyklu postanowiło zabawić się formułą i namieszać w kanonie. W Echoes of Wisdom to księżniczka Zelda ratuje świat przy pomocy własnego zestawu magicznych sztuczek - i wychodzi jej to bardzo dobrze!

Recenzja Astro Bot - gry, która dała mi czystą frajdę od samego początku aż po napisy końcowe
Recenzja Astro Bot - gry, która dała mi czystą frajdę od samego początku aż po napisy końcowe

Recenzja gry

Gdybym miał określić Astro Bota w trzech słowach, to powiedziałbym, że to szalenie przyjemna gra. Dlaczego? Bo przypomina nam o zręcznościowych korzeniach gier wideo, kiedy liczył się przede wszystkim fajny gameplay.

Ja nawet nie lubię e-sportu, a wciągnąłem się bez reszty. Recenzja Nintendo World Championships: NES Edition
Ja nawet nie lubię e-sportu, a wciągnąłem się bez reszty. Recenzja Nintendo World Championships: NES Edition

Recenzja gry

Okazuje się, że można sprzedać tę samą grę po raz czwarty, jeśli zrobi się to dobrze. Nintendo World Championships: NES Edition wciąga bez reszty, a aspekt rankingów online sprawia, że rywalizacja nabiera jeszcze więcej rumieńców.