Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Yakuza 6: The Song of Life Recenzja gry

Recenzja gry 21 marca 2018, 15:20

Recenzja gry Yakuza 6 – obnażamy mroczne kulisy brutalnego świata japońskiej mafii

Kazuma Kiryu po raz ostatni zaprasza na interaktywną wycieczkę po współczesnej Japonii. W programie: intrygi, zdrady, wzruszenia, długie cut-scenki, fenomenalnie wyglądające walki, najróżniejszej maści minigry i szczypta archaizmu.

Recenzja powstała na bazie wersji PS4.

Japonia to kraj wzbudzający silne emocje. Mocno odmienny od naszego styl życia, unikatowe dzieła kultury i popkultury, cechujące się niespotykaną nigdzie indziej atmosferą miasta i wsie oraz niezwykłe łączenie bardzo silnego tradycjonalizmu z ciągotami do najnowocześniejszych technologii polaryzują mieszkańców innych krajów, jednych fascynując, innych odrzucając od siebie.

Yakuza 6 doskonale oddaje ducha tego kraju, pozwalając zwiedzić starannie odwzorowaną i tętniącą życiem dzielnicę rozrywek w Tokio oraz kontrastujący z nią fragment sennego rybackiego miasteczka. Przede wszystkim jednak, podobnie jak Japonia, jest to tytuł pod względem struktury rozgrywki łączący nowoczesność z rozwiązaniami tradycyjnymi, czasem wręcz archaicznymi. I podobnie jak Kraj Wschodzącego Słońca najnowsza Yakuza swoją specyficznością może równie dobrze zachwycić, jak i wywołać skrajnie negatywne odczucia.

Yakuza 6 jest pożegnaniem ze Smokiem Dojimy.

Nowa stara Yakuza

PLUSY:
  1. perfekcyjnie oddany klimat współczesnej Japonii;
  2. wciągająca gangsterska fabuła, pełna tajemnic, intryg i wzbudzających silne emocje momentów;
  3. ciekawe zadania poboczne – czasem z nutką humoru, innym razem z zaskakującym morałem;
  4. różnorodne, dobrze zrealizowane minigry;
  5. świetnie prezentujące się lokacje oraz sceny walk.
MINUSY:
  1. pojedyncze fragmenty wątku fabularnego można było zrobić lepiej;
  2. system walki to krok wstecz względem poprzednich odsłon serii;
  3. drobne problemy techniczne.

Szósta odsłona cyklu jest jednocześnie pierwszą powstającą od początku z myślą o PlayStation 4 – zeszłoroczne Zero stanowiło jeszcze tytuł przejściowy między PS3 a PS4, co wymusiło na twórcach pewne kompromisy w kwestiach technicznych. Tym razem takich ograniczeń nie było, dzięki czemu wewnętrzny zespół deweloperski Segi mógł wycisnąć z konsol maksimum ich mocy i stworzyć najładniejszą część serii.

O ile jednak w wyglądzie dokonano dość istotnych poprawek, rozgrywka nie uległa drastycznym zmianom. U samych podstaw Yakuza jest osadzoną w otwartym świecie chodzoną bijatyką z silnymi naleciałościami erpegowymi. Opis ten, choć dość precyzyjny, nie oddaje jednak w pełni, czym jest ów tytuł. Prawdziwa siła serii tkwi w jej mocno nakreślonych wątkach fabularnych, doskonałym odzwierciedleniu współczesnej Japonii oraz... w minigrach. Uliczki kraju samurajów, choć niewielkie, kuszą najrozmaitszymi aktywnościami pobocznymi, czasem pozwalającymi przyjemnie spędzić parę chwil, innym razem będącymi w zasadzie oddzielnymi grami, w których można się zatracić nawet na kilka godzin.

„Szóstka” w tym schemacie nie zmienia prawie niczego. Głównym daniem wciąż jest świetnie wyreżyserowana gangsterska opowieść, która nie boi się regularnie zmuszać gracza do obserwowania trwających dziesiątki minut cut-scenek, jakich nie powstydziłaby się seria Metal Gear Solid. Kiedy nie spędzamy czasu na oglądaniu kolejnych filmików, zwiedzamy świat, walczymy, wykonujemy zadania poboczne i bawimy się minigrami. W tym wszystkim zmian dopatrzyć można się głównie w walkach, bowiem cała reszta dla miłośników serii pozostanie swojska i znajoma.

Tętniące życiem Kamurocho zawsze było obok Kiryu głównym bohaterem serii – miejsca tego nie zabrakło i tym razem.

Spokojne, żyjące z połowu ryb Onomichi kontrastuje z pełnym świateł i tłumów Tokio.

Czy w Yakuzę 6 można grać, nie znając poprzednich części cyklu?

„Szóstka” w tytule wraz z silnym naciskiem na aspekt fabularny mogą sugerować produkcję nieprzystępną dla nowych odbiorców. Na szczęście Sega postarała się, by nawiązania do wcześniejszych odsłon cyklu w żaden sposób nie przytłoczyły świeżych graczy. Wydarzenia z przeszłości, o których musimy wiedzieć, by orientować się w Yakuzie 6, zostają przedstawione w formie retrospekcji już na początku zabawy, a oprócz tego opcjonalnie z poziomu menu głównego można obejrzeć filmiki streszczające poprzednie gry. Jeśli nie znamy wcześniejszych przygód Kiryu, umkną nam wprawdzie drobniejsze mrugnięcia okiem do wieloletnich fanów, ale główny wątek będzie całkowicie zrozumiały. Sam mam spore braki w starszych odsłonach serii, a mimo to ani przez moment nie czułem się zagubiony.

Ostatni smok

Recenzja gry Yakuza 6 – pełnoprawna wycieczka do Japonii - ilustracja #1

Na stronie Yakuza Experience wydawca przygotował garść dodatkowych atrakcji dla fanów serii. Największą jest darmowy interaktywny komiks przedstawiający historię z młodzieńczych lat głównego bohatera. Oprócz tego możemy pogłębić wiedzę o najważniejszych postaciach i wydarzeniach z cyklu oraz – jeśli posiadamy odpowiedni kod – pobawić się interaktywną mapą Kamurocho.

Akcja Yakuzy 6 toczy się kilka lat po wydarzeniach z „piątki”. Legendarny były członek tytułowej organizacji przestępczej, Kazuma „Smok Dojimy” Kiryu kończy odsiadywanie kary za swoje wcześniejsze występki i wraca do założonego przez siebie sierocińca na Okinawie. Tam dowiaduje się, że jego przybrana córka Haruka jakiś czas temu zniknęła bez śladu. By ją odnaleźć, bohater udaje się do dzielnicy Kamurocho w Tokio, gdzie wplątuje się w pełną zdrad i intryg politycznych wojnę między swoim byłym klanem Tojo a chińskimi triadami. Nie mija wiele czasu, a obie sprawy stają się bezpośrednio ze sobą powiązane, pojawiają się kolejne sekrety do odkrycia, a protagonista musi zmierzyć się z najróżniejszymi ugrupowaniami przestępczymi działającymi w Japonii.

Tym razem Sega zrezygnowała z kilku głównych bohaterów, wszystkie trzynaście rozdziałów historii dedykując wyłącznie Kiryu. Decyzja ta była prawdopodobnie podyktowana tym, że jest to ostatni akt opowieści o Smoku Dojimy – od jakiegoś czasu wiemy już, że ewentualna Yakuza 7 będzie mieć zupełnie nowego herosa. Po trzech dekadach ulicznych walk protagonista w końcu udaje się na spoczynek, nim jednak otrzyma godne pożegnanie, musi po raz ostatni uporać się z żądnymi władzy wrogami oraz uratować swoich najbliższych – a wszystko to w świecie, który coraz dobitniej daje mu do zrozumienia, że jest on mało współczesną postacią.

Opowieść rozwija się niespiesznie, podczas pierwszych godzin rozgrywki głównie generując nowe pytania i wprowadzając kolejnych bohaterów. Choć przez długi czas otrzymujemy jedynie strzępy informacji, wystarczają one, by błądzenie po omacku, zamiast irytować, coraz bardziej intrygowało. Świetnie nakreślone i doskonale zagrane przez aktorów głosowych postacie szybko wzbudzają sympatię bądź antypatię, dzięki czemu, gdy w końcu dochodzi do wykładania kart na stół i ujawniania prawdziwych intencji poszczególnych aktorów tej sztuki, zdrady faktycznie bolą, a niespodziewana pomoc zaskakuje.

Gra nie byłaby kompletna, gdyby nie zawierała karaoke.

Prezentowana historia utrzymana jest w poważnym tonie, choć scenarzyści nie zapomnieli o tym, by od czasu do czasu nieco rozluźnić atmosferę. Dzięki temu wszystkiemu cut-scenki ogląda się jak długi, dobry film gangsterski, a fabuła zdecydowanie dorównuje wysokim standardom poprzednich odsłon serii, doskonale wywiązując się z zadania pożegnania Kiryu jako protagonisty oraz wzbudzając w odbiorcy słuszną porcję emocji.

Kamurocho nie jest duże, ale dzięki temu na atrakcje trafiamy tu dosłownie co kilka kroków.

Gdy walczymy z sojusznikami, możemy wykonywać świetnie wyglądające wspólne ataki.

Nie znaczy to jednak, że brak tu zupełnie nieco słabszych elementów – momentami intryga szyta jest naprawdę grubymi nićmi, a twórcy zdecydowanie przedobrzyli, chcąc zaskoczyć nas ujawnieniem jednego z sekretów, przez co gra przez krótką chwilę balansuje na krawędzi. Mam też pewien zarzut do samego finału, w którym względem japońskiego oryginału dorzucono jedną cut-scenkę, niepotrzebnie wprost wyjaśniającą pewną kwestię – ta zdecydowanie lepiej sprawdziłaby się, pozostając niedopowiedziana. Są to raczej drobne rzeczy, które nie zepsuły mi śledzenia opowieści, ale warto o tym wspomnieć, gdyż gdyby rozwiązano to inaczej, fabuła byłaby jeszcze lepsza.

Moja pieśń życia jeszcze dla mnie nie zamilkła!

Jak już wspomniałem, rozgrywka oparta jest na tych samych schematach, jakie znamy z poprzednich części. Oznacza to także pewne archaizmy, które trzeba po prostu zaakceptować, by się dobrze bawić. Obie lokacje, jakie możemy zwiedzić, są w stosunku do map z takiego Grand Theft Auto V czy innego Horizona śmiesznie małe – Kamurocho to zaledwie kilka przecinających się ulic, a oddany nam do dyspozycji fragment Onomichi można przejść wzdłuż i wszerz w ciągu paru minut.

Mimo przeskoku technologicznego wciąż natrafiamy na niewidzialne ściany.

Na dodatek na obrzeżach lokacji nie zawsze blokują nas normalne przeszkody – często zostajemy bezceremonialnie zatrzymani przez niewidzialne ściany. W przeciwieństwie do typowych gier z otwartym światem w Yakuzie 6 nie siądziemy za kierownicą pojazdów – by dotrzeć do poszczególnych punktów, musimy użyć własnych nóg bądź opcjonalnie którejś z taksówek służących do szybkiej podróży. Nie postrzelamy tu też z broni palnej (chyba że z pistoletu wyrwanemu przeciwnikowi w trakcie bójki) ani nawet nie podskoczymy.

Baseball to nie tylko uczestnictwo w meczach, ale także zarządzanie lokalną drużyną.

Osobom przyzwyczajonym do dzisiejszych sandboksów ograniczenia te mogą wydać się trudne do zaakceptowania, ale prawda jest taka, że jeśli damy grze szansę, szybko przestają nam przeszkadzać. Niewielki obszar zabawy został tak bardzo wypełniony zawartością, że kompletnie nie odczuwa się braku środków transportu ani dostępu do innych miejsc, a sama konstrukcja rozgrywki doskonale radzi sobie bez skoków czy strzelania.

Czasem ciężko jest przejść nawet kilka kroków, nie natrafiając natychmiast na coś, co spróbuje odciągnąć naszą uwagę – przechodnia oferującego często przewrotne zadania poboczne, jedną z licznych minigier czy połączenie jednego z drugim. Wśród opcjonalnych sposobów spędzania czasu znajdziemy sporo rozrywek doskonale znanych z poprzednich odsłon serii, jak karaoke, madżong czy rzutki, ale prym wiodą zupełnie nowe atrakcje.

Tym razem do rozwoju postaci używamy pięciu różnych typów doświadczenia – tylko część z nich otrzymujemy za walki, więc by osiągnąć pełnię sił, musimy także pobawić się minigrami.

Zabawiać możemy się, m.in. grając w baseball i zarządzając własną drużyną, próbując podbić kobiece serca za pomocą live chatu (co ciekawe, w tym wypadku nie użyto stworzonych na potrzeby gry kobiecych modeli, a filmików z prawdziwymi aktorkami), nurkując z harpunem i łowiąc ryby (te sekwencje zrealizowano w formie celowniczka na szynach) czy odpalając w salonie gier którąś z klasycznych pozycji Segi. W tym ostatnim przypadku japoński wydawca nie zdecydował się na półśrodki, tylko oddał do naszej dyspozycji m.in. pełną automatową wersję Virtua Fighter 5: Final Showdown – najnowszą, kilkuletnią odsłonę jednej z najsłynniejszych bijatyk wszech czasów. Dzięki tej różnorodności i całkiem solidnemu wykonaniu minigier rozgrywka w Yakuzie 6 praktycznie w ogóle nie nuży – jeśli akurat mamy dość jakiegoś jej elementu, możemy bez problemu zrobić sobie od niego przerwę na rzecz którejś z dziesiątków innych atrakcji.

Na live chacie pogadamy z prawdziwymi aktorkami.

Najważniejszą poboczną aktywnością jest natomiast „Clan Creator” – prosta strategia czasu rzeczywistego, w której Kiryu dowodzi własnym gangiem ulicznym i używa regularnych jednostek oraz rekrutowanych w trakcie zabawy, rozwijanych punktami doświadczenia bossów do eliminowania sił oponentów. Przejrzyste reguły w połączeniu z rozbudowaną dodatkową osią fabularną sprawiły, że spędziłem z tym wariantem zabawy około sześciu godzin, wciąż planując jeszcze do niego wrócić.

Z częścią rozrywek zapoznajemy się w toku fabuły, ale większość musimy odkryć sami, co mocno zachęca do dokładnej eksploracji, zwłaszcza że – o ile spora liczba minigier na mapie jest zaznaczona – tak zadania poboczne trzeba już po prostu znaleźć. Tu znowu niewielki obszar gry działa na jej korzyść – nawet jeśli podczas zwykłej rozgrywki przegapimy jakiś opcjonalny wątek (co mnie na przykład się nie zdarzyło), to odszukanie go na własną rękę nie powinno zająć dużo czasu. Warto się pofatygować, gdyż opcjonalne misje imponują różnorodnością oraz nietypowymi motywami – mamy tu zarówno absurdalne opowieści o duchach czy niebezpiecznej sztucznej inteligencji, jak i bardziej przyziemne, czasem wręcz wzruszające historie z niespodziewanym morałem.

Ale póki smok krwawi – smok żyw!

Niestety, nie wszystko w „szóstce” wyszło jak należy. Aspektem, który mnie srodze rozczarował, okazał się system walki. Programiści Segi postanowili sporo w nim pozmieniać względem poprzednich części cyklu, w efekcie czego wykonano jeden krok naprzód, a przy okazji trzy w tył.

Zacznijmy od tego, co zrobiono dobrze. Nowy silnik umożliwił spięcie pojedynków bezpośrednio ze światem gry – dzięki temu, kiedy wpadamy na wrogą bandę, płynnie przechodzimy do starcia i nie jesteśmy ograniczeni do potyczki na mikroskopijnej arenie. Walczymy tam, gdzie akurat staliśmy, możemy też przenieść się na przykład do wnętrza pobliskiej kawiarni (oczywiście przerzucając oponenta albo samemu przelatując przez okno – kto by tam w takim momencie myślał o drzwiach...), w trakcie wymiany ciosów zdemolować cały lokal, a po wszystkim wysłuchać oburzonego właściciela. W wybranych miejscach możliwe jest także przeprowadzenie akcji kontekstowych, takich jak np. zrzucenie przeciwnika z mostu na dach przejeżdżającego poniżej pociągu. Takie sytuacje są satysfakcjonujące i świetnie zrealizowane.

Niektóre animacje sprawiają, że chce się współczuć naszym oponentom.

Clan Creator to najbardziej rozbudowana z minigier, pozwalająca zatracić się na dobrych kilka godzin.

Z jakiegoś powodu zdecydowano się jednak na dramatyczne uproszczenie całego systemu walk. Liczbę grywalnych bohaterów zredukowano do jednego, co już samo w sobie ograniczyło różnorodność technik, a dodatkowo pozbyto się jeszcze różnych stylów, pozostawiając tylko jedną podstawową postawę. Teoretycznie na odblokowanie czeka garść różnych dodatkowych technik, ale znakomita większość z nich dodaje jedynie nowe animacje akcji kontekstowych do odpalania w określonych sytuacjach, gdy na przykład przeciwnik zamachuje się na nas kijem baseballowym albo używa pistoletu.

W efekcie starcia szybko stają się bardzo monotonne. Podczas pierwszych walk bawi samo oglądanie świetnie wyglądających akcji kontekstowych, bezkompromisowo brutalnych i doskonale wyreżyserowanych. Jest ich jednak na tyle mało, że szybko zaczynają się powtarzać i nużyć, a oprócz nich system potyczek ma naprawdę niewiele do zaoferowania. Nie pomaga także to, że starcia w większości okazują się banalnie proste (w całej grze problem sprawił mi jedynie jeden dodatkowy pojedynek z opcjonalnym bossem), a przeciwnicy miewają bardzo dużo punktów życia, które trzeba im powoli i mozolnie odbierać. Jakoś w połowie gry miałem już dość wszelkich regularnych bitew i kiedy tylko mogłem, omijałem je, gdyż uczestniczenie w nich nie sprawiało mi w ogóle satysfakcji, czułem jedynie, że marnuję przy nich czas. W tym aspekcie Yakuza 6 wypada bardzo blado na tle swoich poprzedniczek i płynniejsze przejścia między walkami a eksploracją absolutnie nie rekompensują tych zmian.

Dragon Engine, na którym powstała gra, dobrze radzi sobie z rzucaniem na Kiryu sporych grup oponentów.

Druga opinia

Recenzja gry Yakuza 6 – pełnoprawna wycieczka do Japonii - ilustracja #4

Yakuza 6: The Song of Life to kontynuacja i zarazem zwieńczenie przygód Kazumy Kiryu. W moim przypadku był to również pierwszy tytuł z serii Yakuza, w który miałem przyjemność zagrać. Pozycja ta bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła – można swobodnie śledzić przedstawioną historię bez znajomości poprzednich odsłon. Świetnie się bawiłem, oglądając długie cut-scenki i poznając kolejnych bohaterów. Choć grze da się zarzucić pewne nieścisłości fabularne, to jako całość opowieść broni się zupełnie nieźle. Jesteśmy świadkiem zdrad, spektakularnych pojedynków, a nawet śmierci niektórych bohaterów.

Sam gameplay okazuje się bardzo przyzwoity. Mnóstwo frajdy sprawia poznawanie świata gry i odkrywanie dodatkowych zadań. Nie zapomniano też o aktywnościach pobocznych, których jest tu naprawdę sporo – zarządzamy gangiem, polujemy na rekiny, kierujemy zespołem baseballowym... to tylko drobny przedsmak atrakcji. Wszystko w świetnie odwzorowanym, choć stosunkowo małym, świecie gry.

Jeśli chodzi o słabe strony tej produkcji, moim zdaniem pod koniec zdecydowanie mogą nużyć kolejne potyczki z wrogami. Mimo że Kiryu może opanować sporo ciosów, to i tak walki głównie opierają się na powtarzalnych animacjach. Czasami również w trakcie zabawy występuje więcej przerywników filmowych niż właściwej rozgrywki, co nie każdemu będzie odpowiadać.

Mimo wszystko Yakuza 6: The Song of Life to dla mnie fantastyczna produkcja. Jako gracz o wieloletnim stażu miewam coraz częstsze problemy z czerpaniem satysfakcji z grania. Tymczasem Yakuza 6 to prawdziwa kopalnia frajdy, od której nie mogłem się oderwać. Polecam!

Ocena: 8,5

Grzegorz „Alban3k” Misztal

Interaktywny przewodnik po Japonii

Jak wspomniałem na samym początku tekstu, Yakuza 6 hula na zupełnie nowym silniku graficznym. W efekcie mamy do czynienia ze zdecydowanie najładniejszą odsłoną cyklu. Nie obyło się jednak bez pewnych wtop technicznych. Silnik miewa dość częste problemy z utrzymaniem stałej liczby klatek na sekundę – co ciekawe, związane z tym rwanie ekranu podczas obracania kamery znacznie częściej odczuwałem wewnątrz budynków niż na dużo bogatszych w szczegóły otwartych przestrzeniach.

W grze znajdziemy pełną automatową wersję Virtua Fightera 5.

Nieciekawie przedstawiają się też niektóre modele postaci – o ile bohaterowie istotni dla fabuły powalają liczbą detali, tak już regularni gangsterzy czy przechodnie wypadają o wiele gorzej. Tym ostatnim często zdarza się też bezpardonowo znikać na naszych oczach, gdy odpala się jakaś cut-scenka czy walka, a do tego mają tendencję do sztucznie wyglądającego zawracania, gdy zanadto się do nas zbliżą.

Zalety na szczęście dominują nad wadami. Przede wszystkim nie sposób nie rozpływać się w zachwytach nad prezentacją lokacji. Seria od zawsze charakteryzowała się bezkonkurencyjnym odzwierciedleniem japońskich miast, ale tutaj Sega przeszła samą siebie. Z każdej strony świecące neonami, wykorzystujące każdą możliwą przestrzeń na reklamy (w dużej mierze rzeczywistych firm oraz marek!) i pełne tłumów ludzi Kamurocho wygląda jak żywcem przeniesione z rzeczywistego świata i aż trudno uwierzyć, że miejsce to nie jest bezpośrednim odwzorowaniem prawdziwego fragmentu Tokio, a jedynie zostało mocno zainspirowane dzielnicą Kabukicho.

Główny wątek jest dość poważny, za to w zadaniach pobocznych dzieją się rzeczy... dziwne.

Nie mniej imponująco wypada Onomichi, znacznie spokojniejsze miasto w prefekturze Hiroszimy, umiejscowione pomiędzy morzem wewnętrznym a górami. Bliżej wody przeciskamy się przez wąskie uliczki pomiędzy niewielkimi budynkami, by kawałek dalej wspinać się na wzgórza obok malowniczej świątyni czy niewielkiego cmentarza. Gra perfekcyjnie zdołała uchwycić obie strony specyficznego japońskiego klimatu – tę nowoczesną oraz tradycyjną.

Złego słowa nie mogę także powiedzieć o tym, jak wyglądają starcia, zwłaszcza animacje odpalane przy najpotężniejszych atakach oraz w trakcie potyczek z bossami. Brutalne i szczegółowo pokazane uderzenia w twarz wielokrotnie wzbudzały we mnie współczucie dla przeciwników, a choreografia pojedynków z elitarnymi oponentami nie ustępuje niczym najlepszym filmom o sztukach walki.

Wiemy, że robi się bardzo poważnie i nasz przeciwnik ma spory problem, gdy Kiryu pokazuje tatuaż.

Pieśń, która nie porwie każdego

Jak na pierwszą odsłonę cyklu tworzoną na kolejną generację sprzętu Yakuza 6 jest tytułem dość konserwatywnym. Nie wprowadza żadnych rewolucyjnych zmian do sagi, opierając się na sprawdzonych założeniach i decydując jedynie na pomniejsze modyfikacje. Jedna z nich, związana z uproszczeniem systemu walki, okazała się mocno chybiona, ale na szczęście pozostałe elementy gry są tak solidne, że skutecznie rekompensują tę wadę.

Większość bohaterów poprzednich odsłon w Yakuzie 6 została zepchnięta na dalszy plan, ustępując miejsca nowym postaciom.

Osobiście bawiłem się przy tym tytule znakomicie, od początku do końca chłonąc z zainteresowaniem świetną historię i unikatowy japoński klimat. Spędziłem także wiele przyjemnych godzin z poszczególnymi minigrami. Nawet wspomniane walki przez jakiś czas sprawiały mi radość, dopiero potem ujawniając swoją nużącą naturę.

Nie mam jednak wątpliwości, że tytuł ten nie porwie każdego. By w pełni docenić finalny rozdział historii Kazumy Kiryu, należy zaakceptować pewne archaiczne rozwiązania i to, że produkcja ta wiele rzeczy robi inaczej niż konkurencja. Nie obędzie się także bez otwartości w stosunku do odmiennej kultury i specyficznego japońskiego humoru, który o ile w głównych wątkach jest zbalansowany, tak już w zadaniach pobocznych potrafi dominować – w przypadku wielu osób właśnie to może okazać się przeszkodą nie do pokonania. Jeśli jednak pozwolimy się produkcji Segi porwać, czekają nas dziesiątki godzin dobrej zabawy i mocnej opowieści.

O AUTORZE

Yakuza 6 była moim trzecim spotkaniem z tym cyklem. Po raz pierwszy zetknąłem się z nim przy okazji części czwartej, która z miejsca mnie w sobie rozkochała i przyciągnęła na wiele godzin. Mam na koncie także kilka godzin z „piątką”, której jeszcze nie skończyłem. Szóstej odsłonie serii poświeciłem czterdzieści jeden godzin, zaliczając główny wątek oraz jakieś 4/5 aktywności i zadań pobocznych. Planuję zresztą jeszcze do niej wrócić i poprawić ten rezultat.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry Yakuza 6: The Song of Life otrzymaliśmy bezpłatnie od polskiego wydawcy, firmy Cenega.

Michał Grygorcewicz

Michał Grygorcewicz

W GRYOnline.pl najpierw był współpracownikiem, w 2023 roku został szefem działu Produktów Płatnych, a od 2024 roku zarządza działem sprzedaży. Tworzy artykuły o grach od ponad dwudziestu lat. Zaczynał od amatorskich serwisów internetowych, które sam sobie kodował w HTML-u, potem trafiał do coraz większych portali. Z wykształcenia inżynier informatyk, ale zawsze bardziej go ciągnęło do pisania niż programowania i to z tym pierwszym postanowił związać swoją przyszłość. W grach przede wszystkim szuka opowieści, emocji i immersji, jakich nie jest w stanie dać inne medium – stąd wśród jego ulubionych tytułów dominują produkcje stawiające na narrację. Uważa, że NieR: Automata to najlepsza gra, jaka kiedykolwiek powstała.

więcej

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!

Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...

Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet
Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet

Recenzja gry

Mało które uniwersum tak wspaniale nadaje się na soczystego slashera jak Warhammer 40k. Miałem pewne obawy o Space Marine’a 2 – zwłaszcza że twórcy odwołali otwartą betę - te jednak wkrótce zniknęły jak czaszka heretyka pod butem sługi Imperatora.