Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Valhalla Hills Recenzja gry

Recenzja gry 30 listopada 2015, 13:56

Recenzja gry Valhalla Hills - duch The Settlers ciągle żywy

Valhalla Hills to barwna strategia ekonomiczna twórców serii Cultures, nawiązująca do klasycznych przedstawicielu gatunku. Niestety, to nie są Settlersy, na które czekaliśmy.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  • klimatyczna oprawa graficzna;
  • niezła muzyka;
  • dobre wprowadzenie w niuanse rozgrywki;
  • przyjemnie pokonuje się kolejne etapy;
  • kilka ciekawych pomysłów...
MINUSY:
  • ...realizacja których nie jest jednak idealna;
  • w zasadzie jeden tryb rozgrywki;
  • słabo działające przybliżenia mapy;
  • poczucie obcowania z ciekawie zapowiadającą się, ale niedokończoną produkcją;
  • drobne problemy z optymalizacją.

Ponoć prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy, a nie – jak zaczyna. A po czym poznaje się prawdziwego wikinga? Takowy po chwalebnej (a jakże) śmierci bez problemu dostaje się do Walhalli, czyli nordyckiego raju dla prawdziwych wojowników – tuż po tym, jak ostatecznie przestało bić jego serce, na pole bitwy powinny zlecieć walkirie i ponieść wojaka na zasłużony wypoczynek, z ucztami, rubasznymi toastami i hektolitrami piwa. Problem jednak w tym, że Odyn zdenerwował się na swojego syna Leko – mniejsza o powód – i zamknął wrota Walhalli, blokując w ten sposób dostęp do wikińskiego raju. Taką oto właśnie niezbyt skomplikowaną, ale sympatyczną historią rozpoczyna się Valhalla Hills, produkcja studia Funatics, znanego z solidnej serii Cultures. Jak radzi sobie nowa gra, jednoznacznie odwołująca się do starszych odsłon Settlersów (a głównie do „dwójki”), z klasyczną formułą produkcji strategicznych? Nieźle, choć nie obyło się bez wpadek, wynikających chyba głównie ze zbytniego pośpiechu z wydaniem tytułu.

W drodze po chwałę

Zamknięte wrota Walhalli oznaczać mogą tylko jedno – aby okazać się godnymi wstępu do tej krainy, nasi podopieczni muszą najpierw nieźle się napocić. A jak to wygląda w praktyce? Rozgrywka w Valhalla Hills sprowadza się do tego, że gdy wikingowie pojawiają się na nowej mapie, ich wódz – wspomniany Leko, w którego wciela się gracz – wyznacza im zadania, które przybliżą ich do celu, czyli pozwolą otworzyć magiczny portal. Za jego pośrednictwem przenosimy się... na kolejną losowo generowaną planszę. W teorii brzmi to dość banalnie, w praktyce właśnie takie jest, ale nie uprzedzajmy faktów. Tym, co uatrakcyjnia i utrudnia zabawę, są przede wszystkich przeciwnicy – czyli lodowe golemy, krasnoludy, wilki, niedźwiedzie, a nawet krwiożercze króliki – którzy nie tylko przechadzają się w różnych miejscach dane lokacji, ale również bronią właściwego portalu. Tych ostatnich oponentów, zazwyczaj najsilniejszych i najliczniejszych, możemy pokonać albo... przekupić, płacąc im odpowiednią sumę w towarach.

Epickie starcie z lodowym golemem.

Drugi (po wrogach) element, który urozmaica potencjalnie prostą rozgrywkę, stanowi system progresji. W Valhalla Hills wygląda to w ten sposób, że wraz z osiąganiem kolejnych celów, początkowo prostych, jak wzniesienie jakiegoś budynku lub wyprodukowanie odpowiedniej ilości wskazanych dóbr, odblokowują się kolejne opcje – zarówno nowe budynki, jak i większe mapy czy groźniejsi przeciwnicy (np. zabicie 15 zwykłych wilków powoduje, że pojawiają się trudniejsze do pokonania straszne wilki). Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby od razu uruchomić rozgrywkę, w której od początku dostępne jest wszystko – jest to tzw. „otwarta gra”.

Największe mapy są naprawdę ogroooomne.

Ekonomia, głupcze!

Valhalla Hills to gra ekonomiczna nawiązująca w dość bezpośredni sposób do paru starszych tytułów. Słusznie wywołuje więc skojarzenia np. z Black & White, czyli „boskim” dziełem Petera Molyneux – naszymi podwładnymi nie sterujemy bezpośrednio, tylko wskazując im ogólne zadania, a gdy ich zaniedbamy, mogą umrzeć z głodu. Jeszcze słuszniej Valhalla Hills powinno kojarzyć się z uwielbianymi starszymi odsłonami serii Settlers – podobieństw jest bowiem więcej. Mowa o zabawnej, niepoważnej stylistyce, nieskomplikowanej mechanice ekonomii, a także o... ścieżkach. Jak dobrze pamiętamy, w dwóch pierwszych odsłonach Osadników nasi podopieczni mogli poruszać się tylko wyznaczonymi wcześniej drogami. W Valhalla Hills te ostatnie też są ważne, choć wikingowie mogą wykonywać swoje zadania i bez nich – wtedy po prostu działają wolniej; z kolei budynki, do których nie doprowadzono ścieżek, mają mniejszy zasięg. To mieszane rozwiązanie sprawdza się całkiem dobrze, choć na początku nie mogłem zrozumieć, czemu drwal nie chce ściąć drzew rosnących tuż obok jego domu. Wystarczyło jednak poprowadzić krótką drogę do tegoż lasu, by od razu zabrał się do roboty.

Z czasem uczęszczane ścieżki stają się kamiennymi traktami.

Ekonomię można określić jako settlersową, a więc w sumie dość prostą. Ot, stawiamy kolejne budynki, które produkują lub przetwarzają różne dobra. A więc drwal, ścinając drzewa, otrzymuje kłody drewna, które z kolei cieśla przerabia na deski. Wiele budynków, poza właściwym produktem, generuje też okazyjnie dodatkowe – np. kamieniarz znajduje węgiel, a wspomniany drwal patyki, przydatne przy tworzeniu narzędzi. Cały ten system jest dość prosty, a fakt, że nie nudzi się zbyt szybko, spowodowany jest systematycznym odblokowywaniem kolejnych budynków, które odrobinę wzbogacają warstwę ekonomiczną. Niemniej w Valhalla Hills bardziej chodzi o to, aby gonić króliczka, a więc rozbudowywać swoją wioskę i cieszyć się z tego, jak wszystko działa.

Jupi! – tak zawołałby geolog w Settlers II.

ŚCIEŻKI I ZASOBY

Główne wyzwanie w Valhalla Hills stanowi stworzenie takiego systemu ekonomicznego, w którym podstawowe surowce (drewno, kamień, zboże etc.) będą odpowiednio szybko transportowane do miejsca zapotrzebowania (młyn, browar, kowal etc.). Do tego służą m.in. różne składowiska (nie ma, jak w Settlersach, głównego składu, którym tam był zamek), specjalni gońcy czy dodatkowi pracownicy danych budynków, których zadaniem jest donoszenie brakujących zasobów.

Nie jest to system idealny ani nawet tak fajny jak w Settlers II. Po pierwsze, wybacza zbyt wiele błędów. Po drugie, dość trudno sprawdzić, ile w danym momencie mamy dóbr (informacja ukryta jest w mało czytelnej tabelce). Po trzecie, gdy pojawi się kłopot, zidentyfikowanie jego źródła zajmuje za dużo czasu. Po wielu godzinach zabawy nadal nie rozumiałem, czemu niekiedy coś nie działa, np. dlaczego wikingowie nie zanoszą ryb do kuchni. Z drugiej strony ten mankament nigdy też nie przeszkadzał w zaliczeniu danej mapy, co jednak trudno nazwać dobrym wytłumaczeniem.

Złoto – dzięki niemu nasi wojownicy zadają większe obrażenia.

Kto nie je, ten nie pracuje

Recenzja gry Valhalla Kings - duch The Settlers ciągle żywy - ilustracja #2

Oto Torsten, jeden z wielu naszych podwładnych.

Powyższa parafraza popularnej sentencji do gry pasuje... i zarazem nie pasuje. Twórcy Valhalla Hills postanowili rozbudować swoją grę o pewne elementy, których w klasycznych tytułach ekonomicznych nie było. Oto nasi wikingowie nie tylko mają imiona (które można dowolnie zmieniać), ale także odblokowywane stroje, a w trakcie rozgrywki naturalne potrzeby – wypoczynku i jedzenia. Niestety, element ten, potencjalnie zbliżający grę do produkcji w rodzaju RimWorlda czy też kultowego, choć niszowego Dwarf Fortress, w zasadzie nie działa, bo w ogóle nie zauważyłem, aby brak odpowiedniego miejsca na odpoczynek (domostwa lub chociażby namiotu) wpływał na produktywność poddanych. A z głodu to zmarł mi może jeden robotnik. W ten sposób objawia się tu prostota rozgrywki. Szkoda, że sięga ona jeszcze dalej i obejmuje także zagrożenie ze strony przeciwników.

Przywoływane już drugie Settlersy mają tę cechę, że im bardziej się rozrastamy, tym większą presję wywierają na nas wrogowie. I nawet jeśli SI zawsze była piętą achillesową tej produkcji, to choćby i niemrawy napór z ich strony wprowadzał jakiś element spontaniczności i zagrożenia. W Valhalla Hills rozwój jest bardzo spokojny, a jeśli popełnimy błąd i np. zabraknie nam zboża, to możemy odpalić szybszy tryb rozgrywki (do wyboru są trzy), zbudować dwie dodatkowe farmy i po prostu zaczekać, aż sytuacja wróci do normy. Znajdujący się na mapach nieprzyjaciele krążą zaś w konkretnych miejscach, niepokoją nas więc tylko wówczas, jeśli postawimy gdzieś niedaleko chatkę albo wręcz poślemy przeciwko nim wojowników. Prowadzi to do tego, że bardzo trudno w grze coś zepsuć. A szkoda, bo ten brak większego wyzwania (nigdy nie musiałem powtórzyć żadnej mapy) na dłuższą metę powoduje, że Valhalla Hills po prostu szybciej się nudzi.

Ciekawą mechaniką jest budowanie fundamentów pod budynki.Szkoda, że na rozgrywkę ma to niewielki wpływ.

Szybko wyszło, szybko poszło

Informacje na temat Valhalla Hills zacząłem śledzić parę miesięcy przed premierą. Gra zapowiadała się bardzo ciekawie – zwłaszcza dla mnie, fana tego typu lekkich produkcji ekonomicznych. O tym, że trafiła już na rynek, dowiedziałem się przypadkiem, twórcy nie ogłaszali tego szumnie ani na Steamie, ani na swojej stronie. Wygląda to tak, jakby wydawca zdecydował, że debiut należy przyspieszyć, bez względu na aktualny stan zaawansowania prac. Trochę niepokoi takie podejście, zwłaszcza że rodzi skojarzenia ze Spacebase DF-9, które – w obliczu małego zainteresowania wczesną wersją gry – autorzy wydali przedwcześnie i w takiej niedopracowanej formie po prostu porzucili. Nic na razie nie zapowiada podobnego scenariusza w tym przypadku, a ludzie z zespołu Funatics na pewno będą się swoją produkcją zajmować co najmniej do czasu grudniowej premiery wersji cyfrowej (m.in. na Steamie czy GoG-u), niemniej wątpliwości pozostają.

Informacja o zasobach – ale, na którym z wielu składowisk one są nie wiemy.

Dlaczego to ważne? Bo pozycja ta nie jest ani idealna, ani dopieszczona. Specyficzna perspektywa, z której zawsze patrzymy na mapy, w połączeniu z tym, że są one generowane losowo, powoduje, że czasem elementy terenu zasłaniają budynki. Niezbyt cieszą też zlewające się animacje postaci – niekiedy jeden golem okazuje się kilkoma golemami, które po prostu pojawiły się w tym samym miejscu i potem identycznie poruszały. Gra mogłaby też być przyjemniejsza w obsłudze – menu z wyborem budynków można wprawdzie skalować, ale zawsze wyświetla tę samą liczbę propozycji, co powoduje, że wiecznie musimy je przewijać. Słabo, bo nie tak, jak byśmy sobie tego życzyli, działają też przybliżenia za pomocą kółka myszy. Nie mogę również nie wspomnieć o spadkach klatek, szczególnie na obszerniejszych mapach i przy większej ilości efektów – na co nie miały istotnego wypływu ustawienia. Nie są to poważne wady, ale przez to, że pojawiają się stale, z czasem stają się coraz bardziej irytujące.

Niektóre koncepcje, te potencjalnie ciekawe, wyglądają po prostu na niedokończone. Wspominałem, że wikingowie mają imiona czy stroje. Każdy z nich zbiera też punkty honoru (za pracę, walkę etc.), dzięki którym ostatecznie trafi do Walhalli. Cóż jednak z tego, skoro w trakcie rozgrywki nie mamy pojęcia, gdzie dany podopieczny akurat się znajduje (w końcu na największych mapach może kręcić się ich prawie 300!) – i w zasadzie wcale nas to nie interesuje. Szkoda, bo był to ciekawy pomysł na urozmaicenie wysłużonej już formuły settlersowych strategii ekonomicznych.

Nasza wioska wieczorową porą.

Podsumowanie

W zapowiedzi pisaliśmy, że Valhalla Hills ma spory potencjał, ale grze brakuje też kilku elementów, a najbardziej kampanii z prawdziwego zdarzenia. O ile rolę tej ostatniej w pewnym sensie przejmuje system progresji, odblokowujący kolejne budynki, wrogów etc., tak na ostatecznej ocenie bardziej zaważyła pewna wtórność rozgrywki, nietrafione pomysły czy brak dopracowania. Nie znaczy to jednak, że recenzowana pozycja nie jest warta przetestowania. Z racji tego, że mechanika zabawy wydaje się dość prosta, gra świetnie sprawdza się jako miły przerywnik między innymi tytułami albo wręcz wieczorny wypełniacz czasu, kiedy nie mamy już siły na coś bardziej ambitnego. A trzeba przyznać, że dzięki naprawdę prześlicznej oprawie i klimatycznym efektom świetlnym (dodajmy do tego jeszcze wpadającą w ucho muzykę) na nasze wioski patrzy się po prostu z wielką przyjemnością.

Dzięki Unreal Engine 4 gra wygląda ślicznie także i z bliska.

WIKINGOWIE WYWALCZYLI SOBIE MIESCE W ŚWIECIE GIER

Temat wikingów zawsze był mocno zaznaczony w grach wideo. Trudno nie wspomnieć w tym miejscu np. o Zaginionych wikingach (The Lost Vikings), czyli platformówce z 1993 roku, stworzonej przez firmę Silicon & Synapse, która później stała się słynnym Blizzardem. Wikingowie pojawili się również w dodatku do The Settlers II, a w zasadzie do odświeżonej wersji gry, wydanej z okazji jej 10-lecia. Ostatnio stali się bohaterami wyjątkowo trudnego Volgarr the Viking czy sieciowej gry akcji War of the Vikings.

Budowanie ścieżek – prawie jak za starych dobrych czasów Settlerów II.

Jak wypada Valhalla Hills w porównaniu ze wspominanymi wielokrotnie Settlersami? Kultowa druga odsłona serii z dzisiejszej perspektywy wcale nie jest już tą genialną strategią ekonomiczną, którą mogła wydawać się w latach 90. Dzisiaj lepiej widzę, że cechował ją poważny element powtarzalności – wtórność ta jednak nie przekreślała świetnej bądź co bądź gry. Podobnie mogłoby być z Valhalla Hills, niestety, twórcy zawalili kilka ważnych dla takiej produkcji elementów. Na szczęście zaliczanie kolejnych map sprawia autentyczną frajdę, w związku z czym każdy fan barwnych strategii ekonomicznych powinien Wzgórzom Walhalli dać szansę – jeśli nie teraz, to przy okazji jakiejś sensownej promocji. A tych w dzisiejszych czasach przecież nie brakuje.

Adam Zechenter

Adam Zechenter

W GRYOnline.pl pojawił się w 2014 roku jako specjalista od gier mobilnych i free-to-play. Potem przez wiele lat prowadził publicystykę, a od 2018 roku pełni funkcję zastępcy redaktora naczelnego. Obecnie szefuje działowi wideo i prowadzi podcast GRYOnline.pl. Studiował filologię klasyczną i historię (gdzie został szefem Koła Naukowego); wcześniej stworzył fanowską stronę o Tolkienie. Uwielbia gry akcji, RPG-i, strzelanki i strategie. Kiedyś kochał Baldur’s Gate 1 i 2, dziś najczęściej zagrywa się na PS5 i od myszki woli pada. Najwięcej godzin (bo blisko 2000) nabił w World of Tanks. Miłośnik książek i historii, czasami grywa w squasha, stara się też nie jeść mięsa.

więcej

Recenzja gry Ara: History Untold - marketing oszukał mnie, że to kolejny klon Civki, a to coś całkowicie innego
Recenzja gry Ara: History Untold - marketing oszukał mnie, że to kolejny klon Civki, a to coś całkowicie innego

Recenzja gry

Nie, Ara: History Untold - wbrew hasłom marketingowym - nie będzie kolejną alternatywą dla serii Civilization. Jednak nie jest to wada, bo gra ma na siebie własny pomysł i realizuje go sprawnie, choć nie zawsze konsekwentnie.

Recenzja gry 63 Days - to nie Niemcy są tu największym wrogiem, ale absurdy, błędy i brak logiki
Recenzja gry 63 Days - to nie Niemcy są tu największym wrogiem, ale absurdy, błędy i brak logiki

Recenzja gry

Po 20 godzinach, które spędziłem z 63 Days, miałem w sobie mnóstwo sprzecznych emocji. Z jednej strony uważam, że to przeciętna gra z aspiracją do ponadprzeciętnej – z drugiej zaś liczba błędów i nielogicznych rozwiązań przeraża.

Recenzja gry Frostpunk 2 - polityka bywa gorsza od apokalipsy
Recenzja gry Frostpunk 2 - polityka bywa gorsza od apokalipsy

Recenzja gry

Gdy pierwszy raz uruchomiłem Frostpunka 2, byłem pełen obaw. Twórcy ewidentnie chcieli poeksperymentować z konwencją, zmienić formułę i zaoferować coś nowego. Czy jednak wyszło to grze na dobre?