Underrail Recenzja gry
autor: Luc
Recenzja gry Underrail - Metro, Fallout i garść oryginalnych pomysłów
Jeżeli decyzja Bethesdy o odejściu od klasycznej formuły Fallouta Was rozczarowała, wizja powrotu do oldskulowej formuły z pewnością wydaje się atrakcyjna. Underrail stara się jak najlepiej zagospodarować niszę... ale czy faktycznie mu się to udaje?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- ogromny, intrygujący świat;
- eksploracja punktowana na każdym kroku;
- świetny system rozwoju postaci;
- pełna swoboda w podejściu do rozwiązywania problemów;
- niezła ścieżka dźwiękowa;
- Wymagająca walka…
- …w której często zbyt wiele zależy od szczęścia;
- powoli rozkręcająca się i przeciętnie porywająca fabuła;
- przestarzały silnik i źle brzmiące odgłosy.
Fani gier RPG mogą mijający rok zaliczyć do udanych – pojawiło się kilka interesujących produkcji, w które zagrywać będziemy się jeszcze przez długie miesiące, choć jednocześnie przyznać trzeba, że nie wszystko poszło idealnie. 2015 byłby znacznie bardziej udany, gdyby nie… Fallout 4. Gra jako źródło rozrywki na kilkadziesiąt godzin sprawdzała się wprawdzie nieźle, ale trudno nazwać ją rozbudowanym erpegiem, na które w końcu tak wielu liczyło po wcześniejszych odsłonach serii. Co się jednak stało, już się nie odstanie – Bethesda ma swoją wizję popularnej marki i najwyraźniej nie ma w niej miejsca na postapokaliptyczną izometrię z rozbudowaną mechaniką i głęboką fabułę. To, co odrzuca szeroko pojęty mainstream, nie jest jednak całkiem stracone – niezależne studia od lat próbują wskrzesić „magię Fallouta”, której tak bardzo brakuje graczom lubiącym zaliczać się do grona prawdziwych hardkorowców. Jednym z zespołów próbujących do nich przemówić jest kilkuosobowe Stygian Software, który wraz z niedawno debiutującym Underrail, wyraźnie uderza w tony, które nie wybrzmiewały w pełni od 1998 roku.
Czy tu grają w Fallouta?
W Underrail naszą przygodę rozpoczynamy klasycznie – od stworzenia postaci. Już w tym miejscu czeka nas jednak spora niespodzianka. Zamiast uproszczonych statystyk oraz krótkiej listy zdolności, otrzymujemy mnóstwo rozbudowanych opcji, do złudzenia przypominających kreator bohatera z dwóch pierwszych Falloutów. Wydajemy punkty na statystyki takie jak siła, percepcja czy zręczność, ale wskazujemy także znacznie bardziej szczegółowo, jak bardzo chcielibyśmy skupić się a umiejętnościach takich jak tworzenie elektroniki, skradanie, strzelanie, zastraszanie czy otwieranie zamków. Lista jest naprawdę długa, ale co istotniejsze – oprócz „klasycznych” opcji, jakich można by się spodziewać po postapokaliptycznym RPG, są także… umiejętności psioniczne, które w bardzo ciekawy sposób urozmaicają rozgrywkę. Na sam koniec decydujemy o specjalnych cechach bohatera, które znacznie ułatwiają mu życie w nieprzyjaznej rzeczywistości. Wraz z rozwojem postaci, zarówno statystyki, umiejętności, jak i cechy, możemy oczywiście dodatkowo poprawiać. Na papierze wygląda to dość standardowo, ale w rzeczywistości cały system rozwoju jest tak szalenie kompleksowy, iż pozwala na stworzenie wręcz nieograniczonej liczby archetypów protagonisty. A to, że poszczególne decyzje znacznie zmieniają to, w jaki sposób gramy, eksperymentowanie z tworzeniem i rozwijaniem postaci jest w Underrail po prostu szalenie przyjemne.
Zakładając jednak, że w końcu udało się nam stworzyć bohatera, którego przynajmniej w danej chwili uważamy za idealnie przygotowanego na wszystko, ruszamy w nieznane. Akcja Underrail toczy się głęboko pod ziemią – po okropnej, globalnej katastrofie, ludzkość przeniosła się do wydrążonych tuneli, w których stara się funkcjonować na starych zasadach. Protagonista zaczyna jako typowy „przeciętniak” – chwilę temu uzyskaliśmy właśnie pozwolenie na zamieszkanie na jednej z podziemnych stacji i próbujemy się odpowiednio zagospodarować w nowej rzeczywistości. Historia nie rozpoczyna się specjalnie spektakularnie i zanim zacznie dziać się coś faktycznie interesującego, mija naprawdę sporo czasu. Do momentu tajemniczej inwazji równie tajemniczych Faceless oraz dotarcia do rozległego Core City, kręcimy się na dobrą sprawę po „lochach” bez poważniejszego celu – ot tutaj musimy coś zabić, kogoś złapać, uruchomić jakiś posterunek lub odszukać dany przedmiot. Nawet wtedy, gdy po wspomnianych wydarzeniach gra się nieco „rozkręca”, do niezwykłej, pasjonującej opowieści brakuje jej przynajmniej kilka długości… I w porównaniu do Fallouta 2, którego przywoływać w takim przypadku wręcz trzeba, jest dość przeciętna. Jeśli ktoś uruchamiając Underrail liczy więc na niezwykłą, wciągającą fabularnie przygodę – po prostu się zawiedzie. Szczęśliwie to nie opowiadana historia jest w centrum zabawy… Do odkrywania świata popycha nas bowiem przede wszystkim mechanika rozgrywki.
Kompleks kompleksowości
W czasach, w których niemal wszyscy dążą do uproszczeń w sposobie prowadzanie walki, eksploracji oraz craftingu, twórcy Underrail poszli całkowicie pod prąd. Każdy z tych elementów jest nie tylko niezwykle złożony, ale daje nam także mnóstwo alternatywnych ścieżek osiągania własnych celów. Prawie każdą misję można wykonać na kilka sposobów, a i wtedy, gdy dojdzie do walki nigdy nie jesteśmy skazani wyłącznie na jedną taktykę. Ba, co więcej – każdy pojedynek wymusza na nas całkowicie inną strategię. To, co świetnie sprawdzało się podczas walki z robotami, okazuje się kompletnie nieskuteczne w przypadku mutantów, a przy cięższych potyczkach z samym naciskaniem spustu i rzucaniem psionicznych „zaklęć” także nic nie wskóramy bez wspomagania się pułapkami, granatami i całą resztą ustrojstw. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że nawet z pełnym wachlarzem ofensywnych opcji, w Underrail ginie się szalenie często. Koszmarnie dopasowany poziom trudności poszczególnych starć sprawia, iż przez większość czasu będziemy trzymać palec na „szybkim zapisie” z nadzieją, iż za kolejnym razem dopisze nam szczęście i przeciwnik nie trafi, a nam uda się zaliczyć „krytyka”. Niektórzy mogą wmawiać sobie, że to przejaw „hardkorowości”, ale założenie, w którym niemal każdą walkę trzeba powtarzać po kilka razy, do mnie kompletnie nie trafia. Części walk można wprawdzie uniknąć i wrócić do nich po jakimś czasie, ale podobnych sytuacji podczas zabawy jest po prostu mnóstwo i zdaje się, że był to świadomy zabieg twórców.
W tym, aby było nam choć odrobinę łatwiej, pomaga oczywiście sprzęt. W przeciwieństwie do większości współczesnych gier RPG, w Underrail najzwyczajniej w świecie nie opłaca się go kupować. Znacznie tańszą i pewniejszą opcją jest wspominany już wcześniej crafting – jeśli posiadamy odpowiedni schemat oraz części składowe (wszystkie elementy da się znaleźć podczas podróżowania), nic nie stoi na przeszkodzie, aby stworzyć naprawdę potężny ekwipunek. Sam handel jest nieszczególnie atrakcyjną opcją także ze względu na inne rozwiązanie deweloperów – kupcy przyjmują tylko wybrane przedmioty. Otwierając okienko z ich ekwipunkiem widzimy czego potrzebują – na przykład pięciu bandaży oraz kamizelki taktycznej. Jeśli ich nie mamy – nie dobijemy z nimi żadnego targu. Prowadzi to do sytuacji, w której przez większość rozgrywki biegamy z plecakiem zawalonym nieprzydatnymi gratami, tych bowiem po całym świecie „wala się” całe mnóstwo... ale jednocześnie zachęca to nas także do dalszego szukania potencjalnych kupców.
Na stacji w którą stronę?
Śmiecie oraz sporadycznie oręż, to jednak nie jedyne elementy, jakie znajdziemy zaglądając we wszelkie zakamarki. Często natrafiamy także na „osobliwości” (w oryginale tłumaczone jako „oddity”), czyli znajdźki. Ich rola nie sprowadza się jednak do funkcji czysto kolekcjonerskiej, która przy okazji poszerza nieco naszą wiedzę o świecie. To także ważne źródło punktów doświadczenia, a w przypadku wybrania specjalnego poziomu trudności - źródło wręcz jedyne. Zgadza się, nie przesłyszeliście się – wybierając rozgrywką bazującą na tym nietypowym systemie, możemy awansować wyłącznie podczas dokładnego zwiedzania podziemi i odszukiwania wspomnianych „osobliwości”. Walka schodzi całkowicie na drugi plan i choć nie da się jej całkiem uniknąć, większość rozgrywki można oprzeć o dyplomację oraz skradanie. Opcja bardzo ciekawa i dodatkowo punktująca eksplorację… choć szczerze mówiąc i bez tego, świat Underrail po prostu chce się odkrywać i chłonąć całym sobą.
Tu bowiem Stygian Software trzeba mocno pochwalić. To, co udało im się wykreować na potrzeby swojej produkcji jest szalenie intrygujące. Choć narracja kuleje, a poszczególne postacie nie zapadają przesadnie w pamięć, to atmosfera odwiedzanych miejsc nie pozostawia żadnego pola do narzekań. O ile nie znajdujemy się akurat w bliźniaczo podobnych podziemnych korytarzach i zamiast tego przechadzamy się którejś ze stacji czy wewnątrz budynku, trudno nie poczuć się jak w rzeczywistości czerpiącej garściami z uniwersum nie tylko Fallouta, ale i choćby Metra. I to oczywiście w tym pozytywnym znaczeniu. W pełnej immersji przeszkadza jednak… oprawa graficzna. Do wszechobecnej brzydoty i plastikowych animacji da się po pewnym czasie przywyknąć, ale nawet wtedy trudno się nie skrzywić na widok tekstur z drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych. Część osób nie będzie na to zwracała uwagi (zwłaszcza, że wymagania sprzętowe gry są absurdalnie niskie), ale obiektywnie patrząc, od strony wizualnej Underrail prezentuje się koszmarnie. A do tego dochodzi jeszcze chwilami mało czytelny interfejs i niewyraźna czcionka. Na najwyższym poziomie nie stoi także dźwięk jaki zdecydowano się w produkcji zaimplementować – o ile soundtrack, choć stosunkowo niedługi, może się podobać, o tyle odgłosy przeciwników czy wyprowadzanych ciosów są po prostu kiepskie. Atakujące nas kilkukrotnie szczury czy skorpiony już na samym początku brzmią irytująco, a gdy słyszałem je po raz setny, miałem ochotę wyrzucić głośniki przez okno.
Blisko, ale niezupełnie
Gdy zbiorę w jedno czas spędzony z tytułem oraz wszystko to, co napisałem powyżej, Underrail wypada jednak jak na niezależną produkcję (i to do kupienia za niewielkie pieniądze) zaskakująco pozytywnie. Choć brakuje jej chwilami tego, co tak mocno do dziś przyciąga mnie do klasycznych Falloutów, ma przebłyski geniuszu, w których do złudzenia przypomina dzieła spod egidy Interplay. Ciekawie wykreowany świat zwiedza się bardzo przyjemnie, mechanika walki oraz rozwoju postaci pozwala na mnóstwo swobody i gdyby nie fakt przeciętnej narracji oraz kiepskiej oprawy audio-wizualnej, mielibyśmy do czynienia z czarnym koniem w wyścigu o miano RPG roku. Zamiast tego, otrzymaliśmy „tylko” dobrą, oldskulową produkcję, która wprawdzie przypadnie do gustu najbardziej zatwardziałym fanom gatunku, ale całą resztę zniechęci już po kilku pierwszych godzinach zabawy… i nie zaoferuje niczego przesadnie lepszego także i w późniejszym czasie. Zasłużonego miana „prawie Fallouta” Underrail absolutnie wstydzić się nie powinno, ale w jednej lidze ze swoim wielkim pierwowzorem stać z pewnością nie może.