Styx: Master of Shadows Recenzja gry
Recenzja gry Styx: Master of Shadows - goblin uczy, jak robić skradanki
Tęsknicie za prawdziwymi skradankami, w których otwarty konflikt niemal zawsze kończy się śmiercią, każdy ruch trzeba ostrożnie planować, a jedną sekwencję przechodzić nawet kilkanaście razy? Styx może być grą dla Was.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- wysoki poziom trudności,
- kampania fabularna na kilkanaście godzin;
- liczne umiejętności głównego bohatera;
- oldskulowe podejście do rozgrywki,
- duża satysfakcja z zabawy.
- liczne błędy,
- odwiedzanie po kilka razy tych samych etapów.
Trudno dziś o skradankę z prawdziwego zdarzenia. Seria Assassin’s Creed od jakiegoś czasu przestała nawet udawać, że stawia na skrytość, Splinter Cell do końca nie może się zdecydować, czy nie chce być jednak grą akcji, zaś Thief i Dishonored cierpią na próby dogodzenia również nowym graczom, dla prawdziwych wyjadaczy stanowiąc jakiekolwiek wyzwanie dopiero na wyższych poziomach trudności. Na tym tle Styx: Master of Shadows ze swoimi rozwiązaniami rodem sprzed kilkunastu lat i wysokim poziomem trudności stanowi bardzo interesującą pozycję dla fanów gatunku.
Stworzona przez studio Cyanide produkcja została osadzona w świecie znanym z RPG akcji Of Orcs and Men. To tam po raz pierwszy mogliśmy poznać Styxa, goblina specjalizującego się w skradaniu i cichej eliminacji wrogów. Master of Shadows jest prequelem, w którym poznajemy przeszłość tego bohatera. Co ważne, znajomość poprzedniej produkcji z tego uniwersum nie jest w żaden sposób wymagana, by zrozumieć fabułę – ta stanowi zamkniętą całość i doskonale radzi sobie bez znajomości szerszego kontekstu.
Głównym celem Styxa jest dostanie się do olbrzymiego drzewa będącego źródłem „bursztynu” (w oryginale Amber), magicznej substancji pilnie strzeżonej przez ludzi i elfów. Aby tego dokonać infiltruje Wieżę Akenash, potężną fortecę, wzniesioną wokół pradawnej rośliny. Jak na przebiegłego goblina przystało, częścią jego planu jest podminowanie kruchego pokoju między dwiema nieprzepadającymi za sobą rasami i wykorzystanie pomocy nielicznych sprzymierzeńców. Fabule warto dać szansę, gdyż z czasem opowieść rozkręca się i zaczyna zmierzać w ciekawym kierunku. Wykreowany przez Cyanide świat jest ponury, a liczba intryg i zdrad przywołuje na myśl Grę o Tron. Na korzyść opowieści działa też to, że cała gra rozgrywa się w jednym miejscu, co nadaje jej pewnej kameralności.
Większość zadań, jakie stawia przed nami gra, sprowadza się do tego, że trzeba dotrzeć z punktu A do punktu B, po drodze mijając dziesiątki strażników. Mogłoby się to wydawać monotonne, ale na szczęście autorzy przyłożyli się do projektu poziomów. Przede wszystkim dotrzymano słowa, że lokacje będą rozległe nie tylko w poziomie, ale również w pionie. Jeśli jakieś miejsce znajduje się w zasięgu skoku naszego goblina, możemy być pewni, że istnieje sposób, by się do niego dostać. Styx potrafi złapać się dowolnej krawędzi i wiele dobrze strzeżonych korytarzy możemy zwyczajnie ominąć, przeprawiając się kilkanaście metrów nad nimi. Twórcy mają za to u mnie wielkiego plusa, bo w ten sposób zachęcają do wnikliwej eksploracji otoczenia. Szkoda tylko, że nie zawsze sterowanie działa jak należy – nic tak nie frustruje, jak dobrze wymierzony skok, który i tak kończy się upadkiem w głęboką przepaść albo pod nogi oddziału strażników, bo nasz protagonista z nieznanych powodów nie złapał się krawędzi.
Mistrz zabójstw
Chociaż gra nagradza unikanie jakiegokolwiek kontaktu z przeciwnikami, to czasem najprostszym rozwiązaniem okazuje się eliminacja niewygodnych strażników. Do naszej dyspozycji oddano całkiem sporo sposobów na rozprawienie się z wrogami. Najmniej finezyjne jest zajście delikwenta od tyłu. Zależnie od tego, jak długo przytrzymamy przycisk ataku, możemy się z nim rozprawić błyskawicznie, co wywołuje jednak sporo hałasu i przyciąga jego towarzyszy albo poświęcić kilka sekund więcej na bezszelestną eksterminację. Można też skorzystać z noży do rzucania, choć ich ilość, podobnie jak wszelkich innych przedmiotów, zawsze jest ściśle ograniczona i warto zachować je na czarną godzinę. Zgodnie z tradycją gatunku należy ukrywać ciała, aby na zwłoki nie napatoczył się przypadkowy przechodzień. Z czasem – za zdobywane punkty doświadczenia – odblokujemy również inne techniki, jak atak z powietrza czy wciągnięcie przeciwnika za osłonę i tamże skrócenie mu żywota.
Najwięcej satysfakcji sprawia jednak pozorowanie wypadków. Stojącego nad krawędzią wroga możemy bezceremonialnie popchnąć, a wiszący pod sufitem żyrandol odwiązać i spuścić na głowy patrolującego pomieszczenie oddziału. Wisienką na torcie jest zatrucie jedzenia bądź wody własną śliną i odczekanie, aż któryś ze strażników połknie zatruty prowiant i chwilę później padnie w konwulsjach. W ten sposób nie tylko nie zdradzamy wrogom swojej obecności, ale eliminujemy też wrogów zakutych w zbroję, których tradycyjnymi sposobami ubić się nie da.
Paradoksalnie najgorzej zrealizowany i najbardziej frustrujący element gry okazuje się jedną z jej większych zalet. Mowa o systemie walki bezpośredniej. W takich starciach stary goblin postawiony jest na przegranej pozycji i nawet dwóch przeciwników może się okazać przeszkodą nie do przeskoczenia. Taki a nie inny system walki sprawia, że skradanie nie jest opcją, ale koniecznością. To nie Assassin’s Creed, gdzie ukrywanie się przed templariuszami okazywało się zbyt męczące i po prostu eliminowało się cały ich oddział za jednym zamachem. Tutaj albo przemykamy niezauważeni między strażnikami, albo ostrożnie pozbywamy się ich po cichu. Drogi na skróty nie ma.
Mistrz cieni
Morderstwa morderstwami, ale granie w Styxa daje najwięcej satysfakcji, gdy przechodzi się go jako tytułowy „mistrz cieni” - nie dając się nikomu zauważyć i nie pozostawiając za sobą żadnych trupów. Pomaga w tym możliwość gaszenia pochodni chociażby poprzez rzucanie w nie piaskiem. Twórcy w ciekawy sposób wykorzystali też niewielki rozmiar naszego protagonisty – ten może chować się w garnkach, pod stołem czy w studzienkach kanalizacyjnych. Należy też uważać na wszelkie porozrzucane po okolicy przedmioty, jak wiadra czy miotły, których głośne potrącenie może ściągnąć uwagę strażników.
Styx korzysta również ze specjalnych zdolności zużywających energię „bursztynu”. W jego arsenale znajduje się chociażby trwająca kilka sekund niewidzialność czy też klonowanie. Zjawy wykorzystujemy w różnoraki sposób: potrafią one bowiem przedostawać się przez kraty, ściągnąć na siebie uwagę przeciwników, a nawet – jeśli rozwiniemy odpowiednie zdolności – wybuchać zadymiając całą okolicę. Klonowanie to chyba najciekawszy patent w grze i szybko staje się podstawą rozgrywki, służąc nie tylko do rozwiązywania problemów, ale też rekonesansu i testowania różnych taktyk, zanim zdecydujemy się zastosować je osobiście. Bogaty wachlarz umiejętności nie zmienia faktu, że gra jest bardzo wymagająca. Nawet na średnim poziomie trudności niektóre sekwencje wymagają kilkunastu podejść. Z jednej strony potrafi się wiązać to z frustracją, z drugiej - perfekcyjne wykonanie skomplikowanego planu przynosi olbrzymią satysfakcję.
Master of Shadows zaskakuje nie tylko poziomem trudności. Jak na dzisiejsze standardy jest też bardzo długi. Na ukończenie głównego wątku fabularnego i wykonanie części zadań pobocznych potrzeba przynajmniej kilkunastu godzin. A oprócz tego można bawić się w zbieranie poukrywanych po mapach monet, polowanie na specjalne relikwie czy kończenie zadań przy wypełnieniu dodatkowych wymagań, jak ograniczony limit czasowy czy pozostawanie niewykrytym. Szkoda tylko, że czas rozgrywki nadmuchano zmuszając gracza do przechodzenia tych samych lokacji ponownie, zmieniając w nich jedynie rozmieszczenie i liczebność przeciwników.
Oprawa wizualna wypada przyzwoicie. Nie jest to tytuł wyciskający wszystko z Unreal Engine 3, ale ciężko jest też nazwać go brzydkim. Choć całość rozgrywa się na terenie wieży Akenash, to odwiedzane lokacje są dość różnorodne – zobaczymy zarówno wykwintne komnaty dowództwa, jak i lochy, kanały czy lądowisko wielkich latających statków.
Mistrz błędów, mistrz skradanek
Największym mankamentem Styxa są wszędobylskie błędy. Niektóre to jedynie irytujące drobiazgi, jak nieustanny brak synchronizacji ruchu ust postaci z wypowiadanym tekstem czy przenikanie bohaterów i przedmiotów przez ściany. Inne zaś sztucznie utrudniają rozgrywkę. O problemach ze wspinaczką już wspominałem, ale na ziemi również jesteśmy narażeni na nieprzewidziane komplikacje. Kilkakrotnie strażnicy zdołali mnie zlokalizować, mimo że ewidentnie znajdowałem się poza zasięgiem ich wzroku. W jednym z końcowych etapów w wyniku błędu nie byłem też w stanie ukończyć poziomu i musiałem rozpoczynać całą sekwencję od nowa.
Mimo tych potknięć, stary goblin ze starcia wychodzi zwycięsko. Na rynku brakuje skradanek z prawdziwego zdarzenia i produkcja twórców Of Orcs and Men skutecznie wypełnia tę lukę. Nie jest to tytuł dla każdego, docenią go bowiem głównie gracze z większym stażem i sporą cierpliwością oraz ci, którzy lubią, gdy stawia się przed nimi większe wyzwania. Styx potrafi zirytować, aby chwilę później sowicie nagrodzić gracza za jego starania. Master of Shadows rewanżuje się przy tym najlepszą walutą – satysfakcją z dobrze wykonanej, podstępnej roboty.