Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 17 października 2008, 09:16

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja gry Pure - czysta adrenalina, czysta przyjemność

Czysta adrenalina, czysta zabawa, czysta przyjemność. Pure darowuje nam kawałek konsoli na domowym pececie.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Niby konsole są dla matołków, którzy w przerwie między telewizyjnym seansem tańczących na lodzie jednosezonowych gwiazdek, a obalaniem w bramie wina marki „Że Tę”, łapią w dłonie pad i w bezsensownym napadzie szału zabijają latające po ekranie kolorowe kwadraciki. Ale kiedy już jakiś ochłap spadnie z pańskiego, konsolowego stołu i leniwie potoczy się pomiędzy sforę wygłodniałych pecetowców, w ruch idą kły, pazury, jęzory i wszystkie członki, którymi da się wyrazić dezaprobatę dla złych wydawców gnębiących biednych torrentowców brakiem poszanowania ich prawa do zabawy. A jak nie spadnie, tym gorzej dla niego. Znaczy się crap. Uogólniając.

Ale tym razem złóżcie łapki w geście podziękowania i zmówcie paciorek, gdyż jest ktoś, kto o Was nie zapomniał i podarował cząstkę konsoli na „wysłużonym” blaszaku. Sprawdźcie, czy dysponujecie dobrą kartą graficzną, porządnym, panoramicznym monitorem zdolnym wyświetlić obraz kwarka w kosmicznej rozdzielczości i przede wszystkim, dajcie nura w kierunku dolnej szuflady i spod zalegającego w niej atomowego odpadu wykopcie pad. Przyda się, gdyż granie w Pure na klawiaturze przypomina czesanie yorka szczoteczką do zębów.

Blackrock Studios wszystkim kręcącym nosem na ich poprzednie propozycje malkontentom tegoż nosa utarło i wyprodukowało grę, którą długo jeszcze będą wspominać miłośnicy much rozbijających się o gogle i pyrkających silniczków rodem z koszmarnego snu projektanta wozów wyścigowych.

Ci wspaniali mężczyźni w ich wspaniałych maszynach. Kobiety też są. Można je nawet przebrać w różne kaski.

Można rzec, że seria ATV – poprzednik Pure – staczała się po równi pochyłej, rozrywka, jaką zaoferowała w ostatniej odsłonie, skierowana była chyba tylko do mieszkańców domów spokojnej starości. Najwyraźniej jednak ktoś tam, będący oczywiście na odpowiednim stanowisku, puknął się w czoło i przekonał kogoś jeszcze ważniejszego, że warto by co nieco przemodelować i zaproponować dłubiącym w nosie ze znudzenia graczom coś nowego. Może nie całkowicie nowego, ale świeżego na tyle, by przestano sarkać i patrzeć spode łba na fikające w powietrzu pojazdy popularnie zwane quadami. Koniec końców powstał produkt godny zainteresowania nie tylko tych czekających cierpliwie na pecetowego Burnouta, ale i tych, którzy tęsknym okiem łypią w kierunku posiadaczy PlayStation 3 rozbijających wirtualne karoserie w Motorstormie.

Hopla. W lasach Wyoming można podobno natknąć się na sasquatcha.

Tytuł ten padł nieprzypadkowo – obie gry, choć całkowicie różne, jeżeli chodzi o sam sposób rozgrywki, oferują zapierające dech w piersiach widoczki i w wielu przypadkach możliwość wyboru trasy, którą zamierzamy się poruszać. Może się zdarzyć, że kiedy gnamy jakąś kotlinką, nad głową przelatuje nam pozostała piętnastka rywalizujących z nami pojazdów. To fantastyczne uczucie i choć Motorstorm jest pod tym względem nieco bardziej widowiskowy, Pure w wersji pecetowej „siedzi mu na ogonie”.

Mamy więc do czynienia z wyścigami quadów, aczkolwiek samo ściganie wcale nie stanowi gwoździa programu. Równie ważna jak prędkość maszyny jest jej manewrowość, rodzaj zamontowanych hamulców, przekładnie, koła, bieżnik opony, drążek kierownicy i mnóstwo mniejszych lub większych pierdółek w dużej mierze świadczących o atrakcyjności tego tytułu. Bowiem oprócz dokręcania manetką gazu do dechy liczy się także pomyślunek. Z pomocą w dobraniu odpowiednich elementów i zbudowaniu maszyny marzeń przychodzi prosty w obsłudze edytor graficzny, dzięki któremu rug-cug – za jednym machnięciem gałką pada zmieniamy wygląd i charakterystykę naszego „śmigacza”. Dodatkowo w każdej chwili istnieje możliwość przemalowania każdej z miliarda części według własnego widzimisię czy naklejenia specjalnie na tę okazję przygotowanych kalkomanii. A wszystko po to, by móc wyróżnić się z tłumu, chociażby w czasie multiplayerowych potyczek za pośrednictwem Internetu. Oraz oczywiście po to, aby przyjemnie połaskotać napuszone ego nabywcy programu.

Polska autostrada w dwa lata po wybudowaniu. Przed nami punkt opłat. 6,50 PLN albo zgubicie się gdzieś na krajowej E77.

Jako się rzekło, w Pure w pewnym stopniu liczy się pomyślunek. Gra oferuje trzy tryby rozgrywki i dobrze mieć do każdego z nich odpowiednio przygotowany quad. Nieco innych ustawień wymaga tradycyjny wyścig, w którym najlepiej gnać przed siebie na złamanie karku, od czasu do czasu wykorzystując jakąś górkę i ładując wskaźnik combosów, a zupełnie innych ustawień należy użyć, aby z powodzeniem ścigać się w krótkich sprintach, gdzie tak samo jak szybkość liczy się jeszcze mały promień skrętu i odpowiednia umiejętność driftowania. Całkowicie osobnym zagadnieniem jest tryb o nazwie Freestyle, w którym najważniejsze jest porządne wybicie się na szczycie górki i trzepanie nabijających licznik punktów tricków. A te, im bardziej skomplikowane, tym większą zdobycz przynoszą, a każdy, który zdążymy wykonać w odpowiednim przedziale czasowym, dodatkowo podbija mnożnik. Tak więc o ile na początku zabawy, zanim gracz nabierze odpowiedniej wprawy, uzyskanie 20 000 punktów w jednym przejeździe może być nie lada wyczynem, o tyle w późniejszej części gry 200 000 to średnia większości rajdów. Tym bardziej, że wraz z odblokowywaniem kolejnych tras rośnie poziom umiejętności komputerowych przeciwników.

Skoro wspomniałem już o trasach, warto pociągnąć ten temat jeszcze chwilę, gdyż trasy w grze przypominają polskie autostrady. Znaczy – asfaltu tu ani za grosz, za to wszelkich dziur, kałuż, błocka oblepiającego maszyny i zawodników, piachu, a nawet śniegu wyobraźnia autorom gry nie poskąpiła. Oesy noszą co prawda dziwne nazwy, sugerujące, że mamy do czynienia na przykład ze skrawkiem ziemi w stanie Wyoming, Italii czy gdzieś w Tajlandii, ale sama nawierzchnia jako żywo przypomina to, co na co dzień oglądamy z okien naszych samochodów. No dobrze, może trochę przesadzam, ale tylko ociupinkę.

Za to widoczki… Te zasługują na oddzielny akapit, gdyż są kapitalne. Szczególnie pięknie wszystko wygląda podczas wysokich skoków, kiedy pod quadem rozpościera się widok godny uwiecznienia go na pocztówkach czy jakimś landszafciku. Raz widzimy połyskujące w słońcu górskie jezioro poprzetykane tu i tam masztami malutkich łódeczek, innym razem rozpościera się przed nami pustynia o zachodzie słońca. A kiedy śmigamy nad ukrytą w azjatyckiej dżungli świątynią, to już odlot w trampkach gwarantowany.

To się nazywa ślepa wiara. Jeden z tricków wykonywanych codziennie przez miłośników pewnej rozgłośni radiowej.

Wszystko wokół jest prześliczne. Szczególne brawa należą się ekipie twórców za znakomity silnik graficzny, który nawet w rozdzielczości 1920x1200, na GeForce 8800GT trzyma stałe 60 klatek na sekundę w najwyższych detalach i nawet nie pomyśli o jakimkolwiek chrupnięciu. Niestety, wersja konsolowa i tak jest ładniejsza. Choć całość wyświetla się tam w niższej rozdzielczości, to grając w demo na Xboksie 360, miałem wrażenie, że jest tam w użyciu jeszcze więcej elementów postprocessingu obrazu, a spod kół zawodników tryska jakby piękniejsza gleba niż na komputerze. Na pececie także nieco słabiej prezentuje się oświetlenie, ale naprawdę, dla kogoś, kto na co dzień na konsolę mówi „gu gu”, nie będzie to miało znaczenia. Pure jest i tak piękny. Basta.

Booorn to free riiide!

Dla kogo jest ta gra? Śmiało mogę powiedzieć, że dla wszystkich, którzy nie boją się zmierzyć z prawdziwą arcade’owką. Taką, co to nie wstyd pokazać ją mamie, babci czy sąsiadce, gdyż Pure sposobem zabawy oraz oprawą audiowizualną potrafi oczarować. Na tyle skutecznie, że po pierwszym popołudniowym uruchomieniu nawet nie zauważyłem, kiedy minęła północ i na żer wylazły wszystkie potwory spod łóżka i z szafy. Jeżeli więc żałujecie wydać te kilkaset złotych na wyjący szmelc w białej obudowie albo na czarny chlebak, którego nijak nie idzie dopasować do żadnego leżącego przy telewizorze sprzętu A/V, mam radę. Idźcie do sklepu po Pure, a kiedy gra już Wam się znudzi, pochlipcie cichutko w jakimś kąciku. I poczekajcie na kolejną taką okazję, ponieważ, cytując klasykę reklamy: naprawdę warto.

Przemek „g40st” Zamęcki

PLUSY:

  • arcade pełną gębą;
  • piękne i dobrze przemyślane trasy;
  • jak mawiał pewien głupiutki miś: sam „miót”;
  • oprawa audiowizualna;
  • tego trzeba było pecetom.

MINUSY:

  • przydałoby się może więcej tras;
  • na konsolach wygląda ciut lepiej;
  • więcej Pure’ów, mniej zrzędzenia, panowie wydawcy.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Pure - recenzja gry
Pure - recenzja gry

Recenzja gry

Jeśli zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałoby skrzyżowanie skoków narciarskich z wyścigami quadów – musicie spróbować Pure.

Recenzja gry TDU: Solar Crown. Cud nie nastąpił, ale i tak pełna wersja jest o wiele lepsza niż katastrofalne demo
Recenzja gry TDU: Solar Crown. Cud nie nastąpił, ale i tak pełna wersja jest o wiele lepsza niż katastrofalne demo

Recenzja gry

Wersja demo Test Drive Unlimited: Solar Crown gotowała nas na najgorsze. Z ulgą donoszę, że najgorsze nie nastąpiło. I choć TDU ma wielkie problemy, broni się na tyle, by rozpatrzeć go jako odświeżającą odskocznię od Forzy Horizon… za rok, może dwa.

Recenzja Forza Motorsport - dziś „wczesny dostęp”, jutro wielka gra
Recenzja Forza Motorsport - dziś „wczesny dostęp”, jutro wielka gra

Recenzja gry

Forza Motorsport wreszcie powraca, by upomnieć się o należną jej koronę królestwa simcade’owych wyścigów. I choć potrafi poprzeć swe roszczenia wieloma mocnymi argumentami, nie jest jeszcze w pełni gotowa, by objąć władanie.