autor: Maciej Makuła
Pure - recenzja gry
Jeśli zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałoby skrzyżowanie skoków narciarskich z wyścigami quadów – musicie spróbować Pure.
Nie jestem osobą wierzącą w filozofię tzw. „konsolowości” (i dla równowagi – także „pecetowości”) różnych gier i wszystkie traktuję jednako, niezależnie od platform, na które powstały. Niemniej w przypadku najnowszej gry studia Blackrock – metka ta pasuje do niej znakomicie. Pokrótce, o co chodzi: dawnymi czasy, za panowania PlayStation, całkiem pokaźną grupę gier stanowiły produkcje rodem z automatów. Ze względu na swój „żetonowy” charakter były proste i krótkie, lecz z owej formy wyciskały maksymalne ilości miodu – nierzadko podpierając się efektowną oprawą. Obecnie jednak konsole FPS-ami stoją i ze świecą szukać dobrej „arcade’ówki”. Dlatego z niekłamaną radością odnotowuję pojawienie się takowej – powitajmy Pure.
Pozornie Pure jest na rynku marką całkowicie nową. Jeśli jednak przyjrzymy się stojącej za nią grupie, odkryjemy, że tak naprawdę mamy do czynienia ze spadkobiercą pewnej linii gier wyścigowych. Motorcross Madness i inne niezliczone gry z ATV-ami – produkcje te łączy sympatyczny model jazdy, obfitujący w kosmiczne (za sprawą księżycowej grawitacji) skoki i pełne obłych pagórków tereny.
Przez całe lata nie udało się im wybić poza poziom gier średnich, wręcz przeciwnie – kolejne odsłony, mimo szlifowania formuły, wypadały coraz bardziej blado, nijako i nudnawo. Na szczęście ktoś (kto odrobił lekcje z Burnouta, MotorStorma i SSX-a) w końcu uznał, że nadeszła pora, by pokazać, co z owej formuły można wycisnąć.
Tytuł Pure bardzo dobrze oddaje charakter gry – są to czyste wyścigi, zabarwione mocno zręcznościowo, z klarownymi zasadami. Objawia się to w każdym aspekcie gry. Ścigamy się tylko jednym rodzajem pojazdów – ATV-ami (zwanymi też gdzieniegdzie quadami) – w jednym z raptem trzech głównych trybów rozgrywki.
Widać, że cała para poszła w porządne przybicie gwoździa programu – wyścigów. Ich szkieletem jest model jazdy z ATV Offroad Fury (tudzież któregoś z następców, różnice między nimi są minimalne), tym razem jednak jeszcze bardziej zręcznościowy i lubiący niezwykle przyjemnie kontrolowane poślizgi. Na tenże szkielet nakładamy system wykonywania trików rodem z SSX-a i sprzężony z nim dopalacz. Te dwa elementy łączy wspólny pasek „energii” – ładujemy go, wykonując różne karkołomne ewolucje na trasach.
Trasom warto poświęcić osobny akapit, a nawet dwa, bowiem to chyba najciekawsze lokacje, z jakimi zetknąłem się od bardzo dawna. Przede wszystkim – nie ma w nich za grosz realizmu i na pierwszy rzut oka lepiej pasowałyby do którejś z części Wipeouta niż wyścigów niewinnych quadów. Odnosi się wrażenie, że czuwający nad konstruującymi je robotnikami majster krzyczał bez przerwy „Za mało skoczni, skoczni!” i w konsekwencji spędzamy nieprzystającą konwencjonalnym wyścigom pojazdów lądowych ilość czasu w powietrzu.
I to w powietrzu najlepszej jakości – trasy przelotowe dobrane zostały tak, by pokazać, na co stać drzemiące w konsolach układy graficzne. Pure jest właśnie jedną z tych gier, które wylewają kubeł zimnej wody na głowę osób mantrujących, że to „nie grafika się liczy”. Oprawa stanowi jej integralny element, potęguje wrażenia płynące z rozgrywki i znakomicie komponuje się z architekturą torów. Te są w praktyce złożeniem nierzadko ośmiu różnych szlaków naraz, często przeplatających się ze sobą w najdziwniejszy sposób. 12 środowisk: dżungla, aktywne wulkany, pustynie, błoto, śnieg, piasek – widać zdrowe wpływy MotorStorma w temacie podejścia do brudu, morusania się i zostawiania śladów na drodze.
Nieustającą dynamikę i zabawę na trasie gwarantuje 16 uczestników wyścigu. Dzięki temu zawsze jest z kim walczyć. Gra do łatwych nie należy – w przeciwieństwie do takiego Burnouta nie da się dojechać do mety na pierwszym miejscu, obijając się bez przerwy o ściany. Pomijając fakt, że przeważnie takowych nie ma i ląduje się w jakiejś otchłani – Pure posiada naprawdę ciekawie skonstruowane mechanizmy rządzące wyścigiem.
Gracz staje przed dylematami, typu: wyskoczyć wyżej, nabijając sobie pasek dopalacza odpowiednimi sztuczkami, by mieć parę na długą prostą czy może pojechać zupełnie inną trasą, rozkładając siły na oba odcinki równomiernie? Wszystko to naturalnie rozstrzyga się w ułamkach sekund, a potknięcie oznacza przeważnie spadek na odległą pozycję. Czasem rodzi to frustrację, ale też sprawia – że zwycięstwo smakuje nieporównywalnie lepiej.
Dostępne tryby rozgrywki to: race – zwyczajny, jak na Pure, wyścig; sprint – gdzie ścigamy się na króciutkich, dynamicznych trasach oraz Freestyle – w którym liczą się przede wszystkim punkty zdobyte za akrobacje. Jeśli chodzi o ewolucje, te podzielone zostały na trzy kategorie różniące się poziomem trudności, potrzebną do ich wykonania bazową ilością „energii” oraz oceną punktową.
Wykonujemy je, naciskając odpowiedni przycisk i kierując gałkę w odpowiednią stronę. Dodatkowo każdą sztuczkę możemy „podkręcić” – używając w tym celu klawiszy RB/LB. Animacja każdej z nich jest obrzydliwie spektakularna, a system punktowania i łączenia ich w „combosy” naprawdę nieźle nakręca rozgrywkę.
Zdobyte „w terenie” punkty przeznaczamy na ulepszenia naszego wehikułu. I tutaj sprawa ma się nieco nietypowo, bowiem na starcie nie wybieramy danego pojazdu, tylko konstruujemy takowy od zera. Ingerować możemy w przeszło 20 elementów: od ramy, poprzez silniki, na uchwytach kierownicy i nazwie kończąc. Niektóre – to bajery czysto dekoracyjne, z kolei inne znacząco wpływają na parametry danego ATV-a, np. zmieniając klasę jego silnika.
Naturalnie Pure zaopatrzony został też w pełnoprawny multiplayer online dla 16 graczy, którego niestety ze względu na zapoznawanie się z grą przed premierą nie dane mi było przetestować. Trochę zabolał mnie brak możliwości podzielenia ekranu, by razem ze znajomymi móc cieszyć się grą na jednej konsoli, a ten tytuł aż się o to prosi. I żeby wypluć z siebie ostatnie złe słowa – szkoda, że nie można po przejeździe obejrzeć powtórki. Niczego więcej grze zarzucić nie mogę.
Pure pokazuje, co tak naprawdę liczy się w wyścigach – model jazdy i trasy. Te dwa elementy w najnowszej grze ze stajni Blackrock zostały dopieszczone do granic możliwości. Jest to czystej krwi arcade’ówka, których tak bardzo brakuje na konsolach bieżącej generacji. Grę najlepiej zbadać, ściągając wersję demonstracyjną. Jeśli poczujesz, że to jest to i zapragniesz więcej – kupuj śmiało. Ja bawiłem się przy niej wręcz nieziemsko – czego i potencjalnym nabywcom życzę.
Maciej „Von Zay” Makuła
PLUSY:
- wreszcie ciekawy model jazdy;
- i rewelacyjne trasy;
- wszystko okraszone fantastyczną oprawą audiowizualną;
- „fabryka pojazdów”;
- system tricków;
- dynamika.
MINUSY:
- brak splitscreena;
- brak replayów;
- nie można wylądować telemarkiem.