Monster Hunter: Rise Recenzja gry
Recenzja gry Monster Hunter: Rise - prawdziwa rewolucja dla mobilnych łowców
Nintendo Switch dostało prawdopodobnie jedną z najlepszych gier w 2021 roku. Monster Hunter: Rise pokazuje, że przy odpowiedniej ilości czasu, środków i umiejętności można stworzyć coś pięknego na hybrydowej konsolce Japończyków.
Recenzja powstała na bazie wersji Switch.
Seria Monster Hunter jest z nami od 2004 roku i początkowo podbijała serca raczej wyłącznie japońskich fanów. Prawdziwą rewolucję w tym zakresie przyniosła dopiero premiera ostatniej części – Monster Hunter: World. Ta wraz z dodatkiem zatytułowanym Iceborne, sprzedała się w oszałamiających 24 milionach egzemplarzy – dla porównania wszystkie poprzednie części serii sprzedały się łącznie w około 42 milionach kopii. Do tej liczby sporą cegiełkę może dorzucić najnowsza część serii – Monster Hunter: Rise, gdyż jest po prostu znakomitą grą. Jestem pewny, że Monster Hunter: Rise nie uniknie porównań do starszego brata, gdyż dzieli z nim większość rozwiązań w zakresie rozgrywki i mechaniki. Trzeba przy tym pamiętać, że najnowsza odsłona cyklu powstała z myślą o dużo słabszym sprzęcie niż Monster Hunter: World, więc jakiekolwiek bezpośrednie porównania będą nie na miejscu, bo oba tytuły celują w odmienne miejsce na rynku.
Wydaje się, że Capcom znalazł dobry balans pomiędzy tym, co zadowoli weteranów serii oraz pozwoli nowym graczom łatwo wejść do świata Monster Huntera. Japończycy stworzyli najbardziej przystępną odsłonę cyklu w historii (nikt nie powinien się od niej odbić tak szybko jak kiedyś), zachowując przy tym głębię i możliwości rozbudowy wyposażenia znaną z poprzednich części.
Zbawca wioski
Nasza przygoda w Monster Hunter: Rise zaczyna się tak jak zwykle od stworzenia tytułowego łowcy potworów. Twórcy oddali do naszej dyspozycji bardzo rozbudowany kreator postaci, w którym każdy będzie mógł dać upust swojej kreatywności i stworzyć unikalną wizję siebie. A jeśli nie chcecie zagłębiać się w takie detale, to Capcom przygotował dla Was kilka predefiniowanych wariantów bohatera.
- niesamowicie satysfakcjonujący i wymagający system walki;
- mnogość broni, z których każda ma inne cechy szczególne;
- możliwość niemal nieskończonego ulepszania wyposażenia;
- znakomita oprawa graficzna, wyciskająca wszystkie soki ze Switcha;
- interesujące mapy, które można eksplorować bez ekranów ładowania;
- różnorodne potwory wymagające indywidualnego podejścia.
- nieco rozczarowująca mechanika Furii;
- mało przejrzyste samouczki;
- w Kamurze gra w kółko w zasadzie wyłącznie jeden utwór;
- miejscami polskie tłumaczenie pokazuje słabsze strony.
Fabuła w serii Monster Hunter nigdy nie była jakoś szczególnie istotną częścią doświadczenia. Zazwyczaj pełniła funkcję dopełniającą i urozmaicała nam czas, który spędzaliśmy poza walkami – podczas regeneracji czy ulepszania wyposażenia. Monster Hunter: Rise przenosi nas do wioski o nazwie Kamura. Po krótkiej rozmowie, nasz protagonista dowiaduje się, że po pięćdziesięciu latach, obudziła się tajemnicza siła znana jako Furia (ang. Rampage). Powoduje ona, że potwory dostają szału i zagrażają mieszkańcom Kamury. Tłumaczący nam to wszystko wielebny Fugen (wódz wioski) dość szybko daje nam do zrozumienia, że tylko my jesteśmy w stanie ją powstrzymać. Po tym ekspresowym wprowadzeniu gra rzuca nas w wir samouczków, których ilość może przytłaczać i to z pewnością nie zachęci początkujących graczy. Gdy przebrniemy przez naukę większości czynności, będziemy mogli dość swobodnie wybierać misje. Większość z nich polega na zabijaniu określonych potworów w ramach limitu czasowego, ale znajdziemy też takie, które będą polegać na zebraniu kilku sztuk jakiejś przydatnej roślinki.
Do wyboru mamy więc ekspedycje – zadania bez limitu czasu, które pozwalają na eksplorację i walkę bez ryzyka utraty przedmiotów lub zadania oznaczone gwiazdkami – te mają limit czasu i musimy być w nich uważni, gdyż śmierć oznacza, że tracimy wszystkie zdobyte podczas misji przedmioty – w tym cenne części potworów.
Kamura z początku może przytłoczyć gracza ilością znajdujących się w niej postaci, z którymi można wejść w interakcję, ale z biegiem czasu zorientujemy się, że regularnie będziemy rozmawiać z czterema czy pięcioma z nich. Reszta pełni raczej funkcję tła i nie oferuje nic poza rozmową lub drobną nagrodą za wykonanie jakiegoś zadania.
Przez pierwsze kilka godzin na warstwę fabularną możemy w zasadzie nie zwracać uwagi, gdyż będziemy zapewne zbyt zaabsorbowani walką i rozszyfrowywaniem wszystkich funkcji w Monster Hunter: Rise (a jest ich co niemiara). Nieco później całość skręca troszkę mocniej w kierunku narracji i musimy oderwać się od swoich polowań, by wypełniać misje fabularne. Tutaj pojawia się pierwszy minus produkcji – warstwa fabularna jest dość krótka. Zanim się zorientujemy, naszym oczom ukaże się ostatnie zadanie, a po jego wykonaniu na ekranie zagoszczą napisy końcowe. Przejście Monster Hunter: Rise powinno zająć Wam pomiędzy 20 a 30 godzin – w zależności od tego jak dobrze orientujecie się w realiach serii. Na szczęście zawartości dostępnej po ukończeniu fabuły jest przynajmniej dwa razy tyle, więc o nudzie lub szybkim wymaksowaniu gry nie ma mowy – chodzi wyłącznie o długość kampanii dla jednego gracza.
Furia atakuje
Podstawą rozgrywki w Monster Hunter: Rise jest nadal polowanie na majestatyczne bestie, które często mają rozmiar wielopiętrowych budynków. Do skutecznego rozprawienia się z nimi niezbędne będzie poznanie wielu kombosów oraz umiejętności specjalnych – ich zasada działania jest całkiem dobrze wytłumaczona w samouczkach. Opanowanie potężnych ciosów daje niezwykłą satysfakcję, a pojawiające się na ekranie w zatrważających ilościach cyferki, informują nas o tym, ile punktów obrażeń zadaliśmy przeciwnikowi.
W Monster Hunter: Rise doświadczymy wielu nowości, które w mniejszym lub większym stopniu wpływają na rozgrywkę. Najciekawszą z nich są chyba kablobaki – stworzenia przypominające robaczki, które przydają się właściwie nieustannie. Zasada ich działania jest trudna do opisania, ale możemy przyjąć, że są dość podobne do umiejętności Spider-Mana – możemy wystrzelić kablobaka w powietrze i przemieszczać się z jego pomocą niczym słynny człowiek pająk. Dzięki nim będziemy szybko poruszać się po świecie, atakować potwory czy biegać po ścianach, co może kompletnie zmienić dynamikę rozgrywki – także podczas walki. Jest to znaczące rozwinięcie pomysłu linki z hakiem znanej z Monster Hunter: World.
Nieco rozczarowująco wypada niestety mechanika Furii – tak mocno reklamowana przed premierą. Specjalne zadania z nią związane odblokowujemy mniej więcej w połowie wątku fabularnego i przenoszą nas one na niewielkie areny, na których mierzymy się z kolejnymi falami potężnych przeciwników. Całość dość mocno przypomina gry z gatunku tower defense – za pomocą różnych maszyn (znanych jako machiny łowieckie) bronimy wejścia do Kamury przed różnymi bestiami. Nieco ciekawiej robi się, gdy chcemy wskoczyć w wir walki i wziąć sprawy w swoje ręce. Jest to ciekawe urozmaicenie tradycyjnej formuły, choć po jakimś czasie może się znudzić i raczej nie należy traktować tego jak rewolucji.
Obok kompanów znanych jako koleżkoty pojawiają się teraz także kumpsy (są to psy, na których możemy jeździć niczym na koniu). Nasi kompani pełnią ważną rolę – pomagają w walce na wiele sposobów. Możemy zdecydować czy chcemy żeby byli medykami, czy pomagali w walce. Każdy kompan ma też określony styl gry – może atakować wrogów, pomagać brać ich w kleszcze czy nosić ze sobą przydatne wyposażenie takie jak mikstury czy bomby. Dzięki futrzastym towarzyszom wiele razy możemy zyskać cenne sekundy podczas walki z potężnym potworem, które poświęcimy na leczenie czy ostrzenie broni bez bycia atakowanym.
Bardzo przyjemnym dodatkiem, który ułatwia grę, są florie i duchoptaki. Te pierwsze pochłaniają pyłek wytwarzany przez duchoptaki, zapewniając różne bonusy – do ataku, zdrowia, obrony itp. Florie możemy dobierać odpowiednio do preferowanego stylu gry i zapewnić sobie różne pomniejsze bonusy.
Jedzenie posiłków w kantynie nie pełni już tak dużej roli jak kiedyś, ale wprowadzenie uroczo nazwanego króliczkowego dango potrafi pomóc każdemu łowcy. Możemy dzięki niemu uzyskać różne ciekawe umiejętności takie jak ochrona przed obaleniem czy przyśpieszone ostrzenie broni (co przydaje się szczególnie w starciach z większymi przeciwnikami). W późniejszych etapach gry dostaniemy też specjalne kwity na dango, które zwiększą szansę na aktywację efektu podczas walki.
Dla każdego coś ostrego
Bronie to podstawowy sprzęt każdego łowcy potworów. W Monster Hunter: Rise zostały tak dostosowane, aby sprawiały wrażenia podziału na lepsze i gorsze – każda wymaga nieco nauki, ale po zrozumieniu podstaw jej działania i odpowiednim ulepszeniu każda może być równie zabójcza.
W grze dostępne są zarówno bronie białe jak i sprzęty pozwalające na ataki z dystansu. Ich skuteczność zależy w dużej mierze od tego, jak biegle się nimi posługujemy. Każdej broni trzeba się nauczyć, dowiedzieć się, co jest jej mocną, a co słabą stroną, a także poznać podstawowe kombosy oraz ciosy specjalne. Gdy już to zrobimy, to dobrym pomysłem będzie ulepszenie najczęściej używanych narzędzi zagłady. Z czasem gra umożliwi nam starcia z coraz poważniejszymi przeciwnikami, którzy będą dostarczać nam materiałów do wytwarzania potężnych broni. Na późniejszych etapach gry skorzystamy również z mocy różnych żywiołów takich jak ogień, lód czy trucizna, które będą zadawać wrogom dodatkowe obrażenia, a ich umiejętne wykorzystanie może znacznie skrócić czas potrzebny do pokonania bestii.
System walki bierze wszystko co najlepsze z poprzednich części serii i łączy to w bardzo przyjemny miks. Kablobaki kompletnie zmieniają sposób w jaki używamy broni – każda z nich ma teraz różne ataki specjalne wykorzystujące latające robaczki. Gdy osłabimy potwora i w odpowiedniej chwili użyjemy ataku z kablobakiem, będziemy mogli dosiąść go i użyć do walki z innymi potworami - jest to szczególnie przydatne podczas walki z trudniejszymi przeciwnikami, gdyż ciosy zadawane przez potwory są często dużo potężniejsze, a my nie otrzymujemy wtedy obrażeń.
Potwory w Monster Hunter: Rise są niesamowicie różnorodne – od malutkich robaczków, które plują na nas kwasem po potężne, przypominające diabła smoki. Niektóre bestie smagają nas ogonem, przed którym trzeba uciekać za pomocą kablobaka, a inne będą nas miażdżyć, czy próbować schwytać w szpony. Powoduje to, że w grze Capcomu nie sposób się nudzić. Fani docenią z pewnością powracające monstra znane z poprzednich części serii takie jak Pukei-Pukei, Rathalos czy Nargacuga. Nowi przeciwnicy tacy jak Tetranadon czy najpotężniejszy z nich wszystkich Magnamalo wzbudzają respekt i idealnie wpisują się w świat przedstawiony).
Potwornie piękny świat
Grając w Monster Hunter: Rise na telewizorze niejednokrotnie zdarzało mi się zapomnieć, że gram na konsoli w gruncie rzeczy przenośnej (lub hybrydowej, jeśli ktoś woli takie określenie). Widziałem już na Switchu gry śliczne, dopracowane, a także brzydkie i fatalnie zoptymalizowane – Monster Hunter: Rise zdecydowanie należy do tej pierwszej kategorii. W kwestiach technicznych Capcom zasłużył na najwyższe wyróżnienie. Najnowsza produkcja Japończyków zaskakuje jakością oprawy graficznej – nie raz i nie dwa zdarzyło mi się przystanąć i rozejrzeć dookoła, aby zrobić zrzut ekranu. Dużą rolę w tej kwestii odgrywa zastosowany silnik graficzny – RE Engine - znany z najnowszych odsłon serii Resident Evil. Seria Monster Hunter święciła ogromne sukcesy na urządzeniach mobilnych (Nintendo DS, 3DS czy PSP od Sony) i to pomimo że oprawa graficzna pozostawia na nich wiele do życzenia. Tym razem obyło się bez niemal żadnych kompromisów i dostaliśmy grę, która wygląda i działa świetnie.
Dzięki dobrej optymalizacji i wielu sztuczkom technicznym, Capcomowi udało się stworzyć grę z otwartym światem, która pod względem jakości nie ustępuje wielu tytułom z „dużych” konsol. Podobnie jak w Monster Hunter: World nie uświadczymy tu ekranów ładowania podczas eksploracji map – te nie są podzielone na strefy (jak to miało miejsce w starszych odsłonach serii). Są one też zaskakująco rozległe i mają dużo do zaoferowania nawet dla najbardziej dociekliwych odkrywców. Z pomocą kablobaków możemy teraz dostawać się do miejsc, które do tej pory były niemożliwe do odkrycia. Przy odrobinie szczęścia i umiejętności wdrapiemy się niemal na każdy szczyt.
Monster Hunter: Rise działa w trzydziestu klatkach na sekundę, ale nie przeszkadza to w niczym, gdyż wartość ta jest stała i nie spada w zasadzie nigdy – nawet podczas najbardziej intensywnych walk. Wszystko to niezależnie od tego czy gramy w docku, czy w trybie przenośnym. Capcom podszedł do kwestii optymalizacji gry z najwyższym profesjonalizmem i wydaje się, że wyznaczył pewien standard dla innych twórców gier na Switcha.
Bardzo miłym akcentem jest to, że twórcy umieścili w grze język polski (wyłącznie napisy). Biorąc pod uwagę stopień jej rozbudowania i zawiłość niektórych mechanik, część graczy mogłaby się pogubić używając wyłącznie języka angielskiego. Tłumaczenie nie jest niestety najwyższych lotów i w niektórych miejscach zdarza się, że nawet po dwukrotnym przeczytaniu jakiegoś samouczka nadal nie wiemy za bardzo, o co chodziło autorom. Niemniej obecność rodzimego języka w kolejnej grze na Switchu to z pewnością duży plus.
Nieskończone ulepszanie
Wytwarzanie i ulepszanie wyposażenia są obok samych polowań podstawą rozgrywki w Monster Hunter: Rise. Od początku mamy dostęp do wszystkich czternastu rodzajów broni i zdecydowanie dobrym pomysłem jest nauczyć korzystać się z więcej niż jednej z nich. Niektóre potwory będą wymagały zupełnie innego podejścia i gra dba o to, abyśmy nieustannie adaptowali się do sytuacji. Walcząc z latającym monstrum lepiej wyposażyć się w łukodziałko czy łuk, które pozwolą na walkę dystansową, a atakując powolnego stwora przypominającego przerośniętą żabę najlepiej wziąć do ręki potężny młot i zasypać go atakami z powietrza.
Nagrodą za pokonanie danego potwora będą unikalne materiały, które możemy wykorzystać do ulepszania broni i tworzenia nowych zbroi. Miejscem, w którym spędzimy zaskakująco dużo czasu będzie kuźnia. Studiowanie kolejnych schematów i wybieranie spośród dziesiątek różnych drzewek rozwoju z początku wyda się przytłaczające, ale z czasem zrozumiemy, o co w tym chodzi i będziemy godzinami wybierać najlepszy ekwipunek do walki z coraz silniejszymi bestiami.
Wytworzone przez nas zbroje mają różne bonusy, które odpowiednio dobrane mogą zapewnić nam naprawdę dużą przewagę nad przeciwnikami. Do tego trzeba dobrać odpowiednią broń i liczba możliwych kombinacji staje się tak wielka, że niemożliwe jest wypróbowanie każdej z nich. To właśnie aspekt ciągłej pogoni za coraz lepszym wyposażeniem napędza Monster Hunter: Rise i powoduje, że możemy grać w niego nawet setki godzin, ciągle szukając lepszych broni czy zbroi. Żeby stworzyć cały zestaw będziemy potrzebować wielu części potworów, co niejednokrotnie będzie wiązało się z koniecznością powtarzania walki z nimi, ale ten grind nie daje się we znaki, gdyż potencjalna nagroda w postaci potężnego miecza czy topora jest warta każdej minuty poświęconej na zdobycie potrzebnych materiałów.
Furia poskromiona
Powrót serii Monster Hunter na konsole przenośne nastąpił w wielkim stylu. Gra powinna spełnić oczekiwania większości zainteresowanych i w zasadzie nie ma się tutaj do czego przyczepić. W trakcie całej przygody nie napotkałem nawet jednego błędu, który wpłynąłby w jakimś stopniu na rozgrywkę.
Nie udało mi się niestety przetestować trybu sieciowego, który nie był dostępny przed premierą gry. Jestem jednak pewny, że zabawa wieloosobowa jak zwykle w serii Monster Hunter będzie stać na wysokim poziomie i przyniesie graczom jeszcze więcej zabawy niż przygoda dla jednej osoby.
W Monster Hunter: Rise bawiłem się świetnie. Nigdy wcześniej bym nie przypuszczał, że spędzę godziny u kowala, zastanawiając się jakie drzewko broni czy pancerza wybrać, albo jakie elementy dopasować do siebie z tak by dawały jak najlepsze bonusy. Do tego dochodzi uzależniająca mechanika polowań, która sprawia, że polowanie dwa czy trzy razy na te same potwory by zdobyć coraz lepsze wersję wyposażenia nie jest nużące. Monster Hunter: Rise napędza nas, z każdą godziną bardziej oferując coraz lepsze bronie. By je zdobyć musimy poświęcić czas na kolejne walki z trudnymi przeciwnikami. Jeśli jednak wygramy, to satysfakcja ze zwycięstwa oraz wizja rzadkich materiałów jest niesamowicie elektryzująca.
Monster Hunter: Rise jest pozycją obowiązkową dla każdego fana serii, a ze względu na najniższy próg wejścia w historii może przekonać także nowicjuszy. Zdecydowanie warto dodać ten tytuł do swojej biblioteki.
O AUTORZE
Seria Monster Hunter towarzyszy mi od dawna, grałem w wiele poprzednich części (głównie na 3DS-ie), ale żadna nie podobała mi się tak bardzo jak Monster Hunter: Rise. Nowa odsłona cyklu przekonała mnie, że Capcom jak mało która firma wie co robi ze swoją flagową marką, która staje się lepsza z każdą kolejną częścią.