Hades Recenzja gry
Recenzja gry Hades - wielka gra dla tych, co mało czasu mają
Wiedziałem, że Hades będzie świetną hybrydą action RPG i „rogalika”, ale okazał się także znakomitą grą dla dojrzałych graczy. Zgrabnie porusza poważne tematy, ale robi też coś jeszcze. Szanuje nasz czas.
W serduszku mam takie specjalne miejsce dla produkcji Supergiant Games. Wprawdzie czasem się odbijam od rozgrywki (np. w Transistorze nie siadł mi system walki), ale od zawsze uwielbiam stronę artystyczną i fabularną tych dzieł. Natomiast debiut tego studia, grę Bastion, kocham miłością bez zastrzeżeń. Wszystko mi tu pasuje – fabuła, rozgrywka, bohater, narracja, muzyka, styl artystyczny. I po raz pierwszy od premiery tego dzieła mogę powiedzieć, że ta ekipa znowu to zrobiła. Znowu stworzyła grę, która trafia do mnie pod każdym względem – i w sumie do większości społeczności też. W dodatku najmłodsze dziecko „Gigantów” wyróżnia jedna piękna cecha. Hades nie przytłacza. Supergiant Games tak skonstruowało swój tytuł, że nawet człowiek, który nie ma czasu, będzie się cieszył rozgrywką oraz fabułą i etapami odkrywał historię dysfunkcyjnej rodziny.
Śmierć (dla) rodziny
- można głaskać i dokarmiać Cerbera;
- wspaniała grafika 2D, animacje i projekty graficzne... cóż – wszystko;
- bardzo gęsty klimat na każdym etapie podziemi...
- ...potęgowany przez muzykę;
- znakomity, zróżnicowany system walki zależny od broni i znalezionych wzmocnień;
- intrygująca, poruszająca historia rodziny z problemami;
- sympatyczny główny bohater oraz postacie drugoplanowe;
- MNÓSTWO zawartości do odblokowania...
- ...i można robić to w swoim tempie, nie wtapiając miliona godzin dziennie (choć trudno się oprzeć);
- czy wspominałem już o tym, że da się głaskać i dokarmiać Cerbera?
- nie można głaskać Hydry (bo chce nas zjeść i chyba nie cieszy się na nasz widok). :<
Powiedzmy to wprost. W Hadesie będziecie ginąć. Mnóstwo razy i w różny sposób. Czasem na własne życzenie, czasem przez błąd, a czasem dlatego, że jeszcze pewnych rzeczy o grze nie wiecie, ale się nauczycie. Będziecie bardzo chcieli się nauczyć. Nie oprzecie się syndromowi jeszcze jednej rundki. Hades jako roguelite – „rogal”, który jest trudny, ale nie karze aż tak srogo za śmierć – wręcz zachęca do następnych podejść oraz umie nagradzać.
Przede wszystkim nagradza samą rozgrywką. Przebijanie się przez kolejne komnaty, zbieranie losowych wzmocnień, coraz lepsze obchodzenie się z bronią oraz manewrowanie pomiędzy ciosami i wystrzałami przeciwników – wszystko to sprawia autentyczną przyjemność, zachęcając do nauki i szukania optymalnych kombinacji dla naszego stylu gry. Każda z przygotowanych sześciu broni posiada kilka wariantów wpływających na jej działanie i przede wszystkim – każdą przyjemnie się wywija (lub strzela). Jak na dwuwymiarową giereczkę w rzucie izometrycznym walka może pochwalić się świetnym, mięsistym feelingiem.
Każdy oręż, zwłaszcza po dopakowaniu, atakuje z konkretnym „pieprznięciem” (pardon my French). Wielu znajdzie tu coś dla siebie – zarówno miłośnicy ostrych starć w zwarciu, polowania na idealne uderzenie krytyczne, jak i ci, którzy wolą „tankować” obrażenia i oddawać, ale również i tacy, którzy boją się kontaktu i preferują naparzanie z dystansu serią lub jednym precyzyjnym strzałem. Opcji i wariantów jest mnóstwo i każdy sprawia frajdę.
A ta śmierć? Śmierć nie boli aż tak bardzo. Po zgonie tracimy złoto, które jest nam potrzebne tylko podczas eksploracji, oraz znalezione po drodze wzmocnienia, ale hej, nasz bohater to nieśmiertelny półbóg, syn samego Hadesa. Dla Zagreusa bolesny zgon w męczarniach to tylko chwilowa niedogodność w walce o większą sprawę. Zwłaszcza że chłopak zachowuje wszystkie trwałe dobra (kilka różnych surowców oraz znajdziek). I powiem Wam, że nawet pojedynczy, zakończony porażką bieg przez podziemia wbrew pozorom jest małym zwycięstwem. Za zgromadzone przedmioty wzmacniamy Zagreusa – oraz pogłębiamy relacje z NPC i rozwijamy fabułę, choć w bardzo organiczny sposób.
Opowieść zaś stanowi jeden z najważniejszych aspektów tego dzieła sztuki. Zagreusa napędza silna motywacja, by wymknąć się z Hadesu i dowiedzieć więcej o swoim pochodzeniu oraz rodzinie. To historia o greckich bogach i potworach, a więc istotach potężnych – a jednak kameralna i intymna. Chodzi w niej o dawne rany, trudną relację ze zgorzkniałym ojcem, bogiem podziemi, o niewypowiedziane uczucia, tajemnice, połączenie dysfunkcyjnej rodziny. Połatanie tego, co dawno temu się podarło, mimo że kawałki tej materii nie do końca są do siebie dopasowane. I to wszystko spada na barki Zagreusa. I z każdym odkryciem, z każdym nowym wątkiem wciąga coraz bardziej. Gdy już osiągniecie główny cel, ręczę Wam, że emocje towarzyszące scenie końcowej wycisną z Waszych oczu łezkę czy dwie, a może nawet siedemdziesiąt. Zarówno reżyseria, dobór muzyki, jak i włożony przez Was wysiłek skumulują się w bombę emocjonalną. Nie powstrzymujcie się. Chlipnijcie sobie na zdrowie, zasłużyliście.
A potem, po napisach końcowych, okaże się, że to dopiero połowa gry. Po zakończeniu głównego wątku i osiągnięciu celu przekonacie się, że jest jeszcze małe co nieco do zrobienia. I to też kawał opowieści utrzymanej w duchu opisanym akapit wyżej. W endgamie czeka podobna rozgrywka, ale z mnóstwem urozmaiceń – oraz utrudnień (które można włączać lub wyłączać, zależnie od potrzeb i tego, ile nagród chcemy zgarnąć). I jest to endgame ogromny, dający dobrą motywację, by grać dalej – zarówno „maksując” potęgę Zagreusa do iście boskich poziomów, jak i odkrywając kolejne rozdziały i smaczki pasjonującej, bardzo ludzkiej historii greckich bogów.
To fantastyczna, angażująca reinterpretacja klasycznych mitów, które znamy ze szkoły i z... God of War (wybaczcie, musiałem, gram teraz w najnowszą część...). Z jednej strony bazuje na naprawdę sporej, rzetelnej wiedzy, z drugiej splata wątki z mitów, podań i legend tak, by zafundować nam emocjonalny rajd przez wszystkie odcienie smutku i radości. Jest wręcz kontynuacją, zwieńczeniem tego, co pamiętamy z opracowań. A jednocześnie gra łagodnie w tę opowieść i świat wprowadza, nie trzeba mieć dzieła Parandowskiego wykutego na blachę. W ogóle próg wejścia to jedna z największych zalet Hadesa.
Wielki smakowity „rogalik” w małym pudełeczku
Podejrzewam, że jeśli skończyliście dwadzieścia pięć lat, trafiliście na odpowiednią partnerkę/partnera/partnerów (a jak, żyjemy w XXI wieku) i w dodatku macie pracę oraz znajomych i kilka innych zajęć, to trudno Wam wykroić czas na dłuższą sesję growych przebojów i skończyć dany etap z poczuciem satysfakcji. Nawet najlepiej przemyślane hity ostatnich lat miewają z tym problem, zwłaszcza że wiele z nich zbacza w stronę otwartego świata i nie zawsze robi to z klasą Elden Ringa. I tu wchodzi Hades cały na czerwono-biało.
Rozwiązuje problem przytłoczenia bardzo sprytnym projektem. Gra zarazem jest i nie jest ogromna. Supergiant w swoich laboratoriach, a potem w Early Accessie długo odmierzało idealną porcję rozgrywki. Musiano to wszystko wyważyć z aptekarską precyzją, a potem sprawdzić, ale było warto. Świat gry jako przestrzeń jest malutki, za to mieści w sobie historię, którą odkrywamy przez dziesiątki godzin – i to w tempie, jakie uznamy za odpowiednie.
Grę możemy sobie bardzo wygodnie poporcjować. Podzielić na kolejne przejścia podziemi. Te zaś trwają od pół godziny – jeśli dobrze złożymy kombinację znajdziek – do, powiedzmy, godziny. Raz chyba ugrzęzłem na półtorej, ale to na samym początku i bez wielu wzmocnień.
To wszystko zaś oznacza, że Hadesa łatwo przechodzić tak, jak ma się na to ochotę. Macie czas tylko na krótką rundkę po pracy albo w przerwie między zajęciami? Żaden problem, wyciągajcie lapka, Switcha czy inną konsolę i lećcie, raczej się wyrobicie. Macie wolny wieczór? Szykujcie przekąski i ruszajcie do boju. Losowo generowane podziemia oraz broń sprawią, że nie znudzicie się przy którymś z rzędu podejściu.
Dzieło sztuki
A dodatkowo Hades cieszy oko, ucho i duszę. Tę ostatnią w nie zawsze łatwy sposób, bo opowiada o trudnych, problematycznych relacjach, a oparty na powtórkach projekt gry wspiera przesłanie – naprawa prywatnych kontaktów, życia, zrozumienie bliskich, z którymi coś nas poróżniło, to proces. Długi, bolesny, powolny, pełen porażek, rozdrapywania starych ran i wypominania sobie błędów, w tym także tych popełnianych już wtedy, gdy mniej więcej wiemy, dokąd zmierzamy i jak chcemy to osiągnąć.
Dla niepoznaki Hades podaje to wszystko w komiksowo-kreskówkowej formie, pięknie i starannie wykończonej. Każdy projekt, zakątek, animację, postać i efekt przygotowano z ogromną pieczołowitością. Przyjemnie się na to patrzy, a udźwiękowienie...
Udźwiękowienie to standardowy poziom Supergiant Games – czyli absolutne mistrzostwo. Dialogi nagrali znakomici aktorzy. W ich głosach słychać autentyczne emocje, żal, gniew, smutek, ale i radość, zaskoczenie, kąśliwość. Sam dubbing potrafi podbić każdy żart wygłaszany przez bohaterów. I jest wreszcie muzyka, która przenika do kości – i głębiej. Motywy związane z eksploracją i walką to taka wariacja na temat tego, co znamy z Bastionu, oraz paru mocniejszych nutek rodem z Dooma z charakterystycznym wibrowaniem podkreślającym klimat greckich mitów. Do tego dochodzą piosenki jakby wydarte komuś z serca.
Tak, Hades jest nie tylko świetnym, dynamicznym i oferującym mnóstwo radości roguelite’em – ale i dziełem sztuki. I to takim, które pozwala każdemu obcować ze sobą w wygodnym dla niego rytmie.
Wiecie, co zrobię po postawieniu ostatniej kropki w tym tekście? Prawdopodobnie odpalę Hadesa – dla relaksu. Ta gra jest tak cholernie dobra. Może uda mi się przebić przez podziemia, a może nie, ale będę miał radochę. Poza tym – czego nie robi się dla rodziny? Zwłaszcza jeśli to ja decyduję, ile poświęcam jej czasu.
OD AUTORA
Osobiście wciąż wolę Bastion ze względu na bajkowo-westernowo-dieselpunkowo-postapokaliptyczną aurę i proste piękno zawarte w tamtej historii, ale Hades jest obiektywnie lepszą grą. Dopracowaną, rozbudowaną i ogromną. Przepiękną pod względem treści i formy. Licznik na Steamie pokazuje 75 godzin i raczej na tym nie poprzestanę.
P.S. Najważniejsze – po każdym powrocie do domu możecie pogłaskać legendarnego Cerbera, który okazuje się wielkim czerwonym słodziakiem. Jak Clifford, gdyby miał trzy głowy i był zdolny do aktów przemocy, byle tylko strzec bramy Tartaru. Ale wiecie, to i tak wielki słodziak!