Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Dishonored 2 Recenzja gry

Recenzja gry 20 listopada 2016, 11:01

Recenzja gry Dishonored 2 - świetny sequel, który mógłby być jeszcze lepszy

Dishonored 2 to sequel bezpieczny. Bazujący na sprawdzonej formule, nie wprowadzający rewolucji w mechanice rozgrywki, ale też oferujący drobne nowości. Szkoda tylko niewykorzystanego potencjału w kwestii fabuły.

Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji PC, XONE

PLUSY:
  1. kapitalnie zaprojektowane lokacje;
  2. mechaniczna rezydencja – tego trzeba po prostu doświadczyć;
  3. mimo wszystko fabuła, choć początek niczego dobrego nie wróży;
  4. pomysłowe sposoby na bezkrwawe eliminacje;
  5. stale rosnące w toku rozgrywki wyzwanie – pojawiają się nowi wrogowie i zagrożenia;
  6. dobrze wplecione w fabułę zadania poboczne;
  7. różnego rodzaju zagadki;
  8. gwarancja orgazmu w przypadku miłośników eksploracji;
  9. sporo opcji stopniowania poziomu trudności;
  10. oprawa artystyczna.
MINUSY:
  1. sztuczna inteligencja;
  2. odrobinę przegięte zdolności Emily;
  3. niewykorzystany potencjał dwójki bohaterów.

Gdybym miał pokusić się o ocenę drugiej odsłony serii Dishonored po kilkudziesięciu minutach zabawy, na usta cisnęłoby mi się tylko jedno słowo: „zawód”. Na żaden inny tytuł nie czekałem w tym roku równie mocno i żaden nie rozczarował mnie tak bardzo w otwierającym zmagania prologu. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego studio Arkane zmarnowało kilka lat na przygotowanie gry bliźniaczo podobnej do pierwowzoru, która za sprawą dziwnych decyzji już na starcie prowokowała uzasadnione pytania o formę deweloperów. I kiedy w myślach szykowałem się już do wylania wiadra pomyj na sequel niezwykle cenionej przeze mnie skradanki, wydarzyły się trzy rzeczy: Karnaka, Instytut Addermire i mechaniczna rezydencja.

Deja vu

Zacznijmy jednak od początku, bo jestem Wam winny wyjaśnienie, skąd wzięło się tak kiepskie pierwsze wrażenie. Poirytowało mnie przede wszystkim zawiązanie fabuły. Nagłe pojawienie się siostry Jessamine Kaldwin – nieznanej nikomu wiedźmy, przez piętnaście długich lat szykującej się do wielkiej zemsty – oraz ekspresowy przewrót pałacowy, w wyniku którego Emily w pół minuty żegna się z cesarskim tronem, to tani i naciągany chwyt.

Choć zdjęcie tego nie oddaje, wciąż mam czyste ręce.

Drażni również fakt, że sytuacja bohaterów na starcie do złudzenia przypomina wydarzenia, których byliśmy już świadkami w „jedynce”. Nasi śmiałkowie muszą wydostać się z więzienia, kompletując po drodze podstawowe gadżety, by później spotkać się z Odmieńcem, który wyposaża ich w nadludzkie moce. W tym momencie szybko uświadamiamy sobie, że dalsza opowieść będzie toczyć się według sprawdzonej wcześniej formuły, a postępy w fabule wytyczą ciała zabitych lub wyprowadzonych w pole spiskowców, którzy podstępem pozbyli się prawowitej następczyni tronu. I tak jest w istocie.

Rozczarowująca może być też informacja, że wprowadzenie dwóch protagonistów do gry to zabieg w dużej mierze kosmetyczny. Możliwość wyboru postaci dawała nadzieję, że studio Arkane mocniej zróżnicuje przebieg kampanii dla każdej z nich, ale ostatecznie o takich atrakcjach możemy jedynie pomarzyć. Nie licząc kilku drobnych niespodzianek w późniejszej fazie zmagań, które świadomie przemilczę w trosce o dobre samopoczucie weteranów pierwowzoru, dla przebiegu fabuły nie ma większego znaczenia, komu powierzymy zadanie odbicia tronu. Kolejne misje biegną dokładnie tym samym torem i nawet wielkie otwarcie, w którym jeden z protagonistów zostaje z miejsca zamieniony w kamień, a drugi trafia do prowizorycznego więzienia w pałacowych komnatach, wygląda identycznie.

Wybór trudny? Niekoniecznie.

Emily i Corvo uciekają z Dunwall w taki sam sposób, spotykają identycznych sojuszników i wrogów, a nawet kontaktują się z Odmieńcem w tych samych okolicznościach. Rozłąka z Dishonored trwała wyjątkowo długo, więc można było liczyć na coś więcej niż tylko na tę samą opowieść dla obu postaci, różniącą się w zasadzie tylko zakończeniami. Pomijam już fakt, że pomysł zamykania cesarskiego obrońcy w zwykłym pokoju jest po prostu idiotyczny. Czyżby spiskowcy zdążyli zapomnieć, że owiany legendą Corvo Attano w pojedynkę uziemił kiedyś Lorda Regenta i jego bandę popleczników?

Odbierz, co Twoje

Jedynym istotnym elementem rozróżniającym obie postacie jest garnitur mocy otrzymywanych od Odmieńca. Choć Emily wydaje się bardziej krucha i delikatna w porównaniu z ojcem, to właśnie ona zyskała zestaw umiejętności, które sieją większe spustoszenie w szeregach rywali. Warto mieć to na uwadze, jeśli szykujemy się do dwukrotnego ukończenia gry i planujemy dotrzeć do finału opowieści zarówno w niskim, jak i wysokim chaosie. Po wybraniu dziewczyny w pierwszym podejściu i wypełnieniu kilku misji bez zabijania kogokolwiek i informowania wrogów o swojej obecności świadomie zmieniłem styl na totalnie ofensywny, bo poczułem, że krzywdzę się sam, ignorując obecność tak przegiętych zdolności. Dobrym przykładem jest tu domino, które pozwala oznaczyć do czterech rywali i wyłączyć całą grupę jednocześnie poprzez wykonanie akcji na tylko jednym ze wskazanych delikwentów. Czy będzie to zabójstwo, czy uśpienie, o tym już decydujemy sami.

Domino - najbardziej przegięta zdolność ever.

Warto mieć na uwadze, że rozgrywka w wariancie stealth w przypadku obu postaci różni się w niewielkim stopniu. Corvo nadal może korzystać z mignięcia, ale Emily także otrzymała umiejętność pozwalającą szybko zmieniać pozycję, co czyni ją nie mniej skuteczną w bezszelestnej eksploracji od ojca. O wiele większym wyzwaniem jest za to gra bez użycia nadludzkich mocy, bo Dishonored 2 oferuje również taką możliwość – wystarczy nie przyjąć znamienia od Odmieńca po ucieczce z Dunwall. Jeśli podkręcimy stopień trudności do ostatniego poziomu i świadomie zrezygnujemy z licznych ułatwiaczy, poruszanie się po Karnace okaże się mocno skomplikowane nawet dla bardzo doświadczonego gracza.

Pokłony dla projektantów poziomów

Recenzja gry Dishonored 2 - świetny sequel, który mógłby być jeszcze lepszy - ilustracja #2

Polska wersja językowa z pełnym dubbingiem jest całkiem przyzwoita, choć pokusa słuchania oryginalnych dialogów jest bardzo duża, ze względu na występ Garretta z serii Thief. Największą słabością lokalizacji są nazbyt teatralne wypowiedzi tych samych aktorów, których słyszeliśmy już dosłownie wszędzie. W trakcie gry bez trudu wyłowimy Yennefer, nie brakuje też barbarzyńcy z Diablo III, znanego również z zapowiedzi programów na Polsacie.

Sama Karnaka stanowi interesującą odmianę od zimnej w kolorycie metropolii z „jedynki”. Gra wręcz urzeka paletą ciepłych barw i landszaftami rodem z miasteczek charakterystycznych dla basenu Morza Śródziemnego, choć oczywiście nie zabrakło typowego dla Dishonored brudu, wynikającego z obecności nowego typu szkodników (krwiogzów składających jaja w zwłokach, więc im wyższy chaos, tym więcej owadów) i trupów ludzi stawiających opór wrogom cesarstwa po pałacowym przewrocie. Niemal przed każdą wizytą w docelowej lokacji mamy okazję przez chwilę pozwiedzać miasto i zobaczyć codzienne życie jego mieszkańców. Część obywateli tradycyjnie podpiera ściany lub wdaje się w krótkie dyskusje, inni z kolei zajmują się swoją pracą, do pewnego stopnia ignorując obecność zamaskowanych mścicieli. Co istotne, Karnaka w strefach neutralnych wydaje się bardziej „żywa” od Dunwall, pamiętajmy jednak, że południowcy nie są dziesiątkowani przez tajemniczą zarazę, jak to miało miejsce w „jedynce”. Generalnie autorzy popisali się w tej kwestii. Miłośnicy eksploracji niejeden raz złapią się na tym, że stolica Serkonos prezentuje się na ekranie wyjątkowo uroczo, a jej ulice są gęściej zaludnione.

Mechaniczni strażnicy w mechanicznej rezydencji.

Na plus zaliczyć trzeba także miejscówki, w których polujemy na wyznaczonych do odstrzału spiskowców. Praktycznie każda jest mocno obsadzona przez strażników, zmuszając do uważnego planowania kolejnych posunięć i systematycznego uszczuplania szeregów rywali poprzez ich przyduszanie bądź tradycyjną eliminację. Projektanci map popisali się też w kwestii tworzenia alternatywnych dróg. Lokacje można zwiedzać na przeróżne sposoby, do celu na ogół prowadzi kilka przejść i często łapiemy się na tym, że korzystniejsze trasy odkrywamy dopiero po fakcie.

Oczywiście pole manewru zostaje mocno ograniczone, jeżeli bohaterowie nie dysponują mocami ułatwiającymi eksplorację. Na pierwszy plan wysuwa się teleport, choć możliwość zamiany w cień czy przejęcia kontroli nad szczurami także oferuje zupełnie nowe sposoby rozwiązywania napotykanych problemów. Każdy, kto grał w „jedynkę”, doskonale wie, czego się spodziewać.

Choć fabuła na starcie nie zaskakuje, w kolejnych etapach robi się naprawdę ciekawie.

Prawdziwy majstersztyk w projekcie lokacji stanowi mechaniczna rezydencja, mocno reklamowana przez Bethesdę w materiałach przedpremierowych. Willa ma to do siebie, że jej sale ulegają natychmiastowej przebudowie po użyciu umieszczonych w środku dźwigni, a jakby tego wszystkiego było mało, sporo pomieszczeń patrolowanych jest przez mechanicznych żołnierzy, których nie da się uśpić z kuszy lub poddusić. To najlepszy etap w całej grze i po jego ukończeniu zbierałem szczękę z podłogi. Spędziłem tam prawie trzy godziny, próbując unieszkodliwić właściciela za pomocą bezkrwawej eliminacji, wynosząc uwięzionego w środku naukowca i nie dając się przy tym wszystkim zauważyć. Satysfakcja z zaliczenia tego zadania w trybie ducha i czystych rąk była po prostu ogromna i za sam ten epizod Dishonored 2 ma u mnie wielkiego plusa. Tym bardziej cieszę się, że nie widziałem zbyt wielu fragmentów rozgrywki z tego rozdziału przed premierą, bo tego trzeba po prostu doświadczyć osobiście. Coś pięknego.

Sprawdzona formuła, choć nie brakuje nowości

Kilkugodzinne męczenie jednego rozdziału? Norma!

To właśnie pełne niespodzianek misje są największą zaletą Dishonored 2. Niemal w każdym epizodzie napotykamy jakieś atrakcje i to odmiennego typu. Autorzy umiejętnie wprowadzają nowych przeciwników, dzięki czemu nigdy nie czujemy się w stu procentach pewnie i od czasu do czasu musimy zmienić taktykę, bo stare sztuczki przestają działać. Pojawiają się także różnego rodzaju wyzwania, niektóre całkiem pomysłowe, jak konieczność przetransportowania zwłok we wskazane miejsce, co w wariancie stealth wcale nie jest takie proste, bo alarm podnosi byle cywil. Dishonored 2 oferuje również mniej lub bardziej skomplikowane zagadki logiczne, które potrafią rozruszać szare komórki.

A jakby tego wszystkiego było mało, perfekcyjnie opracowana została eksploracja. Warto zaglądać w każdy kąt, bo nagle może się okazać, że misja zawiera drobne zadania poboczne, o których nie jesteśmy informowani na starcie i z łatwością możemy je przegapić. Pieczołowite przetrząsanie lokacji to również szansa na zdobycie licznych listów, książek i audiografów, poszerzających wiedzę na temat świata i jego mieszkańców, oraz pieniędzy i starożytnych artefaktów – run i kościanych amuletów. Te ostatnie da się nawet tworzyć za pomocą prostego systemu craftingu, który również stanowi nowinkę w serii.

Bezpieczny sequel

Gra na PlayStation 4 działa doskonale i nie przeszkadzają nawet odrobinę zbyt długie loadingi, zwłaszcza podczas korzystania z opcji wczytywania quicksave’a. Nie oznacza to jednak, że Dishonored 2 to produkt pozbawiony wad. Główną jest niska inteligencja przeciwników, którzy zbyt łatwo dają się wyprowadzić w pole. Autorzy próbowali podkręcić poziom trudności poprzez zwiększenie grup widzących się nawzajem strażników, ale takie podejście sprawia kłopot wyłącznie wtedy, kiedy sterujemy Corvo Attano. Emily z rozbudowanym dominem może kłaść pokotem rywali, jak jej się podoba – i to w ułamku sekundy. Cieszy fakt, że patrolujący teren oponenci potrafią być świadomi, iż chwilę wcześniej ich kolega w tajemniczy sposób opuścił stanowisko, ale to wciąż za mało, by traktować SI z należytym szacunkiem. W tego typu produktach bardzo szybko uczymy się wykorzystywać ułomność wrogów i koniec końców, manipulujemy nimi, jak chcemy. Dishonored 2 nie jest w tej kwestii żadnym wyjątkiem, choć przyznaję – tytuł wydaje się mimo wszystko odrobinę trudniejszy od swego pierwowzoru.

Kiedy wydaje się, że przed nami już brak nowości, pojawiają się takie wynalazki.

Dishonored 2 to bezpieczny sequel. Nie wywraca do góry nogami mechaniki rozgrywki i stawia na sprawdzone wzorce. Nowości są obecne, ale wyłowią je wyłącznie weterani „jedynki”, którzy na poprzedniej grze zjedli zęby i znają ją od podszewki. Nie twierdzę, że to złe podejście i należy karać je z zasady, bo dzieło studia Arkane potrafiło mnie momentami porządnie zaskoczyć, cały czas mam jednak wrażenie, że deweloperów stać było na więcej. Boli przede wszystkim niewykorzystany potencjał wynikający z wprowadzenia dwóch grywalnych bohaterów – gdyby autorzy pokusili się o większą fantazję, końcowa ocena bez problemu przebiłaby tę, którą wystawiłem pierwowzorowi. Mamy tu do czynienia z podobną sytuacją jak w przypadku Rozłamu ludzkości. Wcześniejsze Deus Ex zawiesiło poprzeczkę tak wysoko, że choć sequel nie wydawał się w żadnej mierze go przewyższać, to jednak wciąż był to produkt na tyle dobry, iż warto dać mu szansę. Fani klimatycznych skradanek nie mają zresztą innej opcji, bo dla zmiażdżonego przez fanów i krytyków Thiefa nie istnieje w tym momencie żadna rozsądna alternatywa. Dishonored 2 po prostu zobaczyć trzeba i odebrać to, co się nam należy.

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat, do 2023 pełnił funkcję redaktora naczelnego. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej

Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!