Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Assassin's Creed: Odyssey Recenzja gry

Recenzja gry 5 października 2018, 15:02

Recenzja gry Assassin's Creed Odyssey – zamach na tron Wiedźmina 3

Zrobiwszy udane przymiarki z AC Origins, Ubisoft posłał wszystkie swoje siły do boju z rozkazem: „Zróbcie mi pogromcę Wiedźmina 3!”. Ze starcia z polskim RPG Assassin’s Creed Odyssey nie wychodzi zwycięsko – ale i tak wraca z niego z tarczą.

Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji PC, XONE

PLUSY:
  1. monumentalna rekonstrukcja starożytnej Grecji – z pierwszorzędnym klimatem, piękną oprawą i kapitalną muzyką;
  2. absorbująca eksploracja, w której różne elementy gry sprytnie się przenikają;
  3. przyjemna mechanika walki, znacznie usprawniona względem AC Origins;
  4. wciągające zbieranie, wymienianie i ulepszanie ekwipunku;
  5. główni bohaterowie, których trudno nie polubić;
  6. opowieść potrafi zaangażować i wzbudzić emocje (dzięki porządnym cut-scenkom)...
MINUSY:
  1. ...ale jest mocno rozciągnięta i zmusza do grindu;
  2. Ubisoft musi nauczyć się jeszcze paru rzeczy o wyborach, dialogach i romansach w RPG;
  3. na dłuższą metę brakuje różnorodności w zadaniach i lokacjach;
  4. niezbyt rozgarnięta sztuczna inteligencja i natrętni najemnicy.

„Ubisoft robi wszystko na jedno kopyto!” „Ich gry w ogóle się nie zmieniają!” „Nic, tylko odcinają kupony”. Są na sali osoby, którym zdarzyło się wypowiedzieć podobne słowa pod adresem francuskiego giganta? Oczywiście, że są, pełno ich w każdym zakątku internetu. Ubiegłoroczne Assassin’s Creed Origins było dobrą okazją, by zweryfikować poglądy i dać się przekonać, że nawet Ubisoft może zdobyć się na radykalne zmiany w sprawdzonej formule gry – ale na pewno wielu wciąż kręci nosem na politykę Francuzów. Teraz „narzegraczy” zdeterminowanych, by bronić swego przekonania o stagnacji panującej wśród gier tej firmy, czeka jeszcze jedna ciężka próba – Assassin’s Creed Odyssey jest kolejnym mocnym ciosem w uświęcone tradycje, na których dotąd wyrastały ubisoftowe gry.

Krótka piłka – Odyssey to już pełnoprawne RPG. Zwyczajnie i po prostu. A przynajmniej tak pełnoprawne, jak pełnoprawnym reprezentantem tego gatunku jest Wiedźmin 3. Począwszy od poziomu złożoności rozwoju postaci, przez model zarządzania ekwipunkiem, po stopień rozgałęzienia dialogów i fabularną głębię zadań – w każdym z tych obszarów Ubisoft starał się jak najwierniej podążyć ścieżką wytyczoną przez CD Projekt RED. Z jakim skutkiem – to już osobna kwestia, którą omówimy za moment. Największa różnica tkwi w rozłożeniu akcentów.

Wiedźmin 3 posłużył się otwartym światem jako tłem dla opowiedzenia angażującej historii. AC Odyssey, choć też ma fabułę, której wcale nie musi się wstydzić, pozostało wierne sandboksowym wzorcom – to piaskownica, w której główna linia fabularna jest tylko jedną z wielu aktywności do wyboru. Kojarzy się Wam to z czymś? Otóż to, nowy „Asasyn” okazuje się na pewnych płaszczyznach zaskakująco podobny do Skyrima – i Ubisoft wyszedłby na tym lepiej, gdyby od początku do końca czerpał z gry Bethesdy (zwłaszcza w zakresie swobody eksploracji), zamiast próbować robić jednocześnie i naśladowcę Wiedźmina 3, i erpegowy sandbox totalny.

AKTUALIZACJA (5.10.2018 r.)

Podkręciwszy ilość czasu spędzonego z AC Odyssey do ok. 60 godzin i ukończywszy główną linię fabularną, czuję się gotowy na wydanie finalnego werdyktu.

Wprawdzie pod koniec opowieści o rodzinie Aleksiosa/Kassandry zacząłem wreszcie odczuwać długo oczekiwane konsekwencje swoich wyborów, ale w ostatecznym rozrachunku finał okazał się rozczarowujący, bo... wcale nie był finałem. By zobaczyć „prawdziwe zakończenie”, musiałbym jeszcze dokończyć zbieranie artefaktów Pierwszej Cywilizacji i czyszczenie listy czcicieli – innymi słowy: grindować przez dalsze 15–20 godzin.

No cóż, Ubisoft zrobił grę-usługę z prawdziwego zdarzenia. To tytuł, od którego gracze nie odejdą tygodniami, pochłonięci wbijaniem poziomów i mozolnym odkrywaniem kolejnych fragmentów fabuły. Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby cała zawartość AC Odyssey była świeża, dopieszczona i niepowtarzalna. Niestety, taka nie jest. Zadania, najemnicy, podboje, forty, czciciele i inne atrakcje potrafią doskonale bawić przez 20–30 godzin – ale nie przez 50+. Oczywiście problem mogłoby zniwelować rozbite w czasie, oszczędne dawkowanie sobie Odysei... albo sięgnięcie do portfela i mikrotransakcyjne przyspieszenie „levelowania”. Jednak ani pierwszego rozwiązania, ani tym bardziej drugiego nie sposób uznać za zadowalające.

Podsumowując, Ubisoft stworzył bardzo dobrą grę, lecz popełnił błąd, próbując zmusić graczy do spędzenia w niej jak najdłuższego czasu. Gdyby zdecydował się chociaż trochę złagodzić panujący tu poziomowy rygor (wystarczyłoby zmienić balans różnych cyferek), z czystym sumieniem dodałbym pół oczka do oceny. Dla mnie AC Odyssey to powtórka ze Śródziemia: Cienia wojny – i jako taką polecam tę pozycję głównie osobom, które mają niezachwianą pewność, że są gotowe oddać jej niemały wycinek swojego życia.

Nie sądziliście chyba, że w grze o starożytnej Grecji zabraknie igrzysk olimpijskich? Szkoda, że nasz udział w nich ogranicza się do pankracjonu (walki wręcz).

Najlepsze wakacje w Grecji ever

Skala tej gry jest absolutnie porażająca. Ubisoft zrekonstruował prawie cały obszar starożytnej Grecji – od Macedonii na północy po Kretę na południu, od Kefalonii na zachodzie po Samos na wschodzie. Oczywiście wszystko jest odpowiednio przeskalowane, ale i tak zostajemy rzuceni na gigantyczny obszar, zapełniony niezliczonymi miastami, wioskami, świątyniami, ruinami, fortami, portami i innymi lokacjami, między którymi podróżujemy pieszo, konno lub na statku. Oczywiście w każdym z tych miejsc jest coś do roboty. Grecy chętnie zlecają bohaterowi (lub bohaterce – na początku przygody wybieramy jedną z dwojga grywalnych postaci) zadania poboczne, na tablicach ogłoszeń zawsze wiszą jakieś małe sprawy do załatwienia, a każda odkryta atrakcja kusi skarbami (nierzadko strzeżonymi) do zdobycia.

Co tu dużo mówić – w pierwszych godzinach AC Odyssey jest jednym z najlepszych eksploracyjnych doświadczeń, z jakimi kiedykolwiek miałem do czynienia w grach. Rzecz jasna duża w tym zasługa samej Grecji. Ubisoft wykonał tytaniczną pracę, budując z pietyzmem ten bezkres starożytnego świata i przesycając go jedyną w swoim rodzaju atmosferą. Na każdym kroku widać, że deweloper poprzedził tworzenie gry tygodniami studiów historycznych, by umieścić na mapie autentyczne miejsca i zaludnić ją prawdziwymi postaciami, nie zapominając przy tym o wszystkich zjawiskach charakterystycznych dla cywilizacji sprzed prawie dwóch i pół tysiąca lat (choć pewne rzeczy zostały oczywiście nagięte do konwencji opowieści o asasynach i templariuszach). A jaka towarzyszy temu wszystkiemu muzyka! Jakie widoki! Doprawdy, biuro podróży Ubisoft znowu pozamiatało.

Marzyła Wam się popijawa ze starożytnymi filozofami i dramaturgami? Jeśli tak, to Ubisoft spełnił Wasze sny.

Zwiedzanie starożytnej Grecji jest tym bardziej wciągające, że różne elementy gry wzajemnie się przenikają w trakcie eksploracji. Oto przykład. Otrzymawszy od buntowników list z prośbą o pomoc, płyniesz na wyspę Mykonos. W toku wykonywania lokalnych zadań dowiadujesz się, że władzę, przeciw której występują rebelianci, sprawuje czciciel – jeden z kilkudziesięciu członków kultu Kosmosa (to kolebka późniejszego Zakonu), których eliminowanie jest jedną z głównych aktywności w Odysei, a także sposobem na odblokowywanie coraz potężniejszych umiejętności postaci.

Przy okazji, plądrując forty, zabijając żołnierzy i niszcząc zapasy, obniżasz siłę regionu, przygotowując go na podbój, tj. spektakularną bitwę, po której Sparta odbierze Atenom kontrolę nad tym terenem (akcja gry toczy się w trakcie wojny peloponeskiej). Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze najemnicy. My sami wcielamy się w jednego z nich i powoli awansujemy w ich hierarchii, a jednocześnie jej członkowie polują na nas, jeśli władze wyznaczą cenę za naszą głowę. Im więcej przestępstw popełnimy (kradzieży lub zabójstw), tym bardziej zawzięte będą łowy na naszego bohatera. Słowem, trudno narzekać na nudę.

ILE JEST W TYM WSZYSTKIM MITOLOGII?

Recenzja gry Assassin's Creed Odyssey – zamach na tron Wiedźmina 3 - ilustracja #3

Walka z Meduzą, którą Ubisoft pochwalił się w jednym z przedpremierowych zapisów rozgrywki, zrodziła obawy, że tym razem Francuzi nie wykażą się takim przywiązaniem do historii jak dotychczas i nawrzucają nadprzyrodzonych elementów do starożytnego świata. Na szczęście nic takiego nie nastąpiło. Oczywiście mitologicznych nawiązań jest tu cała masa, bo bohater(ka) obraca się wśród ludzi, którzy lękają się gniewu Zeusa i wierzą w resztę greckiego panteonu, a sprawy takie jak pojedynek Tezeusza z Minotaurem traktują zupełnie serio. Jednak „fizycznej” manifestacji mitów jest bardzo mało – co najwyżej w ramach endgame’u można zmierzyć się z kilkoma legendarnymi bestiami (których istnienie jest tłumaczone działaniem artefaktów Pierwszej Cywilizacji).

Gatunkowe wady genetyczne

Poprawka: trudno narzekać na nudę przez pierwsze 25 godzin (lub dłużej, jeśli dawkuje się sobie grę w rozsądnych, małych porcjach). Potem w oczy zaczyna kłuć powtarzalność – zarówno w odniesieniu do lokacji, jak i zadań. Tym pierwszym pomogłoby zawarcie w nich bardziej urozmaiconych atrakcji, zwłaszcza fabularnych. Można by też troszkę ponarzekać na krajobrazy, ale w tym już nie ma zbyt wiele winy Ubisoftu – po prostu Grecja z V wieku p.n.e. nie jest tak zróżnicowana jak multikulturowy hellenistyczny Egipt z AC Origins, również pod względem geograficznym nie ma w niej takich kontrastów jak w delcie Nilu i okolicach. Gorzej z zadaniami. Gdyby to wciąż był „zaledwie” sandboks z kategorii gier akcji, nie miałbym większego problemu z tym, że gros wyzwań sprowadza się do zabijania wskazanych ludzi (względnie zatapiania wskazanych statków), wkradania się do strzeżonych placówek czy po prostu biegania na posyłki. Jednak od RPG oczekuję czegoś więcej.

ODYSSEY VS ORIGINS OKIEM REDAKCYJNEGO MIŁOŚNIKA SERII, CZYLI UV

Recenzja gry Assassin's Creed Odyssey – zamach na tron Wiedźmina 3 - ilustracja #1

Gry jeszcze nie skończyłem, więc daleki jestem od formułowania ostatecznych wniosków. Jest bardzo przyzwoicie, ale nie oznacza to, że jestem w pełni zadowolony – na tę chwilę najnowsza produkcja Ubisoftu wydaje się słabsza od Origins, które oceniłem na 9/10. Nie zmienia to faktu, że poprawiono większość bolączek poprzedniej części cyklu – kolejne poziomy zdobywa się trudniej, a w związku ze skalowaniem przeciwników w górę trzeba ciągle mieć się na baczności.

Autorzy zlikwidowali dyskusyjne ułatwiacze, więc nie da się już zatruć części załogi fortu z ukrycia i cierpliwie czekać, aż wrogowie zmienią się w trupy. Podoba mi się redukcja typów łuków i przeniesienie ich unikatowych właściwości na strzały oraz umiejętności. Gra robi też świetne wrażenie pod względem ogólnej zawartości. Po wypłynięciu ze startowej wyspy można złapać się za głowę. Byłem wręcz przerażony tym, co czekało na mnie po lądowaniu w Megaris, i autentycznie nie wiedziałem, w co mam ręce włożyć.

To nie jest Black Flag 2

Warto zauważyć, że Odyssey dość szybko obala twierdzenie, iż jest to Black Flag w starożytnej Grecji. Paradoksalnie 90% czasu spędza się tutaj na lądzie, a gra nie zachęca do eliminowania wrogich statków w fabule – większość tego typu zadań to typowe nieobowiązkowe wypełniacze czasu. Autorzy ewidentnie zmarginalizowali moduł morski, bo zdawali sobie sprawę, że ma on w sumie niewiele do zaoferowania. Walka za pomocą łuków i oszczepów to trochę za mało, żeby zdeklasować kapitalne bitwy z użyciem armat i moździerzy w „czwórce”, razi też niewielka liczba typów okrętów do zatopienia.

Co kuleje?

Co mi się nie podoba? Przede wszystkim niewielkie zróżnicowanie zadań. Przez kilkadziesiąt godzin nie zauważyłem ani jednej misji eskortowej, nikogo nie musiałem też śledzić. Questy detektywistyczne, gdzie sprawdzamy ślady, bardziej rajcowały w Origins.

Generalnie zabawa cały czas sprowadza się do eliminowania kolejnych celów i choć nie jest to w gruncie rzeczy złe (wszak to gra gloryfikująca zabijanie innych ludzi), to jednak z rozrzewnieniem wspominam czasy „dwójki”, w których np. trzeba było pokonać kogoś w wyścigu po dachach. Możliwe, że takie zadania też tu są, choć szczerze w to wątpię – mimo bardzo długiego czasu spędzonego z grą nie natknąłem się na ani jedno tego typu wyzwanie.

Nadal dyskusyjna pozostaje też wspinaczka, na którą narzekałem już w Origins. Wleźć możemy wszędzie bez większego wysiłku, więc duch Prince of Persia nad „Asasynem” już się nie unosi.

A jaka jest eksploracja?

Gra błyszczy pod względem eksploracji i stanowi kolejny dowód na to, że w tworzeniu imponujących wizualnie lokacji Ubisoft jest mistrzem świata. Niestety, z wypełnieniem tej zawartości ciekawą treścią bywa juz dużo gorzej. Podobne zadania i nie do końca wykorzystany potencjał erpegowy psują ogólne bardzo dobre wrażenie. Co z tego, że mamy dodatkowe kwestie do wyboru w dialogach, skoro nie prowadzą one do niczego.

W trybie eksploracyjnym powinny dawać wskazówki dotyczące kolejnych celów misji, a można je równie dobrze zignorować i wszystkie podpowiedzi z automatu dostać na tacy. Wybory to kompletna iluzja, ani razu nie odniosłem wrażenia, że mam wpływ na cokolwiek. Nie widać decyzji globalnych, których skutki dałoby się dostrzec w roli świata, ani takich w skali mikro, które zbliżałyby Odyseję do The Walking Dead studia Telltale.

Wnioski UV

Wciąż chce mi się w to grać i nie będę ściemniać, że zabawa mnie nudzi. Nie, jest wręcz przeciwnie. Ale nie będę też ukrywać, że w paru kwestiach Ubisoft nie dowiózł, jakby bał się zaryzykować, idąc na całość. Jestem fanem stwierdzenia, że Assassin’s Creed to gra od lat osiemnastu, która tworzona jest z myślą o trzynastolatkach. W Odyssey widać to praktycznie na każdym kroku.

Krystian „UV” Smoszna

Urozmaiceniem nieustannej akcji mogłyby być zagadki logiczne – niestety, gra zbyt rzadko sięga po tę formę rozrywki. Poza tym śledztwa stały się jeszcze mniej angażujące niż w AC Origins, bo gra niemal na tacy podaje nam wszystkie elementy otoczenia, które trzeba „kliknąć”.

No właśnie, jak to jest z tą „rolplejowością” AC Odyssey? Jak wspomniałem, Ubisoft próbował wzorować się na Wiedźminie 3 w kwestii dialogów czy wyborów – ale nie do końca zrozumiał, na czym polega esencja stojąca za erpegową formą. Gra chętnie częstuje nas alternatywnymi kwestiami w rozmowach, jednak wpływ różnych wyborów na cokolwiek okazuje się zazwyczaj znikomy.

W gruncie rzeczy większość zadań jest zbudowana zupełnie liniowo. Na przykład ustala się, że gracz najpierw zdobędzie lekarstwo dla ojca Odessy, następnie obroni ją przed atakiem najemników i przeszuka dom zarządcy (oczywiście strzeżony), by zdobyć pewne dowody, zaś na koniec w nagrodę kobieta dołączy do załogi naszego statku. Po drodze teoretycznie są jakieś rozwidlenia: lekarstwo da się kupić lub ukraść, a dowody można uznać za obciążające zarządcę lub Odessę. Jednak zadania nie sposób ani poprowadzić inną ścieżką, ani zepsuć – nawet zasypana oskarżeniami zleceniodawczyni i tak się do nas przyłączy... a na dodatek chwilę przedtem beztrosko pójdzie do łóżka z protagonist(k)ą. Niby istnieją też ambitniejsze misje, w których występują jakieś faktyczne rozwidlenia (np. elegancko poprowadzona minikampania na Mykonos), ale są to jednostkowe przypadki, zakopane w stosie linearnej drobnicy.

Gromadzenie załogi na statku było świetnym punktem wyjścia do budowania długotrwałych relacji z NPC, ale Ubisoft poszedł po linii mniejszego oporu. Również romanse to tylko przelotne przygody, w których gracz nawet nie musi się starać, by zobaczyć „momenty” (zresztą nie ma tu prawie nic do oglądania).

Szkoła studia Piranha Bytes

Gwoli ścisłości – w zadaniach brakuje alternatywnych rozwiązań, ale część z nich da się przynajmniej wykonać na skróty i/lub zacząć od środka. Pierwszym etapem nie musi być zawsze rozmowa ze zleceniodawcą. Np. poszukiwania włóczni należącej do herosa Kefalosa można równie dobrze rozpocząć od końca, jeśli tylko gracz postanowi wcześniej zwiedzić odpowiednią jaskinię i zajrzeć do odpowiedniej skrzyni. Takie rozwiązanie potęguje przyjemność czerpaną ze swobodnej eksploracji i bardzo się deweloperowi chwali. Poza tym twórcy mieli sporo ciekawych pomysłów na zadania, więc chce się je wykonywać, nawet jeśli od strony mechaniki zostały zaprojektowane trochę na jedno kopyto.

Zresztą już sam fakt wybierania kwestii w dialogach stanowi zaletę, która stawia misje poboczne wysoko ponad tymi z AC Origins. O wiele ciekawiej śledzi się konwersację, w której trzeba co parę zdań coś kliknąć, niż nieinteraktywne pogaduszki statycznych kukieł z Egiptu – zwłaszcza że Ubisoft zadbał o wyeliminowanie również owej statyczności. W Odysei uczestnicy każdej rozmowy robią użytek z bogatej mimiki i szerokiego wachlarza gestów – emocje już nie zawierają się tylko w głosach i słowach, ale są też wypisane na twarzach i widoczne w ruchach postaci (przynajmniej tych ważniejszych). Zaryzykuję wręcz stwierdzenie, że na ten moment żadna gra RPG nie ma ładniej animowanych dialogów niż Odyssey (co oczywiście nie oznacza, że nie dałoby się poprawić tego i owego).

Duży powiew świeżości miał przynieść tryb eksploracyjny z ograniczonymi znacznikami, ale to bardziej ciekawostka niż prawdziwa innowacja. Wskazówki co do położenia celów otrzymujemy w nielogiczny sposób i często ich lokalizacja pokrywa się ze znakami zapytania na mapie.

Wybieralne opcje dialogowe i animacje to również istotne powody, dla których Aleksios i Kassandra wypadają lepiej jako protagoniści niż Bayek z Siwy. Łatwiej się z nimi zżyć, kiedy w ich imieniu wygłaszamy opinie na różne tematy (nierzadko prywatne) i na każdym kroku – a nie tylko w co staranniej wyreżyserowanych cut-scenkach – obserwujemy, jak targają nimi przeróżne uczucia. Poza tym są po prostu sympatyczni i obdarzeni nienatrętnym poczuciem humoru, a przy tym żywiołowi i charakterni. A dlaczego mówię o nich obojgu tak, jakby byli jedną i tą samą postacią? Bo takie niestety można odnieść wrażenie – wybór płci to kwestia czysto kosmetyczna, nie ma istotnego wpływu na przebieg ani fabuły, ani nawet poszczególnych rozmów.

JEST TU JESZCZE WĄTEK WSPÓŁCZESNY?

Recenzja gry Assassin's Creed Odyssey – zamach na tron Wiedźmina 3 - ilustracja #5

Tak, od czasu do czasu gra przypomina, że starożytność to tylko symulacja w Animusie, a „właściwa” opowieść rozgrywa się we współczesności – pierwsze skrzypce ponownie gra tu Layla Hassan, którą poznaliśmy w AC Origins. Jednak Ubisoft zepchnął ten wątek na margines jeszcze bardziej niż w grze o przygodach Bayeka. Niby asasyni robią ważne rzeczy i gdzieś tam w tle ważą się losy wojny z templariuszami, ale sekwencji dziejących się współcześnie jest raptem kilka i chyba żadna nie trwa dłużej niż minutę. Czy to dobrze, czy źle, niech każdy oceni sam.

Spartańska telenowela

Jeszcze jednym powodem, dla którego łatwiej przywiązać się do Aleksiosa/Kassandry niż do Bayeka, jest sama fabuła. Tym razem Ubisoft postawił na osobistą opowieść o rodzinie (i znów chciałoby się powiedzieć: wzorem Wiedźmina 3). Nie będę zdradzać Wam szczegółów, powiem tylko tyle, że są tu wątki takie jak poszukiwanie zaginionych krewnych czy odkrywanie tajemnego dziedzictwa swego rodu – ten ostatni temat to przy okazji spoiwo, które łączy Odyseję z pozostałymi odsłonami serii Assassin’s Creed. Jako pewnego rodzaju innowację można potraktować fakt, iż motoru napędowego głównej linii historii nie stanowi już zabijanie (proto)templariuszy – choć oczywiście wciąż jest obecne w grze i pełni istotną funkcję (i to z większą liczbą celów do wyeliminowania niż kiedykolwiek wcześniej).

Bohater jest regularnie pytany o zdanie na różne tematy, ale z udzielanych odpowiedzi właściwie nic nie wynika. To atrakcja tylko dla osób, które lubią maksymalnie wczuwać się w odgrywaną postać.

I jakkolwiek w fabule nie brakuje ani interesujących postaci – zwłaszcza historycznych – ani emocjonujących momentów, dzięki którym wciąż chce się śledzić perypetie Aleksiosa/Kassandry, to niestety sposób poprowadzenia opowieści czasami woła o pomstę do nieba. Mógłbym postawić tezę, że na każde jedno wnoszące coś do tematu, interesujące zadanie w głównym wątku przypadają ze dwa takie, które nie są niczym więcej niż zapchajdziurami. Co gorsza, często są to zapchajdziury podsuwane graczowi pod byle pretekstem, niemające żadnego sensownego uzasadnienia.

Dobrego wrażenia nie robią też znaczące fabularne wybory – bo jest ich tu jak na lekarstwo. Stajemy przed jednym na początku przygody, potem zaś gra skąpi nam trudniejszych dylematów w zasadzie aż do końcowych rozdziałów opowieści. Zresztą już ta pierwsza decyzja – dotycząca zabicia lub oszczędzenia pewnej osoby – nastraja negatywnie, bo na konsekwencje trzeba czekać kilkadziesiąt godzin... a przedtem przez całą kampanię gra albo prześlizguje się po temacie wymijającymi, „uniwersalnymi” sformułowaniami, albo gubi się w tym, co właściwie miało miejsce (ja raz po raz dowiadywałem się, że uśmierciłem tego człowieka, choć w istocie darowałem mu życie). Dopiero w epilogu wybory zaczynają coś znaczyć... a i tak samo zakończenie rodzinnej sagi Aleksiosa/Kassandry okazuje się płytkie i mało sycące. „Prawdziwy” finał następuje dopiero wtedy, gdy rozprawimy się z endgame’owymi aktywnościami.

Wyścig o poziomy

Zabójstwa z powietrza to jeden z niewielu elementów, które zachowały się przez całą serię Assassin’s Creed w niemal niezmienionej formie – nie licząc takiego „szczegółu” jak wymiana ukrytego ostrza na włócznię Leonidasa w AC Odyssey.

No i jest jeszcze sprawa grindu. W Odysei prowadzimy nieustanny wyścig z poziomami zadań głównych. Nie da się rozwijać opowieści, nie inwestując czasu w choć trochę dodatkowych aktywności, gdyż mierzenie się z przeciwnikami stojącymi 3–4 poziomy wyżej zwykle kończy się tragicznie. Niby jest to zjawisko powszechne w gatunku RPG – ale tutaj Ubisoft po prostu przesadził. Jeszcze w AC Origins problem był o tyle nieduży, że na każdym kroku mieliśmy spory wybór porządnych misji pobocznych. W Odyssey liczba tych zadań znacznie zmalała, a ich miejsce poniekąd zajęły zlecenia z tablic ogłoszeń – czyli generowany losowo chłam, który odnawia się codziennie. I czasem trzeba się do tego chłamu zniżać, żeby być w stanie ruszyć dalej z fabułą. Albo to, albo równie żmudne zaliczanie kolejnych podbojów, fortów, czcicieli, najemników... tudzież po prostu ucieczka w mikropłatności. Nie powiem, momentami kusiły.

O JEDNĄ MIKROPŁATNOŚĆ ZA DALEKO?

W grę wbudowany jest sklepik z przedmiotami za prawdziwe pieniądze, a jakże – funkcjonuje on na analogicznej zasadzie jak w Assassin’s Creed Origins. Większa część dostępnego w nim asortymentu to różnej maści kosmetyczne pierdółki (np. skórka pegaza dla konia) i pakiety legendarnych przedmiotów, ale są tu też tzw. przyspieszacze – paczki surowców czy permanentne premie do ilości zdobywanych pieniędzy i punktów doświadczenia (ta ostatnia wynosi niebagatelne 50% i kosztuje 1000 p. helix – równowartość ok. 40 zł).

W świetle tego całego grindu, który nieustannie daje o sobie znać podczas przemierzania Grecji, można by się zacząć zastanawiać, czy aby Ubisoft nie posunął się o kroczek za daleko w żądzy zarabiania na mikrotransakcjach. Z drugiej strony – w Origins nie musiałem ani przez chwilę narzekać na tempo rozwoju postaci. Więc może to mimo wszystko nie jest jakaś nikczemna polityka dojenia graczy, a tylko wypadek przy pracy (czyt. skutek nieprzemyślanego wrzucenia zbyt obfitej zawartości na zbyt dużą mapę przy założeniu, że gracz musi odhaczyć jak najwięcej spośród tych atrakcji, żeby skończyć grę).

Wspinaczka działa tak samo jak w AC Origins. Protagonist(k)a nadal potrafi wdrapać się wszędzie, chwytając za byle co.

Z tarczą, mimo że bez tarczy

W tym momencie Wasze wyobrażenie o Odysei może być miażdżąco krytyczne, ale trzeba pamiętać o jej zaletach – a gra ma jeszcze kilka dużych atutów, o których nie opowiedziałem. Po pierwsze, zbieractwo rzeczy. Teraz wymieniamy zarówno broń, jak i elementy pancerza – i jest to tak samo absorbujące jak w najlepszych hack’n’slashach. Ciągle potykamy się o kolejne przedmioty, ciągle odkrywamy nowe efekty, ciągle porównujemy statystyki, głowimy się nad tym, czy wolimy premię do obrażeń, czy do zdrowia, i cieszymy oczy, wyposażając protagonist(k)ę w coraz bardziej efektowny rynsztunek. Nie brakuje też epickich i legendarnych artefaktów, które z rozsądną częstotliwością wpadają w nasze ręce. Jako człowiek, który uwielbia takie zabawy w inwentarzu, powiadam Wam: jest miód. A kto nie lubi żonglować przedmiotami, może po prostu raz po raz ulepszać już posiadane wyposażenie u dowolnego kowala.

Druga istotna zaleta Odyssey to walka, która w ogólnym zarysie bazuje na systemie opracowanym na potrzeby Origins, ale doczekała się wielu usprawnień. Starcia stały się nieco wolniejsze i dzięki temu mniej chaotyczne, sterowanie jest bardziej intuicyjne i precyzyjne, a do tego wszystko lepiej wygląda i w większym stopniu nagradza zmysł taktyczny. Naczelnym przykładem jest zmiana w parowaniu ataków: teraz, zamiast przez cały czas biegać i chować się za tarczą (co ciekawe, w ogóle nie można używać tego rodzaju rynsztunku), zasłaniamy się tylko na chwilę, więc musimy dobrze wymierzyć każdy blok – albo polegać na odskokach i przewrotach. Dobrym pomysłem była też zmiana działania adrenaliny – ładujemy ją atakami, blokami i unikami, by następnie korzystać dzięki niej z rozmaitych specjalnych zdolności, jak chociażby słynny spartański kopniak. Krótko mówiąc, walki są bardzo przyjemne... ale toczymy je trochę za często i ostatecznie one również po kilkudziesięciu godzinach zaczynają nużyć.

Ani to Splinter Cell, ani Black Flag

Większe zmiany nie objęły skradania się. To wciąż prosta, ale sprawna mechanika, która sprowadza się głównie do krycia się w krzakach, zwabiania strażników gwizdem i mordowania ich jednego po drugim. Chociaż z tym mordowaniem też bywa różnie, bo przeciwnicy częściej niż w Origins okazują się zbyt twardzi, by pozbawić ich życia jednym atakiem – co trochę zniechęca do grania jako skrytobójca i skłania do wyrzynania wszystkich w pień w otwartym konflikcie (wspomniane ulepszenia systemu walki także mają na to wpływ). Poza tym sztuczna inteligencja nadal jest mało rozgarnięta – strażników cechuje wąskie pole widzenia, a gdy zostaną zaalarmowani, nie są w stanie zajrzeć w krzaki, w których chowamy się dwa metry od nich.

System najemników przypomina odrobinę Nemezis z Cienia Mordoru i na papierze wygląda ciekawie, ale w praktyce działa kiepsko. Najemnicy mają tendencję do zwalania nam się na głowę w najmniej pożądanym momencie i na dłuższą metę po prostu irytują. Na szczęście można się ich pozbyć w każdej chwili, spłacając nagrodę z poziomu menu.

Na koniec zostaje jeszcze omówienie rozgrywki morskiej – na koniec, bo i rola statków w grze ostatecznie okazuje się dość marginalna. Zdecydowanie nie jest to pełnoprawny spadkobierca Black Flaga. Gros czasu spędzamy na lądzie; statek służy nam w zasadzie głównie do tego, by dostawać się na wyspy, których jeszcze nie odkryliśmy – potem praktyczniej jest korzystać z systemu szybkiej podróży niż żeglować znów po tych samych wodach (chyba że kogoś bardzo pociąga klimat morskiej przygody). Mimo to Ubisoft zadbał o całkiem rozbudowaną mechanikę zarządzania statkiem, w ramach której ulepszamy różne jego parametry, personalizujemy wygląd i werbujemy ludzi do załogi (każda postać zapewnia określone premie). Bitwy na wodzie nie odbiegają od tych z Origins – są niezbyt realistyczne oraz niezbyt skomplikowane i w małych dawkach potrafią sprawiać frajdę.

JAK TO DZIAŁA I WYGLĄDA NA PS4?

Recenzja gry Assassin's Creed Odyssey – zamach na tron Wiedźmina 3 - ilustracja #2

Ponieważ nie udało nam się wyprosić od Ubisoftu wersji PC do recenzji, musiałem testować AC Odyssey na konsoli PS4 (zwykłej, nie Pro). Na szczęście było znośnie. Przez większość czasu gra utrzymywała komfortowe około 30 klatek na sekundę – odczuwalne spadki zdarzały się w najludniejszych miastach i portach (zwłaszcza tuż po zejściu na ląd z pokładu statku), podczas większych starć i w trakcie morskich potyczek (abordaże okazywały się szczególnie obciążające dla sprzętu). Bardziej dotkliwe jest doczytywanie danych – każdorazowe otwarcie mapy czy przełączenie zakładki w menu interfejsu trwa dłuższą chwilę, również rozmowy z NPC poprzedza niekiedy kilka sekund oczekiwania. A i szybka podróż nie jest przesadnie szybka.

Za to od strony grafiki nawet wersja na zwykłe PS4 nie ma się czego wstydzić. Wprawdzie roślinność wypada dość brzydko i gdzieniegdzie można natknąć się na rozpaćkaną teksturę, jednak nawet na starym sprzęcie widać, że mamy do czynienia z jedną z najładniejszych gier generacji.

No i z zaskoczeniem stwierdzam, że AC Odyssey to gra w zasadzie wolna od większych błędów. Jasne, nie brakuje graficznych gliczy, a fizyka i sterowanie potrafią płatać małe figle, ale poza tym nie natknąłem się na żaden poważniejszy babol – ani jednego wysypanego skryptu, ani jednego skopanego zadania, ani jednego nagłego wyjścia do „pulpitu”. Albo miałem niebywałe szczęście, albo Ubisoft naprawdę przyłożył się do warstwy technicznej tej gry.

Wzorem AC Origins, w grze nie ma bazy danych na wzór starszych odsłon serii, ale jej namiastkę znajdziemy na mapie świata. Po przełączeniu się na odpowiedni widok możemy poczytać ciekawostki o historycznych lokacjach, które odkryliśmy. Lepszy rydz niż nic.

Odyseja godna Homera?

Podsumujmy. Odyssey to bez dwóch zdań największy z dotychczasowych Asasynów – a przy tym jeden z lepszych – ale transformacja sandboksowej gry akcji w sandboksowe RPG wyszła Ubisoftowi średnio. Francuzi mają już doskonały klimat, monumentalny świat i dopieszczoną mechanikę, jednak muszą jeszcze popracować nad przemyślaną narracją i znaczącymi wyborami moralnymi, zanim zbliżą się do tego, co prezentuje Wiedźmin 3. Udało im się natomiast przygotować interesującą alternatywę dla Skyrima. To gigantyczna gra, którą będzie można cieszyć się miesiącami, wracając po kilkugodzinną przygodę raz na jakiś czas – zwłaszcza że twórcy zamierzają z rozmachem wspierać Odyseję po premierze, długo i regularnie dostarczając nowe atrakcje (w dużej mierze bezpłatne). Szkoda tylko, że nie podążyli za Bethesdą w kwestii swobody eksploracji świata, stawiając na sztuczny i męczący podział na poziomy.

I chociaż sam nie jestem do końca zadowolony z tego, czym w ostatecznym rozrachunku okazało się AC Odyssey – jest „jedynie” bardzo dobrą grą, a miało zadatki na znacznie więcej – to mam nadzieję, że Ubisoft aktualizacjami skoryguje chociaż część wad swego dzieła i ostatecznie odniesie sukces. Jeśli tak się stanie, pozostanie tylko czekać, aż inni deweloperzy pójdą w jego ślady i zaczną zmieniać swoje „zwykłe” sandboksy w gry RPG z interaktywnymi dialogami, moralnymi dylematami etc. Uważam, że oddanie kształtowania fabuł w ręce graczy powinno stać się nowym standardem w branży – i projekty takie jak Assassin’s Creed Odyssey, poprzedzone przez hity pokroju wielokrotnie tutaj wspominanego Wiedźmina 3 czy – w mniejszym stopniu – Horizon Zero Dawn, przybliżają nas do nadejścia tej nowej ery. Zatem powodzenia na szlaku, Ubisofcie!

O AUTORZE

W Assassin’s Creed Odyssey zainwestowałem koniec końców ok. 60 godzin na zwykłej konsoli PlayStation 4. Skupiłem się na głównej linii fabularnej, więc poświęciłem więcej czasu wykonywaniu zadań niż podbijaniu kolejnych regionów, zabijaniu czcicieli czy zwiedzaniu najdalszych zakątków Grecji (zwłaszcza że są to aktywności pomyślane głównie jako endgame) – niemniej liznąłem chyba każdej atrakcji przygotowanej przez Ubisoft. Szkoda, że to nie wystarczyło, by dotrzeć do „prawdziwego zakończenia”.

Wcześniej grałem we wszystkie główne odsłony serii. Assassin’s Creed Origins oceniam na 8/10, zachwycając się światem, ale psiocząc na rozwlekłą i niezbyt angażującą fabułę czy niedostatki mechaniki. Odyseja początkowo jawiła mi się jako znacznie lepsza gra – przez pierwszych kilkanaście godzin nie wykluczałem nawet oceny rzędu 9,0 – ale z czasem zacząłem coraz wyraźniej dostrzegać poważne niedociągnięcia w tym projekcie. Ostateczne wyszło na to, że Odyssey plasuje się troszkę niżej od poprzedzającego go Origins.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry Assassin’s Creed Odyssey otrzymaliśmy bezpłatnie od jej twórców, firmy Ubisoft.

Krzysztof Mysiak

Krzysztof Mysiak

Z GRYOnline.pl związany od 2013 roku, najpierw jako współpracownik, a od 2017 roku – członek redakcji, znany także jako Draug. Obecnie szef Encyklopedii Gier. Zainteresowanie elektroniczną rozrywką rozpalił w nim starszy brat – kolekcjoner gier i gracz. Zdobył wykształcenie bibliotekarza/infobrokera – ale nie poszedł w ślady Deckarda Caina czy Handlarza Cieni. Zanim w 2020 roku przeniósł się z Krakowa do Poznania, zdążył zostać zapamiętany z bywania na tolkienowskich konwentach, posiadania Subaru Imprezy i wywijania mieczem na firmowym parkingu.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Dokąd chcesz, żeby zabrała nas następna część serii Assassin's Creed?

Starożytny Rzym
27,7%
Starożytna Persja
7,2%
Chiny epoki Walczących Królestw
46,8%
Chciałbym, żeby już skończyli ze starożytnością
18,3%
Zobacz inne ankiety
Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

Adrian Werner Ekspert 27 marca 2022

(PC) Najbardziej ambitna odsłona serii od lat i jeden z niewielu wysokobudżetowych open-worldów, który robi coś ciekawego z koncepcją otwartego świata. Tropiący Cię najemnicy, eliminowanie członków kultu i osłabianie terytoriów, a potem bitwy o nie – wszystko to są świetne pomysły, które doskonale sprawdzają się w akcji. Do tego system walki bazujący w dużej części na spektakularnych mocach specjalnych również zapewnia świeżość. Nie wszystko tutaj idealnie zagrało, ale wolę niedopracowaną ambitną produkcję, niż wypucowany tytuł, w którym nie na nic nowego.

9.0

g40st Ekspert 5 października 2018

(PS4) Assassin’s Creed Odyssey to dobra przygodowa gra akcji ze śladowymi ilościami narracyjnego ekstraktu erpegowego. Dobrą robotę robią w niej przede wszystkim udani bohaterowie i fabuła podzielona na kilka wątków, z których każdy jest lub bywa interesujący. Ubisoft udanie rozwija mechaniki zapoczątkowane w Origins. Fantastyczne wrażenie robi także ogromny świat Hellady, który jednak nie zawsze jest odpowiednio zagospodarowany. Obraz gry psuje trochę decyzja wydawcy o przygotowaniu tytułu-usługi, w którym niebezpiecznie przeważa potrzeba ciągłego grindowania poziomu bohatera.

7.5

Mafioso_PL VIP 25 września 2020

(PC) Wielka mapa, super rozgrywka, choć jak każda gra ubi - z czasem zaczyna nużyć ...

7.5
Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii
Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii

Recenzja gry

Po dziewięciu latach i bankructwie oryginalnych twórców, seria Mario & Luigi powraca z całkiem nową odsłoną. Brothership to godna kontynuacja serii, logicznie rozwijająca motywy poprzedniczek - lecz pokazuje także, że więcej to nie zawsze lepiej.

Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało
Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało

Recenzja gry

Dragon Age: The Veilguard robi wiele rzeczy, za które gracze pokochali gry BioWare – lecz zarazem przypomina, jak wiele w gatunku RPG da się wykonać znacznie lepiej.

Recenzja gry Starfield: Shattered Space - przeciętny dodatek, ale nie za taką cenę
Recenzja gry Starfield: Shattered Space - przeciętny dodatek, ale nie za taką cenę

Recenzja gry

Kiedy dowiedziałem się, że Bethesda nie planuje przekazać kodów do Shattered Space przed premierą, zacząłem zadawać sobie pytania. Czy stan techniczny jest zły? A może historia jest zwyczajnie nudna? Moje obawy były uzasadnione, choć tylko częściowo.