Siege Survival: Gloria Victis Recenzja gry
Recenzja Gloria Victis: Siege Survival - średniowieczne This War of Mine
Na pierwszy, drugi, a nawet trzeci rzut oka, Siege Survival jest klonem This War of Mine. Grupa cywilów próbuje przetrwać w oblężonym mieście. Dalej zaczynają się różnice, które sprawiają, że nowa polska gra jest zarówno lepsza, jak i gorsza.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Zacznijmy od tego, co rzuca się w oczy, czyli od miejsca akcji. O ile This War of Mine stawiało na czasy mniej więcej współczesne i inspirowało się nie tak dawną wojną na Bałkanach, tak Gloria Victis przenosi nas do fikcyjnego świata, odpowiadającego europejskiemu średniowieczu. Już to wymusza daleko idące zmiany, w stosunku do TWoM. Oblężenie w tym wypadku jest znacznie bardziej dosłowne. Siły wroga otoczyły średniowieczny gród, obrońcy zamknęli się w kasztelu, a paru ocalałych cywilów na niewielkim dziedzińcu zamku. To właśnie będą nasi ludzie.
Takie ustawienie scenografii sprawia, że naszym zadaniem jako gracze będzie nie tylko samo utrzymanie podopiecznych przy życiu, ale także wspieranie garnizonu. To oznacza sporo trudnych wyborów. Jeśli nasi cywile umierają z pragnienia i żołnierze w zamku umierają z pragnienia, a wody brakuje...
Przy którymś podejściu już wiesz, w którym momencie trzeba podać postaci wodę, lekarstwo, albo posiłek, a w którym momencie jeszcze jest w stanie przeżyć noc. Na początku nasza niewiedza prowadzi jednak często do tragedii.
Co jest lepsze? - Budowanie
- eksplorowanie miasta trzyma w napięciu i wciąga;
- budowanie jest rozwiązane lepiej niż w This War of Mine;
- zakres regulacji poziomu trudności jest naprawdę szeroki;
- czytelny interfejs;
- solidne wykonanie pod względem technicznym.
- narracyjnie gra nie budzi takich emocji, jakich bym oczekiwał;
- tekstowe scenki nie zapadają w pamięć;
- zarówno warstwa strategiczna, jak i skradankowa są mocno uproszczone.
Konstruowanie recenzji gry na porównaniu do innej gry nie wydaje się najlepszym możliwym pomysłem. Jednak sami twórcy Siege Survival zbudowali swój tytuł na pomyśle znanym z This War of Mine, więc czuję się usprawiedliwiony. Rozgrywka w obu grach dzieli się na dzień, w którym rozwijamy naszą „bazę” i noc, w czasie której ją opuszczamy i udajemy się na szaber. W obu przypadkach to Siege Survival wypada lepiej.
TWoM oferowało grafikę 2D, a Siege Survival pozwala na nasz dziedziniec spojrzeć z góry, co jest bardziej czytelne dla człowieka, przyzwyczajonego do gier strategicznych. Dostajemy tu dość, powiedziałbym, mało odkrywczy zestaw struktur do postawienia – łapacz deszczówki, ognisko, pułapka na szczury, stojak do suszenia – za to możemy wygodnie je rozplanować.
Do samych urządzeń dochodzą jeszcze zwierzęta. Możemy karmić kury i świnie, albo przerobić je na mięso. Musimy też czasem zdecydować, kogo nakarmimy: siebie czy zwierzaki. I przyznam, że to budzi pewne emocje.
Ostatecznie mamy przynajmniej parę strategii, jeśli chodzi o przetrwanie. Wybór nie jest wielki i sprowadza się do decyzji w stylu – jeszcze jeden łapacz deszczówki, czy jeszcze jedno poletko na warzywa? Przy kolejnych przejściach gry można jednak zmieniać podejście i próbować nowych strategii.
Jest tu nawet swojego rodzaju endgame. W pewnym momencie, gdy ogarniemy podstawy, takie jak jedzenie i woda, okaże się, że możemy zbudować dla obrońców trebusz, zebrać dla nich w mieście części balisty, albo przygotować broń i zbroje lepszej jakości. To oczywiście wymaga wysiłku, ale też sprawia, że mamy wyzwanie.
Szaber
Drugi element gry, to wyprawy poza nasz kasztel, do opustoszałych dzielnic miasta, rozgrabionych przez najeźdźców. Zamiast małych lokacji, dostajemy tu całą mapę miasta. Teoretycznie moglibyśmy obejść je całe jednej nocy, ale za każdym razem mamy ograniczony czas, ograniczone miejsce w ekwipunku, a dodatkowo część przejść jest zablokowana przez gruz (wymaga łopaty), gnijące zwłoki (wymaga pochodni), albo zamknięte drzwi (wymaga klucza).
W efekcie co noc podejmujemy decyzję, dokąd się udać, gdzie mamy szanse dostać się do niesplądrowanych jeszcze regionów, czy warto szukać klucza i tak dalej. Przeszkadzają nam w tym wartownicy, których zasięg widzenia w postaci stożków mocno przypomina serię Commandos. Możemy nawet próbować z nimi walczyć, ale z moich doświadczeń wynika, że to nie jest najlepszy pomysł. W efekcie nocne wyprawy trzymają w napięciu i dają nadzieję na odnalezienie czegoś wartościowego. Bez tych łupów przetrwanie byłoby całkiem niemożliwe. Choć z czasem stajemy się coraz bardziej samowystarczalni, osiągnięcie pełnej autonomii nie będzie wykonalne.
W mieście znajdziemy także oznaczone wykrzyknikiem wydarzenia – to zwykle krótkie, tekstowe scenki z paroma wyborami. Na ich końcu może nas czekać nagroda albo kara. Nie ukrywam, że ten element gry mógłby być wykonany lepiej. Chętnie którąś z nich bym opisał, ale szczerze mówiąc szczegóły żadnej nie zapadły mi w pamięć.
Co jest gorsze?
Kontynuując porównanie do This War of Mine muszę napisać, że zawsze miałem do tej gry jeden zarzut. Była smutna i dołująca w banalny sposób. Od samego menu głównego żaden element nie przełamywał ciężkiego klimatu. To sprawiało, że kiedy nadchodziły mocne emocjonalne uderzenia, byłem na nie gotowy i przez to efekt ostatecznie okazywał się mizerny.
W przypadku Siege Survival jest inaczej. Ta gra jest kolorowa, zobaczymy tu i zieleń młodych brzóz i kawałek morza w porcie. Nie ma efektu permanentnego przytłoczenia. Z drugiej strony, mocnych emocjonalnych uderzeń też nie zauważyłem. Wydaje mi się, że pod względem narracji TWoM jednak wygrywa. Siege Survival bywa grą trudną, potrafi postawić nas przed ciężkim wyborem i pozwala poczuć satysfakcję z sukcesu, ale nie nazwałbym tego tytułu wyciskaczem łez czy grą emocjonalnie trudną. Wydaje mi się, że zamierzenie było inne, dlatego pozwolę sobie poczytać to za wadę produkcji.
Brakuje mi tu poczucia przywiązania do naszych bohaterów, jakiejś emocjonalnej więzi. Może to ze mną jest coś nie tak, ale ciężko było mi w nich zobaczyć ludzi i z łatwością przyszło zdecydowanie, że – „ty nie jesz, bo wydajesz się najmniej przydatny”. Dodam tylko, że na przykład w serii XCOM śmierć żołnierzy mnie bolała. Tutaj z jakichś powodów to nie zadziałało.
Warto?
Ostatecznie jeśli This War of Mine nazwałbym grą typu time managment z nachalnie emocjonalną fabułą, o tyle Siege Survival staje się miksem uproszczonej strategii z uproszczoną skradanką ze smutną historią gdzieś w tle. Różnica nie jest wielka, ale ostatecznie jeśli za trzy miesiące zapytacie mnie, do której z tych dwóch gier wolałbym wrócić, żeby „przeżyć to jeszcze raz”, to raczej na pewno wybiorę Siege Survival.
Warto jednak spojrzeć ostatecznie na ten tytuł w oderwaniu od konkurencji. Nowa polska produkcja jest raczej niewielka, ale solidnie wykonana. Estetyczna, choć daleka od topowej, grafika, wystarczająco przejrzysty interfejs, duża liczba ustawień trudności gry, brak technicznych błędów. To wszystko składa się na dość przyjemne doświadczenie.
Z drugiej strony, trzeba sobie zdawać sprawę, że Siege Survival niczego nie robi lepiej niż szeroko pojęta konkurencja. Z pamięci każdy z nas wymieni przynajmniej kilka gier, które lepiej realizują element strategiczny, survivalowy, czy skradankowy. Bez problemu po przejściu gry będziecie w stanie znaleźć kilka innych tytułów, które silniej wpłyną na Wasze emocje. Ostatecznie więc siłą produkcji jest nietypowe połączenie strategii, skradanki i narracji. Jeśli właśnie tego szukacie, to znaleźliście, jeśli nie, możecie się rozejść.
Kopię gry Gloria Victis: Siege Survival na PC otrzymaliśmy nieodpłatnie od polskiego oddziału firmy Koch Media.