BioShock Infinite: Burial at Sea - Episode One Recenzja gry
autor: Jerzy Bartoszewicz
Recenzja dodatku Burial at Sea do gry BioShock: Infinite - Rapture zaprasza
Stworzyć odpowiednio dobry dodatek do gry, okrzykniętej przez wielu jedną z najlepszych produkcji w historii elektronicznej rozrywki, nie jest rzeczą łatwą. Sprawdziliśmy, czy Ken Levine i twórcy z Irrational Games podołali zadaniu.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- okazja do zwiedzenia Rapture w czasach świetności miasta;
- powrót Elizabeth, tym razem w roli femme fatale;
- sporo smaczków, które docenią fani serii;
- przyjemna eksploracja i sporo zakamarków do zwiedzenia;
- intrygująca fabuła w klimacie noir...
- ...z nieco naciąganym finałem, któremu sporo brakuje do zakończenia Infinite;
- kończy się trochę za szybko.
Gdy w lipcu twórcy z Irrational Games zapowiedzieli fabularne rozszerzenie DLC do fantastycznego Bioshock: Infinite wśród fanów aż zawrzało z podniecenia. Oto bowiem zespół Kena Levine’a postanowił przenieść parę bohaterów z podniebnej metropolii Columbia, do wzniesionego na dnie oceanu Rapture, którego nie trzeba przedstawiać miłośnikom serii. Sam Levine określał Burial at Sea jako swoisty list miłosny do fanów, w którym znaleźć się miało sporo ciekawostek takich jak np. szczegóły pochodzenia Szczebiota. Dodatek zapowiadał się więc świetnie. Teraz, po ponad trzech miesiącach oczekiwania, wreszcie mogliśmy sprawdzić, co niesie ze sobą pierwsza z dwóch części detektywistycznej opowieści rozgrywającej się w morskich głębinach.
Od samego początku rozgrywki twórcy z bawią się w Burial at Sea konwencją. Historia rozpoczyna się jak klasyczna opowieść noir. W biurze detektywistycznym Bookera DeWitta pojawia się tajemnicza kobieta. Dama prosi bohatera o odnalezienie zaginionej dziewczynki Sally. Co ciekawe, detektyw musi ją znać i początkowo twierdzi, że dziecko nie żyje. Występującej tu w roli klasycznej femme fatale Elizabeth udaje się jednak przekonać Bookera, by podjął się wykonania zlecenia. Trop wiedzie do Sandera Cohena, kontrowersyjnego artysty, który ponoć wie, gdzie dziecko tak naprawdę się znajduje.
Równie tajemnicza co Elizabeth okazuje się sama gra. Nie wiemy bowiem co bohaterowie robią w 1958 roku i dlaczego zdają się być w tym samym wieku, co w czasie akcji Bioshock: Infinite, czyli w roku 1912. Ponadto w świecie przedstawionym w Burial at Sea Booker po prostu mieszka w Rapture. Wszystkie te dziwactwa wyjaśniają się na finiszu rozgrywki, jednak warto przy tym zaznaczyć, że w dodatek jest zdecydowanie przeznaczony dla tych, którzy ukończyli podstawkę. W innym wypadku czekają na nich spore spoilery, które na pewno zepsują efekt zaskoczenia, towarzyszący świetnemu zakończeniu Infinite.
Akcja Burial at Sea rozwija się podobnie do przygód Bookera w podniebnej Columbii. Początkowo mamy możliwość rozkoszowania się wycieczką po ulicach Rapture i podglądaniem życia mieszkańców podmorskiego miasta. Wrażenie robi oczywiście fantastyczny projekt otoczenia, utrzymanego w stylu art deco. Przechodnie komentują aktualne wydarzenia z życia miasta, w tle przygrywa jazzowa muzyka z epoki. Każdemu, kto grając w dwie pierwsze części Bioshock zastanawiał się, jak metropolia prezentowała się w latach świetności, początek DLC zdecydowanie przypadnie do gustu. Podobnie jak w Infinite sielankowy klimat ustępuje jednak atmosferze zagrożenia, gdy Booker i Elizabeth trafiają do opanowanego przez Genofagi, opuszczonego domu towarowego, w którym znajduje się ponoć zaginiona Sally.
Wielopoziomowy dom towarowy okazuje się sporą lokacją, wymagającą od gracza zdobycia odpowiednich plazmidów, by odblokować sobie drogę. Wspomagacze nadal stanowią podstawę skutecznej walki – Booker odnajduje wprawdzie po drodze kilka rodzajów broni, jednak nie dysponuje dużą ilością amunicji. Kluczowe jest zwłaszcza wykorzystanie Opętania, pozwalającego na przejęcie kontroli nad przeciwnikami i automatycznymi wieżyczkami strażniczymi. Warto dodać, że twórcy nie udostępnili nam wszystkich „czarów” znanych z Infinite – poza opętaniem, Booker zna Diabelski Pocałunek, a czasie rozgrywki może opanować Elektrycznego Dżokeja, Wierzgającego Konia oraz nowy plazmid Dziadka Mroza. Jak sama nazwa wskazuje, pozwala on na zamrażanie, zarówno przeciwników jak i wody z pękniętych rur, celem wykorzystania zamrożonych strumieni jako mostów. Redukcji uległa także liczba rodzajów broni – poza rewolwerem możemy znaleźć dwa typy karabinów i strzelbę oraz nową broń emitującą mikrofale, zamieniającą napromieniowanych wrogów w żywe bomby.
Chociaż akcja toczy się w Rapture, rozgrywka oparta jest na mechanizmach znanych z Bioshock: Infinite. Nie możemy więc hakować wieżyczek czy wszechobecnych automatów handlowych, jednak napotykamy na swojej drodze zamki, które wytrychami może otworzyć Elizabeth, a także znajdujemy miejsca, w których dziewczyna może przyzywać przedmioty z innych światów za pomocą Wyrw. Nie zabrakło nawet odpowiednika Skyhooka, którego używamy zarówno do walki wręcz, jak i transportu na umieszczonych pod sufitami szynach.
Trzeba przyznać, że w dodatek gra się bardzo przyjemnie. Dość łatwo wkręcić się w klimat i każdy, komu podoba się seria, poczuje się w Rapture jak w domu. Dom towarowy okazuje się całkiem spory, a ponieważ dostęp do kilka miejsc wymaga użycia odpowiednich plazmidów, zniknęło gdzieś lekkie poczucie liniowości, które pojawiało się czasem podczas rozgrywki w Infinite. Oczywiście nadal opłaca się sprawdzać każdy kąt, ponieważ wszędzie walają się pieniądze, jedzenie i wyposażenie. Możemy nawet trafić na kilka dobrze ukrytych butelek z Infuzją. Po drodze odnajdujemy także dzienniki audio, pozwalające na poznanie kolejnych wątków z historii podwodnej metropolii, a Elizabeth i Booker nierzadko przeprowadzają ciekawe wymiany poglądów. Rozmowy te pełne są aluzji do wydarzeń z podstawowej wersji gry, zaś nasza towarzyszka sprawia podczas nich wrażenie zupełnie innej osoby, niż ta, której towarzyszyliśmy w Columbii. Jest tajemnicza, odrobinę wyniosła, zdecydowanie bardziej dojrzała. I jak na prawdziwą femme fatale przystało, potrafi wpędzić DeWitta w kłopoty, nawet gdy ten jest świadom, że wchodzi do jaskini lwa.
Czy Burial at Sea to zatem rozszerzenie, które dotrzymuje kroku fantastycznemu Infinite? Niestety nie do końca. Przede wszystkim, zakończenie wykonane jest po łebkach i pozostawia sporo niedopowiedzeń. Fabuła, chociaż spójna, stwarza przez to wrażenie trochę naciąganej. Zupełnie jakby opowieść o poszukiwaniach Sally miała być tylko pretekstem do odwiedzenia Rapture. Należy jednak pamiętać, że dodatek jest dopiero pierwszą z dwóch części, które składają się na podmorską opowieść. Być może obiecywane przez Kena Levine’a ciekawostki i powiązania z fabułą Infinite, takie jak wspomniana już historia Szczebiota, poznamy w przyszłym roku, gdy ukaże się część druga. Nie licząc pozostawiającego niedosyt finału, przy pierwszym epizodzie Burial at Sea spędziłem ponad trzy godziny emocjonującej rozgrywki. Biorąc pod uwagę, że kampanie popularnych wojennych strzelanin bywają niewiele dłuższe, rozszerzenie wypada pod tym względem dobrze. I chociaż zabrakło szokującego zakończenia, nie mogę się doczekać, by sprawdzić co twórcy z Irrational Games pokażą w drugim epizodzie. Choćby dlatego, że czas spędzany w towarzystwie Elizabeth mógłby nigdy się nie kończyć.