Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 29 maja 2007, 14:30

autor: Jacek Hałas

Piraci z Karaibów: Na Krańcu Świata - recenzja gry

„Nie znoszę, gdy PeCetowych graczy traktuje się drugorzędnie. Piraci z Karaibów: Na Krańcu Świata są tytułem, który polecić mógłbym jedynie najbardziej zagorzałym sympatykom przygód Jacka Sparrowa.”

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Nie znoszę, gdy PeCetowych graczy traktuje się drugorzędnie, sądząc że bez większego zastanowienia rzucą się na niemalże każdy produkt i nie zważając na ogromne uproszczenia w pełni się nim nacieszą. Z podobnymi praktykami mieliśmy już do czynienia wielokrotnie. Nie zamierzam w tym miejscu przynudzać. Wystarczy przywołać chociażby Spider-Mana 2, żeby zorientować się, o czym tak naprawdę mówię. Trend ten nie ominął także zręcznościówki bazującej na drugiej części Piratów z Karaibów. Gra ta zarówno przez prasę, jak i samych graczy zrównana została właściwie z ziemią. Czy wyciągnięto z tego jakiekolwiek wnioski? Ależ skąd! Piraci z Karaibów: Na krańcu świata prezentują bardzo podobne podejście do sprawy. Jest to gra, która musiała powstać i na tym stwierdzeniu dalsze rozważania na temat posunięć wydawcy można byłoby właściwie zakończyć. Jaki jest efekt końcowy tych działań? Można się już chyba domyślać...

Jak widać, panowie od efektów specjalnych mieli wolne.

Oczywistym jest to, że gra ta głównie zainteresuje te osoby, które były w kinie na co najmniej dwóch filmach i którym oglądane na dużym ekranie przygody bohaterów zdecydowanie nie wystarczyły. Najlepiej też, żeby były to osoby będące w stanie obdarzyć producenta gry ogromnym kredytem zaufania. Wystarczy bowiem rzut oka na znajdujące się na pudełku z grą screeny, żeby dojść do wniosku, że coś jest nie tak. Sprawy graficzne pozostawmy sobie jednak na koniec, chwilowo skupiając się na kwestiach fabularnych. Opisywana gra nawiązuje zarówno do drugiej, jak i trzeciej odsłony Piratów z Karaibów. Gracz może się oczywiście wcielić w kilku najsłynniejszych bohaterów. Oprócz Jacka Sparrowa są to między innymi Will Turner, Elizabeth Swann czy kapitan Barbossa. Ponadto przewidziano możliwość odblokowywania innych postaci, czy wykorzystywania tych bohaterów, którzy nie zostali przyporządkowani do danego etapu kampanii. Doprowadza to jednak do głupich sytuacji. Znikają bowiem dialogi mówione albo na ekranie widzi się dwie identyczne postaci. Jeśli ktoś nie jest maniakalnym fanem wszystkich trzech filmów (bądź też nie oglądał jeszcze trzeciej części), może mieć spore problemy ze zrozumieniem przedstawianych wydarzeń. Producent poszedł oczywiście na łatwiznę, rezygnując zarówno z pełnoprawnego intra, jak i z filmików, które mogłyby pojawiać się pomiędzy kolejnymi misjami. Jedyne, co przygotowano, to marne scenki przerywnikowe, których na dodatek nie można przerwać. Jest to niezrozumiałe i zarazem frustrujące, szczególnie jeśli dany fragment misji należy powtarzać.

Gra zawiera dwanaście poziomów, które należy oczywiście przechodzić w ustalonej kolejności. Nie jest to dużo, choć większość etapów zajmuje co najmniej pół godziny. Mówię tu oczywiście o sytuacji, gdy próbuje się zaliczać wszystkie zadania, a nie tylko te absolutnie wymagane do rozwiązania głównych problemów. Można równocześnie stwierdzić, iż po ukończeniu gry nie ma się ochoty powracać do zbadanych już plansz. Producent zadbał co prawda o dodatkowe bonusy, jak chociażby wspomniane już wyżej ukryte postaci, ale to za mało. Przydałyby się przede wszystkim bonusowe etapy, czy samodzielnie działające mini-gry. Większość poziomów w mniejszym lub większym stopniu nawiązuje oczywiście do wydarzeń przedstawionych w obu filmach. Parę razy trzeba się więc zmierzyć z załogą „Latającego Holendra”, wyrusza się na poszukiwania serca Davy’ego Jonesa, czy wreszcie stacza pojedynek z Krakenem – ogromną ośmiornicą. Jak już jednak powiedziałem, wszystko to jest bardzo chaotyczne. W rezultacie przeskakuje się pomiędzy kolejnymi etapami, często zapominając co takiego ostatnio się robiło i czym aktualnie wypadałoby się zająć.

Właściwie wszystkie poziomy zostały skonstruowane w taki sposób, że ma się wrażenie poruszania po ściśle ustalonej ścieżce. Jakiekolwiek próby zboczenia z wyznaczonej drogi kończą się zazwyczaj wpadnięciem na niewidzialną ścianę. Paradoksalnie dotyczy to też różnorakich przepaści, co niewątpliwie wpływa na obniżenie poziomu trudności. Tyle chociaż dobrze, że poziomy są dość zróżnicowane. Odwiedzamy między innymi Port Royal, Tortugę, wyspę, na której trzeba użerać się z kanibalami, czy inne ciekawe miejsca. Zdecydowanie zabrakło natomiast poziomów, w których można byłoby przejąć kontrolę nad Czarną Perłą czy jakimś innym okrętem. Poziomy rozgrywane na morzu oczywiście pojawiają się, ale wszystkie działania prowadzi się na pokładach wyznaczonych statków, najczęściej opędzając się od agresorów. Wszystkie te ograniczenia z czasem zaczynają coraz bardziej irytować. Duży minus należy się też za brak możliwości odwiedzania lokalnych tawern, tym bardziej iż takowe po drodze można zauważyć. ;-)

Podstawową atrakcją gry miały być zapewne walki, lecz i tu można się doszukać wielu kiepskich rozwiązań. Sterowana postać może wybierać pomiędzy słabszymi i silniejszymi uderzeniami, chwytać przeciwnika czy odpalać ataki specjalne, ale bardzo szybko dochodzi się do wniosku, że to za mało. Poznanie wszystkich możliwych kombinacji nie zajmuje dużo czasu, w wyniku czego kolejne walki z czasem zaczynają wyglądać tak samo. Można też używać rewolwerów i bomb, ale przedmioty te odgrywają co najwyżej symboliczną rolę. Niewielkim pocieszeniem jest spore urozmaicenie przeciwników. Główni bohaterowie walczą zarówno z innymi piratami, jak i kanibalami czy truposzakami. Nie cieszy to jednak, tak jak powinno, ponieważ większość przeciwników pokonuje się w bardzo podobny sposób. Można tu też zwrócić uwagę na niewykorzystany potencjał gry, jak chociażby całkiem ciekawe ruchy o nazwie Ole. Zgodnie z nazwą, pozwalają one na przechytrzenie danego przeciwnika, ale tylko wtedy, gdy stoi się na skraju przepaści. Okrutne, ale zabawne. Szkoda, że producentowi nie chciało się przygotować innych podobnych atrakcji. Zamiast tego zadbano o idiotyczne interaktywne scenki przerywnikowe, które w nowo wydawanych grach coraz bardziej zaczynają mnie denerwować. Uczestnicząc w takich scenkach, ma się bowiem wrażenie bycia widzem, a nie osobą, która aktywnie przyczyniła się do pozbycia takich czy innych przeciwników.

W którym rękawie trzymam tego asa?

Nieco większym urozmaiceniem cieszą się pojedynki z bossami, których spotyka się mniej więcej w co drugiej lokacji. Także i tu warto jednak zwrócić uwagę na kilka uproszczeń. W dwóch początkowych misjach gry pojawiają się mianowicie bossowie, których można czy wręcz trzeba pokonywać innymi sposobami, a nie tylko zwykłą walką. Producentom najwyraźniej nie chciało się jednak wymyślać kolejnych ciekawych pojedynków, gdyż dalsze walki prezentują się już dość standardowo. Drobne plusiki należą się jedynie za towarzyszącą niektórym pojedynkom otoczkę. Jedna z walk rozgrywa się na przykład na pędzącym przez dżunglę ogromnym kole. Pod względem widowiskowości bitew z bossami, Piratów z Karaibów i takiego Devil May Cry’a 3 dzieli jednak przepaść jakościowa. Odchodząc od tematu walk, zadbano o kilka mini-gier, które nie są jednak niczym rewelacyjnym. Zabawy z cyklu ‘Jackanism’ tak na dobrą sprawę są interaktywnymi scenkami, których w przeciwieństwie do zwykłych wstawek nie można powtarzać. W misjach rozgrywanych w miastach czy innych skupiskach piratów można też przystępować do gier w kości, czy pokera. Wypadają one dość średnio, szczególnie biorąc pod uwagę to, że używając ukrytych kart ich wygrywanie staje się bajecznie proste.

W taki oto sposób udało nam się przejść do najbardziej drażliwej kwestii, a mianowicie grafiki. Spoglądając na screeny prezentujące rozgrywkę chociażby na konsoli Xbox 360, można byłoby pomyśleć, iż w PeCetowych Piratach z Karaibów powinna się ona prezentować co najmniej dobrze. A jak jest w rzeczywistości? Na usta cisną mi się różnorakie niecenzuralne określenia pod adresem producentów gry, którym najwyraźniej nie chciało się przygotowywać konwersji z nowocześniejszych konsol. W rezultacie Piraci z Karaibów przypominają grę wzorowaną na wersji wydanej na PlayStation 2. Wyniki są opłakane. Otoczenie, poza paroma wyjątkami (np. plansza Shipwreck City), wygląda co najmniej paskudnie. Tyczy się to między innymi pokrytych rozmytymi teksturami ścian, kwadratowych przedmiotów, które na bardziej oddalonym widoku ciężko jest z czymś konkretnym powiązać, czy wreszcie paskudnej wody, do animacji której nie użyto nawet technologii Pixel Shader. Nie muszę chyba dodawać, jak istotną rolę odgrywa to w przypadku gry, w której wiele poziomów rozgrywanych jest na wodzie. Beznadziejnie zrealizowano też efekty pogodowe, jak chociażby żałosne pioruny z ostatniej misji gry. Tak na dobrą sprawę w spokoju można byłoby pozostawić jedynie animację bohaterów, która wypadła całkiem nieźle, także na filmikach przerywnikowych na enginie gry. Niewielka z tego jednak pociecha, skoro same modele postaci są bardzo prymitywne. Jeśli chodzi o warstwę dźwiękową, muzyka jest OK, choć niektóre utwory zaczynają się z czasem powtarzać. Zabrakło głosów słynnych aktorów, ale „podróbki” stanęły na wysokości zadania.

Otwórz szeroko buzię i powiedz: aaa.

Piraci z Karaibów: Na Krańcu Świata są tytułem, który polecić mógłbym jedynie najbardziej zagorzałym sympatykom przygód Jacka Sparrowa. Potencjalnym klientom nie mogą jednak przeszkadzać ogromne uproszczenia, dotyczące zarówno spraw związanych z grafiką, jak i opierających się na zbliżonym schemacie poziomów. Posiadane fundusze lepiej będzie przeznaczyć na zakup jakiejś innej gry o tematyce pirackiej, tym bardziej iż w ostatnim czasie ukazało się co najmniej kilka godnych uwagi tytułów. Od opisywanej zręcznościówki radziłbym trzymać się z daleka, bo to zacofany i mało grywalny produkt.

Jacek „Stranger” Hałas

PLUSY:

  • bardzo niskie wymagania sprzętowe;
  • możliwość bezstresowego pomachania szabelką;
  • gra nie jest zbyt trudna (nie dla wszystkich będzie to plus).

MINUSY:

  • GRAFIKA! paskudna grafika!
  • bardzo liniowy przebieg rozgrywki;
  • dość luźno powiązane ze sobą poziomy; brak odpowiednich filmików przerywnikowych;
  • symboliczne subquesty, które poza paroma wyjątkami wykonuje się z przymusu;
  • walki dość szybko mogą się znudzić;
  • 12 poziomów to jednak za mało, do ukończonych już misji nie chce się raczej powracać, a multiplayera brak.

Jacek Hałas

Jacek Hałas

Z GRYOnline.pl współpracuje od czasów „prehistorycznych”, skupiając się na opracowywaniu poradników do gier dużych i gigantycznych, choć okazjonalnie zdarzają się i te mniejsze. Oprócz ponad 200 poradników, w swoim dorobku autorskim ma między innymi recenzje, zapowiedzi oraz teksty publicystyczne. Prywatnie jest graczem niemal wyłącznie konsolowym, najchętniej grywającym w przygodowe gry akcji (najlepiej z dużym naciskiem na ciekawą fabułę), wyścigi i horrory. Ceni również skradanki i taktyczne turówki w stylu XCOM. Gra dużo, nie tylko w pracy, ale także poza nią, polując – w granicach rozsądku i wolnego czasu – na trofea i platyny. Poza grami lubi wycieczki rowerowe, a także dobrą książkę (szczególnie autorstwa Stephena Kinga) oraz seriale (z klasyki najbardziej Gwiezdne Wrota, Rodzinę Soprano i Supernatural).

więcej

Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.