autor: Bartłomiej Kossakowski
Overlord - recenzja gry
Czarny humor, czarny charakter w roli głównej i miks wielu gatunków. Czy to mogło się udać?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Twórcy Age of Wonders opracowali grę dla wszystkich, którzy mają już dość. Na przykład nie mogą już wytrzymać z tymi wszystkimi dobrymi, prawymi bohaterami. Albo trochę im się znudziły typowe erpegi. O tak, Overlord jest zdecydowanie inny niż gry, w które do tej pory graliście. Ale czy lepszy?
To zabawne, ale Overlord zapowiadany był jako połączenie erpega z grą akcji, a w gruncie rzeczy nie ma tu zbyt wielu elementów charakterystycznych dla tych gatunków. Równie dobrze można go nazwać miksem RTS-a z przygodówką. Ale to żaden zarzut, bo cechy wspomnianych gatunków, które znajdziecie w grze, wymieszane z paroma nowymi mechanizmami i sposobami prowadzenia rozgrywki, zapewniają pewien powiew świeżości. Triumph Studios już na początku dostaje więc dużego plusa za pomysł.
Twórcy wspominali także, że gra będzie zabawna i po raz pierwszy od bardzo dawna dostaniemy możliwość wcielenia się w naprawdę czarny charakter, księcia ciemności, przesiąkniętego złem pogromcę niewinnych istot. Tutaj spełniono obietnicę połowicznie. Jest śmiesznie, momentami nawet bardzo, a czasami to właśnie humor stanowi główną zachętę do dalszego grania. Jednak odpowiedzialna za scenariusz Rhianna Pratchett (tak, córka TEGO Pratchetta) na tyle postanowiła sobie zakpić z typowego fantasy, że głównego bohatera przestraszy się co najwyżej wasza babcia. Was jego przygody powinny rozbawić do łez. Może to i lepiej.
No bo co to za czarny charakter, który do swojej wieży sprowadza kobietę, a ta robi tam porządek i sadzi kwiatki? Co to za książę ciemności, jeśli pomaga wieśniakom, usprawiedliwiając to próbą zebrania sobie większej grupy wyznawców? Pomijam już fakt, że dobiera sobie nowe ciuszki głównie po to, żeby zrobić na nich wrażenie.
Gdy zaczyna przygodę, jest trochę zagubiony – gdyby nie jego przypominający gremlina pomocnik, nie wiedziałby on nawet za bardzo co i jak. Budzi się w wieży, która będzie jego główną siedzibą do końca gry. Podobno kiedyś faktycznie był potężny i zły, ale stracił swą koronę – teraz zaczyna wszystko od początku, mordując owce i nasyłając swoje oddziały, by splądrowały pole pełne dyń.
W pewnym momencie gry zacząłem się nawet zastanawiać, czy to faktycznie on jest głównym bohaterem, czy nie właśnie jego pomocnicy – banda różnokolorowych stworów, przypominających chochliki, która niszczy wszystko na swojej drodze. Jeśli coś można rozwalić – zrobią to. Gdy pojawi się przedmiot, który da się użyć, też nie będą się długo zastanawiać. Przyniosą swojemu władcy wszystkie znalezione, mniej lub bardziej użyteczne rzeczy, a robią to w takim stylu, że po prostu nie da się ich nie polubić.
Ich wrzaski i krótkie wypowiedzi (nie są na tyle inteligentne, by budować całe zdania) towarzyszą nam niemal przez całą rozgrywkę. Czasem dostają dziwnych schorzeń psychicznych: atakują przez dłuższy czas gałęzie, przytulają się do korzenia i nie chcą wyjść. Nie wiadomo, czy to bug czy celowe działanie, ale w sumie wyszło śmiesznie. Rola samego Overlorda jest więc tak naprawdę bardzo ograniczona – niby jest podstawowy atak i jakaś magia, ale to chochliki odwalają całą czarną robotę. A i samej walki jest mniej, niż się spodziewałem – na ogół trzeba rozwiązywać proste zagadki umożliwiające przejście dalej, wykorzystując przy tym odpowiedni rodzaj stworków.
Brązowe nadają się głównie do walki i uruchamiania różnych mechanizmów, czerwone nie tylko atakują ognistymi kulami, ale i wchłaniają płomienie. Zielone mogą zniszczyć rośliny wydzielające truciznę, a niebieskie jako jedyne potrafią pływać i wskrzeszać swoich towarzyszy. Wykonanie questa na ogół polega więc na dobraniu chochlików odpowiedniego koloru i umiejętnym ich oszczędzaniu lub wymordowaniu tylu przeciwników, by o oszczędzanie nie trzeba się martwić (stwory odradzają się dzięki energii życiowej wyciągniętej z zabitych). To dzięki swoim pomocnikom odzyskasz też energię i manę, poświęcając ich na specjalnych ołtarzach. Fajny patent.
Przyznaję, że gdy na początku gry zobaczyłem moich towarzyszy ochoczo ścinających słoneczniki na polu czy tłukących wazy, uśmiechałem się, ale byłem pewien, że prędzej czy później mi się to znudzi. Nic z tego. Kolejne wydarzenia z ich udziałem rozbawiają do łez. Robią sobie stroje z zamordowanych zwierząt, piją piwo, tańczą do muzyki, zakochują się, a sposób, w jaki atakują grupą wielkiego ślimaka, jest przekomiczny.
I można by tak śmiać się i śmiać bez końca, gdyby nie kilka niedogodności. Niestety, gra jest linearna do bólu. Niby można mieć aktywnych kilka questów jednocześnie, ale na ogół nie da się zacząć jednego przed zakończeniem jakiegoś poprzedniego. Naszą postać da się rozwijać właściwie tylko na dwa sposoby, czyli albo być złym (mordując większość żywych istot) albo bardzo złym (mordując wszystkich bez wyjątku). Potęga Overlorda rośnie inaczej niż w innych erpegach. Wykonując kolejne zadania i odkrywając nowe tereny, nasz bohater trafia na artefakty, które po przeteleportowaniu do wieży powodują, że staje się silniejszy. W sumie nic skomplikowanego: a to pasek zdrowia lub many trochę się wydłuży, a to dostaniemy kuźnię, pozwalającą wejść w posiadanie nowego rodzaju broni. Opcji rozbudowy naszego miejsca zamieszkania jest naprawdę bardzo mało. Najważniejsze są jednak te obiekty, które sprawią, że możemy kontrolować więcej diablików. Zaczynamy od pięciu sztuk, by pod koniec mieć ich przy swoim boku aż pięćdziesięciu.
Jednym z większych problemów gry jest jednak to, że nie ma tu żadnej mapy. Podejrzewam, że zabieg ten miał na celu wydłużenie rozgrywki, ale jeśli ktoś nie lubi błądzić, albo nie ma nadludzkiej orientacji w terenie, będzie to dla niego irytujące. Tym bardziej że są tu takie krainy, w których często trzeba wracać do portali po nowe oddziały.
Overlord to nic innego, jak totalna szydera ze wszystkich opowieści o smokach, magii i potężnych władcach i na szczęście nie tylko chochliki są tu zabawne. Spotkałem tu elfy z depresją, krasnoludów z latarkami na kaskach, gadających jak murzyni z GTA wojowników i jednych z zabawniejszych bossów w historii gier. O ile projekty postaci przypominają na ogół karykatury, tak lokacje bardziej już wyglądają jak typowe, znane z innych gier utrzymanych w klimacie fantasy miejsca (może tylko czasem są nieco przerysowane). Lasy, wioski, jaskinie, opuszczone zamki – wszystkie są pięknie zaprojektowane i stronie wizualnej nie można dużo zarzucić. Nie ma za to różnych pór dnia – jeśli zdecydujemy się odwiedzić jakąś krainę, za każdym razem będzie tam tak samo.
Trochę denerwuje mały zasięg widzenia, choć na szczęście kamera nie sprawia większych problemów i w zależności od potrzeby, można ją ustawić zarówno tuż za postacią, jak i na górze, by zobaczyć nasze oddziały w akcji albo dokładnie pokierować ich ruchami, bo jest i taka opcja. Twórcy popełnili też kilka ewidentnych błędów – zdarzyło się, że wrogowie uderzali wielkim młotem kilka centymetrów obok mojej postaci, a ja i tak traciłem energię.
Mimo tych niedogodności, Overlord jest grą przyjemną: nie tak dobrą, jak mogłaby być, gdyby twórcy zarwali dla niej nieco więcej nocy, ale nie żałuję spędzonego przy niej czasu, bo zmusiła mnie zarówno do myślenia, jak i do śmiechu. Jako że nie została zaklasyfikowana jako produkt dla osób pełnoletnich, nie daje niestety możliwości na bycie aż tak złym, jak niektórzy mogliby oczekiwać, ale przynajmniej mamy pewność, że nie dołączy do Manhunta 2 na liście tytułów zakazanych.
Bartłomiej Kossakowski
PLUSY:
- humor i totalna szydera z fantasy;
- przefachowe chochliki;
- sporo ciekawych zagadek.
MINUSY:
- brak mapy!
- minimalne możliwości rozbudowy postaci i wieży;
- drobne błędy utrudniające rozgrywkę.