autor: Bolesław Wójtowicz
Nibiru: Wysłannik Bogów - recenzja gry
Hitlerowcy byli bliscy zrealizowania szalonego projektu, mającego pozwolić im na podbój świata. Jego założenia ściśle były związane z pewną tajemniczą planetą o nazwie Nibiru...
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Pierwszy raz w tę grę miałem przyjemność grać jakieś pięć, a może nawet sześć lat temu. Pamiętam, że już wtedy spodobała mi się dość przyzwoita, jak na tamte lata oczywiście, ręcznie rysowana grafika oraz pogmatwana, trochę naiwna fabuła, okraszona kilkoma, całkiem niezłymi łamigłówkami. Wówczas dziełko czeskich grafików i programistów, spod znaku Unknown Identity, pojawiło się na tamtejszym rynku pod tytułem Posel Bohu, a u nas było praktycznie nie do zdobycia, zaś żaden z naszych rodzimych wydawców nie kwapił się jakoś do wydania tejże gry w języku zrozumiałym przez większość mieszkańców kraju nad Wisłą.
Minęło kilka lat i znów zrobiło się głośno o Czechach. A stało się to za sprawą pewnej gry przygodowej. Dopóki nosiła tytuł Posel Smrti nikt w Europie, poza kilkoma milionami naszych południowych sąsiadów oczywiście, o niej nie słyszał, ale kiedy tylko, po dość znacznym retuszu, przybrała miano Black Mirror, mówili o niej wszyscy. Gra zdobyła spore uznanie w oczach przygodówkowej braci, sprzedała się w całkiem przyzwoitej ilości, dlatego więc rozsądnie myślący Czesi uznali, że warto ponownie postawić na drugiego konia z ich stajni, nieco starszego i bardziej może narowistego, ale za to będącego zdecydowanym pewniakiem. Poddali go, za całkiem spore pieniądze zresztą, ponownej obróbce, wymieniając i usprawniając większość elementów, tak by nie odstraszał swoim wyglądem współczesnego gracza. Trochę to trwało, ale kiedy już stanął, pod szyldem NiBiRu: Age of Secrets, do wyścigu...
Przyznam, że „z pewną taką nieśmiałością” podchodziłem do tej gry, w jej nowej, poprawionej wersji. Spore oczekiwania i chęć zapoznania się z tym wszystkim, co się zmieniło w trakcie minionych lat, pchała mnie do jak najszybszego rozpoczęcia zabawy. Lęk przed rozczarowaniem sprawiał, że mocno ociągałem się z instalacją. Ale teraz, kiedy grę już ukończyłem, mogę jasno stwierdzić, że moje obawy okazały się płonne, a gra jest bardzo dobra i zapewne jeszcze długo zajmować będzie całkiem wysokie miejsce w moim prywatnym rankingu. Zdecydowanie.
Może jednak już czas skończyć te dywagacje i wreszcie zabrać się za bliższe zaprezentowanie wam dzieła czeskich programistów? Zwłaszcza, że jest o czym pisać.
Słów nie za dużo o fabule
Opowiadana nam historyjka jest nieco naiwna i naciągana, ale nie znaczy to, że nie potrafi przykuć uwagi gracza do ekranu monitora. Zwłaszcza, że dzieje się tam dużo, a akcja zmienia się dość szybko, przenosząc nas z miejsca do miejsca. Zacznijmy jednak od początku. Martin Hollan, to młody archeolog, który pewnego dnia zostaje pilnie wezwany przez swojego wuja, Francois De Wilde, do stawienia się w jego domu. Sprawa jest tajemnicza i nie cierpiąca zwłoki. Okazuje się, że profesor ma możliwość wejścia w posiadanie tajnych materiałów potwierdzających tezę, że w czasie ostatniej wojny światowej hitlerowcy byli już bardzo bliscy zrealizowania pewnego szalonego projektu, mającego pozwolić im na odniesienie sukcesu w podboju świata. Czego on dotyczył? Powiedzmy, że jego założenia ściśle były związane z pewną tajemniczą planetą o nazwie Nibiru oraz... Za dużo musiałbym zdradzić. W każdym razie Martin, bardzo niechętnie, udaje się do Pragi, gdzie na moście Karola ma na niego czekać pewna dama, która powinna przekazać mu więcej informacji związanych z owym odkryciem. Ma czekać, ale...
Wystarczy. Opowiadanie dalszego ciągu zdarzeń byłoby niewątpliwie zbrodnią, gdyż pozbawiłoby was możliwości samodzielnego jej poznawania. Dla porządku dodam jeszcze, że wydarzenia rozgrywające się w Pradze stanowią zaledwie preludium do tego, co będzie czekało gracza, który wybierze się w dalszą podróż z Martinem. Akcja przenosi się z miejsca na miejsce, z państwa do państwa, z kontynentu na kontynent, a w każdej z tych lokacji dzieje się naprawdę dużo. A co najważniejsze, dzieje się ciekawie... Pewnie, gdyby Martin wiedział, co go czeka, gdy tylko postawi swoją stopę na moście Karola, zapewne kilka razy zastanowiłby się, zanim wyraziłby zgodę na tę podróż. Ale kiedy już tak się stało, gdy został wciągnięty w wir tych wszystkich tajemniczych i groźnych wydarzeń, nie pozostało mu nic innego, jak stawić czoła niecnym działaniom nazistów i zmierzyć się z pułapkami, jakie na niego zastawili opiekunowie indiańskich świątyń. Brzmi to trochę dziwnie, prawda? Ale taka właśnie jest fabuła tej gry, nieco dziwna, trochę naiwna, ale niewątpliwie intrygująca.
Przyjrzyjmy się działaniom oprawców...
Oprawa graficzna gry, zwłaszcza dla kogoś, kto tak jak ja miał okazję grać w jej pierwotną wersję, zmieniła się diametralnie. Zwłaszcza, że to już nie jest 320x200, ale pełnoprawne 1024x768 w paru milionach kolorów. Tyle tylko, że jak na obecne wymagania graczy, jest i tak już przestarzała... Co nie znaczy, że jest zła. Ech, chyba pogmatwałem to wszystko... Może więc tak: jeśli spodobała ci się oprawa graficzna Black Mirror, to będziesz w siódmym niebie, jeśli nie, trudno...
Nibiru to gra bliźniaczo podobna, z taką samą grafiką, może nieco tylko poprawioną. Może się podobać, ale peanów na jej temat śpiewać nie sposób. Niektóre lokacje mogą nawet zachwycić jakością wykonania, inne sprawią, że ciarki przebiegną po naszym ciele, zaś jeszcze inne mogą nieco rozśmieszyć. Nigdy nie byłem specjalnym miłośnikiem czeskich rysowników, mimo iż należę do pokolenia wychowanego na Żwirku i Muchomorku oraz Rumcajsie, ale mimo wszystko mogę uznać, że w tej grze i tak sięgnęli chyba szczytu swoich możliwości.
Gorzej jest z animacją postaci. Główny bohater porusza się nieco sztywno, a o bieganiu, to w ogóle nie ma mowy. Wyobrażacie to sobie?! Młody, sprawny archeolog, nawet gdy musi wykonać coś w miarę szybko, z miejsca na miejsce przemieszcza się powoli i majestatycznie. Już nie chodzi nawet o to, że umiejętność ta jest mu jakoś nadzwyczaj potrzebna, gdyż od naszego bohatera zbytniego pośpiechu nikt tu nie wymaga, nie ma też żadnego skakania nad przepaściami czy innego uciekania przed najeżonymi żelaznymi kolcami ogromnymi kłodami drzewa. Bez obaw, nikt tu nie czerpał wzorców z przygód pewnej silikonowej damy. Zdolność do nieco szybszego poruszania przydałaby się Martinowi przede wszystkim przy pokonywaniu lokacji, zwłaszcza tych, gdzie powinien się trochę bardziej pośpieszyć. Na szczęście zachowano opcję dwukrotnego kliknięcia ikony wyjścia, co powoduje natychmiastową zmianę ekranu, bez czekania, aż nasz dzielny archeolog dojdzie do jego końca. Jest to naprawdę spore ułatwienie, zwłaszcza że chodzenia i wracania się po kilka razy do tego samego miejsca po coś, co może nam się przydać gdzieś indziej, jest tu sporo.
Oprawa dźwiękowa i muzyczna stoją na całkiem przyzwoitym poziomie. Zwłaszcza ta druga może się podobać. Ciężka, ponura, czasem majestatyczna i wzniosła, gdzie indziej niepokojąca, świetnie buduje klimat, zwłaszcza w miejscach, do których wkraczamy z duszą na ramieniu, nie wiedząc, czego możemy tam się spodziewać. Inna muzyka rozbrzmiewać będzie w poniemieckim bunkrze, skrywającym ogromne tajemnice, inna w meksykańskim miasteczku, a jeszcze inna w indiańskiej świątyni. Została ona dobrze dobrana i świetnie wkomponowana w wydarzenia rozgrywające się na ekranie monitora. Niby to proste, ale nie każdemu udaje się osiągnąć zamierzony efekt. Czechom się udało.
Równie dobrze poradzili sobie z wszelkiej maści efektami dźwiękowymi, chociaż w niektórych miejscach nieco przesadzili. Owszem, pięknie brzmią odgłosy deszczu i wichury wyjącej za oknem, płonących drewien w kominku, szumu fal i kapiącej z sufitu wody. Jednak od czasu do czasu dźwięki te są lekko przesadzone i, kiedy Martin już idzie po kamiennej posadzce, my słyszymy przez chwilkę odgłos chlupiącej jeszcze wody lub skrzypienia desek. Jednak większość graczy zapewne nie zwróci nawet na to uwagi w trakcie poszukiwania rozwiązań zagadek.
O ile efekty dopracowano świetnie, o tyle ciężko to powiedzieć o głosach postaci. To, co usłyszałem w tej grze, sprawiło, że doszedłem do wniosku, iż nie tylko wśród naszych rodaków z językami obcymi nie jest najlepiej. To jest horror. Ja rozumiem, że z opanowaniem angielskiego może mieć problem kioskarka przy praskim metrze lub kilkuletnia dziewczynka, a nawet zalany w trupa Meksykanin, ale kiedy usłyszałem, jak kaleczy mowę Szekspira pewien urzędnik czy też francuski recepcjonista, to ciarki przeszły mi po skórze. Nie wiem, czy ten efekt był przez autorów zamierzony, czy też może źle dobrano aktorów, ale muszę przyznać, że w niektórych wypadkach wyszło doprawdy komicznie. Na szczęście gra została wyposażona w możliwość wyświetlania dialogów, gdyż w innym wypadku nieraz miałbym spore wątpliwości co do tego, czego chce ode mnie dana postać. Ja rozumiem, że Francuz czy też inny Niemiec, zawsze zachowa swój akcent i nie ma co wymagać za dużo, ale niektóre wyrazy, to nawet dzieci z przedszkola wiedzą już jak należy wymawiać...
Ktoś to kiedyś nazwało... międzymordzie...
... Czyli kilka słów na temat interfejsu. Wspomniałem już o Black Mirror? Tak. Wiemy więc dokładnie, o czym mowa. Posługujemy się tylko myszą, przedmioty, które odnajdujemy, lądują w naszej przepastnej kieszeni, a kiedy możemy gdzieś któregoś z nich użyć, wówczas delikatnie miga nam ikona. Proste? Najprostsze. Czasem przerażenie bierze, ileż też rzeczy musi dźwigać ze sobą nasz bohater i gdzie on tak naprawdę to wszystko ukrywa, gdyż obie kieszenie tego nie pomieszczą. Niektóre przedmioty będzie mógł, a nawet musiał łączyć ze sobą, by móc je zastosować gdzieś indziej. Kiedy chcemy, by Martin czemuś lepiej się przyjrzał, ewentualnie wygłosił komentarz na dany temat, wówczas używamy prawego klawisza myszy. Interakcja z innymi postaciami pojawiającymi się w grze również została maksymalnie uproszczona i nie musimy tu przekopywać się przez stronice list dialogowych. Kiedy pojawi się możliwość porozmawiania z inną osobą, wówczas ujrzymy ikonki, odpowiadające tematom, jakie wolno nam poruszyć. Wygodne.
Zapisywać możemy grę w dowolnym miejscu, gdzie nam się tylko zachce, a jest to o tyle ważne, gdyż... możemy tu zginąć. Tak, to prawda, w grze jest kilka takich momentów, w których musimy wykazać się sprytem i pomysłowością, gdyż w innym wypadku Martin zejdzie nam przedwcześnie z tego świata. Co prawda gra automatycznie ożywi go na chwilę przed tragicznymi wydarzeniami, tak byśmy mogli spróbować raz jeszcze, aż do skutku, ale mimo wszystko grę zapisywać warto. Na szczęście istnieje możliwość zapisu w trakcie rozwiązywania zagadek.
Na początku zawsze jest łatwo
Kiedy zaczynamy naszą podróż z Martinem, wówczas po kilku chwilach mamy nieodparte wrażenie, że to gra dla początkujących, dopiero co wkraczających we wspaniały świat przygodówek. Żadnych problemów, wszystko podane jak na tacy, wiemy, gdzie czego użyć, gdzie zajrzeć, z kim porozmawiać. Ale, jak to mówią, im głębiej w las, tym więcej drzew... Poziom trudności zagadek rośnie w miarę naszych postępów w grze. Początkowo rzeczywiście nie ma większych problemów. Coś tam znajdziemy, gdzie indziej tego użyjemy, z tym pogadamy, potem z tamtym i jakoś to idzie. Dzięki temu gra od samego początku wciąga nas w rozgrywkę, bardziej zachęcając do dalszej wędrówki, niż odstraszając poziomem trudności. Jednak później zaczynają się schody, by pod koniec gry jeszcze przybrać na sile... Wiem, są tacy, którzy tak jak i ja, uwielbiają w grach tego rodzaju zagadki, z jakimi przyjdzie nam się zmierzyć pod koniec gry. Ale są i tacy, którym układanka z kolorowymi kulkami będzie po nocach śniła się w najstraszniejszych koszmarach. Ale jeśli chcemy dowiedzieć się, dlaczego Martin musiał przemierzyć pół świata, by dotrzeć, dokąd dotarł, to niestety, trzeba je poukładać.
Mimo wszystko należy autorów gry pochwalić za sposób, w jaki podeszli do zagadek i ich rozmieszczenia w grze. Łatwo, łatwo, trudniej, trudniej, bardzo trudno. Tak powinno to wyglądać w każdej przygodówce, ale niestety nie zawsze jest to regułą.
Podsumujmy...
Nibiru: Age of Secrets, to bardzo dobra gra, ze świetnie skrojoną i ciekawie opowiedzianą, choć nieco naiwną fabułą, wciągającą gracza natychmiast w wir wydarzeń rozgrywających się na ekranie. Dorzućmy do tego przyzwoitą oprawę graficzną i dźwiękową, w miarę wygodny interfejs i całe mnóstwo rozmaitych, łatwych, trudnych i bardzo trudnych zagadek, by otrzymać coś, co sprawi, że każdy, kto tylko zechce zmierzyć się z tą grą, spędzi ładnych parę godzin na niezwykle przyjemnej i satysfakcjonującej zabawie. A przede wszystkim, nawet gdy grę już zakończy i pozna rozwiązanie wszystkich wątków i tajemnic, chętnie do niej jeszcze niejeden raz powróci. Ja przynajmniej, za jakiś czas, na pewno to zrobię...
Bolesław „Void” Wójtowicz
PLUSY:
- grafika;
- oprawa muzyczna i dźwiękowa;
- sterowanie i system komunikowania;
- kilka dość trudnych zagadek (dla tych, co to lubią).
MINUSY:
- animacja postaci;
- niski poziom lektorów;
- kilka dość trudnych zagadek (dla tych, co tego nie lubią).