Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 13 stycznia 2009, 11:04

autor: Maciej Jałowiec

Mirror's Edge - recenzja gry na PC

Oryginalny pomysł i niezła realizacja – pecetowa edycja gry Mirror’s Edge dorównuje, a momentami nawet przewyższa swój konsolowy odpowiednik.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Po dwukrotnym ukończeniu Mirror’s Edge na konsoli ucieszyłem się na myśl, że gracze pecetowi również będą mieli okazję zagrać w tę grę. Stosunkowo oryginalny pomysł na zabawę, interesująca szata graficzna i ograniczenie możliwości używania broni palnej – nie przypominam sobie, by od czasu gry Portal (która święci tryumfy zarówno na PC, jak i na Xboksie 360) pojawiło się na rynku coś podobnego. Osoby szukające osobliwych doznań z pewnością docenią komputerowe ME i to właśnie dla nich tytuł ten został przygotowany. Niemniej jednak zawiera on wady, w tym kilka nadzwyczaj irytujących.

ME opowiada o przygodzie Faith Connors – sprinterki, która zajmuje się przekazywaniem informacji. Jej klientami są członkowie bojówek, sprzeciwiających się totalitarnej władzy miasta, w którym rozgrywa się akcja tytułu. Kiedy siostra głównej bohaterki, Kate, zostaje wrobiona w morderstwo kandydata na urząd burmistrza, Faith przerywa pracę jako kurierka i próbuje oczyścić siostrę ze stawianych jej zarzutów.

Faith nie posługuje się samochodami, nie stosuje przebrań, stroni od używania broni palnej, a na dodatek rzuca się w oczy, między innymi za sprawą tatuażu na twarzy. Bycie posłańcem w totalitarnej metropolii ma zaskakujący charakter – sprinterzy biegają po dachach. Przeskakując z jednego na drugi, dostają się do celu. Mają opracowane „ścieżki”, do których należą zarówno wspomniane dachy, jak i dźwigi budowlane, nachylone elementy budynków, metro, podziemne kanały, rynny czy też kable, po których można zjeżdżać. Gdy na drodze Faith pojawiają się wrogowie (policja, ochroniarze z prywatnych firm itd.), gracz musi dokonać wyboru – albo podejmie walkę wręcz, albo odbierze broń jednemu z wrogów i rozpocznie strzelaninę, albo ucieknie z pola walki i będzie kontynuować swoją podróż do celu.

Efekty cząsteczkowe wyglądają bardzo dobrze, a cała gra chodzi płynniej niż GTA IV :)

Choć możliwości podczas walki jest kilka, gra ogólnie nie oferuje takiej swobody, jakiej można się było spodziewać. Miasto wprawdzie jest ogromne, ale służy tylko jako krajobrazowe tło dla kolejnych etapów gry. Nie da się po nim dowolnie biegać; jesteśmy ograniczeni tylko do pasma dachów i pomieszczeń, przez jakie Faith musi się przedostać, by dotrzeć do końca danego poziomu. Nie da się ukryć, że takie rozwiązanie sprawia pewien zawód. Siadając do tej gry, przygotujcie się na rozrywkę w wydaniu bardzo liniowym. Jakby tego było mało, etapy są mocno sztampowe i w wielu momentach bardzo do siebie podobne. Jedynie metro i (od biedy) kanały burzą jednostajność gry. Po pierwszym jej ukończeniu w zasadzie nie ma po co natychmiast wracać do trybu fabularnego, ponieważ szczególiki i niuanse wszystkich dziesięciu poziomów dokładnie się pamięta. Warto za to przyjrzeć się pozostałym trybom zabawy.

Jednym z najważniejszych zarzutów, jakie można postawić edycji Mirror’s Edge w kraju nad Wisłą, jest mierna jakość polonizacji gry. Główna bohaterka (której głosu użyczyła aktorka Aleksandra Popławska) brzmi strasznie drętwo i bez nutki subtelności wyczuwalnej w głosie angielskiej Faith Connors. Co więcej, pani Popławska zapewne nie miała okazji zapoznać się z sytuacjami, w których jej kwestie są wypowiadane. Przez to niedociągnięcie niektóre zdania mówione są z zupełnie nieodpowiednim ładunkiem emocjonalnym. Podobne problemy dotyczą zresztą pozostałych postaci. Przyzwoicie podłożone głosy można niestety policzyć na palcach u jednej ręki sapera-weterana. Kilkakrotnie widziałem w grze również kompletny brak niektórych kwestii lub fatalne zgranie w czasie głosu i napisów.

Polonizacja polonizacją – w końcu zawsze można przerywać filmiki i koncentrować się na samej grze. Bardzo ważne w tego typu produkcjach sterowanie zostało w Mirror’s Edge potraktowane z należytym szacunkiem. Po dachach biega się wygodnie, a dzięki precyzji gwarantowanej przez komputerową mysz, ruchy Faith są dokładniejsze, a akrobacje wykonuje się nieporównywalnie łatwiej niż na konsoli. Pomijając oczywistą wygodę grania, zwróćcie uwagę na fakt, że dzięki precyzyjnemu sterowaniu łatwiej przechodzi się takie tryby gry jak „Wyścig na czas” (Time Trial – pokonywanie wyznaczonych tras w jak najkrótszym czasie) i „Gonitwa” (Speed Run – przechodzenie całej gry na czas). To jeszcze nie wszystko – szumnie zapowiadane ulepszenie efektu immersji udało się osiągnąć właśnie poprzez stworzenie wygodnego sterowania. Gracz łatwo wpada w charakterystyczny dla ME „flow” (o którym pisał Lordareon w konsolowej recenzji gry) i wyrywa się z niego w momencie zakończenia etapu lub zatrzymania się na jakiejś trudniejszej „zagadce”.

Rozpadające się kawałki materiałów wyglądają świetnie, nawet pomimo wrażenia ich nadmiernej delikatności.

Absolutną nowością w stosunku do edycji konsolowej jest wzbogacenie plansz o dodatkowe elementy, takie jak flagi, płachty, folie itd. Wszystkie one zachowują się tak jak powinny, tzn. powiewają na wietrze, można nimi poruszać, da się je dziurawić kulami itd. Gdy jakiś zwisający kawałek materiału jest mocno naderwany, grawitacja sprawi, że materiał zwyczajnie urwie się do końca i spadnie na podłogę. Muszę przyznać, że wygląda to bardzo ciekawie, nawet pomimo pajęczynowatej delikatności owych elementów. Wraz z efektami cząsteczkowymi (do zaobserwowania na trailerach promujących wersję PC) świetnie urozmaicają one etapy gry. Są to wprawdzie zmiany tylko kosmetyczne i w żaden sposób nie wpływają na sam gameplay. Mimo to, szkoda, że usprawnienia te dostępne są tylko dla osób posiadających karty graficzne obsługujące technologię PhysX (a więc nowsze produkty firmy nVIDIA). Posiadacze Radeonów muszą niestety obejść się smakiem. U nich Mirror’s Edge będzie wyglądać tak samo jak w wersji konsolowej.

Pecetowemu ME, podobnie jak konsolowemu, nie można odmówić oryginalności i siły przyciągania do ekranu. Choć polonizacja nie prezentuje się najlepiej, a dodatkowe graficzne wodotryski dostępne są tylko dla posiadaczy kart GeForce, warto zainteresować się przygodami Faith. Koniec końców, tego typu gry nie trafiają się zbyt często. Myślę, że Mirror’s Edge świetnie nada się do umilenia czasu, jaki pozostał do premiery takich tytułów jak F.E.A.R. 2 czy Bionic Commando.

Maciej „Sandro” Jałowiec

PLUSY:

  1. niezła i ciekawa gra w końcu na PC;
  2. wygodne sterowanie;
  3. tryby gry na czas – świetna sprawa dla ludzi, którzy zjedli zęby na graniu;
  4. bogatsze etapy i ulepszona fizyka w stosunku do edycji konsolowych;
  5. jest po polsku, w przeciwieństwie do wersji na konsole.

MINUSY:

  1. liniowość;
  2. polonizacja jest, ale kiepska;
  3. bogatsze etapy i ulepszona fizyka tylko dla posiadaczy nowszych kart GeForce.

Maciej Jałowiec

Maciej Jałowiec

Specjalista do spraw marketingu gier wideo. Łączy pasję do gier ze spostrzeżeniami na temat branży i światowej gospodarki. Zawodowo związany z firmą Techland, a wcześniej m. in. z Activision i Perfect World.

więcej

Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

sargon162 VIP 21 września 2017

(PC) JEDNA Z NAJLEPSZYCH GIER W JAKIE GRAŁEM.
Nawet w 2017 grafika wygląda świetnie a zastosowane kolory wyglądają naprawde zjawiskowo (kolory sa naprawdę bardzo oryginalne) soundtrack też bardzo dobry.
Gdybym mógł dałbym 11

10
Mirror's Edge - recenzja gry
Mirror's Edge - recenzja gry

Recenzja gry

Dużo złego i dużo dobrego można napisać o Mirror’s Edge. Gra wymaga cierpliwości i wyrozumiałości, a jej główną zaletą pozostaje to, o czym i tak wiedzieliśmy już na samym początku: odmienność.

Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.