autor: Szymon Błaszczyk
Metal Gear Solid: Portable Ops - recenzja gry
Fanom serii Metal Gear Solid PO spodoba się bez dwóch zdań. W wersji przeznaczonej na PSP znalazło się wszystko, co znają plus jeden ciekawy pomysł.
Recenzja powstała na bazie wersji PSP.
Pierwsze godziny spędzone na zapoznawaniu się z Metal Gear Solid: Portable Ops nie nastroiły mnie zbyt optymistycznie. Gra sprawiała wrażenie niedopracowanej, a puste lokacje nie prezentowały się zbyt okazale. Nie ukrywam, że przez pewien czas byłem mocno rozczarowany. Wierzcie mi albo nie, lecz granie w recenzowany tytuł nie sprawiało mi żadnej frajdy! Jednak wraz z przebiegiem rozgrywki zabawa stawała się coraz przyjemniejsza. Akcja nabierała rumieńców, zaś fabuła powolutku odkrywała kolejne tajemnice.
Fabuła
Każda część MGS bije na głowę zdecydowaną większość gier przede wszystkim fabułą – doskonałą, przewrotną i trzymającą w napięciu. Wplątani w sieć intryg czujemy się, jakbyśmy oglądali niezły film. Kieszonkowe przygody Naked Snake’a niewiele różnią się od tych wydanych na konsole stacjonarne. W tym sensie, że są równie fascynujące i świadczą o geniuszu Hideo Kojimy. Fabuła została osadzona w czasach zimnej wojny – do akcji wkraczamy jednak dopiero pod koniec roku 1970. W grze niejednokrotnie pojawi się wątek zdradzieckich agentów ZSRR czy głowic jądrowych zainstalowanych na Kubie, których obecność nieopodal wybrzeży Florydy swego czasu mocno niepokoiła Stany Zjednoczone.
Główny wątek Portable Ops skupiony jest wokół osoby Naked Snake’a, zwanego później Big Bossem. Nie odbiegając zbytnio od tematu, pragnę zauważyć, że każdemu, kto miał styczność z Metal Gear Solid 3: Snake Eater, będzie łatwiej zrozumieć fabułę. Akcja startuje w 6 lat po zakończeniu wątku Snake Entera. Młody Big Boss, prawdopodobnie podczas jednej ze swoich misji, zostaje pojmany przez nieznanych sprawców i wpakowany za kratki do obskurnego więzienia znajdującego się gdzieś w Ameryce Południowej. Po kilku dniach odsiadki Naked Snake budzi się z bólem głowy i spotyka się twarzą w twarz z Cunninghanem, niegdyś agentem CIA. W tym momencie do akcji wkracza gracz. Nawiązujemy rozmowę z Roy’em Campbellem i otrzymujemy od niego wskazówki dotyczące sposobu ucieczki. Od tej chwili panowie zaczynają ze sobą współpracować.
Rozgrywka
Portable Ops jest czwartą grą z serii Metal Gear Solid przeznaczoną na PSP. Big Bossem sterujemy w czasie rzeczywistym. Bohater ma stosunkowo ubogi wachlarz ruchów, co nierzadko jest przyczyną problemów. Potrafi on wejść na metrową skrzynkę, jednak wspięcie się na nieco wyższy kontener jest dla niego nieosiągalne. Poza tym Snake jest w stanie czołgać się, ale nie potrafi przemieszczać się w kucki – to także nieco utrudnia zabawę. Walkę wręcz również zrealizowano nienajlepiej. O ile zadawanie ciosów ogranicza się do wciskania jednego przycisku, tak chwytanie przeciwników jest wyjątkowo trudne i sprawia mnóstwo kłopotów. Jeżeli nie ustawimy się dokładnie twarzą do pleców nieprzyjaciela, możemy zapomnieć o jego skutecznym unieszkodliwieniu. Nie byłoby to bardzo trudne, gdyby nie to, że wystarczy delikatny ruch analogiem, aby nasze plany skończyły się niepowodzeniem. Spanikowany przeciwnik zaczyna uciekać, wszczyna alarm, a nam nie pozostaje nic innego, jak siarczyście przekląć i rozpocząć misję od nowa. Możemy się wprawdzie dowoli postrzelać z przeciwnikami, ale czy na pewno o to chodzi w tej grze?
Kontynuując pomstowanie. Sterowanie jest skrajnie niewygodne. Kiedy rzuciłem okiem do instrukcji, by sprawdzić, w jaki sposób wychylić się zza ściany i oddać strzał – ręce mi opadły. Do wykonania powyższej czynności trzeba wykorzystać cztery przyciski. Oczywiście po pewnym czasie można się do tego przyzwyczaić, ale koliduje to ze znakiem rozpoznawalnym serii Metal Gear Solid, jakim jest duża liczba możliwych interakcji z otoczeniem. Na przykład ukryć możemy się w kanale wentylacyjnym czy w szafie pancernej. Nie dość, że w taki sposób uda się zmylić wroga, to jeszcze dostarczy nam to sporej satysfakcji, bowiem przyglądanie się poczynaniom przeciwników przez wywietrznik jest naprawdę fajne.
Zupełną nowością jest tworzenie drużyny – tego w poprzednich częściach nie było. Jako że obszarem naszych działań jest sporych rozmiarów półwysep, a my działamy tylko we dwójkę, potrzebni nam są pomocnicy. Ale gdzie ich zwerbować, skoro teren jest nam zupełnie nieznany, a gdzie nie spojrzeć, czają się sowieci? To proste – trzeba wyżej wymienionych przeciągnąć na naszą stronę. Wystarczy ogłuszyć delikwenta, a następnie zaciągnąć go do ciężarówki, którą przemieszczamy się pomiędzy lokacjami. O predyspozycjach pojmanej osoby informuje nas jej strój. Ubrany w brudnożółte łachy facet to nikt inny jak zwykły szeregowiec. Bardziej istotne jest kolaborowanie z ludźmi noszącymi białe fartuchy bądź inny charakterystyczny ciuch. Ich umiejętności wpływają na rozwój naszego zaplecza inżynieryjnego oraz medycznego, co w wymierny sposób przekłada się na zdolności bojowe żołnierzy oraz samego Snake’a. Tworzenie drużyny jest strzałem w dziesiątkę i ogromnie żałuję, że Koijma nie wpadł na więcej równie ciekawych pomysłów. Wniosło ono spory powiew świeżości do nieco skostniałej mechaniki Metal Gear Solid. Mieć pomysł to jedno, a dobrze go wykorzystać to drugie. I ten warunek Konami spełniło. Brawo!
Należy wspomnieć również o szpiegach, którzy odgrywają niezwykle ważną rolę. Nim rozpoczniemy jakąś misję, musimy na jej obszar wysłać tajnego agenta, żeby ten zbadał sytuację. Szpiedzy także zajmują się odszukiwaniem przedmiotów specjalnych, które pochowane są w różnych dziwnych miejscach.
Kilka słów na temat sztucznej inteligencji nieprzyjaciół – to kolejny istotny element, który niestety nieco zawodzi. AI zdarzają się wpadki. Nierzadko dochodzi do absurdalnych sytuacji, kiedy wróg nie dostrzega naszej postaci dosłownie z kilku metrów. Co gorsza, jego zachowanie nie zawsze jest takie, jakie być powinno. Może zabrzmi to dziwnie, ale sztuczna inteligencja wrogów uaktywnia się jakby z opóźnieniem; do pewnego momentu ich poczynania wydają się być sterowane skryptami. Jeżeli przeciwnik zauważy, że schowaliśmy się pod łóżkiem, nie użyje od razu granatów lub nie schyli się, żeby nas naszpikować ołowiem. W zamian za to podejdzie możliwie blisko i zachęci nas do podziurawienia mu nóg...
Radzenie sobie z nie zawsze bystrymi przeciwnikami znakomicie ułatwia bogaty ekwipunek. Podstawowym jego elementem jest kompas z wbudowanym detektorem dźwięku. Sprawdza się doskonale i pozwala właściwie ocenić sytuację. Bez tego miniaturowego urządzenia gra byłaby znacznie trudniejsza. Ponad to, na wyposażenie Snake’a oraz jego towarzyszy składa się mnóstwo rodzajów różnokalibrowej broni, gogle termowizyjne, wykrywacz min, noktowizor, zestaw pierwszej pomocy oraz wiele innych, mniej lub bardziej przydatnych gadżetów. Big Boss posiada również radio, za pośrednictwem którego kontaktuje się miedzy innymi z Cambellem.
Misje i lokacje
Możność tworzenia drużyny niesie za sobą jeszcze jedną korzyść – Portable Ops stał się mniej liniowy aniżeli poprzednie części. Faktem jest, że misje musimy wykonywać jak po sznurku, jednak do każdego miejsca możemy wrócić w dowolnej chwili. Ba, nawet musimy, gdyż konieczne jest werbowanie nowych sojuszników. Teren naszych działań obejmuje ogromny obszar półwyspu – trafimy do magazynu głowic jądrowych, sowieckiej bazy wojskowej czy tajnego laboratorium. Zaraz na początku zwiedzimy także szpital oraz więzienie. Lokacji jest od groma, więc wymienienie wszystkich graniczyłoby z cudem. Niestety, są one przeraźliwie puste! Doskonale rozumiem, że główną „atrakcją” w więzieniu mogą być (i są) kraty, ale z jakiego powodu szpital wygląda jak gmach w opuszczonym mieście? Taka pustka psuje klimat.
Zadania są zróżnicowane, choć zazwyczaj niezbyt skomplikowane. Czasem należy coś wysadzić, zdobyć informacje lub wykraść tajne akta, które pomogą nam dociec prawdy i kontynuować misję mającą na celu przede wszystkim odnaleźć odpowiedzi na pytania nurtujące Naked Snake’a. Etapy zwykle są krótkie i stosunkowo proste nawet na poziomie Medium. Stan gry możemy zapisać pomiędzy kolejnymi zadaniami. Ze względu na ich długość nie uprzykrza to życia graczowi. Od czasu do czasu przyjdzie nam zmierzyć się z bossem. Takie walki są trudne i mogą być irytujące. Mimo tego rozgrywka jest ciekawa i nie nudzi się po kilku godzinach. A to jest bardzo ważne.
Audio-video
W założeniach grafika w Portable Ops miała być nieznacznie mniej szczegółowa od tej w Snake Eaterze. I na tym się skończyło, bo tekstury są kiepskiej jakości, a na temat projektu otoczenia już napisałem kilka srogich słów. Całkiem nieźle wyglądają za to postacie. Zwłaszcza model Snake’a prezentuje się naprawdę dobrze – składa się z dużej liczby polygonów i korzystnie wyróżnia na tle reszty. Ciekawy efekt uzyskujemy po zdetonowaniu ładunku wybuchowego. Obraz rozjaśnia się i nakładany jest na niego ciekawy dla oka filtr.
Pory dnia są zmienne. Niestety, nie otwiera to przed graczem nowych możliwości, bo wrogowie są ślepi tak w nocy, jak w dzień. Innym mankamentem jest sprytnie ukryta pikseloza – wprawne oko wypatrzy jednak w otoczeniu niewielkie kwadraciki. Autorzy nie wystrzegli się także przenikania obiektów. Wszelako da się to przeboleć. Na osłodę mamy świetne, zrealizowane w formie komiksu cut-scenki. Nierówna kreska przydaje im dynamiki. Pod tym względem - nic dodać, nic ująć. Rysą na szkle są przeciętne animacje. O ile poruszanie się wygląda w miarę realistycznie, o tyle nie można tego powiedzieć o walce wręcz.
Osoby odpowiedzialne za udźwiękowienie odwaliły kawał dobrej roboty. Muzyka jest rewelacyjna i idealnie pasuje do klimatu Metal Gear Solid. Zmienia się w zależności od sytuacji i wpada w ucho. Lektorzy również spisali się na medal. Podłożone głosy brzmią doskonale i są dobrze dobrane. Dialogów pomiędzy postaciami słucha się z przyjemnością. Tego elementu nie można było wykonać lepiej. Cud, miód i orzeszki.
Multiplayer
Dla osób, którym misje singleplayerowe nie wystarczają, przygotowano grę wieloosobową. Co istotne, nie zabrakło trybu Infrastructure. Multiplayer w Portable Ops zrealizowano na wzór tego w Syphon Filter: Dark Mirror, co jednak w przypadku recenzowanego tytułu nie sprawdza się zbyt dobrze. Trybów rozgrywki wieloosobowej jest mało i z reguły mają one charakter „wszyscy przeciwko wszystkim”. Nienajlepsze sterowanie połączone z małą dynamiką Metal Gear Solid daje przeciętny efekt. Wydaje mi się, że moje zdanie podzielają także inni gracze, gdyż na serwerach tłumów nie ma... Jeżeli ktoś nie ma dostępu do bezprzewodowego Internetu, może zagrać z kolegą znajdującym się opodal. Twórcy nie zapomnieli o game-sharingu, zatem do wspólnej zabawy wystarczy jedna płytka UMD. Ciekawostką jest możliwość ściągania dodatkowych postaci z Internetu.
Podsumowanie
Spodziewałem się po Metal Gear Solid: Portable Ops więcej. To kawał dobrej, ale niedopracowanej produkcji. Zbyt wiele istotnych elementów stoi na dość niskim poziomie. Jak ocenić jeden z najbardziej znanych tytułów, który ma świetną fabułę, znakomitą muzykę oraz wciągającą rozgrywkę, ale również taką sobie SI i mało intuicyjne sterowanie? To gra akcji z elementami skradanki, więc wymienione przeze mnie błędy i niedociągnięcia muszą negatywnie odbić się na grywalności. Fanom serii Metal Gear Solid PO spodoba się bez dwóch zdań. W wersji przeznaczonej na PSP znalazło się wszystko, co znają plus jeden ciekawy pomysł. Innym osobom oczywiście także rekomenduję tę grę, jednak jeżeli chcecie poczuć magię świata Snake’a, wpierw zapoznajcie się poprzednimi częściami.
Szymon „SirGoldi” Błaszczyk
PLUSY:
- bardzo dobra fabuła;
- znakomite cut-scenki;
- solidnie wykonane modele postaci;
- urozmaicone misje;
- bogaty ekwipunek;
- obecność multiplayera (Infrastructure, game-sharing);
- kompas z detektorem dźwięku;
- oprawa dźwiękowa na najwyższym poziomie;
- możliwość rekrutowania sprzymierzeńców i korzystania z ich zdolności;
- wykorzystywanie elementów otoczenia;
- wciąga nie mniej niż poprzednie części.
MINUSY:
- nienajlepsze sterowanie;
- SI działa nie zawsze tak, jak powinna;
- niedopracowane, czasem komiczne animacje;
- puste lokacje;
- grafika nie jest najwyższych lotów (pikseloza, słabe tekstury);
- niewykorzystany potencjał trybu wieloosobowego.