Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 10 lipca 2008, 11:12

autor: Mikołaj Królewski

Lost Planet: Colonies - recenzja gry

Lost Planet: Colonies jest rozszerzoną wersją poprzedniej edycji gry, znanej pod nazwą Lost Planet: Extreme Condition. Wielkich zmian tu nie uświadczymy, ale wciąż jest to fajna strzelanka.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Lost Planet: Colonies jest lekko rozszerzoną wersją poprzedniej edycji gry, znanej pod nazwą Lost Planet: Extreme Condition i wydanej w zeszłym roku. Motyw wydawania edycji rozszerzonej po tym, jak gra odniesie sukces, jest stary jak świat, ale jeśli jesteś fanem „zimowego” polowania na Akridy, to myślę, że ta gra powinna Cię zainteresować. Od razu jednak sprostuję, że nie jest to żaden sequel gry Lost Planet, a wiem, że i takie stwierdzenia pojawiały się w necie.

Pod względem fabularnym mamy do rozegrania całą (znaną lub nie) kampanię, w której przyjdzie nam pokierować niejakim panem Waynem. Historia skupia się wokół konfliktu, który toczy się na bardzo mroźnej i zaśnieżonej tytułowej zaginionej planecie EDN III. Jest ona w całości opanowana przez obcą formę życia, czyli owadopodobne stwory, żyjące pod warstwą lodu i śniegu, i nie przepadające za ludźmi, a zwane Akridami. Przypominają bardzo potwory, jakie można podziwiać w filmie Starship Troopers. Ludzie od zawsze toczyli z nimi wojnę o odebranie swych dawnych posiadłości i zaprowadzenie porządku na planecie. W owej wojnie uczestniczył ojciec głównego bohatera, który został zabity przez potwora o imieniu Zielone Oko. Wayne był świadkiem śmierci ojca, na dodatek, gdy siedział w swoim robocie, został przysypany przez warstwę śniegu. Uratowała go grupa rebeliantów, do której postanowił się przyłączyć i przystąpić do ostatecznej rozprawy z Akridami. Mniej więcej właśnie tyle możemy dowiedzieć się z intra poprzedzającego grę. Fabuła może nie jest porywająca, ale filmiki zawarte w grze, prezentują się świetnie.

Walka stanowi główny element tego tytułu.

Sama rozgrywka jest typową strzelaniną TPP (z widokiem trzecioosobowym). W Lost Planet: Colonies dodano także widok FPP (pierwszoosobowy) oraz widok z kamery zamontowanej na ramieniu bohatera. Moim zdaniem są one całkowicie nieprzydatne, a gra się najprzyjemniej ze standardowym ustawieniem kamery. W czasie zabawy skupiamy się głównie na niszczeniu robali i eksplorowaniu całej planety EDN III. Czasem przyjdzie nam stoczyć walkę za sterami specjalnego robota bojowego o nazwie VS. Gdy walczymy pieszo, możemy mieć przy sobie tylko dwa rodzaje broni. Gdy siedzimy w mechu, możemy na nim osadzić również dwie spluwy, których używamy jednocześnie.

Miłym zaskoczeniem jest fakt, że sprzęt jest dość elastyczny, dzięki czemu możemy wymontować giwery z robota i używać ich podczas walki pieszej. Ekwipunek, za pomocą którego siejemy spustoszenie, jest całkiem spory. Mamy do dyspozycji: strzelby, karabiny maszynowe, snajperskie, broń laserową, granatnik oraz granaty ręczne. Walka w Lost Planet niewątpliwie daje dużo satysfakcji, trzeba jednak wspomnieć o tym, że jest mocno nierówna. Ludzcy przeciwnicy giną dość łatwo, a ich inteligencja pozostawia wiele do życzenia. Natomiast walki z Akridami, a przede wszystkim z bossami stanowią spore wyzwanie. Problemem jest zazwyczaj wielkość przeciwnika oraz duża ilość jego energii życiowej. By pokonać stwora, musimy celować w jego wrażliwy punkt, np. w odwłok. Nie zmienia to jednak faktu, że walki z bossami są szalenie efektowne i stanowią dużą zaletę gry.

Ponieważ akcja gry osadzona jest w mroźnym klimacie, by nasz bohater nie zamarzł, potrzebna jest mu specjalna energia o nazwie T-ENG. Tej sporo pozostaje na placu boju po pokonaniu przeciwników. Gdy posiadamy jej odpowiednią ilość, owocuje to odnowieniem energii w sytuacjach krytycznych.

By jednak skutecznie pozbywać się kolejnych hord przeciwników, musimy opanować sterowanie postacią, a to na klawiaturze jest niezbyt proste ani wygodne. Moim zdaniem jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest kupno pada i oswojenie się ze sterowaniem za pomocą dwu gałek analogowych. Niektórzy mówią, że do wszystkiego można się przyzwyczaić. Oczywiście, tylko... po co się tak męczyć?

Nowym elementem w Lost Planet: Colonies są przede wszystkim nowe tryby rozgrywki. Oprócz znanej kampanii, możemy także wziąć udział w: Rozgrywce na Punkty, tzw. Próbie lub wybrać opcję Bez Ograniczeń. Minusem jest jednak fakt, że wszystkie te tryby rozgrywają się na mapach wziętych z głównej kampanii. Szkoda.

Rozgrywka na Punkty polega na zabiciu jak największej liczby wrogów i zniszczeniu jak największej liczby przedmiotów, budynków itp. Za każdy zgon otrzymujemy premię punktową, której wielkość uzależniona jest od stopnia rozwałki, jaki udało się nam osiągnąć. Zabicie strażnika jest zdecydowanie mniej opłacalne niż rozwalenie wszystkiego, co go otacza, z nim samym włącznie.

Próba to nic innego jak walki z bossami, w takiej kolejności, w jakiej pojawiali się oni w grze. Gdy pokonamy jednego, przenosimy się na arenę z drugim, a zdobyta broń, amunicja i T-ENG oczywiście przy nas pozostają. Tutaj bardzo ważny jest czas, w jakim udaje się pokonać przeciwnika, gdyż pośrednio od tego zależy, z kim przyjdzie nam walczyć na kolejnej mapie.

Starcia z Akridami na długo zapadają w pamięć.

Dostęp do ostatniego trybu, czyli Bez Ograniczeń, uzyskujemy, przechodząc kolejne etapy w kampanii. Będziemy je mogli rozegrać ponownie z nieograniczoną amunicją, w szybszym tempie poruszania się i z nieco mocniejszym sprzętem. Jeśli poświęciliśmy Lost Planet sporo czasu i ukończyliśmy ten tytuł kilkakrotnie, raczej nie będziemy zawracać sobie tym trybem głowy.

Nowe elementy pojawiły się także w rozgrywce multiplayer. Dodano kolejne mapy, nazwane: Crossfire City (zalecana do bitew pomiędzy VSami), Area 921 (labirynt podziemi), Assault Space (mniejsza grawitacja) oraz Lost Arena. Wszystkie zostały zaprojektowane z głową i powinny wnieść trochę świeżości do zabawy w kilku graczy. Oczywiście tryb online nie mógł obyć się bez nowych trybów gry.

Tryb VS Annihilator jest najciekawszym z dodanych w edycji Colonies.

Pierwszym z nich jest VS Annihilator. Jest to drużynowy death-match, rozgrywany pomiędzy robotami VS. W momencie zabicia wszystkich przeciwników i zdobycia ich bazy, odpowiednia strona wygrywa. Z kolei Akrid Hunter daje możliwość wcielenia się w Akridy i niszczenia szeregów rebeliantów. Jest to chyba najfajniejsza z możliwych opcji, jednak ja chętnie widziałbym też możliwość rozegrania bitwy pomiędzy robalami. W Counter Grab natomiast zwycięża ta drużyna, która przetrwa na polu bitwy najdłużej. Point Snatcher to nic innego jak Rozgrywka na Punkty w wersji online. Dodatkowo punktowane jest także zbieranie życiodajnej energii T-ENG. Akrid Egg Battle to wariacja starego jak świat trybu Capture the Flag, w którym zamiast flag musimy zbierać jaja Akridów. Ostatnim z trybów jest Egg Bandit. Jest to również tryb punktowany, a licznik bije wtedy, gdy jesteśmy w posiadaniu jaja.

Kolejne dodatki dotyczą pięciu nowych modeli oraz czterech postaci, które możemy wybrać w trybie multiplayer. Pojawiły się także 4 nowe rodzaje broni w trybie single (pistolet, rewolwer, ręczne działo oraz miotacz płomieni) i kolejne cztery do rozgrywki online (VS Rifle, Pile Bunker, Rocket Pod oraz Laser Lance). Najbardziej przydatny jest niewątpliwie miotacz, który skutecznie topi lód i odkrywa przed nami różne skarby.

Największym problemem Lost Planet: Colonies jest jednak jego wsteczna niekompatybilność. Już wyjaśniam, o co chodzi. Otóż w celu zrecenzowania tego tytułu, chciałem załadować swoje save’y, zrobione podczas wielogodzinnych sesji z Extreme Condition. Okazało się, że nie działają. Co więcej, cały ranking online również jest zerowany, a nasze poprzednie sukcesy są już nic nie warte. Problem ten pojawia się także podczas grania w trybie multiplayer. Okazuje się, że gracze posiadający edycję Colonies mogą zapomnieć o wspólnym graniu z właścicielami poprzedniej.

Ogromną plusem tego tytułu miał być tzw. cross-platform match-up, który umożliwia wspólne granie użytkownikom komputerów i Xboksów 360. Jak to działa? Otóż kiepsko. Zabawa w tym trybie wymaga od pecetowego gracza rejestracji na Gold Windows Live account. To z kolei wymaga opłaty, do której komputerowi gracze raczej nie przywykli, jeśli więc nie chcemy płacić, zainteresujmy się poprzednią wersją i odpuśćmy sobie granie z konsolowymi znajomymi.

Przed zakupem Lost Planet: Colonies warto zwrócić uwagę na wymagania sprzętowe. Grafika nie zmieniła się w stosunku do poprzedniczki, ale – by ją podziwiać – musimy posiadać naprawdę mocną maszynę. Trzeba jednak powiedzieć o wyglądzie gry kilka dobrych słów, bowiem jest ona po prostu prześliczna. Tak rewelacyjnie oddanego śniegu nie widziałem jeszcze w żadnej produkcji. Niezapomniane wrażenia pozostawiają starcia z bossami, efekty wybuchów oraz wygląd płomieni. Fajerwerki graficzne osładzają koszt sprzętu.

Grafika w tej grze prezentuje się wyśmienicie.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o Lost Planet: Colonies. Liczba nowych elementów nie jest oszałamiająca, poza tym tego typu dodatki zwykle można było ściągnąć z netu. Dla kogo więc jest ten tytuł? Na pewno nie dla posiadaczy Extreme Condition. Chyba, że są ogromnymi fanami Lost Planet, którzy dla kilku trybów, map i nowych rodzajów broni wydadzą każde pieniądze. Gracze, którzy nie zetknęli się jeszcze z tym tytułem, powinny się nim zainteresować, gdyż w gruncie rzeczy, dopiero teraz mogą kupić pełny produkt. Szereg nowych elementów na pewno wydłuży czas zabawy, jednak bardzo dużym problemem jest multiplayer, gdyż graczy posiadających poprzednią wersję jest znacznie więcej niż nabywców edycji Colonies. Jeśli jednak nastawiamy się tylko na rozgrywkę w trybie single player, to powinniśmy udać się do sklepów właśnie po to wydanie, jednak po uprzednim zaopatrzeniu się w mocny komputer i pad do niego.

Mikołaj „MiKaS” Królewski

PLUSY:

  • piękna grafika;
  • efekty dźwiękowe;
  • walki z bossami.

MINUSY:

  • lekko zmienione Extreme Condition;
  • brak wstecznej kompatybilności;
  • sterowanie za pomocą klawiatury;
  • wymagania sprzętowe.
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!