Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 10 października 2008, 14:38

King's Bounty: Legenda - recenzja gry

Jeśli miałbym określić King’s Bounty jednym słowem, rzekłbym „spektakularna”. Od samego początku gra powala na kolana.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Moda na przeróbki hitów sprzed lat trwa i nie omija również gatunków poważniejszych niż zręcznościówki. Nie tak dawno mieliśmy okazję zapoznać się z nową wersją Kolonizacji Sida Meiera, a już pojawił się kolejny produkt, którego korzenie sięgają początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Mowa oczywiście o grze King’s Bounty: Legenda, która – choć strategią nie jest – powinna zainteresować wszystkich fanów serii Heroes of Might and Magic. To właśnie King’s Bounty, dzieło Jona van Caneghema sprzed kilkunastu lat, stało się podwaliną pod słynny cykl o bohaterach mocy i magii i to właśnie ono zostało na początku bieżącego roku wskrzeszone przez rosyjskie studio Katauri Interactive. Po dość długim okresie oczekiwania gra wreszcie trafia na polski rynek.

King’s Bounty: Legenda to udane połączenie kilku gatunków. Mamy tu przygodówkę, dużo cech charakterystycznych dla produkcji spod znaku RPG, a na dokładkę sporo elementów strategicznych, objawiających się walką z podziałem na tury. To właśnie ten ostatni czynnik powoduje, że gra niesłusznie nazywana jest klonem lub podróbką Heroesów. Tak naprawdę obie serie stawiają na coś zupełnie innego. W King’s Bounty nie mamy ekonomii, rozbudowy zamków i tym podobnych niuansów. W grze interesuje nas wyłącznie rozwój postaci, kupowane w różnych lokacjach jednostki, eksploracja ogromnego świata, walka ze stworami i wypełnianie questów.

W King’s Bounty nie możemy mieć zamków. Jednostki rekrutujemy w neutralnych twierdzach lub innych tego typu lokacjach.

W King’s Bounty mamy do czynienia z klasycznym schematem „od zera do bohatera”, który prostego i niczym nie wyróżniającego się mieszkańca fantastycznej krainy przeobraża w potężnego wojownika, jedynego śmiałka zdolnego uratować świat. O swojej wyjątkowości przekonujemy się stopniowo, w kilkunastu rozbudowanych misjach głównego wątku fabularnego. Oprócz tego gra oferuje ponad dziewięćdziesiąt zadań pobocznych, w większości luźno związanych z główną intrygą.

Zadania mają bardzo różny charakter, ale najczęściej eksterminujemy wskazane przez zleceniodawców potwory lub bohaterów niezależnych, a także poszukujemy wartościowych przedmiotów, co na ogół również wiąże się z walką. Autorzy mieli kilka interesujących pomysłów na bardziej oryginalne questy (np. próba otwarcia zamka szyfrowego w Kordarze), ale niestety tylko kilka. Bez wątpienia szkoda, gdyż klasyczne misje po pewnym czasie zaczynają troszkę nużyć swoją powtarzalnością.

Najciekawsze zadania w King’s Bounty to te, które pozwalają graczowi dokonywać wyborów, mających istotny wpływ na rezultat końcowy. W kilku przypadkach wybory te prowadzą do zaskakujących konkluzji. Ba! Zdarza się nawet, że taka a nie inna decyzja odblokowuje misję, która nie jest dostępna w tradycyjny sposób. Takie zabiegi bardzo cieszą, gdyż sprawiają, że w King’s Bounty można z powodzeniem zagrać ponownie i sprawdzić inne rozwiązania. Jest to nawet wskazane, gdyż charakter rozgrywki zmienia się również w zależności od tego, którego śmiałka wybierzemy na początku zmagań, ale to akurat ma wpływ głownie na walkę z licznymi przeciwnikami.

Potyczki z potworami to chleb powszedni każdego bohatera przemierzającego drogi Endorii. Bijemy się nie tylko z monstrami pilnującymi głównych traktów, ale także ze strażnikami niektórych „żywych” przedmiotów magicznych, które w King’s Bounty potrafią się zbuntować i anulować przyznawane wcześniej bonusy. Mnogość walk i ich wysoki stopień trudności sprawia, że od samego początku są one najważniejszym elementem rozgrywki. Wszystko, co robimy, wiąże się z nieustannym dostosowywaniem bohatera i jego armii do coraz większych wyzwań w postaci batalii ze stworami. Wrogowie zawsze są o krok do przodu w stosunku do naszych umiejętności, dlatego kluczem do zwycięstwa okazuje się znalezienie odpowiedniej taktyki i zbudowanie dobrze funkcjonującej armii. Każda nowa kraina jest bowiem olbrzymim wyzwaniem i trzeba się nieźle napocić, żeby dać sobie radę z jej mieszkańcami.

W bitwach graczowi pomagają liczne zaklęcia (blisko 60, a każde z nich może być na jednym z trzech poziomów), a także tzw. Szkatułka Szału – potężny artefakt pozwalający korzystać z mocy uwięzionych w niej demonów. Wprowadzenie tego przedmiotu wymusiło na twórcach uwzględnienie dodatkowego współczynnika – Szału – który wraz ze zwykłą Maną determinuje zdolności magiczne bohatera. Początkowo gracz ma dostęp do zaledwie kilku zaklęć ze Szkatułki, ale demony zdobywają doświadczenie w trakcie walk i z czasem pozwalają użyć wszystkich szesnastu czarów. O tym, które moce zostaną rozwinięte, decydujemy w pewnym stopniu my sami, co jest dużym ułatwieniem, gdyż pozwala dostosować Szkatułkę do własnych potrzeb. Niektórzy gracze będą zapewne preferować zaklęcia ofensywne, inni z kolei defensywne lub te opóźniające ruch przeciwników na planszy.

Nie chcesz się bić? Możesz użyć magii. W grze jest blisko 60 zaklęć, 16 czarów ze Szkatułki Szału. Efekty? Piorunujące.

Sama walka jest żywcem przeniesiona z pamiętnego pierwowzoru, choć dzisiejszym graczom będzie głównie kojarzyć się z serią Heroes of Might and Magic, a zwłaszcza z jej piątą odsłoną. Naprzeciwko siebie stają dwie armie i kolejno – w turach – próbują zniszczyć się nawzajem. Jednostki dysponują rozmaitymi współczynnikami, determinującymi ich możliwości bojowe, m.in. inicjatywą decydującą o tym, kiedy dany oddział może przejść do działania czy też atakiem krytycznym, procentowo określającym szansę na zadanie przeciwnikowi wyższych niż zwykle obrażeń. Dostępne są również umiejętności specjalne, które można wykorzystać w trakcie bitwy. Może być to np. przyspieszenie, pozwalające armii pokonać większą liczbę pól w jednej turze lub furia wywołana zadanymi przez wroga ranami, zwiększająca atak danej jednostki. Takich umiejętności odróżniających poszczególne stwory jest w King’s Bounty mnóstwo i jest to ogromna zaleta gry.

W kwestii walki twórcy pokusili się o dwie drobne innowacje. Po pierwsze, każda jednostka ma ograniczoną liczbę punktów akcji i może dzielić je pomiędzy ruch i atak. W serii Heroes of Might and Magic gracz nie mógł np. przesunąć o jedno pole jednostki i oddać strzału, w King’s Bounty jest to możliwe. Drugą nowością są przedmioty interaktywne, które można zabrać przy pomocy jednostki (np. skrzynie ze złotem), a także rozmaite przeszkadzajki, atakujące losowo wybrane jednostki lub rzucające na nie zaklęcia. Pole bitwy nie powala niestety wielkością, co jest odczuwalne przy próbach oblężenia zamku, gdy do walki stają przeważające siły wroga. Warto w tym miejscu nadmienić, że w grze nie można niszczyć murów, co znacznie zubaża walkę, właśnie przy próbie zdobycia wrogich twierdz.

Rozwiązując questy i walcząc ze stworami, zdobywamy kolejne poziomy doświadczenia – w sumie jest ich trzydzieści jeden. Z każdym poziomem bohater otrzymuje runy, które służą do rozwijania podstawowych umiejętności. Rozwiązanie przyjęte przez Katauri Interactive przypomina to znane z Diablo II – dostępne są trzy drzewka, które pozwalają uczyć się kolejno danych cech, jeśli spełniliśmy określone wymagania. Co ciekawe, nie ma tu praktycznie żadnych ograniczeń związanych z klasą postaci, dzięki czemu wojownik może bez większych przeszkód uczyć się magii. Szkolenie utrudnia jedynie liczba odpowiednich run – w przypadku magii czarodziej otrzymuje ich więcej niż rycerz.

Rozwój bohatera ma fundamentalne znaczenie dla powodzenia w grze, co docenią wszyscy fani gier z gatunku RPG. Możliwości są spore – oprócz wyboru umiejętności gracz może też założyć mnóstwo magicznych przedmiotów, zwiększających określone współczynniki, a nawet – uwaga! – ożenić się i spłodzić potomstwo! Posiadanie drugiej połówki (do wyboru kilka różniących się pomiędzy sobą partnerek) jest bardzo wskazane, gdyż jest ona źródłem rozmaitych bonusów ułatwiających zmagania. To samo dotyczy zresztą dzieci.

Rozgrywka na mapie toczy się w czasie rzeczywistym. Dopiero po rozpoczęciu walki przechodzimy do tur.

Jak widać, King’s Bounty oferuje mnóstwo interesujących elementów związanych z rozwojem postaci oraz z walką, co niewątpliwie jest największą zaletą tej gry, a przecież wymienić wszystkiego w tak krótkim tekście po prostu nie sposób. Gracz ma olbrzymie pole manewru w tej kwestii i może dostosować swojego bohatera do prywatnych preferencji. Oczywiście istnieją pewne odgórne ograniczenia, np. współczynnik dowodzenia, który pozwala nająć do armii określoną z góry liczbę jednostek danego typu, ale i tak należą się twórcom słowa pochwały, że umożliwili użytkownikom tak wiele. Obserwując dyskusje na forach internetowych, trudno oprzeć się wrażeniu, że strategii na rozwój bohatera jest tyle, ilu graczy – każdy ma swój własny przepis na sukces, włączając w to nie tylko rozwój postaci, ale również naukę zaklęć i opiekę nad Szkatułką Szału a także podstawową czynność, czyli dobór odpowiednich jednostek do preferowanej przez siebie taktyki.

A to przecież tylko część licznych zalet gry. Zabawa nie byłaby tak dobra, gdyby nie świetny, bardzo zróżnicowany świat (poszczególne krainy znacznie odbiegają od siebie, nie tylko wizualnie, ale również pod względem klimatu), dobre teksty nasuwające skojarzenia z serią Space Rangers oraz świetna oprawa audiowizualna, z ładną, pełną szczegółów grafiką i pasującą do gry muzyką (choć nie tak dobrą jak w serii Heroes of Might and Magic). To wszystko sprawia, że podczas eksploatacji rosyjskiego dzieła, bardzo łatwo się nim zachłysnąć i pokusić o stwierdzenie, że mamy do czynienia z produktem niemal doskonałym.

Niestety, tak nie jest. King’s Bounty ma swoje wady jak każda gra, ale żeby je dostrzec, trzeba spędzić z Legendą godzin kilkadziesiąt. Razi przede wszystkim monotonia wynikająca z prowadzenia nieustannych walk z monstrami. Na końcu gry jedna potyczka prowadzi do drugiej, a wokół niewiele jest rzeczy, które mogłyby – chociaż na moment – odciągnąć nas od żmudnej eksterminacji potworów. Rezultat jest taki, że przy każdej kolejnej bitwie odczuwa się coraz większe znużenie.

Sytuacji nie poprawia fakt, że pod koniec zabawy brakuje questów. W grze mamy przeszło dziewięćdziesiąt zadań pobocznych, ale większość z nich dostępna jest w pierwszej fazie rozgrywki. Niech zresztą przemówią liczby. W rozpoczynającej zmagania krainie Grenwort możemy otrzymać aż piętnaście nieobowiązkowych zadań, natomiast w wieńczącym tułaczkę po świecie Muroku żadnego, okrągłe zero! W krainie orków możemy jedynie walczyć z patrolującymi teren stworami oraz najmować nowe jednostki w specjalnych punktach rekrutacyjnych. Przyjemność to dyskusyjna, zwłaszcza że przed wejściem na pustkowia gracz stacza blisko pięćset (!!!) podobnych bitew z najróżniejszymi przeciwnikami. O jakichkolwiek niespodziankach nie ma tu zatem mowy.

Przyczepić można się również do fabuły, która w niewystarczającym stopniu uświadamia graczowi, że faktycznie dokonuje on wielkich czynów, mających istotny wpływ na sytuację w owym wirtualnym świecie. W grze wyraźnie brak przerywników filmowych, które oderwałyby nas choć na chwilę od nieustannej lektury ogromnej ilości tekstu i pokazały, że właśnie zrobiliśmy wielki krok w kierunku ostatecznego zwycięstwa. Zadania z wątku głównego nie wyróżniają się niczym na tle licznych questów pobocznych, toteż dla gracza nie ma większego znaczenia, czy właśnie zawiera kluczowy dla królestwa traktat pokojowy, czy pomaga treserowi zwierząt odnaleźć zgubionego w lesie pupila. Obie te misje, choć mają zupełnie inną rangę, kończą się tak samo – krótką rozmową ze zleceniodawcą i odebraniem nagrody w postaci punktów doświadczenia i złota.

Jeziora i morza również stają przed nami otworem.

Powyższe uchybienia to jedyne wady, jakie mogę wskazać po kilkudziesięciu godzinach zabawy w King’s Bounty. Nie są to, co prawda, wielkie niedociągnięcia, ale drażniły mnie momentami na tyle mocno, że postanowiłem obniżyć ocenę gry o kilka procent. Cały czas odnoszę wrażenie, że autorzy w końcowej fazie developingu wystrzelali się z pomysłów, stąd brak rozbudowanych questów lub brak questów w ogóle i żmudne walki z coraz silniejszymi stworami. Szkoda, bo przez kilkadziesiąt godzin chłonie się ten produkt z wywieszonym jęzorem, a gdy przychodzi do finału, pojawia się lekki niesmak.

Jeśli miałbym określić King’s Bounty jednym słowem, rzekłbym „spektakularna”. Od samego początku gra powala na kolana i wlewa optymizm w serca pecetowej braci, która ostatnimi czasy karmiona jest nędznymi ochłapami z konsolowego stołu. Warto też zauważyć, że próżno by szukać wśród hitów bieżącego roku bardziej wymagającej pozycji. Rosyjski produkt jest po prostu trudny, a jeśli wziąć pod uwagę dzisiejsze standardy, gdzie w grach ułatwia się wszystko, co się da, powiedziałbym nawet, że bardzo trudny. Legendzie trzeba poświęcić mnóstwo czasu i energii, ale w zamian odpłaca się ona z nawiązką. Znakomita zabawa gwarantowana, nawet mimo rozczarowującej końcówki.

Krystian „U.V. Impaler” Smoszna

PLUSY:

  1. spora liczba questów pobocznych;
  2. zróżnicowany świat, mnóstwo lokacji;
  3. bardzo dobrze zrealizowane walki;
  4. duże pole manewru w kwestii rozwoju bohatera;
  5. możliwość ożenku i spłodzenia potomstwa;
  6. walki z bossami;
  7. duży wybór jednostek, które znacznie różnią się między sobą;
  8. sporo zaklęć, zarówno tych zwykłych, jak i tych ze Szkatułki Szału;
  9. wysoki poziom trudności gry (dla hardcore’owców);
  10. świetna oprawa audiowizualna.

MINUSY:

  1. tylko trzy klasy postaci, mimo wszystko chciałoby się więcej;
  2. brak questów w końcowej fazie gry;
  3. słabo zrealizowany główny wątek fabularny;
  4. monotonia w końcówce, wynikająca z nieustannych, żmudnych walk;
  5. wysoki poziom trudności, mogący wywołać zniechęcenie.

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat, do 2023 pełnił funkcję redaktora naczelnego. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej

Recenzja gry Ara: History Untold - marketing oszukał mnie, że to kolejny klon Civki, a to coś całkowicie innego
Recenzja gry Ara: History Untold - marketing oszukał mnie, że to kolejny klon Civki, a to coś całkowicie innego

Recenzja gry

Nie, Ara: History Untold - wbrew hasłom marketingowym - nie będzie kolejną alternatywą dla serii Civilization. Jednak nie jest to wada, bo gra ma na siebie własny pomysł i realizuje go sprawnie, choć nie zawsze konsekwentnie.

Recenzja gry 63 Days - to nie Niemcy są tu największym wrogiem, ale absurdy, błędy i brak logiki
Recenzja gry 63 Days - to nie Niemcy są tu największym wrogiem, ale absurdy, błędy i brak logiki

Recenzja gry

Po 20 godzinach, które spędziłem z 63 Days, miałem w sobie mnóstwo sprzecznych emocji. Z jednej strony uważam, że to przeciętna gra z aspiracją do ponadprzeciętnej – z drugiej zaś liczba błędów i nielogicznych rozwiązań przeraża.

Recenzja gry Frostpunk 2 - polityka bywa gorsza od apokalipsy
Recenzja gry Frostpunk 2 - polityka bywa gorsza od apokalipsy

Recenzja gry

Gdy pierwszy raz uruchomiłem Frostpunka 2, byłem pełen obaw. Twórcy ewidentnie chcieli poeksperymentować z konwencją, zmienić formułę i zaoferować coś nowego. Czy jednak wyszło to grze na dobre?