Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 27 lipca 2004, 12:39

autor: Bolesław Wójtowicz

Joint Operations: Typhoon Rising - recenzja gry

Wieloosobowa taktyczna gra akcji z widokiem z perspektywy pierwszej osoby o nazwie Joint Operations przygotowana przez ekipę developerską z firmy NovaLogic (autorzy m.in. Delta Force: Black Hawk Down).

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Kiedy niemalże równo miesiąc temu kończyłem zabawę z wersją beta tej gry, nie spodziewałem się, że tak szybko dana mi będzie możliwość zainstalowania na twardym dysku jej wersji finalnej. Z reguły jest tak, iż autorzy pozostawiają sobie nieco więcej czasu na dopracowanie tych elementów, które jeszcze tego wymagają. Dłubią i grzebią w kodzie, szlifują tekstury, poprawiają efekty dźwiękowe... Czas mija, a gracz, zachęcony przeczytanym beta-testem, nadaremno wypatruje gry na sklepowych półkach.

W przypadku „Joint Operations: Typhoon Raising”, na szczęście było inaczej. Po trzydziestu dniach kurier z przesyłką zapukał do moich drzwi i już po chwili trzymałem w drżących rękach niewielkie pudełko z grą. Zanim jednakże przejdę do opisywania moich wrażeń związanych z najnowszą produkcją firmy Novalogic, pozwolę sobie na małą dygresję, która dotyczyć będzie... opakowania. Polski wydawca tej gry, znana zdecydowanej większości graczy firma Cenega, prezentuje nam ostatnie swoje produkty w niewielkich pudełkach formatu DVD, zdecydowanie jednak grubszych, wsuniętych w tekturową okładkę. Moim, jakże skromnym zdaniem, jest to pomysł wyborny. Zamiast wielkiego pudła, zawierającego mnóstwo nikomu niepotrzebnych gadżetów w stylu pustego shakera czy koszulki w rozmiarze niemowlęcym, otrzymujemy niewielkie opakowanie, zajmujące na naszej półce z grami zdecydowanie mniej miejsca. I o niebo lepiej prezentujące się... Pudełeczko, płytka z grą, instrukcja... Co trzeba więcej? Z drugiej jednakże strony, tytuł gry zdaje się zawierać pewną sugestię związaną z niewielkim drobiazgiem, który mógłby znaleźć się w środku... Hm, to mogłoby być ciekawe...

Z reguły jest tak, że po wyjęciu płytki z nową grą zabieramy się natychmiast do jej instalowania. Kto miałby na tyle czasu, by go poświęcać na czytanie instrukcji, skoro tam już toczy się walka?! Zwłaszcza, że przeważnie jest tak, iż te kilka kartek wrzuconych do opakowania, do niczego nam się nie przydaje. Oni będą mnie uczyć?! Po tych tysiącach godzin spędzonych na krwawych walkach w sieci?! Też coś... W przypadku „JO” warto jednakże poświęcić trochę czasu i zajrzeć do instrukcji, zwłaszcza, że jej opracowanie stoi na naprawdę wysokim poziomie, co niestety, sami przyznacie, nie zawsze ma miejsce u naszych rodzimych wydawców.

Ta pięćdziesięciostronicowa książeczka pozwoli nam zapoznać się nie tylko z warstwą fabularną gry, ale także z poszczególnymi jednostkami, które wezmą udział w walce, rodzajem uzbrojenia, którym będą posługiwać się, opisem funkcji jakich przyjdzie nam się podjąć na polu walki, rodzajem trybów, w których dane nam będzie zmierzyć się z przeciwnikiem. Opisy mapy dowódcy i poszczególnych elementów wyposażenia wraz z rysunkami, rozpisany każdy przycisk na klawiaturze i każdy element wyświetlany przez HUD, zasady toczenia walk i ich punktacji – to wszystko, i jeszcze parę innych rzeczy, znajdziecie właśnie w instrukcji. Warto z nią się zapoznać, gdyż potem walka na wirtualnym polu bitwy staje się jakby nieco wygodniejsza...

Wspomniałem nieco wcześniej, że „JO” ma fabułę. Powiedzmy szczerze, że raczej jest to namiastka fabuły, zwłaszcza gdyby chcieć porównywać ją z innymi tytułami. Ale tak prawdę mówiąc, kto o zdrowych zmysłach będzie wymagał od sieciowej gry tego rodzaju jakiejś maestrii w wymyślaniu warstwy fabularnej. Idź do przodu i grzej do wroga – tyle powinno wystarczyć. I przeważnie wystarcza. Twórcy „JO” postanowili być jednakże nieco bardziej oryginalni i zaprezentowali nam opowiastkę, której szczegóły znajdziecie w instrukcji, a ja postaram się opisać tylko to, co w niej najważniejsze.

Ze strony sił sprzymierzonych wygląda to tak: Terroryści zaatakowali Indonezję. Prezydent tego kraju, który sam cudem uszedł z życiem z zamachu bombowego, oskarżył o przeprowadzenie tych ataków nielojalne wobec niego kręgi wojskowe i wezwał na pomoc siły ONZ. Ponieważ organizacja ta nie pozwala na to, by żołnierze w niebieskich hełmach nudzili się zbytnio, od razu powołała specjalną uchwałą międzynarodowy oddział sprzymierzony, który otrzymał zadanie wzięcia udziału w operacji „Nadciągający Tajfun”. Przy okazji, oprócz zaprowadzania ładu i porządku, żołnierze sił sprzymierzonych powinni również wyjaśnić, co się dzieje w fortecy w prowincji Kalimantan i do czego rozłamowcom tyle broni...

Jak łatwo domyślić się, rebelianci na te wydarzenia patrzą nieco inaczej: to imperialiści sprawili, że nasz naród został podporządkowany Jawie, a dziedzictwo naszych ojców i dziadów zaprzepaszczone. My nie jesteśmy Indonezyjczykami, nie damy się zniszczyć. Chwyciliśmy za broń i będziemy walczyć, aż nasz kraj odzyska całkowitą suwerenność. Przyłącz się do nas, a wspólnie przywrócimy wolność. Będziemy walczyć za nasz kraj, za mnie i za ciebie, za każdego, kto wierzy w niepodległość...

Trzeba przyznać, że zwłaszcza ten drugi tekst, napisany w instrukcji w formie komunistycznej odezwy do narodu, brzmi przerażająco aktualnie...

Wypadałoby teraz poświęcić parę słów na opisanie jednostek biorących udział w walkach w indonezyjskiej dżungli. Wiem, ktoś powie, że uczyniłem już to w beta-teście, na diabła więc powtarzać to wszystko. Jednakże zapewne nie wszyscy mieli okazję, bądź też ochotę, by czytać ten wcześniejszy tekst, więc pokrótce powiedzmy, że dane nam będzie wcielić się w jedną z poniższych formacji.

Ze strony sił sprzymierzonych występują: amerykańskie oddziały Delta Force, Seals i Green Berets, brytyjskie Special Air Service (SAS), niemieckie Kommando Spezialkraefte (KSK), elitarna francuska Groupe de Securite et d’Intervention de la Gendarmerie Nationale (GIGN), rosyjski Specnaz, australijski Special Air Service Regiment (SASR), i na koniec indonezyjski Kopassus.

Siły rebelianckie składają się jedynie z oddziałów separatystów i byłych żołnierzy indonezyjskich, jednakże ich znajomość terenu i wyszkolenie sprawia, że z powodzeniem mogą stawić czoła „imperialistycznym najeźdźcom”.

Kontynuując wątek znany już uważnym czytelnikom beta-testu, przyjrzyjmy się teraz w miarę dokładnie uzbrojeniu i wyposażeniu, jakimi posługiwać się będą przedstawiciele każdej ze stron. Zwłaszcza, że w niektórych elementach zaszły pewne zmiany. Jeśli opowiesz się po stronie rebeliantów, siły Joint Ops skierują w twoją stronę: karabiny ciężkie i lekkie, takie jak M-4 wraz z jego odmianą wyposażoną w granatnik M203, M-16, M-60, M-240, M-249 SAW, snajperki M-82 Barrett, M-24 i SR-25, wyrzutnię rakiet AT-4, pistolet Colt 1911, będą na twojej drodze stawiać miny Claymore’a, używać materiałów wybuchowych i rzucać granaty, a gdy to nie pomoże, sięgną po nóż M9 Bayonet. Na szczęście separatyści nie pozostawią cię bezbronnym i oddadzą do twojego użytku: ciężki karabin PKM, AK-47, AK-74 i jego modyfikację RPK-74, znakomitą snajperkę Dragunov i półautomatyczny M-21, wyrzutnię RPG-7, pistolet Smith&Wesson .357, miny, materiały wybuchowe, granaty i bardzo poręczną maczetę... Czy to już wszystko? Nie. Wszak nie wolno zapomnieć nam o pewnej grupie śmiercionośnego oprzyrządowania, które dostępne będzie zarówno dla jednej, jak i drugiej strony konfliktu.

W jego skład wchodzą: strzelba Mossberga, MP-5 z tłumikiem i jego usprawniona wersja MP-5/10, snajperka L115A, moździerz M-224 60 mm, wyrzutnia FIM-92A Stinger, ciężki karabin maszynowy M-2, granatnik MK-19, karabin M-134... i jeszcze desygnatory celu, miny, granaty, ładunki, detonatory... Słowem, wszystko to, o czym marzy każdy chłopiec i niejedna dziewczyna. Musicie przyznać, że jest w czym wybierać, prawda?

Ponieważ mapy w grze są ogromne, a poszczególne cele często znajdują się w odległościach mierzonych kilometrami, warto więc, by zbytnio nie fatygować swoich nóg i oszczędzić nieco czasu, użyć jakiegoś środka transportu. Twórcy gry oddali do naszej dyspozycji, zarówno dla sił sprzymierzonych jak i rebeliantów, takie oto pojazdy: pięcioipółtonową ciężarówkę, amfibię ATV, lekkiego Zodiaca i inne, czasem nieco oryginalne, łodzie indonezyjskie. Oprócz tego siły zjednoczone pod wspólnym sztandarem zasiądą w: helikopterach Little Bird, MH-60 BlackHawk i transportowym Chinooku, łodzi Mark V, transporterze opancerzonym Stryker, poduszkowcu LCAC, opancerzonym Jeepie. Rebelianci natomiast będą kierować: helikopterami NBO-105, HALO i Super Puma, transporterem BTR-80, łodzią APB z działkiem kaliber 50, uzbrojonymi Jeepami...

Teraz, skoro wiemy już po co, kim i czym, należałoby się przyjrzeć bliżej problemowi zatytułowanemu „Jak?”. Obejrzałeś już świetne, niezwykle dynamiczne intro, chciałbyś chwycić za broń, ale... To twój pierwszy raz? Nigdy nie walczyłeś w sieci, stojąc twarzą w twarz z dziesiątkami żądnych twojej krwi wrogów? Nie wiesz, jak się posługiwać karabinkiem M-4 czy wyrzutnią Stinger? Nie martw się, gdyż dzięki opcji „Trening” zostaniesz tego wszystkiego, krok po kroczku, nauczony. Tak, jak należało tego się spodziewać, a o czym nie omieszkałem wspomnieć w beta-teście, wersja single „JO” to nic innego jak trening przed wyruszeniem na podbój sieci. Poczynając od wprowadzającej w grę nauki poruszania się na współczesnym polu walki, poprzez szczegółowe instrukcje posługiwania poszczególnymi elementami wyposażenia, na szturmowaniu wrogiej bazy kończąc. To właśnie tutaj, drogi graczu, dowiesz się, jak niebezpieczną bronią potrafią być 60 mm moździerze, jak skutecznie podłożyć ładunek wybuchowy, jak posługiwać się snajperką, jak przemieszczać przy pomocy pojazdów, również tych co pływają i latają, a wreszcie do czego służy Stinger. Przekonasz się także, że obrona bazy, atakowanej przez dziesiątki przeciwników, wcale do najłatwiejszych nie należy.

Masz już to za sobą, tak? Określiłeś już, do jakich sił chcesz się przyłączyć? Nie?! No to zmykaj do opcji „Player”, gdzie zdecydujesz, czy pojawisz się wśród innych graczy jako Zielony Beret, czy może francuski żandarm... A jeśli przypadnie ci rola rebelianta, to kim będziesz? Separatystą, czy byłym wojskowym? Tu również możesz zdecydować, jakiego rodzaju uzbrojeniem będziesz się posługiwał na początku. Później, o ile odnajdziesz punkt oznaczony jako „Armory”, nic nie stoi na przeszkodzie, abyś zamienił wysłużonego M-4 na M-16. Musisz w tym momencie podjąć także decyzję, jaką funkcję będziesz chciał wykonywać na polu walki. Czy chcesz być strzelcem, operatorem CKM, inżynierem, snajperem, a może odczuwasz potrzebę niesienia pomocy innym i rola medyka jest ci najmilsza? Warto chwilę nad tym wszystkim się zastanowić... Ustawienie tych szczegółów na początku gry, zarówno dla przedstawiciela sił sprzymierzonych jak i wrogich im grup separatystycznych, jest o tyle ważne, że to program decyduje, w zależności od sytuacji na mapie, do której ze stron konfliktu zostaniesz przyłączony.

Ruszamy więc do boju... Logowanie trwa raptem chwilkę i już za momencik pojawia nam się opcja wyboru serwerów, na których chcemy zmierzyć się z innymi graczami. Zostały one podzielone na te z wschodniego i zachodniego wybrzeża USA oraz wszystkie pozostałe, z całego świata. Wszystko podane ładnie i przejrzyście: rodzaj serwera, ping, nazwa mapy, tryb rozgrywki... Jest w czym wybierać i przebierać. Ale zaraz, co to? Tylko cztery tryby?! Z tego co pamiętam, miało być ich o wiele więcej! Przynajmniej w samych zapowiedziach mówiono o co najmniej 7-8, a niektórzy śnili nawet o dwunastu trybach. Koniec końców otrzymaliśmy cztery. Oj, nieładnie, panowie autorzy... Nie chciało się, czy może zbytnio śpieszyło do wydania gry?

Z trybów, jakie znalazły się w wersji finalnej gry, najciekawszy wydaje się być „Advance and Secure”, gdzie zadaniem graczy jest obrona własnych baz z jednoczesnym przeprowadzaniem szturmu na miejsca koncentracji wroga. Przejęcie bazy uzależnione jest od liczby żołnierzy, którzy tego dokonali i czasu utrzymania terenu we własnych rękach. Może zdarzyć się tak, że mimo, iż dotarliśmy do flagi, nie zdołamy jej obronić na tyle długo, by ustanowić jej przejęcie. „Gry kooperacyjne”, to nic innego jak wspólne dążenie do wykonania wyznaczonego przez dowódców zadania. Warto tu pamiętać, że na mapie nie bywamy z reguły sami i większą grupą jesteśmy w stanie szybciej osiągnąć zamierzony cel. Drużynowy „Deathmatch”, gdzie wygrywa ekipa, która zdobędzie więcej punktów za likwidację przeciwników, oraz drużynowy „Król wzgórza”, w którym gracze walczą o jak najdłuższe kontrolowanie strefy centralnej, mimo iż ciekawe, pozostają jednak w tyle za tymi dwoma pierwszymi trybami.

Zdecydujemy się więc najpierw może na... Team Deathmatch i obronę atolu Awan. Krótkie wprowadzenie, trzy zdjęcia miejsc mających istotne znaczenie dla dalszej rozgrywki i... Solidne bunkry, położone przy przepięknej plaży, niewielka rafa w pobliżu, słońce chylące się ku horyzontowi... strzały, wybuchy, jęki, krzyki... Wiedziałem, że tu walczy jednocześnie 98 ludzi, ale nie sądziłem, że robią aż takie zamieszanie... Zanim się zorientowałem, co tu jest grane, już koło uszu bzykały mi kule. Wpadłem do środka bunkra. Tuż obok mnie, przy potężnym karabinie kaliber 50, kumpel z drużyny siał ołowiem w stronę morza. Spojrzałem tam. Zza zamglonego horyzontu, raz za razem, wynurzały się łodzie, pełne przeciwników, którzy najwyraźniej zamierzali znieść nas z naszego atolu. Na niewielkiej rafie kilku moich odpierało ich ataki, ale sytuacja wyglądała kiepsko. Przecież nie mogłem, ja, snajper kwalifikowany, stać tak z założonymi rękami. Wybiegłem na wzgórze i przyczaiłem się za krzakami. Spojrzałem przez lunetkę i po chwili widziałem już cel. Naprowadziłem linie celownika i w miarę szybko, tak, aby nie zmęczyć ręki, złożyłem się do strzału. Pudło! Trochę piasku podniosło się tuż przed nosem wroga. Ten oczywiście nie czekał, tylko błyskawicznie zwiał. Ale zaraz pojawił się następny. Teraz celowałem uważniej. Jest! Leży. Ale chyba jednak z tą moją bronią coś jest nie tak. Na szczęście atol udało nam się obronić, ale chyba następnym razem wybiorę inną specjalizację...

Trzeba przyznać, że mógłbym jeszcze długo opisywać swoje wrażenia z bojów toczonych na poszczególnych mapach, jednakże nie w tym rzecz. Częściowo uczyniłem to już w beta-teście, a ponieważ niewiele się od tego czasu zmieniło, zainteresowanych odsyłam do wcześniejszego tekstu. Podobnie rzecz się ma z tym wszystkim, co dotyczy oprawy graficznej, wymagań sprzętowych, efektów dźwiękowych. Autorzy gry widać uznali, że to, czego dokonali już w fazie wstępnej, powinno zadowolić graczy. I niestety trochę się przeliczyli. Postaram się więc wytknąć im kilka drobiazgów nad którymi powinni jeszcze nieco popracować.

Zacznijmy od broni. Wspomniałem już o problemach ze snajperką, która nie zawsze strzela tam, gdzie chcemy, zwłaszcza w trybie celowania. Niby wszystko jest idealnie zestrojone, przeciwnik centralnie w polu rażenia, a kula leci diabli wiedzą gdzie. Podobnie rzecz się ma w przypadku wyrzutni rakiet Stinger. Strzał z odległości 100 metrów do helikoptera, przy pomocy rakiety samonaprowadzającej się na cel, powinien być równoznaczny z wyrokiem śmierci dla pilota. W tym przypadku jest inaczej. Rakieta potrafi ominąć śmigłowiec i polecieć gdzieś w chmury. W beta-teście narzekałem też na odgłosy broni, zwłaszcza AK-47, którego sam miałem okazję przez dwa lata być użytkownikiem. Jego dźwięk jest na tyle charakterystyczny, że naprawdę łatwo go zapamiętać i ten, którego użyto w grze, niezbyt dokładnie przypomina właściwy. Można jeszcze nad tym popracować.

Oprawa graficzna gry. Stoi naprawdę na wysokim poziomie, jej szczegółowość potrafi zrobić wrażenie nawet na największym malkontencie, jednakże i tu pojawiają się drobiazgi, których można było uniknąć, zwłaszcza gdyby autorzy gry wzięli pod uwagę sugestie betatesterów. Nie zlikwidowano przenikania tekstur i zdarza się, że przez ścianę bunkra przechodzi lufa karabinu czającego się tam przeciwnika. Pojawiają się wciąż sytuacje, które po części opisałem już w beta-teście. Wygląda to mniej więcej tak: na jednej z map trzeba było dostać się do bunkra przeciwnika. Tyle tylko, że było do niego ponad dwa kilometry, a trzeba pamiętać, że w przypadku „JO” jest to odległość realna i przemierzając ten odcinek na nóżkach, w pełnym oprzyrządowaniu, można nieco się zmęczyć. Dlatego wraz z kolegą z australijskich sił specjalnych postanowiliśmy skorzystać z jeepa, z zamontowanym na dachu karabinem maszynowym. Ja prowadzę, a on zieje ogniem... Jechało nam się nieźle, aż do momentu, gdy dotarliśmy do niewielkiego obozu. Skręciłem za róg budynku i... samochód pojechał dalej, a my zostaliśmy. Ja z kierownicą w dłoni, a kumpel zawieszony nade mną, ściskając rączkę od karabinu. Najciekawsze było to, że wisząc tak miałem możliwość dalszego kierowania pojazdem, który reagował na wszystkie polecenia, tyle tylko, że nie chciał zabrać nas na pokład. Pomogło dopiero wyjście z mapy. Z ciekawości powtórzyłem ten manewr... i znów zawisłem w powietrzu. Tak więc, drodzy panowie z Novalogic, jest nad czym jeszcze podłubać...

Na szczęście widać, że twórcy gry nie zapomnieli o jej użytkownikach i nadal ciągle coś usprawniają, bowiem praktycznie codziennie należy korzystać z funkcji „Update” i na dzień dzisiejszy gra ma już numerek wersji bodajże 1.2.0.7. Ale to naprawdę szybko się zmienia...

Jeszcze kilka słów dotyczących samej rozgrywki na mapach. Jest naprawdę niesamowita. Kiedy wszedłem na serwer, gdzie 149 osób jednocześnie toczyło boje pomiędzy sobą, poczułem się jak na prawdziwej wojnie. Krzyki, wystrzały, latające nad głowami helikoptery, przemykające tu i ówdzie samochody, przebiegający żołnierze, wybuchające ładunki, nawoływania w słuchawkach... Potraficie to sobie wyobrazić?

Wchodzisz do dżungli, wyposażony całkiem nieźle, mając za plecami ludzi, którzy w razie czego osłonią twoją szanowną przed zakusami wroga, a mimo wszystko świadomość, że gdzieś tam, w tych gęstych zaroślach, a może i pod powierzchnią wody, bo i taka sytuacja mi się zdarzyła, czai się kilkudziesięciu chłopa, marzących tylko o jednym: aby jak najskuteczniej posłać cię w zaświaty. Idziesz ostrożnie, przemykasz od krzaczka do krzaczka, obserwujesz przy pomocy lornetki wzgórze, czołgasz się w wysokiej trawie, i kiedy jesteś pewien, że możesz już wstać, by przebiec na drugą stronę drogi, nagle krew zalewa ci oczy i widzisz swoją postać, którą ktoś inny potraktował ze snajperki. W innym przypadku, w wiosce, już ci się wydawało, że szczęśliwie dotrzesz do zabudowań, gdy okazuje się, że na twojej drodze ktoś postawił niewielką minę Claymore’a... I lecisz, wysoko, wysoko...

Wrażenia z walk w indonezyjskiej dżungli, toczonej przy udziale takiej liczby żołnierzy są niesamowite i na nic porównania z grami, gdzie walczy ze sobą raptem 30 zapaleńców. Pod tym względem „JO” jest w tej chwili niekwestionowanym liderem i zanosi się na to, że przez pewien czas nie ustąpi miejsca innym konkurentom. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że ta gra nie spodoba się zapewne wszystkim i podniosą się natychmiast głosy, że to jednak „America’s Army”, albo „BF Vietnam”, albo... (tu dowolny tytuł) są zdecydowanie lepsze. Każdy ma prawo do własnego zdania i należy je uszanować. To, co mnie się podoba, nie musi komuś innemu.

Miałem napisać tylko kilka zdań, jako uzupełnienie beta-testu... i znowu się rozgadałem. A na dodatek ciągle mam wrażenie, że nawet gdyby połączyć w jedną całość te dwa teksty, to mimo wszystko chyba jednak ciągle mógłbym coś jeszcze dopowiedzieć. Spróbujmy więc całość zebrać i podsumować w kilku ostatnich zdaniach. Wraz z zakupem „JO” otrzymujemy znakomitą grę sieciową, ze skromnie co prawda zarysowaną, ale dość intrygującą fabułą, wspaniałą oprawą graficzną, która pomimo dość sporych wymagań sprzętowych i kilku drobiazgów domagających się dopracowania, potrafi oczarować swoim pięknem każdego, i bardzo dobrą ścieżką dźwiękową. Zostanie nam oddane do użytku mnóstwo broni, pojazdów latających i pływających, Zanurzając się w świat tej gry, stajemy się członkami ogromnej społeczności graczy, walczących na setkach serwerów na całym świecie.

Dlatego też będę każdego zachęcał do zakupu „Joint Operations: Typhoon Raising”, ponieważ naprawdę warto wydać na nią ciężko zaoszczędzone pieniądze. W zamian za nie, dane wam będzie spędzić wiele dni i nocy na niezwykle ekscytującej walce na śmierć i życie w gęstych zaroślach indonezyjskiej dżungli.

Void

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!

Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...