autor: Bolesław Wójtowicz
Jazz i Faust - recenzja gry
Jazz i Faust to gra przygodowa opowiadająca o perypetiach dwóch młodzieńców. Jazz to przemytnik, szmuglujący co się da. Faust natomiast urodził się po drugiej stronie morza. Jest kapitanem własnego statku.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Każdy z nas, graczy komputerowych, czeka niecierpliwie na chwilę, kiedy we wszelkiego rodzaju serwisach internetowych, czasopismach poświęconych grom czy też innych mediach, pojawiają się zapowiedzi tytułów, jakie mają podbić nasz rynek w nadchodzącym roku. Wybierasz wówczas z długiej przeważnie listy te propozycje, które reprezentują twój ulubiony gatunek lub zostaną wydane przez firmę, do której od lat masz zaufanie i jeszcze na ich produktach, przynajmniej jak do tej pory, nie zawiodłeś się. A potem czekasz...
Mijają tygodnie, potem miesiące, aż wreszcie gra ma swoją światową premierę. Pojawiają się pierwsze recenzje, zaczynają dyskusje... W twoje serce zaczyna wkradać się zwątpienie: “Dlaczego tak źle, skoro miało być tak dobrze?”. Ale postanawiasz nie przejmować się narzekaniem innych, zagranicznych malkontentów i czekasz dalej na swój wymarzony tytuł... I jest! Biegniesz do domu z pudełkiem jeszcze pachnącym drukarską farbą, nerwowo wyciągasz płytkę i instalujesz grę na twardym dysku, by po chwili... No właśnie...
Na tę grę czekałem prawie rok. Kiedy we wrześniu ubiegłego roku pisałem do niej zapowiedź, na podstawie wersji zdecydowanie jeszcze bardziej alfa niż beta, prorokowałem, że to będzie przebój. Mimo sporej liczby niedociągnięć i usterek jakie mieli jeszcze do usunięcia jej autorzy, zapowiadało się, że oto miłośnicy gier przygodowych otrzymają tytuł mogący śmiało konkurować z “The Longest Journey”. Świetna grafika, ciekawa fabuła, spora dawka humoru, proste sterowanie, dużo zagadek... Czy potrzeba coś więcej? Okazało się jednak, że potrzeba było coś więcej – wytrwałości w realizacji tego projektu. Nie wiem, czy autorom zabrakło chęci czy też talentu, ale teraz, po ukończeniu gry mogę śmiało stwierdzić, że moim zdaniem zepsuli projekt, który w początkowej fazie produkcji miał wszelkie dane ku temu, by zapisać się złotymi zgłoskami w historii gier przygodowych. Dlaczego? Postaram się pokrótce odpowiedzieć wam na to pytanie.
Zacznijmy więc od początku, czyli jak to zazwyczaj w recenzjach bywa, od prezentacji... panelu konfiguracyjnego. Żartuję, ale wierzcie mi, że kiedy ja, przyzwyczajony do tego, że w grach przygodowych mogę co najwyżej przyciszyć lub pogłośnić muzykę, zobaczyłem ilość opcji, które mogę włączać i wyłączać w tym okienku, mało co z krzesła nie spadłem.
Wszystkie te “potrójne bufory” czy też “przyspieszenia sprzętowe” niewiele mi co prawda mówiły, ale już możliwość regulowania efektów mgły, światła czy też rozgrzanego powietrza, sprawiła, że oczekiwałem w grze prawdziwych graficznych fajerwerków. I przynajmniej pod tym względem nie zawiodłem się. Zresztą do zachwytów nad popisami grafików pozwolę sobie wrócić trochę później, teraz raczej skupmy się nad tym, co stanowi sól każdej gry przygodowej, czyli jej fabułą, opowiadaną historią, czy jak kto jeszcze to nazwie...
Uruchamiamy grę i oglądamy króciutkie intro, mające raczej wprowadzić nas w bliskowschodni klimat niż cokolwiek wyjaśnić. Później zaś poznajemy dwie najważniejsze postaci gry, czyli tytułowych: Jazza i Fausta. Siedzą sobie spokojnie przy stoliku w portowej tawernie, oczekując na chwilę, gdy gracz zdecyduje się, z którym z nich przyjdzie nam przeżyć przygodę. Decyzja ta jest o tyle ważna, że inaczej potoczy się ona, kiedy wyruszymy z Jazzem, awanturnikiem i pędziwiatrem, a inaczej gdy zabierzemy się z marzycielem i skorym do romantycznych uniesień Faustem. Ja ze swojej strony szczerze wam odradzam rozpoczynanie gry od Fausta, gdyż, by tak naprawdę zrozumieć o co w tej grze chodzi i dlaczego niektóre zdarzenia mają miejsce, należy spojrzeć na nie oczami Jazza. W innym przypadku można zdrowo się pogubić... Wspominałem coś wcześniej o niedopracowaniu gry przez autorów? To dobrze, wspomnę o tym zresztą jeszcze kilka razy...
Wybrałeś już swoją postać i wyruszasz na szlak przygody. Jednak okrutni autorzy postarali się o to, by ta droga była bardzo kręta i zagmatwana, a poznanie wszystkich przyczyn dziejących się właśnie wydarzeń, czekać będzie dopiero na jej końcu. Ja nie będę aż tak okrutny i postaram się w miarę możliwości przybliżyć wam tło opowiadanej historii już teraz, nie zdradzając oczywiście jednak wszystkiego.
Dawno, dawno temu, za piaskami i... piaskami, leżało sobie państwo. Mieszkańcy jego wielbili pokój i spokój, a ponieważ przyszło im żyć pod rządami prawego i rozumnego władcy, dni ich upływały w szczęściu i dostatku. Ponieważ jednakże nic nie trwa wiecznie, na tę oazę szczęścia i dobrobytu napadły wojownicze oddziały dowodzone przez okrutnika o imieniu Alkaim. Prawą ręką wodza był Selim, jego bratanek. Ten zgrany duet rychło postarał się, by ukochany władca ludu udał się na wieczny odpoczynek do Allacha, a wraz z nim cała jego rodzina. Na szczęście los nie był do końca aż tak okrutny i zachował przy życiu ulubioną córkę władcy, Luisę. Początkowo oczywiście Alkaim zamierzał dokończyć swojego dzieła i posłać córeczkę śladami tatusia, jednakże z czasem doszedł do wniosku, że można ją odrobinę lepiej... wykorzystać. Umieścił więc dziewczę w swoim świecącym pustkami haremie, czyniąc z niej ulubioną nałożnicę.
Minęło kilka lat. Kraj, niszczony i łupiony niemiłosiernie przez wojska Alkaima, popadł w ruinę. Z czasem wśród jego mieszkańców zaczęło się tlić zarzewie buntu i kiedy wybuchło powstanie, jego płomień ogarnął cały kraj.
Rychło okazało się, że bez sowicie opłacanej armii najemników, Alkaim nie jest w stanie utrzymać władzy i pozostała mu tylko ucieczka na pustynię wraz z zagrabionymi skarbami i ulubioną nałożnicą. Wraz z ciągle wiernym Selimem błądzili po piaskach, cudem tylko wymykając się pogoni. Zaprzątnięty ratowaniem własnej skóry, zapomniał nieszczęsny tyran tylko o jednym: nie ma na świecie nic okrutniejszego niż zemsta poniżonej kobiety. A Luisa tylko czekała na stosowną okazję, by odwdzięczyć się Alkaimowi za wymordowanie jej rodziny oraz zamknięcie w haremie. Pewnego razu dotarli do wymarłego miasta, zagubionego gdzieś na pustyni. Tam to właśnie nadarzyła się okazja, by dziewczyna zdołała zrealizować swój plan. Nie do końca jest jasne, jakich użyła argumentów, ale zdołała namówić Selima do zamordowanie śpiącego stryja, co tym samym uczyniło by z pozostałego przy życiu bratanka szczęśliwego posiadacza całego skarbu i, rzecz zrozumiała, niewieścich wdzięków Luisy. Jednakże Selim stchórzył i zamiast wykonać tradycyjne kęsim-kęsim na nieszczęśniku, postanowił pozostawić go żywego wśród piasków pustyni, bez wody i jedzenia, wydanego na pastwę skorpionów i słońca.
Selim i Luisa ukryli większą część skarbu w opuszczonej świątyni i uciekli w stronę morza. Jednakże Alkaim, nie wiadomo jakim cudem przeżył i teraz dysząc zemstą, ruszył w pogoń za uciekinierami. Ci błyskawicznie dowiedzieli się o cudownym ocaleniu ich prześladowcy i nie mając zbyt wielkiego wyboru, postanowili umknąć przed nim za morze. Tam właśnie miała odbyć się ostateczna realizacja planu, jaki uknuła Luisa.
Po długiej podróży dotarli do miasta o wdzięcznej nazwie Er-Elp. Ponieważ zwracanie uwagi przechodniów nie było ich zamiarem, dziewczyna postanowiła przebrać się za mężczyznę i udawać niewolnika Selima, który przeistoczył się zaś w zamorskiego kupca i, za podszeptem Luisy, udał na posterunek policji. Tam opowiedział naczelnikowi bajeczkę o odnalezieniu przed wieloma laty skarbu i zamordowaniu krewniaka, którego duch, z głową w ręce, teraz go ściga. Co oczywiste, policjant uznał Selima za bredzącego szaleńca i wygnał precz. Jednakże ranek przyniósł straszliwą nowinę... W domu, w którym zamieszkał kupiec z niewolnikiem, znaleziono dwa ciała z odciętymi głowami. Naczelnik błyskawicznie skojarzył ten fakt z opowiedzianą mu przez kupca historyjką, jednakże z powodu braku jakichkolwiek dowodów, sprawę dla świętego spokoju szybciutko umorzył. Nikt tylko nie zastanowił się, gdzie zniknął niewolnik...
Dla nas natychmiast jasnym się stało, że Luisa, przy której lady Makbet to niewinna przedszkolanka, namówiła w końcu Selima do zabójstwa Alkaima i odcięcia mu głowy, by potem uczynić to samo z jego głową. Straszna kobieta... Dokonawszy zemsty, sama ucieka z miasta, by po wydobyciu ukrytego skarbu....
Zastanawiacie się, gdzie w tej historii jest miejsce dla naszych tytułowych postaci? Już wyjaśniam. Jazz to morski przemytnik, szmugler wszystkiego na czym można cokolwiek zarobić. Kiedy pewnego razu przewoził transport ginu wpakował się w kontrolę celną, a ponieważ tym razem łapówki były zbyt mizerne, wylądował w końcu w celi aresztu w Er-Elp. I kiedy tak siedział za kratami kombinując jak tu wykupić siebie i statek, dane mu było słyszeć historyjkę opowiadaną przez szaleńca o ukrytym skarbie. I pewnie opowieść tę potraktowałby, podobnie jak wszyscy, jako brednie pijaka, gdyby nie wieść o odkrytych ciałach bez głowy. Po wypuszczeniu z aresztu, Jazz dochodzi do wniosku, że jedyną jego szansą jest odnalezienie skarbu...
Z Faustem historia wygląda odrobinę inaczej. Romantyk i wielbiciel pięknych kobiet, a przy okazji kapitan niewielkiej fregaty, pewnego razu wziął na rejs do Er-Elp tajemniczego nieznajomego. Po dotarciu do portu jego pasażer natychmiast opuścił statek nakazując czekać na siebie. Kiedy już zapadał zmrok na statek wkroczyła... bogini. Serce Fausta zabiło mocniej... Nieznajoma poprosiła kapitana o zabranie jej do Chaenu, który z ogromnym żalem, związany umową z poprzednim pasażerem, musiał odmówić pięknej dziewczynie. Rano miasto huczało od plotek o bezgłowych ciałach. Mijał dzień, a pasażera jak nie było, tak nie było. Faust szybko skojarzył, że jego nieobecność musi mieć jakiś związek z nieznajomą. Postanowił ją odnaleźć, a kiedy usłyszał, że odpłynęła w nocy, wyruszył jej śladem...
Wybierając swoją postać, Jazza lub Fausta, wkraczasz w opowiadaną historię właśnie w tych momentach. Obaj bohaterowie, chociaż ich losy toczą się oddzielnie, będą od czasu do czasu spotykali się, a nawet w niektórych sytuacjach pomagali sobie. Jednakże, kiedy rozpoczniesz przygodę z jednym z nich, nie będziesz miał możliwości przełączyć się na drugiego. Z jednej strony to dobrze, gdyż mamy w ten sposób jakby dwie gry w jednym, z drugiej powoduje to czasem wiele zdarzeń, które rażą nas swoim brakiem logiki. Nie będę tu bawił się w wymienianie poszczególnych mielizn na których utykała fabuła, ale wierzcie mi, że jest ich niestety w grze sporo. Przypadki, kiedy złapiecie się na tym, że sami sobie zadajecie pytanie: “A dlaczego tak, skoro...?” lub stwierdzacie: “Przecież to bez sensu, jeśli...”, będziecie mogli liczyć na palcach rąk i nóg. Szczególnie, gdy przykładowo przejdziecie grę Jazzem i postanowicie poznać ją od strony Fausta i okaże się, że wygląda to całkiem inaczej niż poprzednio. Czasem zdarzenia, w których nasi bohaterowie występowali razem w historii Jazza, nie pojawiły się u Fausta i odwrotnie, a czasem wyglądają one zupełnie inaczej. Rozumiem, może autorzy chcieli zastosować metodę, że gdy dwie osoby opowiadają tę samą historię, z reguły wygląda ona inaczej, ale mimo wszystko zbyt wiele pojawia się w tej grze mielizn, by statek logiki mógł przez nie przebrnąć. Lepiej, moim zdaniem, byłoby, gdyby autorzy pozostali przy jednej postaci, mocniej rozbudowując jej historię, niż tworzyć dwie i nie umieć ich w satysfakcjonujący sposób dopracować. A może komuś za bardzo się spieszyło?
Kolejnym, według mnie zupełnie niewybaczalnym mankamentem gry, jest jej... długość. Z reguły jest tak, że zdejmując pudełko z grą z półki oznaczonej napisem “Przygodowe”, oczekujesz, że najbliższych kilka, a jeszcze lepiej kilkanaście, dni minie na wspaniałej zabawie, gdzie twoje szare komórki będą aż piszczeć z wysiłku. W tym przypadku, moi drodzy, nic z tego. Gra jest króciutka, a zagadki nie wymagają niestety zbyt wielkiego zaangażowania wspomnianych komórek. Nie po to, by się chwalić, ale by uzmysłowić wam, jak jest krótka, powiem, że moja przygoda wraz z Faustem trwała mniejszą liczbę godzin, niż mam palców u jednej ręki. Uprzedzając wątpliwości nadmienię, że nie zaliczam się ani do geniuszy ani do zdeformowanych mutantów. Podróż z Jazzem trwa nieco dłużej, gdyż tam trochę czasu zabierze nam dość skomplikowana układanka, wrzucona w grę tak trochę bez ładu i składu. Ogólnie “Jazz i Faust” jest do przejścia, nawet dla niezbyt wprawnego gracza w dwa popołudnia i wieczory. I chociaż cena tego produktu do wygórowanych raczej nie należy, ciągle pojawia się pytanie: “Czy to nie za mało za moje pieniądze?”. Dokąd wam tak się spieszyło, panowie autorzy?
Niestety, elementów w grze, przy których jej twórcy postanowili zlekceważyć odbiorcę, jest niestety więcej. Dialogi pomiędzy postaciami odbywają się tu automatycznie i nie przewidziano czegoś takiego, jak możliwość wyboru zadawanego pytania. Przecież autorzy lepiej wiedzą o co gracz chciałby się zapytać, prawda? Podobnie rzecz ma się z używaniem przedmiotów, które przyjdzie nam znaleźć podczas wędrówki. Doświadczeni gracze wiedzą, że niektóre elementy scenografii warto zabierać, gdyż za chwilę będą nam przeważnie potrzebne. W tym przypadku jest inaczej. Mimo, iż dawno wiesz, do czego byś wykorzystał tę butelkę, to niestety nic z tego, gdyż jeszcze na jej temat nie porozmawiałeś z tym, czy z tamtym. Czasem ma to sens, ale przeważnie gracz szybciej się domyśli, co należy zrobić, niż program mu na to pozwoli. Powoduje to oczywiście wielokrotne bieganie po mapie, do miejsc gdzie widzieliśmy konkretny przedmiot, ale wcześniej nie mogliśmy go wziąć. I chociaż wydłuża to grę, powoduje również niepotrzebne frustracje. Może komuś taki sposób prowadzenia przygody spodoba się, ale niestety nie mnie.
Interfejs gry oraz sposób używania przedmiotów wyglądają efektownie, i o dziwo, do zbyt skomplikowanych nie należą. Animowane obrazki pokazują nam, co możemy uczynić w danej chwili z konkretną rzeczą lub która z postaci jest akurat chętna na rozmowę z nami. Można nawet, po pewnym czasie, przyzwyczaić się do zajmującego pół ekranu smoka, który pojawia się w momencie, gdy zechcemy przejrzeć posiadane przez naszego bohatera przedmioty. Sterowanie postacią, i to jest ogromny plus tej gry, odbywa się tylko i wyłącznie przy użyciu myszy. Po prostu wskazujemy kliknięciem naszemu bohaterowi dokąd ma się udać, a ten zaraz tam podąża. Zawsze to powtarzam, że najlepsze są metody najprostsze.
Możemy nakazać również, by w razie potrzeby nasza postać biegła, jednakże powoduje to czasem komiczne efekty, gdy zbliży się ona do schodów. Wyobraźcie sobie: szybki bieg, raptowne hamowanie przed schodami, majestatyczne wkroczenie po nich i znowu bieg. Ale i na to można przymknąć oko... Grę możemy zachowywać w dowolnym momencie, zarówno poprzez jej tradycyjne zapisanie, chociaż tylko w kilku oknach, a także poprzez szybki zapis. Stan gry zachowuje się także automatycznie, po przejściu do następnej lokacji. I mimo, iż na szczęście nikt nie wpadł, by w programie umieścić jakieś elementy zręcznościowe, o tyle warto móc samemu decydować, kiedy chce się przerwać naszą podróż.
Ostatnią rzeczą na którą jeszcze ponarzekam jest oprawa muzyczna gry. O ile efekty dźwiękowe zostały opracowane na, powiedzmy przyzwoitym poziomie, dobrze dobranym do akcji rozgrywającej się na ekranie, o tyle muzyczka brzęcząca w tle, strasznie nudna i monotonna, spowodowała, że błyskawicznie ją wyłączyłem. Owszem, może i znajdą się miłośnicy tego rodzaju dzieł, ale myślę, że i oni, po setnym wysłuchaniu krótkiego kawałka, będą mieli dość.
Narzekam, narzekam, marudzę, wyszydzam... Nic mi się nie podoba? A jednak... “Jazz i Faust” może olśnić niejednego gracza. Gra posiada wspaniałą, urzekającą, zdumiewającą grafikę, która w fantastyczny sposób oddaje klimat Bliskiego Wschodu. Wspaniale wykonane miasta i porty, pełne barw i przepychu, oszałamiająco piękne wnętrza pałaców, haremu, czy zwykłej tawerny, mroczne, przerażająco posępne cmentarze i świątynie, wypalone słońcem piaski pustyni... A do tego takie niby drobiazgi jak falujące rozgrzane powietrze nad ogniem, unoszący się dym z komina, owady tańczące pod lampami, mgły nad cmentarzem... Wędrując przez wszystkie cztery światy: port Er-Elp, Chaen, Czarne Wyspy aż po wymarłe miasto, przemierzając morza, piaski pustyni i oazy, krążąc po karawanseraju, haremie, zaułkach portowych, czy też bazarze, dane wam będzie podziwiać wspaniałą pracę jaką dla was wykonali genialni rosyjscy graficy. Uchylmy kapelusza przed ich talentem... Ktoś powie, że do samego wykonania postaci można by przyłożyć się staranniej, ale ja uważam, że mimo wszystko grafika w grze “Jazz i Faust”, to jej najmocniejsza strona.
Na zakończenie pozostawiłem sobie ocenę lokalizacji wykonanej przez wydawcę gry na naszym rynku, czyli firmę “Manta”. I od razu powiem: polska wersja językowa to druga mocna strona “Jazza i Fausta”. Świetnie dobrane głosy, szczególnie dobry Jazz, i co ważne, w większości przypadków aktorzy podkładający głosy stanęli na wysokości zadania i postarali się wczuć w odgrywane postaci, co niestety nie jest jeszcze regułą przy wszelkiego rodzaju lokalizacjach w naszym kraju. Dobre tłumaczenie, praktycznie brak literówek w napisach, przyzwoita instrukcja, naprawdę solidna robota... Tak trzymać.
Bywają takie gry, których ocena przychodzi mi z ogromną łatwością. Są albo bardzo dobre, albo bardzo złe i nie mam wówczas wątpliwości jaką przyznać ocenę. Ale niestety zdarzają się też takie, które prawdę powiedziawszy nie wiem sam jak mam ocenić. Tak też jest w przypadku gry “Jazz i Faust”. Gdybym miał oceniać stronę graficzną, uznałbym dzieło rosyjskich grafików i programistów za... arcydzieło. Jednakże w przypadku gier przygodowych ten element akurat nie jest najważniejszy. Kiedy przypomnę sobie niedopracowany, pełen nielogiczności i braku spójności scenariusz, kiedy wspomnę moje rozgoryczenie poziomem trudności zagadek i długością samej gry, kiedy pomyślę o wielu, wielu innych rzeczach, które nie spełniły w tej grze moich oczekiwań...
Wiem, może zbyt wiele sobie po niej obiecywałem, może w porównaniu z innymi grami nie prezentuje się aż tak źle, może należy dać jej szansę... Może...
Jednak gdy uświadomię sobie, jak bardzo czekałem na tę grę, a potem jak ogromnie poczułem się zawiedziony, gdy już ją ukończyłem... Nie mogę...
Niestety, z bólem serca muszę przyznać, że “Jazz i Faust” to dla mnie największe rozczarowanie tego roku. Szkoda...
Bolesław „Void” Wójtowicz