autor: Kamil Szarek
Harry Potter i Zakon Feniksa - recenzja gry
Po Zakonie Feniksa nie obiecywałem sobie zbyt wiele. Może to i dobrze – zostałem całkiem pozytywnie zaskoczony.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Po Zakonie Feniksa nie obiecywałem sobie zbyt wiele. Może to i dobrze – zostałem całkiem pozytywnie zaskoczony.
Przyznam szczerze, że nie jestem wielkim fanem EA i nie lubię tego, że większość z ich tytułów to tylko kontynuacje serii. Na dodatek zazwyczaj niewiele wnoszące kontynuacje. Ale w tym przypadku muszę im pogratulować: faktycznie coś się zmieniło, widać różnicę. Ba, gra nawet mnie trochę wciągnęła. Na dobrych kilkanaście godzin. Nie za długo, ale o tym później. To i tak dość niezły wynik, jak na grę, której obiektem docelowym są – nie bójmy się tego określenia – młodsi gracze.
W tym miejscu powinienem napisać parę słów o fabule. Tylko co pisać, gdy i tak wszyscy wiedzą, jak ta historia się zaczyna, rozwija i kończy? No dobra, może jednak nie tak całkiem wszyscy, więc krótko i standardowo: Harry Potter (aka chłopiec, który przeżył), po wyjątkowych wakacjach wraca do Hogwartu na piąty rok nauki, gdzie musi stawić czoła nowym wyzwaniom, do których zalicza się między innymi nowa nauczycielka obrony przed czarną magią. Jak wszyscy dobrze wiemy późniejszy Wielki Inkwizytor Hogwartu, Dolores Umbridge – Voldemort – powrócił, lecz Ministerstwo Magii stanowczo temu zaprzecza. W międzyczasie do życia powołany zostaje tytułowy Zakon Feniksa, organizacja zrzeszająca przeciwników Sami Chyba Dobrze Wiecie, Kogo. To tak w największym uproszczeniu i trosce, by za dużo nie powiedzieć. W każdym bądź razie dzieje się, ba, nawet miłosne wątki są. Oczywiście gra nie próbuje odtworzyć kartka po kartce swego niemalże tysiącstronicowego pierwowzoru, a niektóre fragmenty wręcz drastycznie pomija, jakby programiści nie mieli czasu, by je zrobić (etap w Departamencie Tajemnic to kompletna porażka!). To jedna z rzeczy, do których można się przyczepić: fabuła jest prezentowana w bardzo nierówny sposób. Pierwszych pięć minut gry to mniej więcej 200 stron książki, następnie mamy wrażenie, że cała akcja stoi w miejscu, by po wykonaniu kilkunastu zadań po raz kolejny przeskoczyć kilkaset stron. Ciekawi mnie, jak od tej strony zaprezentuje się film.
Z początku jeszcze nie jest to takie oczywiste, ale po kilkunastu minutach widać, że twórcy zrobili coś więcej, niż tylko kolejną część serii na podstawie filmu. Mam tu na myśli głównie Hogwart. Nieraz i nie dwa wyobrażałem sobie to miejsce, te wszystkie sale, pokoje, ukryte przejścia i okolice. Kolejne adaptacje książek nieco „naprostowały” moje wizje, ale zawsze pozostawało pytanie: jak u licha to wszystko może funkcjonować? Wraz z Zakonem Feniksa przychodzi odpowiedź, i to nie byle jaka. Szkoła Magii i Czarodziejstwa od teraz w pełni zasługuje na ten tytuł. Twórcy wykreowali na podstawie planów filmowej scenografii kompletny obraz Hogwartu z dużą dbałością o szczegóły. W moim odczuciu to fantastyczny pomysł! Co więcej, szkoła prawdziwie tętni życiem i kryje dziesiątki sekretów (o nich troszkę później). Najlepsze jest jednak to, że przez większość gry (także po zakończeniu fabuły) mamy wolną rękę w kwestii, gdzie chcemy się udać. Chatka Hagrida? Proszę bardzo. Sowiarnia? Na dziedziniec przed zegarem, później mostem i w prawo. Nie wiem, czy stosownym jest stawiać obok nazwiska Harrego Pottera słowo realizm, ale jak na wirtualną wycieczkę po miejscu, które jest totalnie fikcyjne, wszystko wygląda zaskakująco realnie (sprzyja temu brak jakichkolwiek widocznych doczytywań w trakcie gry, choć momentami czuje się, że nasz x-rdzeniowy procesor jest troszkę bardziej obciążony). Niektórzy zapewne po zobaczeniu pierwszej tak pełnej wizji szkoły stwierdzą, że to nie jest dokładnie ten Hogwart, o którym czytaliśmy i który sobie wyobrażaliśmy, bo przyznacie chyba rację, że magia zawsze będzie najlepiej wyglądać u swego źródła, czyli w samej wyobraźni. Niemniej ten odpowiednik, który nam EA właśnie zaserwowało, jest na bardzo wysokim poziomie. Niestety, czar troszkę pryska wraz z pojawieniem się niewidocznych ścian otaczających tereny poza zamkiem.
Wobec takiego ujęcia Hogwartu potrzebna jest mapa, w roli której występuje dobrze znana wszystkim czytelnikom Mapa Huncwotów. Urosła ona do rangi faktycznie przydatnego gadżetu – pomoc w odnalezieniu drogi do danej osoby czy miejsca jest, zwłaszcza na początku gry, bezcenna. Ciekawy jest sam sposób pokazywania drogi: po oznaczeniu jakiegoś miejsca na mapie, w grze pojawiają się ślady stóp, za którymi należy podążać, by do wybranego miejsca trafić. Rozwiązanie iście potterowe. Wybierana przez Mapę droga w większości przypadków jest najkrótszą z możliwych. Jedyną wadą Mapy jest brak precyzyjnego określenia położenia naszej postaci – po przejściu przez cały korytarz na n-tym piętrze jesteśmy według niej nadal w tym samym miejscu.
Mapa Huncwotów jest dla nas także wskazówką, jak dokładnie zbadaliśmy daną lokację. A jest czego szukać! Hogwart kryje setki sekretów. W odróżnieniu od poprzednich części, nie zbieramy już fasolek wszystkich smaków, które definitywnie się przejadły; na ich miejsce pojawiło się mnóstwo innych przedmiotów. I tak, szukamy m.in. ukrytych insygniów Hogwartu, śladów zwierząt, figur czarodziejskich szachów, paczek Freda i George’a, duchów domów. Za to wszystko dostajemy punkty odkryć, które wzmacniają zaklęcia i odblokowują bonusy w odpowiednim pokoju (swoją drogą: jest ich całkiem dużo i są całkiem fajne, miło jest pooglądać m.in. wywiady z aktorami). Punktów do zdobycia jest ponad 4 tysiące i znalezienie ich wszystkich to nie lada wyzwanie. Oprócz zgromadzenia wszystkich wspomnianych wcześniej przedmiotów (i innych nie wspomnianych), trzeba posprzątać Hogwart (66 miejsc; niektóre pozytywnie zaskakują pomysłowością), otworzyć wszystkie poukrywane za portretami przejścia, pokonać wszystkich graczy w trzech różnych grach i ich odmianach (w tym w czarodziejskich szachach), rozwiązać mnóstwo drobnych zagadek, itede, itepe... Przyznacie sami - dużo! Prawdę mówiąc, aż za dużo. To zapewne dlatego, że...
... Gra jest krótka! Fabułę można skończyć w dwa-trzy wieczory. Wszystkie zagadki są łatwe do rozwiązania, w porywach do średnio trudnych. Nie pomaga tu nawet zwiększenie poziomu trudności gry, gdyż wpływa on jedynie na potyczki z przeciwnikami, które można policzyć na palcach dwóch rąk. Poza tym, gry i tak nie da się przegrać (no, chyba że pod sam koniec, choć nie jestem pewien) – Harry praktycznie nie może zginąć, a porażka w walkach w Hogwarcie nie ma większego (żadnego?) znaczenia. Dla najmłodszych graczy może to być zaletą, ale mnie się to nie podoba – granie traci troszkę sens, jeżeli prędzej czy później i tak wygram. W cieniu tej poważnej wady dziesiątki poukrywanych przedmiotów nieco blakną i zaczynają sprawiać wrażenie dodanych na siłę.
Kolejną bolączką Zakonu Feniksa, oprócz wspomnianej długości gry, jest duże nagromadzenie irytujących drobiazgów, momentami skutecznie odbierających przyjemność grania. Bodaj najbardziej irytująca jest kamera, która nie zawsze umie skupić się na tym, co faktycznie jest w danym momencie dla gracza istotne. Nierozerwalnie z kamerą jest związane sterowanie, którego ograniczone możliwości dają się we znaki, zwłaszcza gdy w pobliżu mamy kilka przedmiotów, na które można rzucać zaklęcia. Harry wybiera właściwy przedmiot za nas, przy czym „właściwy” to pojęcie względne i opinia bohatera jest często inna od naszej. W takim wypadku trzeba użyć strzałek na klawiaturze, by zaznaczyć interesujący nas przedmiot. Co ciekawe, sterowania nie można w żadnym stopniu zmienić, a – niestety – nie należy ono do najwygodniejszych (przynajmniej przy układzie klawiatura + myszka).
Denerwować też może nieustanne towarzystwo Hermiony i Rona, którzy zazwyczaj tylko przeszkadzają (zwłaszcza na wąskich schodkach, gdy zawracamy). W odróżnieniu od poprzedniej części, sterować możemy tylko Harrym. O, przepraszam, pomyłka: zgodnie z zapewnieniami twórców, można też objąć kontrolę nad Syriuszem i Dumbledorem. Problem w tym, że przez komicznie krótki okres czasu, mianowicie w obu przypadkach tylko w trakcie jednej walki (na dodatek w jednym przypadku jest to walka z góry przegrana). Nawet nie odczujecie różnicy.
Warto jeszcze wspomnieć o przerobionym po raz kolejny systemie rzucania zaklęć. Za każdym razem, by rzucić wybrany czar, musimy wykonać odpowiedni, prosty gest za pomocą kontrolera (czyli w 90% przypadków myszki). To znacznie lepsze rozwiązanie od tego z Czary Ognia. Największe pole do popisu ma w tej dziedzinie zapewne wersja na Wii, gdzie Wii-mote zamienia się w różdżkę.
Od strony technicznej grze niewiele można zarzucić. Mimo braku obiecywanego trybu next-gen, widać, na co idzie moc kart graficznych na najwyższych detalach – cienie, odbicia, efekty zaklęć i inne tak naprawdę nikomu do szczęścia niepotrzebne wodotryski wyglądają przyzwoicie. Po raz kolejny zawodzi odrobinę teren poza zamkiem, gdzie liczba klatek na sekundę potrafi chwilami spaść do niebezpiecznie niskich wartości, a tymczasem za kilkoma ładnie zbudowanymi drzewami kryją się proste, pojedyncze tekstury. Znowu brak czasu na dopracowanie? Być może. Podobnie jest z modelem fizycznym. Niby jest, niby prawdziwy, a jednak zdarzają się ewidentne błędy, które nie powinny mieć miejsca nawet w tak magicznym miejscu jak Hogwart.
Problemów z brakiem czasu z pewnością nie miały osoby odpowiedzialne za udźwiękowienie. Gra czerpie garściami motywy muzyczne z filmowych adaptacji i – trzeba to przyznać – są one wspaniale dopasowane do sytuacji. Co do dubbingu, to nie przypadł mi do gustu, ale zawsze tak mam, więc chyba nie należy się tym zanadto przejmować; tym bardziej że można zainstalować angielską wersję gry (w której głosy są wyśmienicie podłożone przez profesjonalistów). Do tłumaczenia nie mam zastrzeżeń – pochodzi niemal prosto z książki i tak powinno (i musi!) być.
Więc jak to wszystko ostatecznie ocenić? Mam wrażenie, że prawie kopiuję zakończenie recenzji Czary Ognia, ale cóż, tak właśnie uważam. Niedociągnięcia są, wady też, ale w porównaniu z przyjemnością, jaką dostarcza gra, można na nie przymknąć oko. Poza tym, Zakon Feniksa to pierwsza gra z tej serii, w której na tak dużą skalę możemy zagłębić się w świat magii, i nie jest on tak cukierkowy, jak w poprzednich częściach. Świetny klimat Hogwartu i duże możliwości eksploracji powodują, że granica zaczyna się zacierać. I za to chwała EA. Przyznaję grze znaczek „Nie tylko dla fanów HP”.
Kamil „Draxer” Szarek
PLUSY:
- wspaniały, klimatyczny Hogwart;
- ponadprzeciętne udźwiękowienie;
- dużo sekretów i bonusów.
MINUSY:
- za krótka!
- Harry jest skazany na sukces – tej gry nie da się przegrać;
- irytująca kamera i sterowanie;
- trochę innych irytujących drobiazgów.