autor: Piotr Deja
Harry Potter i Komnata Tajemnic - recenzja gry
Harry Potter i Komnata Tajemnic to druga część komputerowych przygód Harrego Pottera. W grze ponownie śledzimy przygody młodego czarodzieja, rozpoczynającego drugi rok nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Czy jest wśród was ktoś, kto nie wie, kim jest ten noszący okulary, brązowowłosy dzieciak z różdżką, który już od kilku lat robi furorę na rynku literatury dziecięcej? Sławny Harry Potter, uczeń Hogwartu z tajemniczą blizną w kształcie błyskawicy na środku czoła, bohater czterech książek, dwóch filmów i dwóch gier komputerowych – z czego recenzję do jednej właśnie czytacie... Mam nadzieję, że nie ma nikogo takiego – dzięki czemu bez zbędnych „opóźnień” mogę zająć się recenzowaniem samej gry. Poprzednia część – Harry Potter and The Sorceror’s Stone (Harry Potter i Kamień Filozoficzny) ukazała się wraz z filmem pełnometrażowym o tym samym tytule – na podstawie, co jest chyba oczywiste, pierwszego tomu o młodym czarodzieju. To nie wszystko jednak, bo wszelkie twarze, wygląd pomieszczeń oraz głosy wzięte były właśnie z filmu – autorzy gry nie mieli zbyt wielkiego pola do popisu. Gracze mający za sobą film, i odwrotnie – ci, którzy do kina poszli po skończeniu gry – nie zauważyli zbytniej różnorodności, z drugiej strony jednak nie warto zmieniać czegoś, co było dobre - choć film był bardzo dobry, a gra raczej średnia. Jak Harry Potter na ekranach monitorów wypadł tym razem?
Klikamy na ikonkę – i widzimy pierwszą zmianę – w menu. Teraz przypomina ono bardziej menu z CD otwarte w Windowsie, a nie magiczny panel, mający zachęcić nas do gry. Może się czepiam, ale nie lubię mieć ikonek z Windowsa (bo Linuxa używać nie potrafię) w tle. Ale już po ustawieniu opcji i klawiszy (i tu, i tu nie za zbyt wielkiego wyboru) i włączeniu samej gry jest znacznie lepiej. Gra sprawia całkiem dobre wrażenie wizualne – chodzimy sobie po przystrojonym Hogwarcie rozmawiając z uczniami, nauczycielami lub bardziej podejrzanymi osobnikami. Lokacje wypełnione są w dwójnasób – albo jest to miłe ciepło „domowego ogniska” z biegającymi tu i ówdzie kolegami i koleżankami z czarodziejskiej szkoły, albo podejrzane podziemia, pełne przepaści, zapadni czy różnych potworków, pokryte glonami lochy lub ponure drzewa z Zakazanego Lasu. Modele wszelkich przeciwników – strzelających ogniem z odwłoku żuków, błękitnych, małych wróżek czy prześmiesznych gnomów – są wykonane bardzo przyzwoicie, pokryte kolorową i szczegółową „teksturową” skórką. To samo tyczy się modeli bossów – pająk Aragog czy końcowy przeciwnik, bazyliszek, nie pozostawiają nic do życzenia, wyglądają tak jak powinny – strasznie i niebezpiecznie, a zarazem bardzo intrygująco. Niestety, oprawa wizualna ma też drugą stronę medalu.
Tytułowy bohater jest zrobiony dość szczegółowo – autorzy zadbali o takie elementy jak czuprynka i okularki, szkoda tylko, że Harry nie posiada powiek – jak i każdy inna ludzka postać z Hogwartu. I jeśli młody czarodziej prezentuje się jeszcze dobrze, to nie mogę napisać (wystukać?) żadnych dobrych słów o pozostałych modelach. Ron, Hermiona, profesorzy Lockhart czy Snape, a także szef „magicznej budy” – Dumbledore – są po prostu brzydcy. Na szczęście ruszają ustami i zamykają im się oczy, lecz do ostatniego też można mieć zastrzeżenia – ponieważ zamykają im się oczy. A nie powieki, których także nie posiadają. Poza tym są kanciaści, ich dłonie wyglądają jak klocki, a tekstur pokrywających choćby twarz – nawet w najwyższej rozdzielczości – ładnymi nazwać się nie da. Jedyne pocieszenie to fakt, że są bardzo podobne do postaci z filmu, kto go widział, ten może sobie „dowyobrazić” ich wygląd - lecz wydawało mi się, że ta metoda wraz z rozwojem technologii przeminęła. Można przypuszczać, że gra adresowana jest do tych, którzy nazywają się maniakami Harrego Pottera, a nie maniakami gier komputerowych – tacy złego słowa o grafice nie powiedzą, gdyż po prostu nie mają porównania... Drugi zarzut to wygląd tła w niektórych lokacjach, szczególnie nieba lub tekstur prezentujących krajobraz na otwartym terenie. Przyzwyczajeni jesteśmy do przesuwającego się nieba, z refleksami świetlnymi lub innymi tego typu bajerami, a tu czeka nas przykry zawód... Ohydnie wręcz wygląda to na meczu Quidditcha. Plusem jest natomiast kolorowy i efektowny wygląd zaklęć oraz wystrój podziemnej części Hogwartu - lochów czy kanałów.
Podobnie, jak w książce, tak i tutaj fabuła rozpoczyna się od tego, iż Ron ratuje Harrego z jego przymusowego, domowego więzienia u Dursley’ów za pomocą latającego samochodu, a potem - lecąc wśród przestworzy - docierają do Hogwartu, aby rozbić się o Wierzbę Bijącą. Po uratowaniu Rona ze splotów wierzby przychodzi czas na ceremonię otwarcia szkoły, potem lekcje magii, pierwszy trening w Quidditchu... Wszystko jest spokojne i cukierkowe do czasu, aż całym Hogwartem wstrząsa zamach – kotka woźnego, Ms. Norris, zostaje spetryfikowana (czyli zamieniona w kamień), a główni bohaterowie – Harry, Hermiona i Ron – jak zwykle, rozpoczynają śledztwo. Trzeba przyznać, że autorom gry bardzo dobrze udało się wpleść w intrygę książki elementy gry komputerowej. Głównym miejscem, które będziemy odwiedzać, to hall w Hogwarcie - stamtąd prowadzą drogi do wszystkich innych lokacji. Kolejne poziomy są przerywane zrobionymi na engine gry animacjami – cieszą oko i ucho takie elementy, jak latający samochód, wierzba bijąca, wychodzący z kanałów łeb bazyliszka, miecz zrzucany przez płonącego feniksa albo zabarwiony na czerwono ekran, wraz z akompaniamentem wydobywającego się zza ścian głosu: „Rozerwę cię... Rozerwę cię na strzępy...”.
Sama gra jest niczym innym, jak platformówką TPP. Możemy biegać, skakać i wspinać się – pozostałe czynności dostępne dla innych bohaterów tego typu gier tu są zastępowane przez zaklęcia. Jest ich kilka. Flipendo to pewnego rodzaju kinetyczny pocisk, do przesuwania przedmiotów i naciskania zamieszczonych w niedostępnych miejscach przycisków. Rictusempra ogłusza wrogów, Alahamora służy do otwierania drzwi i skrzyń – także ukrytych, Difindo przecina liny, pajęczyny i pnącza, Spongify pozwala skakać w niektórych miejscach bardzo wysoko, dalej – Skurge służy do pozbywania się kałuż pozostawionej przez duchy substancji – ektoplazmy, jak i pozbywania się samych duchów, a Lumos do oświetlania ciemnych zakamarków, jak i odkrywania iluzorycznych ścian i podłóg. Jest jeszcze kilka dodatkowych zaklęć w pojedynkach magów. Wszystkich czarów – oprócz tych, które znaliśmy z pierwszej części – musimy się nauczyć. I tak, np. Rictusempry i Spongify uczymy się u profesora Lockharta (odpowiedzialny za nauczanie zaklęć obronnych), Difindo u profesor Sprout („sorka” od wszelkiego zielstwa)... Nauka zaklęcia składa się z dwóch etapów. Najpierw musimy w odpowiednim momencie powciskać strzałki w czasie, gdy różdżka obchodzić będzie symbol czaru (składa się to z trzech części, każde trudniejsze, lecz wyżej punktowane – a punkty przydają się dla domu, do którego uczeń należy – Harry na przykład jest Gryfonem). Potem należy przejść przez poziom specjalnie przeznaczony do „ćwiczenia” zaklęcia... Ładny mi poziom, gdzie można zostać zabitym przez jakieś potworki czy wpaść do sadzawki wypełnionej ektoplazmą albo bezdenną otchłań przepaści... Poziomy te – jak i inne (np. lochy, czy Zakazany Las) – musimy oczywiście przejść. Sprowadza się to do skakania z różnych miejsc w inne, rozwiązywania prostych zagadek logicznych, unieszkodliwiania „bestii” oraz używania zaklęć. Ale żeby gra nie była za trudna, autorzy w pewnych miejscach zostawili książki – jeśli na taką wejdziemy, to zapiszemy grę. Poza tym automatyczny zapis jest robiony na początku każdego levelu. Oprócz wymienionych czynności autorzy zamieścili w grze dodatkowe atrakcje – po pierwsze, możemy rozgrywać mecze Quidditcha, a po drugie – w każdej chwili zmierzyć się z innym uczniem w sali pojedynków na czary.
I wszystko było by piękne, gdyby nie jeden fakt – gra jest banalnie prosta. Trudne momenty (w których dwa, trzy razy musiałem wgrywać grę) mogę policzyć na palcach jednej ręki. Wrogowie – sklątki tylnowybuchowe (takie niby-ślimaki pozostawiające gorącą maź), żuko-żółwie strzelające ogniem z odwłoku, impy, wróżki, gnomy, roślinki czy pająki – nie są żadną przeszkodą dla w miarę doświadczonego gracza, wystarczy wycelować i kliknąć – raz lub dwa razy, a Harry sam wybierze odpowiednie zaklęcie. Z bossami jest trudniej, co nie znaczy, że trudno. Wszystkich pokonywałem za pierwszym razem – zbyt szybko gracz znajduje na nich taktyki (a raczej podawane są one na talerzu). Właściwie najgroźniejszymi przeciwnikami są... przepaście. Najłatwiej zabić się po nieodpowiednim wykonaniu jakiegoś skoku, a są miejsca, gdzie o to nietrudno. Podsumowując, grę można ukończyć w dwa, góra trzy wieczory. Choć z drugiej strony – poznanie od podszewki naszpikowanych sekretnymi miejscami poziomów, zebranie wszystkich przedstawiających sławnych czarodziei kart (dzięki czemu dostaniemy się do tajemnej komnaty ze złotymi kartami) lub fasolek wszystkich smaków Berttiego Botta zajmie znacznie więcej czasu. Aha, byłbym zapomniał – w drugiej części można tworzyć eliksiry, a raczej eliksir – płyn przywracający zdrowie. W tym celu musimy zebrać odpowiednie składniki, a samego procesu uczy nas nie kto inny, a profesor Snape. Spotkamy też czasami Irytka Poltergeista, doskonale znaną postać, która będzie musiała zostać potraktowana zaklęciem Skurge.
Teraz trochę o oprawie dźwiękowej. Do niej, w przeciwieństwie do grafiki, nie mam żadnych zastrzeżeń. Wszystkie głosy postaci są wzięte z filmu i bardzo dobrze dobrane, także piski i skrzeki potworków są zrobione świetnie (przede wszystkim dźwięki wydawane przez gnomy :)), jak również odgłosy otaczającego nas świata. Podobnie jest z muzyką – różna w różnych lokacjach, ale zawsze oddająca klimat magicznej, z przymrużeniem oka potraktowanej szkoły. Plusem produktu jest zupełna „bezkrwistość”. Dla miłośników hardcore’owych rozrywek jest to oczywista wada, lecz nie sposób nie docenić tego, iż – jak widać – można stworzyć dobrą grę komputerową bez przemocy, bryzgającej krwi czy wyrywanych flaków. Tu jednak podziękowania należą się nie autorom gry, lecz autorce Harrego Pottera, J.K. Rowling.
Szczerze mówiąc, mam do gry mieszane uczucia. Jest ona adresowana przede wszystkim do fanów młodego czarodzieja – ci, grając pół godzinki lub godzinę na dzień, będą bawili się produktem przez tygodnie, może nawet dłużej – gdyż wątpię, by wielu z nich było jednocześnie zapalonymi graczami, siedzącymi przez monitorem nie mniej, niż kilka godzin dziennie. Na grę mogą się skusić także maniakalni fani platformówek 3D, miłośnicy skakania po platformach i przesuwania dźwigni. Jeśli jednak Harrego Pottera nie lubisz, jeśli postać ta irytuje cię lub zupełnie nie rusza, to grając w Harry Potter and The Chamber of Secret i tak nie przekonasz się do magicznego świata. Dlatego też gry nie da się obiektywnie ocenić, a końcowa ocena jest średnią z dwóch innych– tej wystawionej dla fanów Pottera, jak i też oceny dla tych, którzy postaci Harrego zupełnie nie trawią.
PS. A zamiast grać w grę radzę każdemu, kto jeszcze tego nie zrobił, sięgnąć po książkę – najlepiej powtarzając sobie, że nie wszystko co czytamy, oglądamy lub w co gramy musi koniecznie być hardcore’owe. Ja takie założenie przyjąłem... i bawiłem się świetnie.
Piotr „Ziuziek” Deja