autor: Marek Czajor
Grand Theft Auto: Vice City Stories - recenzja gry
Kolejna odsłona najpopularniejszego gangsterskiego cyklu po raz drugi gości na ekranikach PSP. Tradycyjnie czeka graczy mnóstwo strzelania, jeżdżenia, odkrywania bonusów i kompletowania „zbierajek” itd. Oryginalności niewiele, zabawy – co niemiara.
Recenzja powstała na bazie wersji PSP.
W dziedzinie gier gangsterskich na PSP od roku rządzi GTA: Liberty City Stories. Mimo szumnych zapowiedzi, konkurencja w postaci Gangs of London czy Ojca chrzestnego nie ma najmniejszych szans w konfrontacji z produktem Rockstar Games, ani pod względem rozmachu wykonania, ani grywalności. A kto ma? Jest ktoś taki, a mianowicie następna, odsłona serii GTA na handhelda Sony. Czy GTA: Vice City Stories zdetronizowało starszą siostrę i samodzielnie rządzi na górze? I tak, i nie, gdyż jest to po prostu kolejny odcinek serii, ani gorszy, ani lepszy (no, może trochę) od GTA: Liberty City Stories. Przełomu nie ma, ale po kolei.
Jest rok 1984. Do jednostki wojskowej w Vice City przybywa nowy żołnierz – Victor „Vic” Vance. Rekrut, któremu marzy się kariera wojskowego, trafia pod skrzydła zdemoralizowanego sierżanta Martineza, który pobyt w armii traktuje jako przykrywkę do robienia brudnych interesów na mieście. Wbrew swojej woli Vic zostaje wciągnięty w jego ciemne sprawki, a finał jest łatwy do przewidzenia – armia pozbywa się młodego wojaka. W tych ciężkich chwilach przyda się głowa na karku, stare kontakty, no i rodzina. W tym ostatnim aspekcie gra nawiązuje do osnowy fabularnej towarzyszącej całej serii, bowiem Victor jest bratem Lance’a Vance’a, znanego wszystkim posiadaczom PS2 z GTA: Vice City.
Mimo iż wprowadzenie do gry jest bardzo lakoniczne, nietrudno się domyśleć, że to ty wcielasz się w skórę Vance’a i to przed tobą gangsterski żywot w miejskiej dżungli. Fabuła „przeciąga” cię po wszystkich zakamarkach Vice City, stawiając co rusz na drodze nowe zadania i zleceniodawców. Muszę przyznać, że początkowo historia Vica niezbyt mnie zaintrygowała. Co może być ciekawego w byciu „cynglem” jakichś pijaczków, ćpunów i kubańskich żuli oraz w plątaniu się po szemranych, ubogich dzielnicach? Dopiero po kilku godzinach zabawy, kiedy interes zaczyna mieć charakter rodzinny i akcja rusza z kopyta do przodu, zabawa zaczyna być naprawdę przednia.
Bohater, którego animujesz nie ma zbyt sympatycznej aparycji. Ot, taki wygolony na zero czarnoskóry mięśniak, z którym zetknięcie się wieczorem na klatce schodowej może przyprawić o zawał serca. Przypomina nieco Carla Johnsona z GTA: San Andreas, z tym, że tam wygląd CJ-a można było dowolnie kształtować (poprzez odpowiednią dietę, treningi na siłowni, wizyty u fryzjera i mistrza tatuażu), a tutaj z Vicem niewiele da się zrobić (możesz go co najwyżej lepiej ubrać). Niestety, pomysł systematycznego odżywiania głównego bohatera zarzucony został już w GTA: Liberty City Stories.
Jak już wspomniałem, misje z wątku fabularnego zlecają ci różne, zmieniające się w miarę rozwoju fabuły postacie. Przed tobą typowa przestępcza robota: walka z wrogimi gangami, wymuszanie haraczów, pościgi, ucieczki, napady, rozboje, handel narkotykami, kradzieże itd. Do wyboru, do koloru. Misje najczęściej są wieloetapowe i nieraz w obrębie jednego zadania najpierw się ścigasz, potem strzelasz, a na koniec dokonujesz jeszcze zakupów. Cieszy fakt, że fantazja autorów niekiedy wykracza poza normalne gangsterskie normy. Przykładowo, w jednej z misji musisz dowieźć bezpiecznie do knajpy pewnego dziadka. Problem w tym, że staruszek ma chore serce i nie znosi szybkiej jazdy, a na twojej drodze co rusz pojawiają się gangsterzy z Cholos. Jak dostosować prędkość samochodu, by z jednej strony twój pasażer nie wykorkował z wrażenia na zawał, a z drugiej nie połknął kulki? To twój problem, a sama misja jest świetna, niecodzienna i na szczęście jedna z wielu w podobnym stylu.
Aby kolejne zadnia nie sprawiały ci trudności (część z nich ma ograniczenia czasowe), musisz dobrze poznać swój rewir: rozkład ulic, skróty, kryjówki, miejsca z ukrytą bronią itd. Jeśli grałeś wcześniej na PS2 w GTA: Vice City to będziesz w domu – miasto w handheldowej wersji poza paroma szczegółami wygląda identycznie. Tak czy siak warto trochę pozwiedzać dzielnice Vice City, choć na początku dostępna jest tylko zachodnia część metropolii. W przemieszczaniu się po terenie niezwykle pomocna jest mapa, na której zaznaczone są wszystkie istotne dla zabawy elementy: cele misji, osoby zlecające zadania, sklepy z bronią, warsztaty mechaników, kryjówki, siedziby gangów itd.
Swoboda w poruszaniu oraz działaniu była i jest największą zaletą całej serii GTA. Łazisz tam, gdzie chcesz i robisz, co chcesz. Wcale nie musisz wykonywać misji z wątku głównego, możesz sobie po prostu pozwiedzać okolicę, wziąć udział w ulicznych wyścigach, zająć się swoim własnym przestępczym biznesem, urządzić rzeź konkurencyjnym gangom, zatrudnić jako taksówkarz, kierowca karetki lub strażak, zestrzelić setkę ukrytych baloników, a także zabawić w kaskadera wykręcając pojazdami niesamowite figury na rozmieszczonych tu i ówdzie rampach. Inna sprawa, że aby mieć dostęp do wszystkich wymienionych wyżej atrakcji (plus innych, o których nie wspomniałem), musisz do wątku głównego co jakiś czas powracać.
Wszystko, co czynisz, robisz dla kasy (no dobra, również dla podreperowania własnej reputacji). Zaliczenie każdej misji nagradzanie jest premią pieniężną, ale ta garść dolców nie jest twoim jedynym i najważniejszym źródłem dochodu. Całkiem opłacalne jest dostarczanie paserom kradzionych aut. Ale najlepszym, bo stałym źródłem dochodu są podległe ci przestępcze placówki, którym szefujesz (empire building). To one przekazują ci codziennie utarg, pozwalający zaspokoić twoje potrzeby. A są one niemałe – kupujesz broń i pojazdy, wydajesz na taksówki, nabywasz nieruchomości, płacisz mechanikom itd.
Jeśli już napomknąłem o pojazdach, rozwinę ten temat. Tak, jak w innych odsłonach serii, również w GTA: Vice City Stories masz do wyboru całą gamę maszyn: motocykle, skutery, rowery, quady, samochody wszelkiej maści i tonażu, łodzie, helikoptery, czołgi, a nawet wózki widłowe. Oczywiście uważny fan serii od razu pozna, że większość (choć nie wszystko) tego „złomu” to środki lokomocji znane już z innych odcinków cyklu, jednak nie ma co wybrzydzać – na tle konkurencji (nie tylko na PSP) to i tak prawdziwa potęga. Oczywiście model jazdy nadal się nie zmienił i jest ultra-arcade’owy. Pojazdy da się prowadzić małym palcem, pięknie wchodzą w poślizgi i mają nadnaturalną wytrzymałość. Ale jak się uprzesz, to zauważysz jakieś różnice w sterowaniu pomiędzy poszczególnymi modelami.
Obszar Vice City wielkościowo odpowiada Liberty City, choć daleko mu do San Andreas z jego trzema metropoliami i ogromną prowincją. Samo miasto podzielone jest między strefy wpływu kilku grup przestępczych, m.in. Cholos, Sharks, Bikers itd. Gangsterów możesz bardzo łatwo zidentyfikować, gdyż wyróżniają się na tle zwykłych, spokojnych obywateli. Cholos na ten przykład ubrani są w podkoszulki na ramiączkach, opaski na włosach i jeżdżą odrapanymi gratami, Bikers natomiast to typowi easy raiderzy z hitlerowskimi hełmami na głowach, przemierzający swoje rewiry na efektownie pomalowanych chopperach.
Wspomniałem wyżej o prowadzeniu własnego interesu, czyli tzw. empire building. Empire building jest nowością w serii – elementem charakterystycznym wyłącznie dla GTA: Vice City Stories. Na czym to polega? Otóż po przejęciu w danym rejonie przestępczego biznesu kupujesz tam budynek, który staje się twoją kwaterą główną. Tutaj decydujesz, jaki rodzaj interesu chcesz prowadzić (prostytucja, rabunek, narkotyki, wymuszenia itd.), stąd wyruszasz na akcję i ta placówka przekazuje ci co dzień do kieszeni „utarg” z poprzedniej doby. Oczywiście, takich budynków możesz mieć wiele, wszystko zależy od twojej aktywności w mieście. Jeżeli konkurencja zaatakuje którąś z twoich placówek, twoi ludzie zaciekle jej bronią. Najczęściej jednak nie dają rady sami i musisz ich wspomóc.
Dostępnego w grze arsenału jest dużo, jednak autorzy nie wymyślili nic nowego. Ot, możesz przebierać w 30 rodzajach broni, ale raczej nie natrafisz na nic, czego byś wcześniej nie widział w innych grach z pod znaku GTA. Możesz tradycyjnie używać pięści, broni białej (noże, maczety, bejzbole, pałki policyjne itp) i palnej (pistolety, pm-y, karabinki automatyczne, strzelby), a także wyposażenia dodatkowego (granaty, materiały wybuchowe, kamizelki kuloodporne). W późniejszym etapie rozgrywki dochodzi mocniejszy „sprzęt” jak rakietnica czy miotacz płomieni. Arsenał najłatwiej zdobędziesz na wrogu, ale dostępny jest także w sklepach z bronią oraz w różnych zaułkach ulic.
Policja jak zwykle stara ci się przeszkadzać w przestępczej działalności, ale też zbytnio nie jest uciążliwa. W grze obowiązuje znany już system gwiazdkowej sygnalizacji zainteresowania stróżów prawa twoją osobą (im więcej gwiazdek, tym jest gorzej). Niestety, poziom inteligencji glin od dawna był problemem całej serii GTA i tutaj również nie został rozwiązany. Co tu dużo gadać, panowie w mundurach to zwykła banda debili, którą bez problemu da się wyprowadzić w pole. Albo udają, że nie widzą urządzanej przez ciebie rzeźni na ulicach, albo gdy już cię ścigają, dają się łatwo zgubić (wystarczy wjechać do warsztatu mechanika lub schować się do swojej kryjówki).
Grafika w grze trzyma wysoki poziom, choć znam pozycje na PSP (choćby Pursuit Force), które biją GTA: Vice City Stories na głowę. Generalnie rządzi zasada, że to, co jest pokazane z wierzchu, od frontu i na pokaz, wygląda bardzo dobrze. Ale jeśli wejdziesz w jakiś zaułek lub mniej istotny dla przebiegu gry obszar, uderzy cię ubóstwo detali, jednostajność tekstur i ogólna mizeria otoczenia. Jest jeszcze jeden feler graficzny, wyłażący zwłaszcza przy szybkiej jeździe samochodami – zbyt blisko dorysowujące się pojazdy, elementy drogi i pobocza. W jednej chwili pędzisz po pustej ulicy, a następnej walisz w kuper nagle pojawiającego wozu. Nieładnie.
Oczywiście, przy wszystkich zastrzeżeniach dotyczących grafiki nadal GTA: Vice City Stories jest w czołówce najładniej wyglądających gier na PSP. Mimo iż jest to już regułą w tej gangsterskiej serii, nadal wrażenie robią zmienne warunki pogodowe, cykle dnia/nocy i doskonała gra świateł (refleksy słońca, światła reflektorów, blask lamp ulicznych, łuny pożarów itd.). Niemniej chcę zauważyć, że nieprawdą jest, by widać było tu jakieś rewolucyjne zmiany w oprawie graficznej w stosunku do poprzednich części, bo ich nie widać. Jest tak, jak było dotychczas: dobra grafika, świetna animacja postaci i spadająca niestety od czasu do czasu liczba wyświetlanych klatek.
Jeśli chodzi o oprawę dźwiękową to już tradycyjnie jest ona perfekcyjna. Zarówno dźwięki otoczenia (warkot silników maszyn, odgłosy strzałów), jak i sugestywnie brzmiący bohaterowie muszą się podobać. Aktorzy podkładający głosy to może nie pierwsza, ale solidna druga liga (Philips Michael Thomas, Ving Rhames, Danny Trejo i... Phil Collins). Muzyki jest całe mnóstwo (blisko 100 kawałków), prezentowana jest przez dziewięć wirtualnych stacji radiowych (a właściwie osiem – jedna serwuje tylko gadki) i obejmuje szereg gatunków m.in. pop, rock, new romantic i brzmienia latynoskie. Kto uwielbia wczesne lata 80-te XX wieku i zespoły w typie Toto, Depeche Mode, Kajagoogoo, The Cure czy Blondie, ten będzie wniebowzięty. Jedyne, co mi się niezbyt podoba, to gadulstwo DJ-ów, przeszkadzające w słuchaniu piosenek. Ale generalnie jest świetnie.
GTA: Vice City Stories to gra generalnie dla samotników, lecz jeśli masz ochotę i możliwość zabawy wieloosobowej, możesz zaprosić do rywalizacji do 6 graczy. W GTA: Liberty City Stories multiplayer wyglądał to dosyć mizernie, tutaj natomiast do wyboru masz 10 zróżnicowanych opcji rozgrywki ad hoc, w tym typowy deathmatch, wyścigi pojazdów, a także tryb podobny do capture the flag (zwany empire takedown). Biorą w nim udział dwie drużyny i polega na podrzuceniu bomby do bazy przeciwników, a następnie obronieniu jej przez minutę. W trakcie innego trybu – might of hunter – latasz z kumplami śmigłowcami Hunter i naparzacie do siebie z rakiet. Na uwagę zasługuje także konkurencja w wykradaniu wozów rywalom przy jednoczesnym pilnowaniu własnego taboru. Trybów zabawy jest tak dużo, że jeśli masz dostęp do access pointa, na pewno coś dla siebie znajdziesz.
Zbierając wszystko, co wyżej napisałem wychodzi mi, że GTA: Vice City Stories to bardzo dobra, by nie powiedzieć najlepsza pozycja gangsterska na PSP. Nie jest to gra na dzień czy dwa, raczej na długie tygodnie. Zbyt wiele tu misji do wykonania, bonusów do zaliczenia, gadżetów do skompletowania, wyścigów do wygrania i wrogów do wykończenia, by nie docenić trudu i ogromu pracy twórców. Nie ma co jednak ukrywać: jest to tylko kolejny odcinek z cyklu GTA i jeśli miałbym wystawić mu notę za oryginalność, wyszła by bardzo słaba trójka (nowość w postaci empire building to trochę za mało). Ale czy fani serii tak naprawdę potrzebują poważniejszych zmian? Wątpię, ja nie jestem zawiedziony. Dlatego jeśli potrzebujesz jakiegoś dobrego tytułu do pogrania przez dłuższy czas i skończyłeś 18 lat, polecam GTA: Vice City Stories.
Marek „Fulko de Lorche” Czajor
PLUSY:
- swoboda ruchów i działania;
- nowość w postaci możliwości prowadzenia własnego interesu;
- mnóstwo dodatkowych misji, bonusów, gadżetów do zebrania, wyścigów itd.
- jak zwykle doskonałe udźwiękowienie;
- ciekawy multiplayer;
- gra na długie tygodnie.
MINUSY:
- ujemny wskaźnik inteligencji policji;
- kto grał w Vice City na PS2, znudzi się tymi samymi lokacjami;
- wbrew zapowiedziom nie widać graficznych ulepszeń;
- mało oryginalna – to po prostu kolejny odcinek z serii GTA.