Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 19 maja 2008, 12:37

autor: Paweł Surowiec

Frontlines: Fuel of War - recenzja gry

Wątpliwe jest, by Frontlines: Fuel of War wygryzły z zajmowanych pozycji takie tuzy gatunku, jak Battlefield 2 czy CoD 4. Z pewnością jednak mogą stanowić godną alternatywę dla co bardziej znudzonych wspomnianymi tytułami graczy.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Wojna o ropę. Marzenie twardogłowych generałów (jak zresztą każda wojna). Senny koszmar mniej krwiożerczej części ludzkości. Ale też wdzięczny (i jakoś tak niechcący na czasie...) pomysł na sieciową jednoosobową strzelankę. Pomysł, na którym można nieźle zarobić. Przynajmniej do takiego wniosku doszli ludzie ze studia Kaos. A że wcześniej, występując jeszcze pod szyldem Trauma Studios, zdobyli stosowne doświadczenie przy tworzeniu Desert Combat, udanego moda do Battlefield 1942, to i całkiem nieźle wyszła im realizacja tegoż pomysłu. A przy okazji jakoś tak podobnie, w przypadku mechaniki rozgrywki, właśnie do gier spod znaku Battlefield.

Mamy rok 2024. Spełnia się czarny scenariusz ludzkości – niewidzialna ręka zakręca prawie wszystkie kurki z ropą naftową. Ten, kto zapewni sobie dostęp do ropy w dobie kryzysu energetycznego, będzie miał władzę. Na ostatnie złoża tej kopaliny rzucają się więc – jak wygłodniałe psy na kość – dwie potężne armie: Zachodniej Koalicji (USA dogadało się z UE) i Sojuszu Czerwonej Gwiazdy (w którym rosyjski niedźwiedź bez skrępowania obściskuje się z chińską pandą).

To tylko tak się wydaje, że ten mały wypadł dużemu spod ogona.

Kampania single player (kto zgadnie, po której stronie ją rozgrywamy?) to ledwie przygrywka przed trybem zabawy wieloosobowej. „Przygrywka” nie jest tu zresztą najodpowiedniejszym słowem... Takie tam „rzępolenie”, składające się jedynie z 7 misji (każda to ok. godzinki gry). Misje te są dosyć luźno powiązanymi ze sobą epizodami z wojny o ropę, rozgrywanymi po (jedynie słusznej?) stronie Zachodniej Koalicji. Jeżeli ktoś liczy na hollywoodzki scenariusz i emocje porównywalne z tymi, jakich dostarcza kampania dla jednego gracza w niedoścignionym pod tym względem CoD 4, z pewnością grubo się przeliczy. Chociaż nie jest zupełnie beznamiętnie – nie brak akcji, skoków adrenaliny czy nawet delikatnych wzruszeń. Mimo wszystko nie warto wydawać ciężko zarobionych pesos, jeśli nie zamierzamy zetrzeć się z żywymi graczami. Tryb single player należy traktować bardziej jako rozgrzewkę przed właściwą zabawą w multku.

Lwi pazur Frontlines pokazują bowiem dopiero w grze wieloosobowej. Podstawowym – albo raczej jedynym, co przy dłuższej zabawie może trochę męczyć i nudzić – trybem rozgrywki jest tytułowy frontline. Tryb w założeniach bardzo podobny do conquest mode z Battlefielda. Linia frontu jest dynamiczna tzn. przemieszcza się wraz z naszymi postępami bądź porażkami w grze. Punkty na tejże linii można zajmować w dowolnej kolejności (służą potem jako spawny – miejsca odradzania się), pod tym względem gracze mają pełną swobodę. Wypada dodać, że przejmowanie kolejnych lokacji odbywa się nie tylko poprzez zatrzymanie się przy nich na chwilę – niektóre z nich zdobywa się, wysadzając je w powietrze za pomocą materiałów wybuchowych lub stukając w klawiaturę zastanego na miejscu komputera. Godnym odnotowania pomysłem jest konieczność zdobycia wszystkich (dwóch lub trzech) punktów na danej linii frontu, zanim będzie można przesunąć ją dalej w kierunku bazy przeciwnika. Celem jest oczywiście albo zajęcie całej mapy, z bazą przeciwnika na czele, albo doprowadzenie do sytuacji (poprzez przejmowanie tychże kluczowych miejsc), w której dla graczy strony przeciwnej zabraknie „kuponów”, jakimi obdarowywani są na początku rozgrywki, a których ubywa wraz z zajmowaniem kolejnych lokacji. Jak więc widać, główną zaletą trybu wieloosobowego jest dosyć otwarty charakter rozgrywki: gracze sami decydują, gdzie chcą się udać, jakimi zadaniami się zająć (nie ma problemu, by – jeśli kogoś to bawi – np. pokampować trochę w okolicy bazy przeciwnika) czy w jakiej kolejności je wykonywać.

Zaspawać im drzwi czy poczekać, aż zechcą wyjść i wtedy przetopić na skwarki?

Rozpoczynając wirtualną wojnę, wybieramy spośród sześciu dobrze już wszystkim znanych klas postaci. Są to: szturmowiec (uzbrojony w karabinek z granatnikiem), żołnierz wsparcia (ma na wyposażeniu rkm), snajper, komandos (zaopatrzony w materiały wybuchowe), specjalista do walki z pojazdami (uzbrojony w granatnik) i specjalista w walce w zwarciu (dysponuje strzelbą). Jakby tego było mało, po wybraniu jednej z klas możemy dodatkowo zdecydować, jaką rolę (jedną z czterech) będziemy pełnić na polu walki.

Możemy wcielić się więc w operatora zdalnie sterowanych robotów bojowych, dostępnych pod najróżniejszymi postaciami, np. małego bezpilotowego statku latającego (bsl–a), pełniącego głównie zadania rozpoznawcze czy też gąsienicowego pojazdu uzbrojonego w wielolufowy kaem w systemie Gatlinga (minigun). Z uwagi na to, że rzecz dzieje się w nieodległej przyszłości, nie liczcie na wielkie mechy kroczące rodem z Gwiezdnych Wojen Lucasa (czy Battlefield 2142). Wspomniane pojazdy gąsienicowe bardziej podobne są do współczesnych robotów saperskich, a samobieżna mina Czerwonej Gwiazdy do złudzenia przypomina pojazd, który Amerykanie wpuszczali talibom do jaskiń.

Istnieje również możliwość wybrania specjalizacji wsparcia powietrznego (wówczas operator naprowadza na cel lotnictwo lub sprowadza nań ostrzał artyleryjski) czy naziemnego (specjalista w tej dziedzinie może początkowo naprawiać uszkodzone pojazdy, a potem rozstawiać na planszy cekaemy, granatniki, itp.). Wreszcie – da radę wcielić się w fachowca od walki elektronicznej, który dysponuje np. możliwością wystrzeliwania rakiet generujących impuls elektromagnetyczny (jak po wybuchu bomby jądrowej), uszkadzający elektronikę w pojazdach, a tym samym utrudniający korzystanie z nich.

Żeby jednak nie było za łatwo, a starcia na planszach nie przerodziły się li tylko w wojnę na gadżety, dostęp do poszczególnych dronów uzależniono od doświadczenia gracza, zdobywanego w trakcie multiplayerowego meczu. Doświadczenie rośnie z każdym zabitym wrogiem, przejętym punktem planszy itd., stopniowo odblokowując dostęp do coraz lepszych sond. Możliwość swobodnego wyboru pomiędzy 6 klasami postaci i 4 rolami (a dla każdej po 3 poziomy zaawansowania) i dowolnego ich „krzyżowania” owocuje naprawdę sporą liczbą kombinacji, a tym samym opcji taktycznych. By nie być gołosłownym, posłużę się obrazowym przykładem: grając snajperem (klasa), będącym jednocześnie operatorem robotów (rola), możemy wyszukiwać ukrytych wrogów za pomocą szpiegowskiego bsla, a następnie likwidować ich ze swojego karabinu wyborowego.

Oprócz tej zasadniczej nowości, czyli lekko futurystycznych dronów, do dyspozycji gracza oddano również pojazdy: od zwykłych lekkich samochodów rozpoznawczych przez transportery opancerzone/bojowe wozy piechoty po czołgi i w końcu śmigłowce transportowe, szturmowe, a nawet odrzutowe myśliwce.

Hej gościu, nie pora bawić się Gameboyem!

Zainteresowanych tytułem z pewnością ucieszą zróżnicowane areny wirtualnych starć. Każdy znajdzie tu coś dla siebie – od dużych map pod pojazdy i śmigłowce/samoloty (np. Farma Słoneczna czy Pole Naftowe) po mniejsze, na których ściera się głównie piechota (zwykle tereny zurbanizowane). Większość mapek przeznaczona jest dla 64 i więcej graczy, co gwarantuje niezapomnianą intensywność walk. Jak na mój gust tych plansz jest jednak trochę za mało, bo raptem osiem. No, ale cóż, takie są dzisiejsze niechlubne standardy wśród producentów gier: singielek na 5 godzin grania (albo i bez singielka jak w Red Orchestra...) i 4 cztery mapki na krzyż w multku...

Tryb multiplayer we Frontlines posiada też i wady, jak to często bywa w przypadku nowych tytułów. Aktualnie jedną z większych niedogodności jest wbudowana przeglądarka serwerów gry. Co bardziej niecierpliwym graczom zdarza się połączyć nie z tym serwerem, z którym planowali albo lista serwerów zostanie ponownie odświeżona po próbie podejrzenia ustawień jednego z nich. Poważnym problemem jest też brak bardziej rozwiniętego systemu komunikacji między zupełnie obcymi sobie graczami (poza kilkoma rozkazami dowódcy drużyny czy anachronicznym czatem).

Nie do końca dobrze zbalansowano także broń – mam tu na myśli ów karabinek szturmowy z podwieszanym granatnikiem używanym przez niektórych jako... bardzo skuteczna strzelba podlufowa (na szczęście host może zablokować na swoim serwerze taką kontrowersyjną pukawkę). Ogólnie nie wszystkim może przypaść do serca proponowana przez program balistyka końcowa – nie raz, nie dwa zdarzy się ze zgrozą stwierdzić, że wypruliśmy we wroga bez mała cały magazynek, a on... dalej biega jak gdyby nigdy nic! Należy jednak uspokoić zaniepokojonych – prawdopodobnie większość z tych bolączek da się naprawić łatą i to w całkiem niedalekiej przyszłości.

Przyznam, iż miewałem już do czynienia z lepiej zoptymalizowanymi pod względem graficznym pozycjami (Frontlines chodzi na silniku Unreal 3). Na dodatek z tytułami, które wyglądały też i ładniej, a wymagania techniczne miały mniejsze. Niemniej nie jest przecież dramatycznie. Gdybym mógł jednak zasugerować studiu Kaos, kogo należałoby zwolnić za obijanie się przy produkcji gry, to byliby to ludzie odpowiedzialni za modele pukawek. Większość z tych narzędzi mordu wygląda bowiem dosyć topornie, swoim dizajnem przypominając kanciaste zabawki made in ZSSR/Russia.

Dźwięk we Frontlines to nic szczególnego: z jednego głośnika usłyszymy standardowe odgłosy wystrzałów i wyjątkowe ubóstwo komunikatów werbalnych między graczami, z drugiego zaś... równie skromną ścieżkę muzyczną składającą się praktycznie z pojedynczego tematu odgrywanego dookoła Wojtek. Jednakowoż mnie osobiście tych kilka niepokojąco brzmiących nut tym razem wyjątkowo wpadło w ucho.

O żesz ty, ale mi coś w plerach łupnęło...

Pora na krótkie podsumowanie i zabawę w domorosłego proroka. Wątpliwe jest, by Frontlines: Fuel of War wygryzły z zajmowanych pozycji takie tuzy gatunku, jak Battlefield 2 czy CoD 4. Z pewnością jednak mogą stanowić godną alternatywę dla co bardziej znudzonych tymi tytułami graczy. Wojna gadżetów z dronami potrafi dostarczyć sporo frajdy, należy jednak pamiętać, że zabawy tej zakosztujemy przede wszystkim w grze wieloosobowej. Kupować programu wyłącznie dla trybu single player raczej nie warto – jest po prostu zbyt krótki i mało emocjonujący. Myślę za to, że – o ile grze uda się odnieść sukces – można śmiało liczyć na kontynuację. W końcu tutaj nie mamy okazji pobawić się europejskim sprzętem, a na tę samą wojnę można by jeszcze spojrzeć skośnymi oczyma...

Paweł „PaZur_76” Surowiec

PLUSY:

  • patent z linią frontu;
  • interesujące drony (roboty bojowe);
  • 6 klas postaci i 4 role na 3 poziomach zaawansowania, czyli sporo opcji taktycznych w rozgrywce;
  • dużo różnorakich pojazdów;
  • fajne mapki pod pokaźną liczbę graczy – gwarancją intensywnej rozgrywki.

MINUSY:

  • krótki single player;
  • brak bardziej rozwiniętego systemu komunikacji w grze pomiędzy zupełnie obcymi graczami;
  • drobniejsze niedoróbki w multiplayerze (niezbyt funkcjonalna przeglądarka serwerów, delikatne niezbalansowanie broni).
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja w przygotowaniu. Gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja w przygotowaniu. Gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!

Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...