autor: Krzysztof Gonciarz
Fallout 3: Operacja Anchorage - recenzja gry
Bethesda nie ma kredytu zaufania u graczy, jeśli chodzi o dodatki dostępne do ściągnięcia przez Internet. Czy Operation Anchorage to zmieni?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Bethesda nie ma, niestety, kredytu zaufania u graczy, jeśli chodzi o dodatki dostępne do ściągnięcia przez Internet. Pamiętamy, co się działo z Oblivionem – kilka bezsensownych „rezydencji” dla naszych postaci, jeden mierny zestaw questów (Knights of the Nine), no i ikoniczna już zbroja dla konia, symbol wszystkiego co złe w DLC (downloadable content – przyp. red.). Z tego wszystkiego tylko Shivering Isles wykazywało wysoki poziom, ale w przypadku wersji PC było to i tak rozszerzenie bardziej ukierunkowane na wydanie pudełkowe. No dobra – powspominaliśmy, a tu zabawa zaczyna się od nowa. Do sprzedaży trafił bowiem pierwszy dodatek do Fallouta 3.
Operation Anchorage to cykl 4 misji, w którym bohater pomaga grupie zbuntowanych członków Bractwa Stali dostać się do przedwojennego skarbca. Jedynym sposobem na obejście jego szczelnych zabezpieczeń jest ukończenie sesji treningowej w wirtualnej rzeczywistości, która przenosi nas w przeszłość i przedstawia amerykańsko-chiński konflikt na Alasce (nawiązania do tych wydarzeń miały miejsce już w samym F3,chociażby poprzez budynek Anchorage Memorial na obrzeżach Waszyngtonu). W praktyce dodatek jest wygodny w użyciu – po jego zainstalowaniu i wczytaniu zapisanego stanu gry od razu odbieramy sygnał radiowy z wezwaniem o pomoc, a quest pojawia się w dzienniku. Wykonać go możemy na dowolnym poziomie doświadczenia – podobno jego trudność jest dopasowywana do naszej postaci. Możliwe, bo sam zabrałem się za ratowanie Alaski na 2 poziomie doświadczenia i bez większych problemów przeszedłem całość w jakieś niecałe dwie godziny (dobijając przy tym do 7 levelu).
Tak naprawdę dodatek ma tylko jedną wadę – jest strzelaniną w realiach Fallouta 3. Przez cały czas trwania tych czterech prostych misji po prostu idziemy przed siebie i strzelamy. Nie ma prawie rozmów, nie ma różnych możliwości rozwiązań (a kiedy wydaje się, że są, to jest to tylko złudzenie), nawet zarządzanie ekwipunkiem uproszczono do minimum – w wirtualnej rzeczywistości nie znajdujemy Stimpaków ani amunicji, zamiast nich od czasu do czasu natrafiamy na „magazyny”, które automatycznie uzupełniają nasze zapasy i zdrowie. Walka w Falloucie 3 nie była oczywiście z gruntu zła, ale tylko dlatego, że nie przesadzono z jej ilością. Trudno mi przypomnieć sobie taką sytuację z podstawki, żebym przez dwie godziny prawie cały czas tylko strzelał i gapił się na spowolnione powtórki latających w powietrzu flaków. Może to kwestia obranego stylu rozgrywki, ale tam przynajmniej był wybór – w Operation Anchorage go nie mamy, a to dla fanów RPG rzecz trudna do pogodzenia-się-z.
Czy są jakieś argumenty „za” tym dodatkiem? Oczywiście. Przede wszystkim za przejście go w całości dostajemy miażdżący zestaw nagród, dzięki którym wszystkie pozostałe misje będą dla nas o wiele prostsze. Kwestią do dyskusji jest, czy w ten sposób nie zostaje zaburzona równowaga świata gry i czy obniżenie trudności nie zepsuje nam zabawy, ale przyjmijmy, że miło jest biegać po Pustkowiach w niezniszczalnej (!), specjalnej wersji Power Armora z amerykańską flagą na plecach. Albo szyć do przeciwników z kultowej Strzelby Gaussa. Taaa... w końcu podobno najważniejsze w życiu są drobne przyjemności.
Drugim mocnym atutem Operation Anchorage jest oprawa. Ogólnie Fallout 3 bardzo wybija się, jeśli chodzi o styl otoczenia (postacie są obleśne i to się nie zmieni), a tutaj możemy pooglądać trochę widoczków niejako z innej bajki – ośnieżone góry, padający śnieg, te klimaty. Całość wygląda nieźle, pojawia się nawet parę efektownych eksplozji. Swoją drogą te eksplozje to jedyne, co zachowuje pozory „wielkiej bitwy” w tym dodatku. Mówi się, że to kluczowe wydarzenie w historii ludzkości, a tu widzimy na ekranie epickie starcie 4 na 4.
Pierwsze z trzech rozszerzeń Fallouta 3 zawodzi na całej linii. Zobaczymy, co pokażą dwa następne – czekamy przede wszystkim na wprowadzenie możliwości kontynuowania zabawy po ukończeniu głównego wątku fabularnego (swoją drogą, to chore, żebyśmy musieli za taką możliwość płacić). Na razie Bethesda zdaje się całkowicie ulegać pokusie łatwego wyciągania kasy z graczy i nie próbuje się przemęczać. Dodatek w Polsce mogą ściągnąć, póki co, tylko posiadacze wersji na X360 albo pecetowej np. pobranej ze Steama. Ci, którzy kupili polską wersję Cenegi, nie mają jednak czego żałować.
Krzysztof „Lordareon” Gonciarz
PLUSY:
- ładne otoczenia;
- trochę ciekawych przedmiotów w nagrodę za ukończenie.
MINUSY:
- 2 godziny bezsensownej walki;
- to ma być „historyczna bitwa”?