autor: Krzysztof Marcinkiewicz
Enter The Matrix - recenzja gry
Enter The Matrix to przygodowa gra akcji osadzona w realiach znanych z legendarnego filmu Matrix, stworzona w firmie Shiny Entertainment, znanej z takich tytułów jak: Sacrifice, Messiah czy MDK.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Prawda jest taka, że nie ma znaczenia co napiszę o Enter The Matrix. Wy i tak macie już wyrobioną opinię na temat tej gry. Matrix to Matrix, a my wszyscy jesteśmy jedynie bateryjkami, które służą do pobierania energii z naszych portfeli, by naładować kasę braci Wachowskich. Niezależnie od tego, czy gra jest dobra, czy kiepska, zawiera sporo materiału filmowego, nagranego przez braci Wachowskich z udziałem Jady Pinkett-Smith (Niobe) i Anthony Wonga (Ghost), który rozwijają wątki ich bohaterów w Matrix: Reaktywacja. Czym jest Enter The Matrix? Konsolową naparzanką osadzoną w realiach Reaktywacji. Po prostu...
- What you think will happen after that?
- I don’t know. But I’ve got a feeling it’s gonna be one hell of the ride
Obiecywano wiele. Jeszcze parę lat temu, kiedy Shiny i (wówczas) jej wydawca Interplay ogłosiły, że będą odpowiedzialne za grę na podstawie filmu Matrix, oczekiwania były ogromne. Słynące z przebojowych gier Shiny (Earthworm Jim, MDK, Sacrifice) budziło w graczach wielkie nadzieje, że dla odmiany gra stworzona dla potrzeb filmu nie okaże się zwykłym gniotem. Producent długo milczał na temat postępów w pracach nad grą i dopiero zmiana wydawcy na Infogrames (obecnie nazywane Atari) sprawiła, że opublikowano pierwsze wiadomości na temat tego tytułu. Wyjaśniono wówczas, że Enter The Matrix nie będzie rozgrywała się w realiach Matrixa, tylko Reaktywacji. Co więcej w grze nie będziemy mogli wcielić się w Neo, Trinity, czy Morfeusza, lecz w dwójkę drugoplanowych bohaterów filmu – panią kapitan Niobe i jej pierwszego oficera Ghosta. W filmie ci bohaterowie pojawiają się tylko chwilami na ekranie. Gra opowiada, co się z nimi działo między scenami, w których występują w Reaktywacji. Dowiemy się więc, jak w ich ręce dostała się przesyłka wysłana przez załogę Ozyrysa, a także jak do tego doszło, że bohaterowie zdążyli uratować życie Morfeusza na autostradzie 101. Fabularnie grze niewiele można zarzucić, grywalność także jest bardzo wysoka (chociaż na dłuższą metę staje się trochę monotonna), samo wykonanie jednak budzi kontrowersje. Ale jak już wcześniej napisałem, jakkolwiek zła bądź dobra by ta gra nie była, wy i tak ją kupicie.
Fabuła nie umiera nigdy
Wszystko zaczyna się niepozornie. Sparks (operator Logosa), Niobe (kapitan) i Ghost odbierają wiadomość z Matrixa, że kapitan Ozyrysa, Thadeus, wysłał im przesyłkę na krótko przed zniszczeniem jego okrętu przez Strażników. Sprawa jest o tyle interesująca, że Thadeus nigdy wcześniej nie wykorzystywał kanałów pocztowych Matrixa z obawy, że są one narażone na przechwycenie przez Agentów. Niobe i Ghost postanawiają odebrać przesyłkę z miejskiej, centralnej poczty. Tam też wszystko zaczyna się komplikować – do akcji wkracza ochrona poczty oraz – jakby tego było mało – pojawiają się Agenci. Fabuła Enter The Matrix sprzężona jest z filmem Matrix: Reaktywacja. Gra zaczyna się pomiędzy wydarzeniami opowiedzianymi w Ostatnim Locie Ozyrysa (pierwszy Animatrix) a samą Reaktywacją. Niobe i Ghost przechwytują ostrzeżenie kapitana Thadeusa o Strażnikach, którzy kopią tunel do Zionu, a następnie informują o tym komandora Locka – szefa ochrony ostatniej ludzkiej enklawy. Ten nakazuje Niobe i Ghostowi powiadomić załogi wszystkich okrętów poza miastem, by natychmiast powróciły do Zionu. W tym celu bohaterowie gry organizują spotkanie rebeliantów w Matrixie, którego relację znamy z Reaktywacji. Gra pokazuje to, co zostało niedopowiedziane w filmie: jak doszło do spotkania i czy wszystko przebiegło zgodnie z planem, a następnie pokazuje dalsze wydarzenia, których nie mogliśmy zobaczyć w filmie.
Co ciekawe, narracja i fabularyzacja Enter The Matrix dzieli się na dwa etapy. Główny to przerywniki filmowe generowane na silniku, którymi gra jest po prostu przesiąknięta do granic możliwości. Jest to jeden z niewielu tak mocno fabularyzowanych tytułów dostępnych na rynku. Dodatkowo we wszystkich tych animacjach czuć rękę braci Wachowskich – praca kamery, ujęcia i to co dzieje się na ekranie, jest przedstawione w typowy, matrixowy sposób. Drugim etapem narracji fabuły są filmy z udziałem aktorów występujących w Reaktywacji. Właściwie śmiało można założyć, że są to sceny, które Wachowscy celowo zdecydowali się wyciąć z filmu, by wstawić je do gry (bądź nakręcić specjalnie dla potrzeb ETM). W sumie w grze zobaczymy ponad 35-40 minut materiału filmowego, który doskonale uzupełni nam Reaktywację. Jakby tego było mało, na sam koniec Wachowscy przygotowali dla graczy niespodziankę – rozszerzoną i bardziej podnoszącą adrenalinę wersję zwiastuna trzeciej części trylogii, który mogliśmy zobaczyć po projekcji Reaktywacji. Enter The Matrix charakteryzuje się niedużymi poziomami i bardzo krótkimi przeładowaniami między nimi. Gra składa się z misji, które podzielone są na etapy/poziomy. Każdy z nich zawiera przynajmniej dwa przerywniki filmowe, które wprowadzają nas w dalszą akcję i urozmaicają rozgrywkę. Dodatkowo między misjami zobaczymy filmy, które nakręcono dla potrzeb gry. Wielkie oczekiwania
Nigdy nie mów Matrix
Rozpoczęcie gry jest mocne. Film wprowadzający doskonale buduje klimat i chęć skopania paru tyłków w Matrixie. Krótkie wczytywanie i już widzimy, jak Niobe i Ghost wczytują sobie program uzbrojenia i samochodu. Chwilę później widzimy, jak podjeżdżają pod gmach poczty, gdzie rozpoczyna się gra. Zanim bohaterowie wejdą do Matrixa możemy wybrać, czy chcemy wcielić się w Ghosta, czy Niobe – w zależności od wyboru, te same misje będziemy wykonywać w odmienny sposób. Bohaterowie rzadko wykonują coś wspólnie; podczas gry jeden z nich zajmuje się realizacją jakiegoś zadania, drugi ma zupełnie inne cele. Spotykają się tylko czasami, głównie żeby wesprzeć się w kryzysowych sytuacjach. Dzięki temu uzyskano dwie możliwe drogi przejścia gry, co daje graczom kilka dodatkowych godzin zabawy. Wracając jednak do samej rozgrywki –w końcu rozpoczynamy zabawę. W tym miejscu należy podkreślić, że w zależności od mocy naszego komputera grafika Enter The Matrix będzie lepsza lub gorsza. Program sam rozpoznaje możliwości naszej maszyny i dopasowuje ustawienia video. Im słabszy macie komputer, tym większe będzie wasze rozczarowanie tym tytułem.
Kung-Fu jest wieczne
Są jednak elementy grafiki, które są niezmienne niezależnie od mocy peceta. Przede wszystkim modele postaci. Można je określić jednym słowem: ultrarealistyczne. Na wszystkich przerywnikach filmowych przypominają one bohaterów z filmu i widać, że firma Shiny sporo się nad nimi napracowała. Kłopoty pojawiają się dopiero kiedy postacie się poruszają. To jak nasi bohaterowie biegają, woła o pomstę do Nieba. W porównaniu z gracją ruchów ostatnich przygód Lary Croft, ETM jest znacznie w tyle. Z drugiej strony ciosy Kung-Fu zostały świetnie odzwierciedlone. Ich wykonanie przez bohaterów zrobi na każdym graczu wrażenie. Dzięki temu każda walka mogłaby być spektakularnym widowiskiem. Mogłaby, gdyby nie fakt, że jest strasznie niedopracowana. Bohaterowie zadają świetne ciosy, a przeciwnicy rewelacyjnie na nie reagują. Ale co z tego, skoro na ekranie widać, że noga Niobe czy Ghost minęła się z celem o pół metra, a przeciwnik w czarodziejski sposób zdołał jednak przyjąć ten cios? To chyba jedna z największych bolączek Enter The Matrix. Ale na tym problemy się nie kończą.
Najbardziej irytującą rzeczą jest fakt, że bohaterowie automatycznie wybierają przeciwnika z którym będą się bić. Kłopoty zaczynają się, kiedy oponent zostanie już pokonany - bohaterowie zacinają się wtedy w pozie gotowości do walki na czas 1-3 sekund. Stają się wówczas łatwym celem dla pozostałych, często uzbrojonych wrogów. Dodatkowo praca kamery nie ułatwia nam szybkiego rozeznania się w sytuacji na polu walki. Kamera automatycznie ustawia się (i blokuje na wyżej wspomniany okres czasu) w pozycji najlepiej prezentującą gardę bohatera, po czym tracimy kolejne 2-3 sekundy na opanowanie tego, co dzieje się na ekranie (chodzi głównie o pozycje pozostałych nieprzyjaciół).
Kombinacje ruchów i ciosów Kung-Fu bohatera wyglądają świetnie, ale ich interakcja z modelami przeciwników nie jest już tak wspaniała. Często bohater zadaje ciosy, a oponenci reagują na nie zupełnie inaczej niż powinni. Zdarza się też, że przeciwnik reaguje na cios nim bohater zdąży go dokończyć. Pomimo tego wszystkiego sceny walk to istny majstersztyk, który można oglądać godzinami. Shiny zdołała uniknąć monotonii walk poprzez stopniowe wprowadzanie nowych ciosów oraz ich zestawów (combosów). Możne je zadawać pięściami, nogami, a także przy wykorzystaniu ścian, sufitów itp. Bohaterowie mogą biegać po ścianach i wykonywać nawet najbardziej spektakularne akrobacje Kung-Fu, jakich nie widzieliśmy w filmach.
Matrix to za mało
Problematyczne są również lokacje. Wszystkie zostały zaprojektowane z głową. Każdy z poziomów dzieli się na sektory, które umownie określają drzwi. Dopóki nie wyczyścimy z przeciwników danego sektora, to drzwi prowadzące do kolejnego nie otworzą się. Niektóre z lokacji są zupełnie nowe i zaprojektowane specjalnie dla potrzeb Enter The Matrix, inne natomiast jako żywo przypominać nam będą kultowe sceny z filmów. Nie zabraknie ucieczki przed Agentem po dachach w pierwszej części Matrixa. Znajdziemy się również w słynnej lokacji Zamku Merowinga, w której Neo walczył z jego ochroniarzami – a także w lochach, gdzie przetrzymywany był Klucznik. Przez chwilę będziemy w korytarzu z tylnimi furtkami prowadzącymi do Matrixa. Takich miejsc w grze jest całe mnóstwo i w bardzo fajny sposób wpływają one na samopoczucie gracza. Nie ma nic lepszego od walki z grupą uzbrojonych w karabiny ochroniarzy, przy spowolnieniach czasu, w hali, która podobna jest do lobby z pierwszego Matrixa. Mimo że lokacje są fajne, to również niestety bardzo krótkie i - w zależności od mocy komputera – o różnym stopniu detali graficznych.
Zabójczy Payne
Matrixowe spowolnienia czasu widzieliśmy już w akcji w Maxie Paynie i musze przyznać, że te w Enter The Matrix bardzo mnie rozczarowały. Nie spodziewałem się niczego nowego, tylko czegoś jeszcze bardziej grywalnego. Efekt ten nazywa się tutaj Focusem. W każdej chwili możemy go włączyć i w ten sposób spowolnić czas. Ekran ładnie się rozjaśnia i rozmywa, przez co zyskujemy bardzo przyjemny dla oka efekt. W tym trybie nasi bohaterowie mogą wykonywać dalekie skoki, biegać po ścianach, a także wykonywać matrixowe ciosy Kung-Fu. Właśnie przy włączonym Focusie walki wręcz wyglądają w Enter The Matrix najbardziej spektakularnie. Kompletnie źle została natomiast rozwiązana kwestia pocisków wystrzeliwanych w spowolnionym czasie. Producenci chcieli, aby pozostawiały one smugi podobne do tych, jakie widzieliśmy w filmie. Zamiast jednak stworzyć coś na podobieństwo smug, jakie zostawiał Railgun w Quake 2, stworzono jakieś dziwne bąbelki nacinające przestrzeń. Wygląda to ohydnie, a przy większych strzelaninach jest jeszcze gorzej – ekran wypełnia się zamazującą wszystko paćką. Efekt całego bullet-time’a jest o wiele słabszy niż ten, który widzieliśmy w Max Payne.
Śmierć nadejdzie w Matrixie
W Enter The Matrix występują trzy modele grywalności. Najrzadsza to pilotaż okrętu kapitan Niobe – Logosa - w prawdziwym świecie. Przypomina on trochę Descenta, jednak na dłuższą metę jest męczący i gracze szybko ucieszą się, że mają już te fragmenty gry za sobą. Kolejnym urozmaiceniem jest kierowanie samochodem. Dosyć często będziemy zasiadać za kółkiem (tudzież ostrzeliwać nadjeżdżających we własnych wozach przeciwników). Sterowanie przypomina trochę to z Grand Theft Auto III. Jeżdżąc po ulicach metropolii będziemy uciekać przed policją, Agentami i wszystkimi tymi, którzy chcieliby zakończyć naszą egzystencję w Matrixie. W zależności od tego, którego bohatera wybraliśmy (Niobe/Ghost), będziemy albo kierować samochodem, albo dbać o jego ochronę trzymając – i używając - broń. Problem z tym modelem grywalności jest taki, że nie został on do końca dopracowany. Sztuczna Inteligencja samochodów przeciwników jest żałosna – zachowują się oni jak ci z Destruction Derby. Ich głównym celem jest wjechanie w nasz samochód, a ludzik wystający z okienka ma w tym czasie pruć do nas z karabinu maszynowego. Firma Shiny, wzorując się na GTA3, postanowiła dodać na ulice miasta samochody cywilne. Szkoda tylko, że te auta zachowują się jak cegły poruszające się po sznurku. Zero nieprzewidywalności. Po prostu modele aut przemierzają ulice, nie sprawiając graczowi ani żadnych trudności, ani też nie uatrakcyjniają mu grywalności. One po prostu istnieją. Jeśli chodzi o fizykę samochodów, to również nie została ona dopracowana. Właściwie nie przypomina ani tej z naszego świata, ani tej z Matrixa. Grając w Enter The Matrix odnosi się wrażenie, że elementy gry z samochodami i Logosem zostały dodane na siłę lub w ostatniej chwili, przez co nikt nie zaprzątał sobie głowy ich dopracowaniem.
Wreszcie dochodzimy do głównego modelu grywalności – poruszanie się Niobe lub Ghostem. Jest to typowe TPP z gigantyczną dawką akcji. Wcielając się w któregoś z bohaterów będziemy biegać po poziomach i walczyć z hordą przeciwników. Każdy sektor poziomu posiada od kilku do kilkunastu oponentów, a często jest tak, że gdy ich w końcu pokonamy i mamy nadzieję na chwilę odpoczynku, to przerywnik filmowy pokazuje nam, że właśnie do pomieszczenia wpada kolejna grupa mięsa armatniego do pokonania. Jest to zarówno wielki plus, jak i wielki minus Enter The Matrix: walka, walka i jeszcze raz walka. Chwilami odnosi się wrażenie, że producenci przegięli z ilością potyczek na poziomach. Na szczęście zróżnicowanie ciosów Kung-Fu (oraz fakt, że wraz z postępem rozgrywki bohaterowie nabywają umiejętność zadawania nowych, jeszcze bardziej spektakularnych uderzeń) sprawia, że ciągle jest atrakcyjnie. Jeśli znudzi się nam walka wręcz, zawsze możemy użyć broni, której w Matrixie jest pełno: od pistoletów, po ciężkie karabiny maszynowe. Zawsze to urozmaici, a niekiedy przyspieszy walkę w danym sektorze poziomu.
Goldenhacking
Czym byłby Enter The Matrix bez kultowego „Puk, puk, Neo”? Shiny od początku produkcji gry ogłaszało, że każdy gracz będzie miał możliwość hakowania Matrixa i modyfikowania go w ten sposób. Pamiętam te wywiady, w których chwalono się gigantycznymi możliwościami, jakie otwiera przed graczami haking. Jak to wypadło w rzeczywistości? Otóż używając quasi-DOS-a, możemy zmieniać pewne rzeczy w Matrixie, a także otrzymać dostęp do materiałów składowych Enter The Matrix. Dlaczego quais-Dos? Otóż Shiny wzorowała się na tym systemie operacyjnym, kiedy tworzyła haking w grze – podobno starsi gracze, pamiętający jeszcze DOS-a, mieli być zadowoleni. Część komend działa, jak np. dir, a część nie. Jeśli chcemy wejść do podkatalogu, to nie dostaniemy się tam wpisując komendę cd, lecz wpisując po prostu ścieżkę dostępu. Na szczęście na dole ekranu w każdej chwili wyświetlają nam się wszystkie opcje, jakich możemy w danym momencie użyć. Poprzez hakowanie możemy np. umieszczać w konkretnych sektorach poziomów bronie i apteczki, naginać rzeczywistość poprzez lekką modyfikację fizyki Matrixa. Drugą zaletą hakowania jest dostęp do wszystkich elementów składniowych gry – możemy odtwarzać odkryte już filmy, oglądać grafiki itp. Trzecią możliwością – o której szef produkcji Enter The Matrix we wszelkich wywiadach wypowiadał się, że będzie to wprost rewelacyjny system – jest rozmowa z Trinity. Mówiono, że stworzono system, dzięki któremu każdy gracz będzie odnosił wrażenie, że naprawdę rozmawia z Trinity. W efekcie ta reaguje tylko na dwa wiersze poleceń, a całą resztę skrupulatnie ignoruje. Taki to przełom.
A miała być ostra jazda!
W rzeczywistości Enter The Matrix bez świata Matrixa jest zwykła gierką, jakich wiele, niedopracowaną i pełną błędów. Ratuje ją tylko świat Matrixa oraz – co najważniejsze – materiał filmowy nakręcony dla potrzeb gry, wyjaśniający kilka wątków z Reaktywacji. Efekt spowolnienia czasu i inne elementy składające się na grywalność zostały zrealizowane o wiele lepiej w Max Payne czy nawet w Jedi Knight II: Jedi Outcast. Jeden z zachodnich serwisów podsumował tę grę jako symulator DOS-a warty 50 USD. Enter The Matrix jest tylko troszkę lepsza od przeciętnych tytułów TPP, jakie ukazują się na rynku. Dla fanów Matrixa jest to pozycja obowiązkowa. Ci, którzy nie mają bzika na punkcie tych filmów i interesuje ich tylko gra, mogą sobie ten tytuł odpuścić. Ale czy w Polsce ktoś taki się znajdzie? Tak jak pisałem we wstępie: czego nie powiem o Enter The Matrix, wy i tak kupicie tę grę. Nie jesteśmy Wybrańcami, jesteśmy zwykłymi programami, zakodowanymi, żeby kupić ETM - bo jak bez tego wyglądałby nasz fanatyzm wobec tych filmów? A może i wśród was jest parę osób, które tak jak Neo 6.0 zmienią się w wirusy i nie postąpicie tak, jak tego oczekują bracia Wachowscy?
Krzysztof „Kokosz” Marcinkiewicz