autor: Marcin Serkies
Empires & Allies - recenzja gry
Empires & Allies to najnowsza przeglądarkowa gra strategiczna Zyngi. Czy dorównuje ona poprzednim produkcjom tego popularnego studia.
Recenzja powstała na bazie wersji WWW.
Zynga od paru lat przyzwyczaja graczy do określonych rozwiązań, bada ich reakcje, wprowadza nowe pomysły, które potem rozwija bądź zarzuca. Kolejna propozycja, tej wartej grube pieniądze firmy, to w zasadzie melanż idei i koncepcji, jakie znamy z innych tytułów. Jest w Empires & Allies coś z Farmville, coś z Treasure Isle, coś z Cityville. Twórcy wybrali najlepsze elementy z poprzednich dzieł, a następnie stworzyli na ich bazie kolejną grę, tym razem jednak traktującą o wojnie.
Użytkownik obeznany z innymi produkcjami, święcącymi triumfy na Facebooku, poczuje się w Empires & Allies jak w domu. Sterowanie, sposób przedstawiania informacji, grafika i wszystko inne nie odbiega znacząco od tego, co pamiętamy z pozostałych wytworów Zyngi. Zważywszy, że jest to gra skierowana głównie do odbiorcy lubującego się właśnie w pozycjach przeglądarkowych, nie ma w tym nic złego. Mniej doświadczone osoby nie muszą korzystać z instrukcji, a jeśli grały w którykolwiek z facebookowych tytułów, poradzą sobie bez większych problemów. Gdyby uprzeć się na porównanie Empires & Allies do którejś z poprzednich propozycji Zyngi, to chyba najlepszym wyborem jest Cityville, gdzie zasady i sposób prezentacji rozgrywki są podobne, oczywiście poza wojną i bitwami z przeciwnikami.
Doświadczonym graczom, zainteresowanym bardziej rozbudowanymi strategiami, Empires & Allies może wydać się zbyt proste, ale warto przełamać się i dać mu szansę. Pod pozornie banalną powierzchnią kryje się bowiem produkt z naprawdę konkretną i przemyślaną mechaniką. Co oczywiste – wiele niuansów tej produkcji lepiej rozumieją osoby grające na co dzień właśnie w pozycje przeglądarkowe niż te, które skłaniają się ku poważniejszym tytułom.
Wracając do samej rozgrywki – możliwości gry poznajemy realizując kolejne polecenia i jak to zwykle bywa, banalne na starcie misje z czasem stają się coraz bardziej skomplikowane. Zadań jest dużo i początkowo są one wciągające, ale na dłuższą metę, odrobinę nużą. Problemem jest schematyczność działań, objawiająca się koniecznością ciągłego powtarzania tych samych czynności. Przykład? Proszę bardzo. Po osiągnięciu nowego poziomu doświadczenia otrzymujemy możliwość konstruowania niedostępnych wcześniej budynków i trenowania coraz lepszych jednostek. Wykonujemy posłusznie pojawiające się na ekranie rozkazy, by kilkanaście minut później zostać uraczonym kolejnym zestawem nowych budynków i jednostek, które należy powołać do życia.
Wspomniany wyżej problem dotyczący monotonii rozciąga się też w pewnym stopniu na oprawę graficzną. O ile jest ona przyjemna dla oka i co rusz pojawiają się w niej nowe elementy (a raczej nowe wersje znanych już budynków i jednostek), to jednak wyraźnie brak tutaj konkretnej zmiany scenerii. Ale tu, podobnie jak w innych produkcjach Zyngi, rozwiązaniem na pewno będą sezonowe budowle, ozdobniki i jednostki, które zróżnicują imperia poszczególnych graczy i pozwolą przełamać tę monotonię.
Reguły rozgrywki są bardzo proste. Zmagania rozpoczynamy na części wyspy, gdzie mamy kilka domków, trochę zasobów i parę zadań do zrealizowania. Zużywając kluczową dla rozwoju państwa energię, stawiamy nowe chatki, tartaki, przetwórnie rudy, baraki i tym podobne konstrukcje. Każda z budowli daje określone korzyści, pozwala produkować jednostki, zasoby lub przynosi dochody. Od czasu do czasu trafiamy na ograniczenia: pewnych struktur nie można wprowadzić, jeśli nie osiągnie się określonego poziomu zaludnienia. Stawiając kolejne budynki rządowe (i dbając o ich obsadę znajomymi lub wykupionymi pracownikami), podnosimy wyżej poprzeczkę. I tak dalej, aż skończy się miejsce na wyspie. Wykup kolejnych terenów wymaga nie tylko nakładów finansowych, ale też posiadania w magazynach odpowiednich papierów. Te pozyskujemy, walcząc z przeciwnikami lub prosząc o nie znajomych.
Do pojedynków – nowości w pozycjach tego typu – wrócę za chwilę, teraz parę słów na temat mechanizmów społecznościowych. Można oczywiście w Empires & Allies grać samemu, ale nie będzie to zabawa przyjemna ani też posuwająca się szybko naprzód. Wcześniej czy później utkniemy, bo bez przedmiotów otrzymywanych od znajomych niemożliwy stanie się dalszy rozwój. Mając kilka osób, które też grają w ten tytuł (lub grzecznie klikających w prośby, jakie rozsyłamy im poprzez Facebooka), można bawić się dużo lepiej. W kwestii powiadomień znajomych pojawił się wprawdzie pewien problem, który albo zostanie zlikwidowany, albo ma na celu przyciągnięcie do tej produkcji większej liczby ludzi. Każdy mniejszy lub większy krok – zwycięstwo, zrealizowanie zadania, zdobycie poziomu – to okazja, żeby podzielić się tą informacją z przyjaciółmi. Program twierdzi, że wpisy takie pojawiają się tylko na tablicach osób, które grają w Empires & Allies, ale to nieprawda. Z tego, co zauważyłem, nowy produkt Zyngi dodaje wpisy na tablicach wszystkich, którzy mieli cokolwiek wspólnego z grami tej firmy – niekoniecznie akurat właśnie z tą jedną. Niby nie jest to wielki kłopot, bo wszystko można sobie zablokować, ale otrzymanie od znajomego wiadomości, że go zaspamowałem, kiedy byłem święcie przekonany, że dana informacja do niego nie trafi, nie jest niczym przyjemnym.
Innym sposobem interakcji z przyjaciółmi jest – podobnie jak w poprzednich grach – pomaganie im. Klikamy na wizerunek któregoś z nich i przenosimy się na jego teren, wyspę lub wyspy, w zależności od stopnia rozbudowania imperium. Co 24 godziny możemy we włościach sąsiada wykonać pięć akcji: przyspieszyć budowanie czy produkcję, zebrać czynsz itp. itd. Raz, że jest to doskonały sposób na zdobycie odrobiny brakujących nam zasobów (jeśli trafimy na zakończoną produkcję w tartaku, w nagrodę dostaniemy trochę drewna), dwa, że gromadzimy przy tym serduszka – oprócz naszego głównego poziomu to kolejna rzecz, którą można w grze nabijać. Z drugiej strony – i to nowość w tej serii – możemy znajomego zaatakować. Wybieramy cel i po zwycięstwie nad obrońcami zaczynamy okupację. Oprócz zasobów, które otrzymujemy za każdą dobę zajmowania cudzego terytorium (o ile wcześniej gospodarz lub ktoś z jego znajomych nas nie przepędzi), zbieramy czarne serca. Podobnie jak w przypadku pomagania sąsiadom odpowiednia ich ilość nabija nam kolejny poziom, a ten wiąże się z mniejszą lub większą nagrodą.
Ostatnim chyba mechanizmem społecznościowym sprawiającym, że warto mieć sporo znajomych w grze, jest obecność różnego rodzaju rud metali. Podobnie jak w przypadku klejnotow w Treasure Isle sami pozyskujemy tylko jeden z nich, ale na późniejszych etapach zabawy potrzebujemy wszystkich. Jedynym sposobem na ich zdobycie, jest skorzystanie z pomocy przyjaciół. Możemy minerał u nich kupić lub czasem skorzystać z ich własnej produkcji. Oczywiście bywa tak, że nagrodą – głównie za pokonywanie przeciwników – są jakieś ilości rud, ale zazwyczaj nie pokrywają one naszego zapotrzebowania.
No właśnie, pokonywanie przeciwników, czyli nowość, o której wspomniałem. W Empires & Allies walczymy z dwoma rodzajami wrogów. Po drugiej stronie barykady stają wojska należące do znajomych, których zaatakowaliśmy (lub którzy zaatakowali nas), albo siły należące do bohaterów niezależnych – od ich pokonania zależy postęp w linii fabularnej. Sama walka okazuje się bajecznie prosta, każdy typ jednostki jest szczególnie przydatny przeciwko trzem różnym rodzajom przeciwników. Każda potyczka to dwie lub więcej jednostek stojących naprzeciw siebie i ostrzeliwujących się nawzajem. My kierujemy jedną z nich, wybieramy cel, razimy go i tak aż do unicestwienia jednej ze stron. Nasze jednostki same nie strzelają, więc dodatkowym utrudnieniem jest konieczność wyboru, kim i kogo atakować, żeby nie stracić swoich żołnierzy. Zasady proste jak papier-nożyce-kamień, a sprawiają naprawdę sporo frajdy. Nieraz, widząc komu mamy stawić czoła, odkładamy walkę na później i produkujemy jednostki, które pozwolą nam wygrać. Tych mamy całkiem sporo, podstawowych typów nie jest może wiele, ale w ramach każdego z nich co kilka poziomów pojawiają się nowe figurki, zazwyczaj nie tylko droższe, ale i potężniejsze od poprzednich. Dodając możliwość ich rozbudowy w laboratorium, uzyskujemy całkiem sporo kombinacji, które połączone z prostymi w sumie zasadami pozwalają każdemu odczuć smak zwycięstwa.
Wątek fabularny w Empires & Allies nie ma kompletnie żadnego znaczenia, jest tylko przykrywką dla rozwoju naszego imperium i spędzania kolejnych godzin przed ekranem. Nie zmienia to faktu, że gra i bez tego wciąga, bo nieco poprawiony interfejs, spora ilość zadań i połączenie udanych elementów z poprzednich tytułów czynią najnowszy produkt Zyngi naprawdę solidną pozycją na rynku gier przeglądarkowych. Częstotliwość, z jaką jesteśmy nagradzani praktycznie za wszystko, co robimy, szybko uruchamia w nas nawyk spędzenia z tą pozycją jeszcze paru chwil. Te, jeśli posiadamy odpowiednie grono znajomych, są naprawdę przyjemne. Samemu lub z małą ilością przyjaciół też da się grać, ale żeby utrzymać satysfakcjonujące tempo rozwoju, wypada wydać trochę prawdziwych pieniędzy. Wielki plus jednak za to, że zazwyczaj nie trzeba tego robić.
Marcin „yasiu” Serkies
PLUSY:
- umiejętnie motywuje do ciągłego grania;
- duża ilość dostępnych jednostek;
- prosta, ale ciekawa walka.
MINUSY:
- potrafi zaspamować znajomych na Facebooku;
- mało zróżnicowana grafika;
- schematyczne, mało zaskakujące zadania.