Donkey Kong Country 2: Diddy Kong's Quest - recenzja gry
Bardziej standardowej platformówki od Donkey Kong Country 2 nie moglibyście sobie wyobrazić. Czy to jednak z góry przekreśla tego typu pozycję?
Recenzja powstała na bazie wersji GBA.
Rok 1995. Na rynku pojawia się długo oczekiwana kontynuacja przygód dzielnych goryli prowadzonych do boju przez sławnego Donkey Konga. Rozgrzewa wszystkich posiadaczy Snes’a spragnionych wymagającej platformówki do czerwoności, olśniewa ich grafiką i wieloma genialnymi rozwiązaniami nie pozwalającymi się od niej oderwać. To, co działo się wtedy z rynkiem, na którym pojawiały się takie konsole jak Sega Saturn, Sony Playstation czy N64 nie można porównać do niczego – szał, radość i smutek zarazem. To straszne, że za niedługo wielu właścicieli przywiązanych do swych szarych konsolek firmy Nintendo będzie musiało je zwyczajnie porzucić, zamknąć w szafie i włączać tylko sporadycznie, od święta... Rok 2004. Na rynku pojawia się długo oczekiwana kontynuacja przygód dzielnych goryli prowadzonych do boju przez sławnego Donkey Konga. Rozgrzewa wszystkich posiadaczy GBA spragnionych wymagającej platformówki do czerwoności, olśniewa ich... Przepraszam, ale to chyba jakaś pomyłka... Nie, wszystko w porządku! Nintendo po raz kolejny, nie pierwszy i nie ostatni raz serwuje nam odgrzewany kotlet. Niemalże 10-letni, zielonkawy, odgrzewany kotlet, który w dalszym ciągu potrafi pieścić nasze podniebienia. To niebywałe...
Fabuła gry nie jest sukcesem na miarę książek pana Paulo Coelho, lecz nie wymagajmy zbyt wiele. Donkey Kong został porwany. Coś, co jest niemalże niewykonalne, okazało się bardzo proste w praniu. Wystarczył jeden dosyć bystry umysł (straszliwy K.Roll), ogromny statek powietrzny nafaszerowany krokodylą techniką i zastęp tępych pomagierów. Donkey był bez szans. Kto wyratuje najbardziej znanego z goryli? Oczywiście Diddy Kong i jego koleżanka Dixie, bo któżby inny skoro na cała resztę sympatycznych imprezowiczów padł blady strach.
Bardziej standardowej platformówki od Donkey Kong Country 2 nie moglibyście sobie wyobrazić. Cała rozgrywka polega na bieganiu po planszy, skakaniu po głowach niczego niespodziewających się przeciwników (bardziej trafnym określeniem będzie „kompletnych głupków pozbawionych nawet cząstki inteligencji”), zbieraniu masy, dosłownie masy śmieciuszków (wymienię chociażby banany, tokeny, monety czy dodatkowe życia) i skakaniu po niekończących się platformach. Od czasu do czasu będziemy mogli skorzystać z usług znacznie silniejszego i szybszego zwierzaka, jak np. nosorożec lub dziwaczne ptaszysko, dzięki któremu dostaniemy się w wyżej położone miejsca. Archaicznym rozwiązaniem, przynajmniej w dzisiejszych czasach, jest system zadawania obrażeń przez pałętających się tu i ówdzie wrogów. Mianowicie wystarczy jedno jedyne dotknięcie przeciwnika, by nasz bohater opuścił ziemski padół. Bardzo pomocna okazuje się w takich momentach druga postać, która może, ale nie musi nam towarzyszyć (może to być zarówno Diddy, jak i Dixie – wszystko zależy od tego, kto z nich był akurat „przewodnikiem”, który oczywiście ginie jako pierwszy). Możliwość kierowania dwoma postaciami jednocześnie otworzyła przed autorami ogromne pole do popisu, czego efektem jest wiele sztuczek, które możemy wykonać łącząc siły obu bohaterów (dostawanie się w wyżej położone miejsca, zbijanie wrogów na odległość, szybsze pokonywanie poziomu, a także wiele, wiele innych). Czymże jednak byłaby rasowa platformówka bez licznych mini gier? Oddano ich do naszej dyspozycji całkiem sporo, a jednymi z najciekawszych (niestety bardzo szybko stają się one zwyczajnie nudne) są Quiz z pytaniami związanymi z grą, a także krótki wyścig, w którym kierujemy potworkami podobnymi do strusiów emu. Oprócz nich natkniecie się również na okazjonalne walki z bossami, lecz nie powinny one sprawić Wam wielu problemów.
Mimo, że gra ma prawie 10 lat na karku, to w dalszym ciągu jest w stanie zaskoczyć nas swoim pięknem. Jest to głównie zasługą rewelacyjnych modeli wszelkich postaci, jaki żyją w świecie gry, a także dziesiątków filtrów imitujących zmienne warunki atmosferyczne. Główną bolączką poprzedniej części był zbyt wysoki kontrast, czyli jasność ekranu, z jakim przyszło nam grać. Przez ten zabieg większość kolorów była strasznie wyblakła i odrzucała graczy od GBA. Tym razem autorzy poszli po rozum do głowy i takich sytuacji już nie uświadczycie. Jedyną wadą jest występujące od czasu do czasu przesycenie ekranu barwami, co powoduje, że wydaje się nam, iż widzimy jedynie kolorową plamę, zamiast lasu tropikalnego bądź kolejnej przeszkody do przeskoczenia. Na równie wysokim poziomie stoi animacja postaci, ale do tego zdążyli już nas panowie z Rare przyzwyczaić. Rewelacyjne wrażenie wywarła na mnie również oprawa dźwiękowa. Skoczne piosenki i słodziutkie dźwięki udanie zagrzewają nas do boju z pomiotem K.Roll’a. Muzycy z wymienionej przeze mnie już firmy idealnie wstrzelili się w rajski klimat gry.
Donkey Kong Country 2: Diddy Kong’s Quest jest udaną, lecz niezbyt świeżą platformówką. Jednakże dla niezbyt bogatych posiadaczy GrajChłopca może się okazać pozycją idealną. Dlaczego? Przedarcie się przez kilkadziesiąt poziomów (w dodatku dosyć trudnych!), które przygotowali dla nas twórcy, skompletowanie wszystkich monet i tokenów, zagranie we wszystkie mini gry zajmie bardzo dużo czasu. Nie zapominajmy również o trybie multiplayer, który jedynie zwiększa żywotność DKC2. Natomiast dla kogoś, kto posiada troszkę więcej pieniędzy lepszym łupem może się okazać poprzednia gra Rare, Sabre Wulf lub któraś z części sagi z Mario w roli głównej. Na co się zdecydujecie? To zależy już tylko od Was.