Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 11 listopada 2010, 09:01

autor: Daniel Kazek

DeathSpank - recenzja gry

Zwariowany DeathSpank Rona Gilberta w końcu na pecetach. Czy szerzenie sprawiedliwości może być zabawne?

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Ron Gilbert to w branży elektronicznej rozrywki świetnie rozpoznawalna postać. Utalentowany twórca kojarzony jest głównie z klasyczną serią The Secret of Monkey Island, choć na koncie ma także wiele innych znakomitych produkcji, jak choćby Maniac Mansion. Jego gry słyną ze specyficznego poczucia humoru, dzięki czemu zyskały miano kultowych i po dziś dzień wspomina się je z rozrzewnieniem. Deweloper o swoim nieprzeciętnym talencie przypomniał nam ostatnio podczas tworzenia DeathSpanka.

Gra już od lipca dostępna jest dla użytkowników PlayStation 3 oraz Xboksa 360. Po kilku miesiącach oczekiwania również posiadacze pecetów mogą w końcu sprawdzić, jak prezentuje się w akcji ten hack-and-slash w wykonaniu Gilberta. Produkcja pod wieloma względami przypomina klasyczne Diablo. Sterujemy herosem, który oprócz standardowego eliminowania wrogich legionów wykonuje szereg typowych dla tego gatunku zadań typu: idź, zabij, przynieś.

Wygódka pełni w grze funkcję transportową.

Bohaterem gry jest tytułowy DeathSpank, który uważa się za największego obrońcę sprawiedliwości i uciśnionych oraz niszczyciela zła, jakiego widział świat. Całe swoje życie poświecił na zdobycie równie potężnego, jak i tajemniczego artefaktu o nazwie... Artefakt. Gracz wkracza do akcji, kiedy ten legendarny przedmiot wydaje się być już na wyciągnięcie ręki. Wtedy też momentalnie zaczynają piętrzyć się przeszkody. A to wiedźma zaplombowała Artefakt w demonicznych kopalniach, a to w okolicznym miasteczku ktoś porwał sieroty i w ogóle wszyscy wokół mają nagle jakąś pilną sprawę do naszego herosa.

Przygoda sprowadza się więc do eksploracji krain i zaspokajania potrzeb ich mieszkańców. Nasze działania mają naturalnie nie tylko wymiar heroiczny (jedno z ulubionych słówek Deatshpanka), ale także i praktyczny. Biegając za poszukiwanymi przedmiotami czy też celami do zlikwidowania, zyskujemy bezcenne doświadczenie, które krok po kroku wpływa na naszą siłę. Można więc rzec, że gra jest typowym diablopodobnym tworem. Dużo w tym stwierdzeniu prawdy, ale jest też kilka rzeczy, które wyróżniają DeathSpanka na tle konkurencyjnych tytułów.

Przede wszystkim wszechobecny humor. Gilbert udowodnił, że kilkanaście lat po debiucie Wyspy Małp nadal jest w znakomitej formie. Niemal każda wypowiedź naszego podopiecznego czy postaci niezależnych naszpikowana jest absurdalnym i jednocześnie bardzo inteligentnym dowcipem. Wypowiedzi bazują m.in. na stereotypach oraz grze słów, w związku z czym, aby w pełni cieszyć się zabawą, niezbędna jest dobra znajomość języka angielskiego. Do gustu przypadły mi szczególnie powitania głównego bohatera, który tytułuje swoich rozmówców w zależności od ich statusu społecznego czy profesji. Jeśli przykładowo wita się z wieśniakiem szukającym składników na zupę z kamieni, zwie go głodnym biedakiem. Osobę oferującą jedzenie nazywa sprzedawcą rzeczy jadalnych, a farmera – pracownikiem produkcyjnym. Przykłady można mnożyć. W grze jest chociażby scena, w której DeathSpank wymienia się światopoglądem z gadającą krową. Szkopuł w tym, że zwierzę tak naprawdę... nie mówi.

Podobnie ma się sprawa z questami, których razem z pobocznymi jest nieco ponad sto. Pod względem mechaniki nie są one zbyt wyszukane, gdyż zazwyczaj i tak sprowadzają się do znalezienia jakiegoś przedmiotu lub zaszlachtowania wskazanej bestii, ale sama ich otoczka fabularna potrafi zwalić z nóg. Jedna misja polega np. na zgromadzeniu odchodów demonów (dostajemy broń o nazwie Demon Poop Hammer), a jeszcze inna na dewastacji klasztornego dzwonu, który przeszkadza lokalnemu bogaczowi. Nieważne, że w tym drugim przypadku wycinamy w pień wszystkich mnichów. Nasz zleceniodawca był wszakże w potrzebie, a DeathSpank to przecież bohater pełną gębą i nikomu pomocy nie odmawia. Groteskowy charakter gry podkreśla także dubbing, który jest w mojej ocenie wprost rewelacyjny. Nasz heros niezależnie od sytuacji nigdy nie traci fasonu, a jego wypowiedzi zawsze są wzniosłe oraz godne obrońcy uciśnionych.

Rozróba na cmentarzu.

Jak na hack-and-slash przystało, kluczową rolę w DeathSpanku odkrywa oczywiście walka. Naraz operujemy dwiema sztukami broni (po jednej w każdej ręce), z tym, że zawsze można zmienić ich zestaw na inny. Generalnie mamy więc natychmiastowy dostęp do czterech typów uzbrojenia, co oczywiście przekłada się na efektowność starć oraz wyprowadzane kombosy. Wiele zależy też od rodzaju trzymanego przez nas oręża. Nasz bohater potrafi władać mieczem, miażdżyć młotem, przywalić stalową piąchą, potraktować elektryczną różdżką, przypalić ognistym tasakiem, a nawet obsłużyć kuszę. Część rynsztunku posiada zresztą właściwości specjalne, które uaktywniają się po naładowaniu tzw. wskaźnika sprawiedliwości. Kiedy DeatshSpank uzna, że przyszła pora dać jej upust, potrafi wbić przeciwnika w ziemię, porazić wiązką energetyczną lub też ogłuszyć znajdujących się w pobliżu wrogów. Oprócz tego istnieją jeszcze specjalne runy, które premiują destrukcyjnymi właściwościami konkretne zestawy broni. To właśnie wtedy możemy wpaść w szaleńczy wir, ciskając gdzie popadnie płomieniami, albo przywołać śnieżną nawałnicę.

Nieodłącznym aspektem każdej tego typu gry są elementy RPG. W Deatspanku zostały one ograniczone do absolutnego minimum, gdyż po osiągnięciu nowego poziomu doświadczenia wybieramy jedną z proponowanych kart, która określa bonus. Może to być przykładowo lepszy atak z dystansu czy też szybsze poruszanie się. W grze nie ma bowiem typowych statystyk odpowiedzialnych za siłę czy zręczność. Według mnie to bardzo dobra decyzja twórców, gdyż tytuł przede wszystkim miał być dynamiczny i dzięki temu systemowi taki właśnie jest. Widać to także w elementach garderoby. Wpływają one z reguły tylko na punkty witalne, co jest właściwie jedynym wyznacznikiem ich wartości. Czasem niektóre z naszyjników czy rękawic wykazują jeszcze własności obronne wobec czterech obecnych w grze żywiołów – ognia, natury, lodu i nieumarłych. Podobną odpornością – czasem nawet pełną – cechują się także niektórzy z napotkanych przeciwników. Co ciekawe, najlepszy przedmiot w swojej klasie zawsze jest dodatkowo oznaczony, więc nawet w tym gra nas wyręcza.

Dzięki temu możemy spokojnie skupić się na sianiu destrukcji, która jednak po jakimś czasie trochę zaczyna nużyć. Gra bowiem nie tylko potrafi zauroczyć, ale posiada także pewne wady. W mojej ocenie DeathSpank jest przede wszystkim zbyt łatwy. Zdaję sobie sprawę, że jest to tytuł, w którym mamy przejść jak taran przez całą grę i dobrze się bawić, ale według mnie przydałby się mimo wszystko nieco większy poziom trudności. Nawet na najwyższym z nich, rozgrywka nie jest dużym wyzwaniem, zwłaszcza w późniejszej fazie zabawy, kiedy zyskamy już jakąś potężną broń, która rozwiązuje niemal każdy napotkany problem. Zaczyna się wtedy żmudna powtarzalność akcji, co bardzo często jest bolączką także i innych pozycji spod znaku hack-and-slash. Z czasem jedynym większym urozmaiceniem zaczynają być tylko bossowie, choć i z nimi miałem pewien problem. Mianowicie im bliżej końca przygody, tym szybciej padali na twarz. Może to, niestety, wskazywać na niezbyt dobrze dobrany balans całej gry. Wydaje się bowiem, jakby przeciwnicy na ostatnich etapach rozgrywki nie dostosowali się do wciąż rosnącej siły DeathSpanka.

Gilbertowski humor jest cechą charakterystyczną gry.

Mimo tych kilku zgrzytów gra z pewnością może się podobać, także pod względem audiowizualnym. Przedstawiony świat cechuje niezwykle plastyczna, karykaturalna oprawa i choć część obiektów przypomina tekturowe makiety, to jednak bez wątpienia taki był zamysł twórców. W efekcie dostajemy produkt niezwykle barwny, pełen charakterystycznych lokacji. Przykładowo w zaczarowanym lesie sceneria jest bajkowa, w kopalniach demonów czerwień aż bije w oczy, a na terenach duchów wędrujemy pod osłoną nocy i w atmosferze grozy. Podobnie ma się sprawa z muzyką, która zmienia się w zależności od okoliczności. Po wygenerowanym uniwersum poruszamy się systemem... wychodków, gdzie się też odradzamy, ilekroć nasz heroizm okaże się niewystarczający w obliczu przytłaczającej siły wrogów. Warto także wspomnieć o trybie kooperacji. Drugi gracz wciela się wówczas w czarodzieja Sparklesa. Trochę tylko szkoda, że jego działania ograniczają się jedynie do wspierania (czarami) głównego bohatera w jego wzniosłej misji.

Reasumując, DeathSpank, mimo iż tak naprawdę powiela utarte schematy diabloklonów i posiada kilka wad, na pewno świetnie bawi. Zadowoleni powinni być zwłaszcza gracze, miło wspominających czas spędzony przy Torchlighcie. Wybitna w tym zasługa Rona Gilberta, który przygotował dowcipny, zaskakujący niemal na każdym kroku scenariusz. Dzięki temu wszystkie misje wykonuje się z zainteresowaniem. Grę na pewno polecam nie tylko fanom jego talentu, ale także szukającym dobrej rozrywki.

PLUSY:

  1. humor;
  2. zajmująca historia;
  3. dynamiczna akcja;
  4. system walki;
  5. oryginalna oprawa graficzna.

MINUSY:

  1. niski poziom trudności;
  2. powtarzalność.
Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

AntaresHellscream Ekspert 3 maja 2014

(PS3) Gry cRPG od zarania dziejów rządzą się swoimi prawami, które każdy, kto choć przez krótki czas miał styczność z gatunkiem potrafi szybko rozpoznać. Studio HotHead podjęło się próby wyszydzenia owych prawideł w pozycji noszącej tytuł Deathspank.

8.0
Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii
Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii

Recenzja gry

Po dziewięciu latach i bankructwie oryginalnych twórców, seria Mario & Luigi powraca z całkiem nową odsłoną. Brothership to godna kontynuacja serii, logicznie rozwijająca motywy poprzedniczek - lecz pokazuje także, że więcej to nie zawsze lepiej.

Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało
Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało

Recenzja gry

Dragon Age: The Veilguard robi wiele rzeczy, za które gracze pokochali gry BioWare – lecz zarazem przypomina, jak wiele w gatunku RPG da się wykonać znacznie lepiej.

Recenzja gry Starfield: Shattered Space - przeciętny dodatek, ale nie za taką cenę
Recenzja gry Starfield: Shattered Space - przeciętny dodatek, ale nie za taką cenę

Recenzja gry

Kiedy dowiedziałem się, że Bethesda nie planuje przekazać kodów do Shattered Space przed premierą, zacząłem zadawać sobie pytania. Czy stan techniczny jest zły? A może historia jest zwyczajnie nudna? Moje obawy były uzasadnione, choć tylko częściowo.