Cold Fear - recenzja gry
Z komputerowymi horrorami jest jak z klasycznymi grami przygodowymi – dobrych tytułów nigdy za wiele. W ostatnim czasie na rynek trafiły co najmniej dwa interesujące survival-horrory – Cold Fear oraz Obscure. Pierwszy z nich bierzymy dzisiaj pod lupę...
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Z komputerowymi horrorami jest jak z klasycznymi grami przygodowymi – dobrych tytułów nigdy za wiele. Pomimo tego, iż producenci wielu znanych serii, jak chociażby Resident Evil czy Dino Crisis, najwyraźniej zapomnieli już o posiadaczach PeCetów, na rynek w dalszym ciągu trafiają godne uwagi tytuły. Ostatnie dwa lata upłynęły pod znakiem totalnej dominacji serii Silent Hill. Z początkiem bieżącego roku sytuacja ta uległa jednak zmianie. Na rynek trafiły co najmniej dwa ciekawe (i jednocześnie „niezależne”) survival-horrory – Cold Fear oraz Obscure. O pierwszym z nich chciałbym Wam dzisiaj opowiedzieć.
Zanim przystąpię do omówienia właściwej części rozgrywki, kilka słów o fabule. Nie muszę chyba dodawać, iż ciekawie poprowadzony wątek w przypadku komputerowego horroru odgrywa istotną (jeśli nie kluczową) rolę. Na papierze warstwa fabularna omawianej zręcznościówki prezentuje się nadzwyczaj dobrze. Wcielamy się w postać Toma Hansena, oficera Amerykańskiej Straży Przybrzeżnej. Mężczyzna otrzymuje polecenie zbadania dryfującego po Morzu Beringa okrętu wielorybniczego. Wszelkie próby nawiązania kontaktu z załogą jednostki zakończyły się niepowodzeniem. Warto jednocześnie dodać, iż oprócz Toma na pokład okrętu oddelegowano kilka innych osób. Nie zepsuję Wam chyba zbytnio zabawy mówiąc, iż w trakcie właściwej rozgrywki postaci te nie odgrywają praktycznie żadnej roli. Sam początek gry zdradza zresztą nieco szczegółów na temat czyhających na głównego bohatera niebezpieczeństw. Tom słyszy bowiem wyraźne odgłosy walki oraz krzyki ginących członków drużyny.
Jednym z elementów wyróżniających Cold Fear na tle konkurencyjnych pozycji nie jest sam okręt, na pokładzie którego osadzono znaczną część gry, ale szalejący wokół niego sztorm. Na omówienie „działania” oraz wizualizacji tego efektu przyjdzie jeszcze czas. Dość powiedzieć, iż kilkumetrowe fale skutecznie odcinają głównego bohatera od reszty świata zmuszając go tym samym do bliższego zapoznania się z przerażającymi wydarzeniami, które miały miejsce na pokładzie statku. Oczywiste staje się to, iż okręt opanowany został przez różnorodne stwory. Istoty te pod wieloma względami przypominały mi zmutowane bestie z komputerowego wydania The Thing. Warto również dodać, iż okręt nie jest jedynym miejscem wydarzeń. W dalszej części gry Hansen przenosi się bowiem na dość rozległą platformę wiertniczą. Miłośnicy komputerowych horrorów muszą wybaczyć mi stosunkowo skąpe opisy. Nie chcę zdradzać zbyt wielu informacji na temat fabuły gry, gdyż w kilku miejscach potrafi ona pozytywnie zaskoczyć.
Niestety, poza wspomnianymi przed chwilą momentami, cała ta otoczka nie prezentuje zbyt wysokiego poziomu. Podstawowy problem fabuły Cold Fear polega na tym, iż autorzy gry nie wytłumaczyli w wystarczającym stopniu wydarzeń, które miały miejsce na statku. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, iż najnowsza odsłona serii Doom, będąca w głównej mierze bezmyślną sieczką, na tym konkretnym polu rozgrywki ma do zaoferowania znacznie więcej od dzieła UbiSoftu. Producenci recenzowanego horroru ograniczyli się właściwie do rozmieszczonych w różnych miejscach notatek. Co więcej, najczęściej opisują one wykorzystanie nowo zdobytych modeli broni czy też napotkanych w trakcie zabawy elementów otoczenia (np. zaworów czy gaśnic). Nie ilustrują one natomiast wydarzeń, które doprowadziły do powstania epidemii i wyzwolenia przerażających mutacji.
Jeszcze gorzej wypadają pod tym względem filmiki przerywnikowe, które pojawiają się w ważniejszych momentach rozgrywki. Najczęściej koncentrują one naszą uwagę wyłącznie na aktualnych wydarzeniach (np. konieczności zdobycia ważnego przedmiotu czy też dostania się do konkretnego pomieszczenia). Zirytowało mnie również wyjątkowo przewidywalne zakończenie, ACZKOLWIEK osoby obdarzone dużą spostrzegawczością mogą zwrócić uwagę na pewien element, którego wykorzystanie umożliwiłoby przygotowanie pełnoprawnej kontynuacji. :-) Znając politykę UbiSoftu, wydawcy Cold Fear, ogłoszenia prac nad sequelem można się zresztą w najbliższym czasie spodziewać.
No dobrze, a jak przedstawia się właściwa rozgrywka? Cold Fear pod tym względem nie odbiega zbytnio od konkurencyjnych pozycji. Sterowanie postacią Hansena nie sprawia najmniejszych problemów, nawet pomimo tego, iż mamy do czynienia z typową konwersją z konsol obecnej generacji. Autorzy gry zastosowali dwa typy widoków. Standardowo główny bohater obserwowany jest z kamer wybieranych bezpośrednio przez grę. Może to być na przykład ujęcie z boku czy góry. W wielu miejscach kamera automatycznie podąża za sterowaną postacią, a nie pozostaje w ustalonym wcześniej miejscu, tak jak miało to miejsce we wspomnianym we wstępie horrorze Resident Evil (mowa oczywiście o edycjach, które ukazały się na PC). W przypadku korzystania z posiadanych giwer czy też odczytywania znajdujących się na ścianach oznaczeń najwygodniej jest wcisnąć prawy klawisz myszy, który automatycznie ustawi widok z perspektywy trzeciej osoby. Patent ten jest szczególnie przydatny w sytuacji toczenia walk z przeciwnikami, do których trzeba dokładnie wymierzyć (np. pozbawić zombiaka głowy). Domyślne ustawienia kamery przeważnie nie sprawiają większych problemów. Zdarzają się jednak sytuacje (szczególnie pod koniec gry), kiedy momentami stają się one nieco uciążliwe. Osobom zaznajomionym z gatunkiem nie powinno to jednak stwarzać większych problemów.
Szkoda, iż zabrakło miejsca na inwentarz. Zamiast tego przygotowano niewielki dzienniczek, w którym gromadzone są wspomniane wcześniej notatki i inne dokumenty. Na plus należy natomiast zaliczyć możliwość szybkiej wymiany broni. Jest to szczególnie przydatne w sytuacji, gdy danego oponenta trzeba początkowo ogłuszyć (bądź też unieruchomić) a następnie dobić przy użyciu jednej z mocniejszych giwer. Obiecałem wrócić do kwestii sztormu i jego wpływu na przebieg rozgrywki. Trzeba przyznać, iż autorzy całkiem nieźle wykorzystali ten patent. Jest to szczególnie widoczne w trakcie eksploracji zewnętrznej części pokładu okrętu. Nie skłamię chyba mówiąc, iż każda taka przechadzka stanowi pewne wyzwanie. Uderzające w okręt ogromne fale mogą bowiem zranić lub (na wyższych poziomach trudności) zabić głównego bohatera. Nie mniej istotne jest to, aby utrzymać się na samym pokładzie. Wypadnięcie za burtę wbrew pozorom nie stanowi większego problemu. Co więcej, w wielu sytuacjach należy zwracać uwagę na dodatkowe obiekty (na przykład zwisające skrzynie) oraz przeciwników. Walka w strugach deszczu i na niepewnym gruncie potrafi zapewnić niezapomniane doznania. Po dotarciu na platformę motyw „walki” z falami schodzi jak gdyby na dalszy plan. Jedynym miejscem, w którym należy na nie uważać, są nieosłonięte platformy. Korzysta się z nich jednak stosunkowo rzadko.
Dobry survival-horror powinien nie tylko straszyć (o tym za chwilę), ale i „żywić” czymś nasze szare komórki. Autorzy recenzowanej gry ewidentnie zaniedbali ten element rozgrywki. Zagadek jako takich praktycznie nie ma. Nasza rola ogranicza się jedynie do odnajdywania przedmiotów a następnie miejsc, w których mogą zostać wykorzystane. Odkrycie prawidłowych „kombinacji” w większości sytuacji nie sprawia większych problemów. Logiczne jest to, iż pokrętło posłuży do otwarcia konkretnych drzwi, a dzięki zdobytej karcie magnetycznej przedostaniemy się do nowych partii kompleksu. Kolejny problem Cold Fear związany jest z ogromną liniowością rozgrywki. Przez znaczną część zabawy gracz poluje na jeden konkretny przedmiot, dzięki któremu będzie mógł posunąć fabułę do przodu. Nie muszę też chyba dodawać, iż cały ten proces związany jest z koniecznością wielokrotnego badania poznanych już lokacji. Ich samych nie jest zresztą zbyt dużo. O ile platforma wiertnicza jest jeszcze stosunkowo rozbudowana, o tyle statek, na którym rozpoczynamy zabawę, nie cechuje się zbyt dużą ilością „interaktywnych” pomieszczeń.
Zrezygnowanie z jakichkolwiek zagadek może oznaczać tylko jedno – gra koncentruje naszą uwagę na walkach z różnymi typami przeciwników. Trzeba przyznać, iż ten element Cold Fear stoi na wysokim poziomie. Podstawowa zaleta recenzowanego horroru związana jest z tym, iż nie przesadzono z ilością miejsc, w których potwory wyskakują na sterowaną przez gracza postać. Pomimo tego, iż w wielu sytuacjach ataki stworów można skutecznie przewidzieć, bawiłem się nadzwyczaj dobrze. Zdecydowanie najczęściej staje się do walk z różnymi typami zombiaków oraz pasożytów przypominających pod wieloma względami istoty z Obcego czy drugiej części Żołnierzy kosmosu. Fanatyków gatunku może odrobinę irytować fakt, iż nieumarłe stwory potrafią biegać oraz korzystać z giwer. Osobiście jestem miłośnikiem klasycznych rozwiązań. Zombiaki w moim przekonaniu powinny być wolne i niezbyt rozgarnięte. Stwory z Cold Fear w niewielkim stopniu ustępują spotykanym co jakiś czas żołnierzom.
Korzystając z okazji warto również wspomnieć o ciekawym efekcie związanym z próbą odepchnięcia atakującego przeciwnika. W dalszej części gry pojawiają się wyjątkowo ruchliwe stwory, które po dopadnięciu Hansena zaczyną go „podgryzać”. Na ekranie wyświetla się wtedy dodatkowy pasek, który należy możliwie jak najszybciej zapełnić. Co więcej, przy odpychaniu atakającego stwora można mu zadać dodatkowy cios. W przypadku słabszych istot taki atak kończy się zazwyczaj śmiercią bestii. Trzeba przyznać, iż pomysł jest całkiem niezły. Odniosłem jednak wrażenie, iż nie wykorzystano w pełni drzemiącego w nim potencjału.
Hansen nie jest oczywiście bezbronny, do walk z potworami używa kilku typów broni. Problem polega na tym, iż cechują się one zbyt dużą siłą rażenia. Większość przeciwników, w tym biegające zombiaki, można wykańczać przy użyciu najsłabszej dostępnej giwery, czyli pistoletu. Dodatkowym ułatwieniem jest fakt, iż broń ta posiada dołączoną latarkę, dzięki której można skupić się na spokojnej eksploracji pomieszczeń bez konieczności nerwowego przełączania pomiędzy poszczególnymi przedmiotami. W dalszej części gry arsenał poszerzony zostaje między innymi o klasycznego kałasznikowa, shotguna a nawet miotacz ognia. Podobnie jak wcześniej, niezależnie od ilości napotkanych oponentów walka z nimi ogranicza się do wciśnięcia klawisza odpowiedzialnego za strzał. W przypadku większości starć z takiego „pojedynku” można wyjść bez odniesienia poważniejszych obrażeń. Wyraźne ułatwienie rozgrywki ucieszy mniej doświadczonych graczy, ale wyjadacze gatunku będą zapewne zawiedzeni, tym bardziej że ustawienie najwyższego poziomu trudności niewiele zmienia. Nie odnotowałem również problemów z amunicją. Cenne pociski można odnaleźć na szafkach i przy większości załatwionych potworów. W wybranych miejscach badanych kompleksów można ponadto skorzystać z punktów medycznych oraz zbrojowni.
Oprawa wizualna Cold Fear jest jednym z niewielu elementów tej gry, do którego nie można się w żaden sposób przyczepić. Na jakość grafiki omawianej zręcznościówki nie wpłynęły nawet jej konsolowe korzenie. Nikogo z pewnością nie zdziwi to, iż zdecydowanie najlepiej wykonano efekty pogodowe. Ogromne fale uderzające w okręt w połączeniu z siarczystym deszczem pozostawiającym pojedyncze krople na ekranie monitora muszą się podobać. Niewiele gorzej prezentują się pod tym względem wnętrza poszczególnych pomieszczeń. Także i tu można się doszukać wielu interesujących detali. Autorzy gry w kilku miejscach zabawy zadbali nawet o obecność akcentów humorystycznych. W jednym z kuchennych pomieszczeń platformy wiertniczej możemy na przykład zaobserwować zabawnie zachowujące się zombiaki. Wzorem słynnego Manhunta zaproponowano również możliwość efektownego wykańczania niektórych wrogów. Wybrane typy potworów możemy porazić prądem czy też pociąć laserem. Korzystając z okazji warto dodać, iż gra jest wyjątkowo brutalna. Widoki eksplodujących czaszek zombiaków czy też zmasakrowanych ludzkich ciał nie zaliczają się do rzadkości.
Animacja głównego bohatera stoi na zadowalającym poziomie. Słabiej prezentują pod tym względem eliminowani przeciwnicy. W szczególności mam tu na myśli pasożytnicze stwory, które w moim przekonaniu nie poruszają się zbyt naturalnie. Oprawa dźwiękowa gry nie budzi większych zastrzeżeń. Aktorzy wcielający się w główne postaci dobrze przygotowali się do swoich ról. W kilku miejscach „przemycono” nawet odrobinę czarnego humoru. Z racji tego, iż mamy tu do czynienia z klasyczną konwersją, gra nie ma zbyt dużych wymagań sprzętowych. Nie zdarza się jej również zwalniać, nawet przy większej ilości przeciwników na ekranie.
Cold Fear powinien zadowolić miłośników krwawej i jednocześnie bezmyślnej jatki. Niewątpliwym atutem tej produkcji jest atrakcyjna oprawa audiowizualna. Miłośnicy bardziej rozbudowanych produkcji będą zapewne zawiedzeni. Mnie ukończenie gry sprawiło pewną przyjemność. Nie jest to jednak tytuł, do którego ponownie wraca się w celu poprawienia dotychczasowych wyników. Obawiam się również, iż za kilka miesięcy mało kto będzie o nim pamiętał.
Jacek „Stranger” Hałas
PLUSY:
- oprawa audiowizualna;
- widowiskowe walki, zróżnicowani przeciwnicy;
- można zagrać bez dodatkowego „przygotowania”.
MINUSY:
- liniowość i krótki czas zabawy (6-8 godzin);
- niski poziom trudności;
- brak zagadek;
- otoczka fabularna gry nie została wyjaśniona w wystarczającym stopniu.