autor: Piotr Deja
Codename: Panzers - Faza Pierwsza - recenzja gry
Wydana przez Niemców (CDV Software) i wyprodukowana przez Węgrów (Stormregion) Codename Panzers: Faza Pierwsza to gra, która jak mało która, narobiła strasznie dużo zamieszania. Czas odpowiedzieć, czy gra sama w sobie jest warta uwagi graczy...
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Wydana przez Niemców (CDV Software) i wyprodukowana przez Węgrów (Stormregion) Codename Panzers: Faza Pierwsza to gra, która jak mało która, narobiła strasznie dużo zamieszania. Opinie o niej (już wydanej w Polsce) są skrajnie różne. Jedni obrzucają produkt błotem, nie chcąc tknąć niczego, co w jakikolwiek sposób nagina fakty historyczne, nie przyjmując żadnych tłumaczeń producentów i wydawców. Inni grają i stwierdzają, że to całkiem udana produkcja, zupełnie ignorując karygodne przedstawienie Polaków w niektórych misjach. Gdzie leży prawda? Dywagacje na ten temat zostawię sobie na koniec, teraz zajmę się natomiast czymś innym: czy warto zainwestować w polską (powtarzam: w POLSKĄ) wersję Codename Panzers: Faza Pierwsza? Poniższa recenzja jest odpowiedzią na to pytanie.
Zacznijmy od pudełka. Polska wersja gry, prócz płyt i instrukcji, posiada także małą broszurę p.t. „Droga ku wojnie”. Wyjaśnia ona w sposób zwięzły i dokładny przyczyny wybuchu II wojny światowej i moim skromnym zdaniem, jest doskonała do zabicia czasu, potrzebnego do zainstalowania gry. Ten czas można także poświęcić na zapoznanie się z instrukcją. Tutaj niestety należy stwierdzić, że posiada ona niemałą liczbę błędów merytorycznych (że wspomnę tylko o „funkcji automatycznego ognia błyskawicznego” w czołgu PzKpfw V Ausf. D), które niejednego miłośnika militariów przyprawią o uśmiech politowania, generalnie jednak można ocenić ją w miarę pozytywnie. Po włączeniu gry czeka nas intro... Doprawdy, świetnie wykonane. Choć w sumie jest to tylko zlepek różnych cut-scenek, które i tak później ujrzymy przechodząc misje, to odpowiednia muzyka i przedstawienie głównych bohaterów nadają animacji iście filmową dramaturgię. Będąc już w menu, mamy możliwości rozpoczęcia jednej z kampanii (jest ich trzy: Niemcy, Rosjanie, Alianci, w tej kolejności). Lepiej jednak na dobry początek przejść misję treningową – dokładnie, krok po kroku wyjaśnia ona wszystkie aspekty gry, dając też przydatne później rady. Można też wybrać obóz szkoleniowy – kupić jakieś jednostki i poćwiczyć na poligonie. Jednak to właśnie wspomniane wcześniej kampanie, liczące razem trzydzieści misji (dwanaście dla Niemców, po dziewięć dla reszty – nie pytajcie mnie, czemu tak to zostało podzielone...) są najsmaczniejszym kąskiem Panzersów.
Od razu w oczy i uszy rzuca się oprawa. To jeden z największych plusów tej gry. Jako pierwsze dostrzegamy niezwykle staranne i szczegółowe wykonanie jednostek. Przyznam się, że często zatrzymywałem grę i obracałem kamerą tylko po to, by z bliska dokładnie obejrzeć jakiś czołg. To samo z ciężarówkami, jeepami, samolotami, działami... Troszeczkę gorzej prezentuje się piechota, a już szczególnie na cut-scenkach. Wtedy kanciastość postaci strasznie kłuje w oczy – niezauważalna podczas gry, w której pole walki obserwujemy z góry i w oddaleniu. A już szczególnie doskwiera to, że bohaterowie animacji nie otwierają ust. Ja rozumiem, że engine nie pozwolił na taki stopień komplikacji, a przerywniki są właśnie na nim wykonane... ale cóż. Nie wygląda to za dobrze. Postacie są rekompensowane natomiast przez sprzęt wojskowy, i to z nawiązką. Mowa tu i o animacjach, i o samej grze. Zresztą – po obejrzeniu intra nie sposób tego nie zauważyć.
Otoczenie trzyma równie wysoki poziom. Jest nie tylko szczegółowe, lecz także różnorodne. Jedna misja może rozgrywać się w zaśnieżonym lesie z pobliską wioską, inna w betonowej dżungli na wpół zrujnowanego miasta, jeszcze inna – w pobliżu fabryki rakiet, ukrytej pośród zielonych drzew. Drzewa zaś poruszają się na wietrze, szeleszczą gałęziami i przewracają się, gdy metalowa bestia z działem nań wjeżdża. Często odwiedzimy wsie z domkami, wiatrakami i pobliskimi polami (gdzie znaleźć można nawet strachy na wróble), a także wielkie miasta, jak Berlin, Stalingrad czy Warszawa. Podczas wykonywania zadań pogoda też się będzie zmieniać – ładne słoneczko nie raz przysłonią chmury, które oberwą się w potokach deszczu na głowy naszych biednych żołnierzy. Niektóre misje wykonywać będziemy w nocy - najczęściej zadania dywersyjne, w których do dyspozycji mamy samą piechotę. Do tego wszystkiego dochodzą niesamowite wybuchy, zostawiające leje w ziemi i roznoszące ją wszędzie wokół razem z kurzem i pyłem. Woda też jest nieźle wykonana – czy to wielkie morze, jezioro, czy mała rzeczka. Czołgi zostawiają ślady na śniegu i piachu, martwi żołnierze plamią ziemię krwią, budynki obracają się w pył zostawiając mozaikę gruzu i resztek fundamentów. Słowem, to co widzieliście w demie to tylko przedsmak atrakcji pokazanych w pełnej wersji gry. Opcje graficzne (np. jakość tekstur, cienie, rozdzielczość) pozwalają dostosować program tak, aby sprawnie chodził na słabszych komputerach. Jednakże na minimalnych wymaganiach sprzętowych grać nie zalecam.
Muzyki nie ma w grze dużo – jest ona tylko podczas odprawy i kupowania sprzętu, oraz w misjach, ale to też okazyjnie (zwykle kluczowe momenty, np. gdy gdzieś dotrzemy lub ktoś nas zaatakuje). Jednak nikt podczas wojny muzyki nie słuchał, więc nie doskwiera to w ogóle – ona sama natomiast jest naprawdę niezła (o ile ktoś lubi wojenne klimaty muzyczne). Dźwiękom nie mam nic do zarzucenia. Wszystko brzmi tak jak powinno: okrzyki piechoty, warkot czołgów, terkot karabinów, huk dział i świst nurkujących bombowców. Jednostki odzywają się w swoim ojczystym języku, tzn. Rosjanie po rosyjsku, Niemcy po niemiecku, a Alianci po angielsku. Bohaterowie natomiast mówią już w naszym ojczystym języku, tak samo brzmią dialogi podczas misji. Tutaj wdarło się jednak parę błędów w polskiej wersji – czasami tekst mówiony nie zgadza się z tekstem pisanym. Polskie głosy są niezłe – tak na szkolną czwórkę. Nie powalają, lecz nie trącą totalną amatorszczyzną. Czasami jednak chciałoby się usłyszeć większą emocjonalność, niektóre kwestie wypowiadane są trochę bezpłciowo. Mimo to, aktorzy mówią je z odpowiednim akcentem – francuskim, niemieckim lub rosyjskim – i to niewątpliwie podnosi ich atrakcyjność. Podsumowując – mogłoby być lepiej, ale i tak jest dobrze.
Czas napisać trochę o samym graniu. Dla tych, co nie czytali zapowiedzi przypomnę, że Codename Panzers to strategia przypominająca Mytha. Nic tu nie budujemy, nic nie wydobywamy – na początku misji mamy określony zestaw jednostek i musimy jak najlepiej go wykorzystać, by ukończyć misję. Choć częściej jednak możemy sami sobie kupić jednostki na misję – do tego wykorzystuje się prestiż. Prestiż natomiast zdobywany jest przez wykonywanie celów misji, gdyż są ich aż trzy rodzaje – główne (koniecznie trzeba go wykonać), opcjonalne i ukryte (twój wybór czy je wykonasz czy nie). Im więcej celów misji zostanie pomyślnie ukończonych, tym więcej prestiżu dostajesz, i tym więcej jednostek możesz kupić w następnej misji. Jeśli nie wykorzystasz prestiżu w jednej misji, możesz zrobić to w następnej.
Jednostek do wyboru jest ogromna liczba, podzielona jest na cztery grupy: piechotę, czołgi, ciężarówki i działa. Zacznijmy od piechoty. Do dyspozycji mamy zwykłą piechotę ze strzelbami, z pistoletami maszynowymi, z ciężkimi karabinami, bronią przeciwpancerną, bazookami, moździerzami i miotaczami ognia. Do tego dochodzą sanitariusze (absolutnie niezbędni w każdej misji, w której kierujemy piechotą) i snajperzy (ogromne pole widzenia, jeden ich strzał zabija wrogiego żołnierza od razu). Jakby tego było mało, możemy naszą piechotę także odpowiednio wyposażyć – od granatów ręcznych i koktajli Mołotowa, poprzez miny i pontony, aż po lornetki zwiększające zasięg widzenia i wykrywacze min. Do grupy ciężarówek należą wszelkie jednostki zaopatrzeniowe, np. ciężarówki z amunicją i naprawcze, oraz zwykłe do transportu piechoty i ciągnięcia dział. I tutaj ciekawostka – niektóre działa rozłożone można przesuwać piechotą, inne nie. Żołnierze są absolutnie niezbędni, by ktoś działo obsługiwał, jednak jeśli chcemy gdzieś je szybko przetransportować, podczepiamy je wtedy do ciężarówki. Jeżeli zaś chodzi o czołgi, to nie będą się tu rozpisywał – po szersze informacje zajrzyjcie do „Krótkiego przeglądu broni pancernej”. Dodam tylko że rodzajów czołgów jest w grze kilkadziesiąt.
Najważniejszą jednostką jest bohater. Najczęściej siedzi on w najsilniejszym pojeździe i nie wlicza się do armii, którą kupujemy na początku misji. Osobiście jednak polecam go wysadzić i odkrywać nim teren – ma największe pole widzenia. Odkrywanie terenu (i co za tym idzie, przeciwnika) jest najważniejsze dla dział i artylerii, gdyż strzelają one dalej niż widzą. Co ciekawe, zawsze trafiają w cel, nie ma możliwości pomyłki – no chyba, że wróg jest akurat w ruchu, ale wtedy można celować w ziemię, z wyprzedzeniem. Trochę to mało realistyczne, no ale cóż – Codename Panzers to w końcu tylko gra. Aha, no i jeśli bohater zginie – automatycznie przegrywamy.
Prócz oprawy, drugim atutem Fazy Pierwszej są misje. Rozgrywają się w najróżniejszym otoczeniu (o tym mowa już była) oraz stawiają przeróżne, coraz trudniejsze zadania. Najczęściej trzeba coś zniszczyć, jakiś konkretny cel lub po prostu wszystkich przeciwników na danym obszarze. Sposób wykonania zadania zmienia się wraz ze sprzętem i / lub piechotą, którą dysponujemy. Przykładowo – dla Aliantów i Niemców jest misja polegająca na zniszczeniu dział przeciwlotniczych. Tyle tylko, że Alianci robią to bezpośrednio i siłowo (czołgi, artyleria, itp.), Niemcy natomiast wysyłają małą grupę piechoty (z tobą na czele), by pod osłoną nocy dokonała sabotażu. Jedna misja może mieć dużo celów – przykładowo, u Niemców czwarta polega na zniszczeniu bunkrów, dotarciu do konwoju, eskortowanie go do bazy, a potem unieszkodliwieniu artylerii za pomocą samej piechoty. Najtrudniejsze są misje obronne. Jeśli przeciwnik atakuje ze wszystkich stron (a w późniejszych misjach tak właśnie jest), to naprawdę trzeba mieć oczy z tyłu głowy i niesamowitą sprawność celnego klikania, by pomyślnie ukończyć zadanie. Mimo wszystko, nadal trzeba wysilać szare komórki. Lepiej nie tracić jednostek, ponieważ z misji na misję zdobywają one doświadczenie – zwiększa się im pancerz, siła ognia itp. To zmusza nas do zwracania bacznej uwagi na zdrowie piechoty i sprzętu, wycofywania rannych / uszkodzonych, leczenia ich, i powrotu na pierwszą linię. Dlatego też bardzo często używa się po prostu Spacji, by zatrzymać grę i na spokojnie rozejrzeć się, jak przedstawia się pole bitwy. Można wydawać rozkazy nawet wtedy, gdy gra jest zatrzymana – dzięki temu mamy jako takie szanse powodzenia. Bez wydawania rozkazów przy zatrzymanej grze byłoby naprawdę ciężko.
Gra posiada kilka ciekawych rozwiązań. Żołnierze słyszą kroki piechoty przeciwnika i dźwięk wydawany przez koła i gąsienice. Dzięki temu można wcześniej zorientować się, skąd wróg przybywa. Są też dostępne walki w budynkach, jednak ogranicza się to tylko do wprowadzenia piechoty do środka i wybicia przeciwników (automatyczne). Zajęty budynek jest strategicznym punktem i można w nim urządzać skuteczne pułapki na wroga. Okna dają też piechocie dodatkowy pancerz, podobnie jak wtedy, gdy położymy ją na ziemi. Żołnierze mogą poruszać się w trzech trybach – zwykłym, pochylonym i czołgając się. Piechota potrafi też przejmować działa i czołgi przeciwnika, jeśli te oczywiście stoją puste. Jeśli nie są – wystarczy wrogą obsługę zabić lub wykurzyć miotaczami ognia. Jeśli chodzi o realizm, to jest to mało prawdopodobne, ale w grze sprawdza się świetnie.
Przed każdą misję mamy odprawę – w postaci rozkazów dowództwa oraz bardziej osobistych notek – pamiętnika i listów. To pierwsze pisane jest przez bohaterów kampanii niemieckiej i rosyjskiej, natomiast korespondencja jest autorstwa Jeffrey’a Wilsona i Jamesa Barnesa. Razem z cut-scenkami, briefingi budują całkiem ciekawą fabułę, pojawia się nawet wątek romantyczny! (i to nie pomiędzy Wilsonem i Barnesem). Interfejs jest także świetny – prosty w obsłudze, a jednocześnie dający możliwości. Przydają się też klawiszowe skróty do niektórych rozkazów, szczególnie gdy nie ma czasu na celowanie kursorem w jednostki i ikony opcji.
W grze, co mnie bardzo zmartwiło, nie ma żadnych statków ani łodzi podwodnych. Używanie samolotów natomiast ogranicza się tylko do bombardowań, zwiadu i zrzucania spadochroniarzy. Mamy też artylerię, jednak zazwyczaj trzeba oszczędzać te udogodnienia na naprawdę trudnych przeciwników i trudne sytuacje.
Czas trochę pomarudzić. Nie poprawiono od czasów dema algorytmów poruszania się – jednostki nadal zachowują się głupio, jeśli chodzi o przemieszczanie się między budynkami. Doprawdy, Warszawa w porównaniu do ciasnych uliczek Berlina czy Stalingradu to był mały pikuś. Na początku owszem, śmieszy to trochę, jednak później tylko irytuje. Szczególnie gdy kilka czołgów stoi obok siebie i nie może się ruszyć, bo jeden drugiemu zastawia miejsce do odkręcenia się. Zabrakło też rozjeżdżania piechoty przez czołgi, co było już w starusieńkim Red Alercie. No i te nieszczęsne formacje, a raczej ich brak... Doprawdy tu Panzersi kuleją, i to mocno. Nie muszę chyba mówić, jak potrzebne są szyki na wojnie – możecie więc sobie wyobrazić, jak bardzo brakuje ich w tej grze.
No i nadszedł czas na osobiste przemyślenia dotyczące wrzawy wokół Codename Panzers. Jakoś nie ruszyło mnie przedstawienie Polaków jako pijaków – w sumie pijak w animacji był tylko jeden, natomiast dowódca (którego w misji trzeba schwytać) sprawiał wrażenie człowieka mądrego i odpowiedzialnego. Trudno też nazwać kogoś tchórzem, kto widzi wycelowane lufy karabinów w swoją stronę. Wracając do pijaństwa, znacznie większych pijaków można zobaczyć u Rosjan – w pamiętniku Aleksandra znajdujemy wzmianki o piciu wódki, a w misji ze zdobyciem radzieckiego T-34 jego ochrona jest jeszcze bardziej zapijaczona niż Polacy (wszak Polak stracił przytomność po uderzeniu, a Rosjanin... po prostu się przewrócił i zasnął). Mi nie spodobało się co innego. Zupełnie pominięto polskich partyzantów – wszystko byłoby OK, gdyby nie fakt, że w jednej misji Rosjan węgierscy partyzanci może nie odgrywają wielkiej roli, ale przedstawieni są jako ludzie dzielni i chcący walczyć za wolność. Z drugiej strony, skoro grę stworzyli właśnie Węgrzy, to co tu się dziwić... Książeczka „Droga ku wojnie” jest naprawdę dobrym dodatkiem, ale wolałbym bardziej, gdyby ten sam tekst pojawił się we wszystkich językowych wersjach gry, lub chociaż – na stronach internetowych. Wtedy nikt nie miałby wątpliwości, kto i jak rozpętał II wojnę światową, ani kto mógł coś zrobić, a nie zrobił (Francja, Wielka Brytania).
Wątpię, aby opinia o Polakach strasznie pogorszyła się w oczach obcokrajowców, szczególnie tych nie znających historii... O wiele większe obawy mam wobec tego, jak dzieciak z innego kraju, po przejściu kilku misji kampanii niemieckiej, będzie postrzegał historię. Jeśli śpi na lekcjach i ma gdzieś naukę o innych krajach, to może się właśnie zdarzyć, że dla niego Polska będzie głównym winowajcą rozpętania II wojny światowej. Tym bardziej tekst wspomnianej książeczki przydałby się w pudełkach za granicą.
Podsumowując, Codename Panzers to bardzo solidny produkt. Nie jest nowatorski, lecz daje dużo dobrej zabawy. Grywalność i oprawa stoją na wysokim poziomie. Gdyby nie nieliczne błędy – tak w polonizacji, jak i w samej grze – ocena byłaby wyższa. Jednak nadal polecam Codename Panzers – szczególnie tym, którzy uwielbiają temat II wojny światowej.
PS. Gdybym recenzował wersję z innego kraju, to ocena byłaby znacznie niższa. Przede wszystkim za głupotę autorów w kwestii tego, jak produkt może zadziałać na młodego gracza (ograniczenie wiekowe: 12+ lat, mając tyle lat człowiek raczej nie przepada za lekcjami historii). Dlatego też brawa dla Cenegi za pomysłowe i jednocześnie utylitarne wyjście z sytuacji.
Piotr „Ziuziek” Deja
PLUSY:
- Oprawa audiowizualna
- Grywalność
- Całkiem niezłe spolszczenie
MINUSY:
- Parę drobnych błędów
- J.w., lecz w polonizacji