Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 23 lutego 2007, 13:14

autor: Krzysztof Gonciarz

Canis Canem Edit - recenzja gry

Nawet najwięksi optymiści muszą przyznać, że tak fajnych gier na Playstation 2 nie wyjdzie już wiele.

Recenzja powstała na bazie wersji PS2. Dotyczy również wersji XBOX

Oj, ale się porobiło. Każda recenzja nowej gry na Playstation 2 zdaje się być kolejnym tyknięciem zegara, na którym prędzej czy później wybije godzina zgonu przekultowej konsoli. Ja wiem, że platforma będzie jeszcze latami istnieć na rynku i bawić niezmierzone rzesze starych i nowych użytkowników – ale to już nie będzie to samo, kochani. Na tej samej zasadzie można mówić, że zeszłoroczna Gwiazdka była dla Czarnuli bardzo udana. Owszem, pewnie była, jeśli wziąć pod uwagę wyniki sprzedaży sprzętu oraz starszych (tańszych) gier. Ale z drugiej strony, jeden rzut oka na bieżące i przyszłe listy wydawnicze, a niechybnie stanie nam przed oczami kordon żałobny, krepowy i krwawy. Jednakowoż póki co głowy do góry, bo z pewnym poślizgiem zmierzymy się dziś z jedną z najgłośniejszych pozycji wydanych na previous-gena Sony. Canis Canem Edit, vel. Bully. Tytuł znany, powszechnie kojarzony, przez wielu wyklęty już na długo przed premierą. No tak, w końcu to Rockstar. Nie mogło się obyć bez kontrowersji, nie mogło się obyć bez hitu.

Bohaterem gry jest pewien sympatyczny młodzieniec.

O ile nie zaszły ostatnimi laty jakieś gruntowne, slangowe zmiany, nie mamy w naszym rodzimym języku dokładnego odpowiednika angielskiego słowa „bully”. A tzw. „bullying” jest zjawiskiem, z którym niewątpliwie wielu z nas, komputerowych paralityków, się zetknęło (Włodku, jeśli to czytasz, kij ci w oko). W pewnym sensie synonimu możemy dopatrywać się w rodzinie wyrazów okołodresowych. Takie jest najbliższe skojarzenie, choć nie każdy dresik musi być byczkiem i vice versik. Jeśli jednak kiedykolwiek musiałeś wyskoczyć z dwuzłotówki, bo koledze zabrakło na sok w kartoniku, jeśli oberwałeś w nos z hasłem „co się gapisz”, jeśli zdarzyło ci się z niepokojem rozglądać po szkolnym korytarzu z chęcią założenia Jedynego Pierścienia – wiesz o sprawie więcej, niż opisałyby tysiące zer i jedynek. I niby o tym właśnie jest Canis Canim Edit, produkcja w typie GTA, której akcja osadzona została w fikcyjnej, amerykańskiej podstawówce, do cna przesiąkniętej niezdrową hierarchią i układami.

Głównym bohaterem gry jest Jimmy Hopkins – piętnastoletni zgred, którego wychodząca n-ty raz za mąż matka z braku lepszych koncepcji wychowawczych podrzuca na rok do średniej renomy szkoły z internatem, zwącej się Bullworth Academy. Nasz zblazowany protagonista, z niejednego już dobytku oddelegowany z przyczyn dyscyplinarnych, rozpoczyna więc trudną wędrówkę po kolejnych szczeblach uczniowskiego łańcucha pokarmowego. Nie wiadomo komu ufać, ani jak najłatwiej dostać się na sam szczyt, lecz na szczęście (lub nie) myślenie o takich sprawach nie leży w kompetencji gracza. Podobnie jak w serii GTA, tak i tutaj misje przydzielane nam są w momencie odwiedzania zaznaczonych na mapie postaci. Układają się one przy tym w zaiste wciągający, dobrze przemyślany scenariusz. Fabuła bywa nieco dziurawa, a zamiary głównego bohatera nieco zbyt enigmatyczne, ale cała rozgrywająca się po godzinach lekcyjnych intryga to smakowita drożdżówka prosto ze szkolnego sklepiku. Nie od dziś wiadomo, że w pisaniu dialogów niewiele jest firm mogących Rockstarom dorównać.

Jak widać, CCE to gra TPP (He-He-He), pod wieloma względami podobna do swego słynnego wujostwa. Mamy tu wszak mapę świata i względną swobodę w poruszaniu się po niej, mamy podział misji na główne i opcjonalne, mamy zbieranie ukrytych gadżetów, bonusowe wyścigi, a nawet kryjówki, w których magazynujemy swe „uzbrojenie”. O ile jednak szkielet pozostał z gruntu ten sam, mechanika Bully’ego pełna jest oryginalnych rozwiązań i „szkolnych” przeszkadzajek. Przede wszystkim mamy tu cykl dobowy, do którego chcąc nie chcąc musimy się dostosować. Wstajemy o 8 rano, po 9 wypadałoby się stawić na zajęciach, potem przerwa, potem znowu lekcje, i tak od 13 możemy już do woli pełnić rolę publicznego chłopca na posyłki poprzez wykonywanie questów. Aż do późnego wieczora, kiedy to najrozsądniej jest uderzyć w kimono. Jeśli tego nie zrobimy, około 2 w nocy wyczerpany Jimmy padnie plackiem, tracąc przytomność i grzebiąc nasze szanse ukończenia podjętej wówczas misji.

Bullworth Academy i okolice. San Andreas to nie jest, ale żebyś się nie zdziwił.

Zaszczytne miejsce policjantów sprawują na terenie szkoły prefekci, sadystyczni opiekunowie ze starszych roczników, którzy intensywnie patrolują nasz teatr działań, interweniując w razie naruszenia regulaminu. Ich uwagę zwraca każde, nawet najmniejsze wykroczenie: począwszy od nieregulaminowego stroju, przez wagarowanie, a na wszczynaniu bójek skończywszy. Przy odrobinie wprawy nie stanowią oni raczej wielkiego problemu, stosunkowo łatwo jest im uciec bądź schować się w jakimś koszu na śmieci bądź szafce. Należy jednak mieć na uwadze, że choć możemy prefekta zaatakować, nigdy nie wyjdziemy z tego starcia zwycięsko. Dura lex, sed lex, [twarde prawo, ale (przecież) prawo – przyp. red.] dlatego występków najlepiej dopuszczać się po cichu.

Poza średnich rozmiarów terenem szkoły (do każdego budynku możemy wejść), z czasem otwarte zostaną przed nami kolejne dzielnice pobliskiego miasteczka. Miejsce prefektów zajmują tam, bardziej tradycyjnie, policjanci. Poza wykonywaniem misji i zbieraniem bonusów, warto jest odwiedzić w mieście kilka sklepów: tak z ekwipunkiem bojowym, jak i gadżetami zmieniającymi wygląd bohatera. Najważniejsze z nich to fryzjer i sklep z ciuchami. Możliwości są zaskakująco spore, a że brak mundurka szkolnego tylko raz na jakiś czas zwraca uwagę prefektów (możliwe jest uczęszczanie na lekcje bez niego), warto pokusić się o szykowny, mafijny garniturek, bądź też luźne, ziomalskie pory. Od razu się milej hasa po okolicy.

Gra obfituje we wszelakiej maści mini-gierki, stanowiące pewne oderwanie od standardowych misji, zazwyczaj dość typowych w konstrukcji – jedź do jednego punktu na mapie, pobij kogoś, jedź do drugiego, wróć. Najważniejszymi z dodatków są oczywiście lekcje. Przedmiotów mamy tutaj sześć: angielski, w-f, technikę, fotografię, plastykę oraz chemię. Choć za niską frekwencję nikt nas ścigać nie będzie (status łobuza mamy tylko przez czas trwania zajęć, w których powinniśmy uczestniczyć), zdecydowanie warto jest zaszczycać nauczycieli swoją obecnością, gdyż nagrody za pomyślne wykonywanie ćwiczeń są bardzo namacalne. Wychowanie fizyczne nauczy nas na przykład nowych ciosów, plastyka ułatwi podrywanie dziewcząt (bonus do punktów zdrowia, a co!), angielski umożliwi pokojowe rozwiązywanie konfliktów, itd. Większość gierek polega na wciskaniu przycisków na padzie w odpowiednim tempie i kolejności, choć taki np. angielski to dość trudne z punktu widzenia Polaka układanie słówek z rozsypanych liter. No ale nic, nie szkodzi się przymierzyć, wiadomo.

Chcesz się sprawdzić w angielskim? No to jedziesz.

Jimmy posiada 2 środki transportu: deskorolkę oraz rower. Ta pierwsza sprawnie wyjmowana i chowana jest przez jednoczesne wciśnięcie L2 i R2, bicykle za to funkcjonują na podobnej zasadzie, jak samochody w GTA – musimy jakiś znaleźć, strącić kierowcę z siodełka i droga wolna. Z czasem zdobędziemy także swoją własną maszynkę, którą upgrade’ować będziemy przez uczęszczanie na zajęcia z techniki.

Sterowanie walką zrealizowano podobnie jak w The Warriors, produkcji tej samej firmy sprzed ponad roku. Działa to nad wyraz okazale i można wręcz wysunąć zarzut o zbytnim dopakowaniu ciosów Jimmy’ego; trochę praktyki i tak naprawdę nikt nie będzie w stanie nam podskoczyć. Co więcej, w trakcie mniej lub bardziej przyjacielskich bójek wspomagać się możemy szerokim asortymentem szkolnych gadżetów bojowych, takich jak śmierdzące bomby, petardy, jajka czy worki ze szklanymi kulkami (rzucone pod nogi ścigającym nas prefektom dają bardzo zabawne efekty). Większość tego oprzyrządowania Jimmy preparować będzie mógł we własnym pokoju, o ile tylko nabędzie stosowne umiejętności na lekcjach chemii.

Jak chodzi o sferę wizualną, gra bardzo udanie broni się przed spisaniem jej na straty ze względu na ograniczenia sprzętowe PS2: wygląda po prostu świetnie. Obszar, który przyjdzie nam tutaj zwiedzić, jest o wiele mniejszy od tego znanego z serii GTA, dlatego też wszystko serwowane jest z zauważalnie większą liczbą detali. Widać to szczególnie po pozostałych uczniach Bullworth Academy – każdy z nich jest pewną konkretną osobą, a nie tylko losowo wygenerowanym przechodniem. Nie idzie to aż tak daleko, jak symulacja życia NPC-ów w Oblivionie, ale szarą ludzką masę zastąpiono tu zbiorem kilkudziesięciu dość wyrazistych postaci, podzielonych na kilka rządzących szkołą klik (najlepsi są nerdzi, czyli kujony, mocny humor!). Kawał dobrej roboty odwalono też w kwestii udźwiękowienia. Zwracają uwagę wyśmienicie zagrane dialogi, prawdziwe mistrzostwo w tej dziedzinie. Kreacje są barwne, różnorodne, zapadające w pamięć. A nieodgadnione chamisko Gary to jedna z najfajniejszych wirtualnych postaci roku 2006.

Cut-scenki i serwowane w nich dialogi to majstersztyk. Norma dla Rockstar.

Ciężko jest wskazać słabe punkty Canis Canem Edit – no może poza tym koszmarnie brzmiącym tytułem. Jest to gra bez żadnych zauważalnych wpadek, w pełni zasługująca na wysoką ocenę którą dostaje. Nie ma ona może skali San Andreas, ale oferuje za to o wiele bardziej skondensowane przeżycia, jej treść jest bardziej zagęszczona i intensywniejsza. Prym w Bully wiedzie fabuła, ale tuż za nią w sukurs idzie cała masa zadań pobocznych, wyścigów, kolekcji przedmiotów do zebrania, a także mnóstwa zabawnych, arcade’owych minigier poukrywanych tu i ówdzie. Więcej takich tytułów, i wcale nie potrzebowalibyśmy następnej generacji sprzętu – bo zamiast ślinić się na widok rozdziałki HD, po prostu skupialibyśmy się na tym, co przynajmniej w teorii jest najważniejsze.

Krzysztof „Lordareon” Gonciarz

PLUSY:

  • ciekawa fabuła;
  • świetnie przemyślane postacie;
  • udźwiękowienie dialogów, soundtrack;
  • różnorodność zadań głównych i pobocznych;
  • sporo ciekawych rozwiązań, odcinających grę od tradycji GTA.

MINUSY:

  • nic szczególnego, gra po prostu zasługuje na ocenę, którą dostaje.
Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

Brucevsky Ekspert 7 maja 2014

(PS2) Bully jest kolejnym odważnym i całkiem udanym projektem Rockstar. Nie wszystko może w tej opowieści o fikcyjnej szkole wypada idealnie, ale to wciąż tytuł solidny.

7.5
Bully: Scholarship Edition - recenzja gry
Bully: Scholarship Edition - recenzja gry

Recenzja gry

Posiadacze komputerów najdłużej musieli czekać na swoją wersję Bully. Na szczęście tym tytułem Rockstar po raz kolejny udowadnia, że jest wielki.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!

Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...