autor: Daniel Kazek
Bully: Scholarship Edition - recenzja gry
Posiadacze komputerów najdłużej musieli czekać na swoją wersję Bully. Na szczęście tym tytułem Rockstar po raz kolejny udowadnia, że jest wielki.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Gdyby zrobić ranking najbardziej kontrowersyjnych gier, produkty studia Rockstar znalazłyby się w ścisłej czołówce. Najlepszym tego przykładem jest marka Grand Theft Auto, która jak chyba żadna inna utożsamiana jest z branżą elektronicznej rozrywki. Inna sprawa, że reklamuje tak bliską nam przecież gałąź przemysłu w sposób - nazwijmy to - bardzo specyficzny.
Tuż obok GTA powinno się postawić grę Bully, czy raczej Canis Canem Edit, jak wydrukowano na europejskich wydaniu. Program zadebiutował dwa lata temu na Playstation 2 i w mig został doceniony przez krytyków oraz samych graczy. Serca PeCetowców krwawiły, a blizny odnowiły się w marcu tego roku, kiedy to wersja rozszerzona ukazała się na Xboksa 360 i Wii. Ale w końcu doczekaliśmy się panie i panowie. Oto bowiem Bully - Scholarship Edition dostępny jest także dla użytkowników popularnych blaszaków.
Spoglądając na okładkę pudełka odświeżonej edycji, można mieć dziwne skojarzenie z amerykańską kreskówką King of the Hill. Podobieństwo głównego bohatera do flegmatycznego syna państwa Hillów kończy się jednak na wyglądzie, bowiem wszystko inne już ich tylko dzieli. Bully przedstawia historię Jimmiego Hopkinsa, niesfornego nastolatka bezustannie wyrzucanego za swoje wybryki ze szkół. Kolejny przystanek to Bullworth Academy, prowincjonalna buda z internatem, na progu której Jimmy zostaje pozostawiony przez spieszącą wybrać się w piątą podróż poślubną matkę. Tak się to właśnie zaczyna.
Tymczasem akademia Bullworth to miejsce szczególne. Z pozoru kuźnia zasad moralnych, w rzeczywistości przypomina bardziej piekło na ziemi. Żelazna dyscyplina i drakońskie kary za łamanie szkolnego regulaminu nie służą niczemu, a jeżeli już, to szerzeniu się patologii wśród uczniów. W placówce dominuje terror, bez siniaków kładą się spać tylko najsilniejsi, i to dosłownie. My oczywiście musimy pomóc przetrwać Jimmiemu, który bardzo szybko przekonuje się, gdzie tak naprawdę trafił.
Jak na rasowego klona GTA przystało, rozgrywka polega na wykonywaniu szeregu zadań popychających główny wątek fabularny, prawdę mówiąc, wątek niespecjalnie wyszukany. Ot, historia jakich wiele, bardzo często przewidywalna, miejscami stanowiąca bardziej pretekst do następnej misji aniżeli efekt nieprzespanych nocy scenarzystów. Na szczęście nie to w Bully się liczy, tylko zabawa, a ta - jak już teraz zdradzę - jest przednia.
Życie w Bullworth Academy kręci się wokół kilku frakcji reprezentujących określone subkultury i - jak to zazwyczaj bywa - zwalczających się nawzajem. Mamy więc m.in. kujonów, stojących do nich w opozycji korytarzowych osiłków, cwaniaków ubranych w skóry i z nadmiarem żelu we włosach oraz dzieciaki, którym bogaci tatusiowie nie szczędzą grosza, wyzwalając u nich syndrom bujania w obłokach. Chcąc nie chcąc, naszym celem jest podporządkowanie sobie każdej z tych grup, po części sposobem, ale w ostateczności zawsze siłą, bo tu leje się każdy i wszędzie. Naturalnie służyć temu ma solenne zaliczanie kolejnych zadań, jakie przygotowali dla nas twórcy, swoją drogą niezwykle zróżnicowanych.
Ze zdecydowanie mniej konwencjonalnych wypada wymienić robienie erotycznych zdjęć z ukrycia jednej z cheerleaderek, obronę twierdzy kujonów przed zmasowanym atakiem futbolowych mięśniaków albo wdrapanie się na ratusz miejski ze sprayem pod pachą. Jak na rasowego urwisa przystało, Jimmy pomoże także napotkanemu Św. Mikołajowi zaprowadzić porządek w mieście, wdając się w bójkę z elfami konkurencji czy zdemoluje dom nazbyt wymagającego nauczyciela. To tylko przykłady, bo misji jest dobre kilkadziesiąt, a do tego dochodzi także ogromna liczba zdecydowanie pomniejszych, zleconych przez przechodniów szukających różnorakiej pomocy. Za drobną opłatą można zostać wówczas poproszonym o wyłowienie krabów z rzeki, obrzucenie sypialni dziewcząt jajkami, a nawet o szeroko rozumiane wsparcie dla lokalnej policji. Co ciekawe, zadania praktycznie nigdy się nie powtarzają. Zaledwie garstka oparta jest na zbliżonych założeniach, ale generalnie zasadą jest, że zawsze stykamy się z czymś nowym. Misje również nie należą do przesadnie skomplikowanych czy z drugiej strony banalnie łatwych. Poziom trudności został odpowiednio skonfigurowany i jedynie pod koniec gry robi się nieco pod górkę, ale to przecież zrozumiałe. Najważniejsze, że zamiast denerwować się przy piątej, dziesiątej próbie zaliczenia wyzwania, można skupić się na odkrywaniu tajników rozgrywki.
Nasze czyny nie pozostają bez konkretnego odzewu. Wpływają bowiem na stosunek poszczególnych klik do Jimmiego, czyli innymi słowy na poziom szacunku. Narażając się akcjami wymierzonymi np. w bywalców sali gimnastycznej, należy się spodziewać, że każdy napotkany paker ubrany w bluzę sportową zechce nam solidnie przywalić. Dotyczy to wszystkich, nawet kujonów, którzy z racji swej wątłej postury próbują zyskać przewagę specjalnie skonstruowanymi mieszankami chemicznymi.
W Bully uczęszczamy jednak przede wszystkim do szkoły, co czasami jest nie lada problemem. Obowiązkowe zajęcia odbywają się rano i wczesnym popołudniem, po dwie lekcje na dzień. W praktyce oznacza to konieczność stawienia się w klasie i wzięcia udziału w mini grach, które tematycznie powiązane są z danym przedmiotem. Na geografii przyporządkowujemy flagi państwowe do mapy świata, na muzyce gramy na instrumentach w stylu Guitar Hero, natomiast kształcąc się na biologa, przeprowadzamy drobiazgowe sekcje na zwierzętach, oczywiście z myszką w roli skalpela. Oprócz wymienionych Bullworth Academy oferuje ponadto wykłady z chemii, sztuki, angielskiego, matematyki, fotografowania, wychowania fizycznego oraz pouczające wizyty w warsztacie.
Opuszczenie zajęć jest możliwe, ale jak się łatwo domyśleć, ścigane z pełną bezwzględnością. W tym celu powołany został szkolny patrol tzw. prefektów, którzy pilnują porządku w akademii także i przez pozostałą część dnia i nocy, choć tak naprawdę szukają jedynie zaczepki, aby w imię szkolnych reguł wyżywać się na słabszych. O surowych zasadach przypomina także nocna godzina policyjna, za złamanie której grożą surowe konsekwencje. Tyle o szkole, ale sprawa podobnie wygląda w pobliskim miasteczku. Policja współpracuje z władzami akademii Bullworth i zwraca uwagę na wagarowiczów, tak samo jak i na nocne marki. Słowem, łatwo nie jest, ale można przeżyć, szczególnie kiedy wyposażymy naszego bohatera w alternatywne środki transportu.
Oprócz poruszania się pieszo Jimmy może bardzo szybko korzystać z dobrodziejstw deskorolki, najlepiej gdy musi w te pędy dotrzeć do lokacji, w której mógłby ukryć się przed agresorami lub pościgiem. Na dłuższe dystanse przydaje się rower, a w późniejszej fazie gry i inne wehikuły o znacznie większej mocy. Niestety, nie przewidziano możliwości kradzieży przejeżdżających samochodów, wszak sterujemy piętnastolatkiem, ale zawsze można się podczepić z deską do jakiegoś przejeżdżającego w pobliżu auta.
Na takie wsparcie trzeba, rzecz jasna, zasłużyć, wykonując misje albo inne bonusowe przedsięwzięcia. Zresztą lista różnorodnych premii jest wręcz porażająca. Choćby każde kolejne zaliczenie testu z przedmiotu zawsze oznacza jakąś przydatną nagrodę. Nowa kombinacja ciosów, zwiększona efektywność przy przeprosinach władzy, ewentualnie dodatkowe zdrowie przy... całowaniu dziewcząt, to umiejętności, które niejednokrotnie przydadzą się w wirtualnym życiu Jimmiego Hopkinsa. Nie rozpisując się już obszerniej o garderobie, na jaką sumienny gracz może sobie z czasem pozwolić, co nieco wypada powiedzieć o środkach zagłady.
Jak wiadomo pięści i nogi zawsze w cenie, ale wraz z sukcesami do wyposażenia dochodzi m.in. proca, śmierdzące bomby, pistolet z prowizorycznymi rakietami, a nawet garść zwykłych kulek, na których ofiara może wywinąć efektownego orła. Podobnych dodatkowych rodzajów broni nie jest może dużo, ale mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że każdy znajdzie tu coś, co przypadnie mu do gustu, a wykorzystanie tego typu zabawek uzależnione jest właściwie jedynie od naszej wyobraźni.
Opis opisowi, ale najistotniejsze to, jak twórcom udało się zazębić wszystkie te elementy w jedną całość. Powiem tak - dawno nie grałem w tak świetną grę. Raz, że postawiono na innowacyjny pomysł umiejscowienia wydarzeń w szkole i małym miasteczku, na co składają się przecież zupełnie inne doznania niż w przypadku wielkomiejskiej penetracji a la GTA. Dwa, że udało się zachować wszelkie atuty głośniejszego kuzyna, czyli wartką akcje, wolność wyboru, interaktywny świat, liczne atrakcje i bonusy dla najbardziej oddanych graczy.
Mimo wszystko za kilka dziwnych rozwiązań należy się Rockstar nagana, choć na szczęście (a może na nieszczęście?) chodzi tu o sprawy bardziej techniczne. Mianowicie Bully: Scholarship Edition jest programem wymagającym dosyć sporej mocy obliczeniowej komputera, co jest stosunkowo zaskakujące, gdy przypomnimy sobie, że stykamy się tu z konwersją i to na dodatek dwuletnią. Racja, że wzbogaconą, ale żeby aż tak? Nie wierzę. O tym, że coś tu nie gra, przekonały mnie też doniesienia samych graczy, że gra jest mało wydajna, o czym z początku miałem łaskawie nie wspominać, no ale skoro nie jestem sam, to lecimy z koksem. Otóż program ma tendencje do lekkiego klatkowania w wybranych miejscach, jak np. przy dojeździe do lokacji z wesołym miasteczkiem i to wydawałoby się na sprzęcie z nawiązką spełniającym obecne standardy. Z drobnych testów, jakim poddałem grę, wynika ponadto, że różnica konfiguracyjna nie ma tu aż tak wielkiego znaczenia, co jednoznacznie wskazywałoby na leniwych programistów. Warto więc upewnić się przed zakupem gry, czy nasz sprzęt jest w stanie udźwignąć jej wysokie wymagania. I jeszcze taka drobna uwaga - dystrybutor nieco przesadził z ceną, co raczej nie będzie mile widziane przez przeciętnego polskiego odbiorcę.
Kolejna sprawa to liczne graficzne bugi. Nie raz byłem świadkiem, jak cienie na ekranie monitora migoczą niczym kończąca swój żywot żarówka albo pojawiają się cudaczne, nienaturalne białe krawędzie przy elementach otoczenia. Żeby była jasność - do grafiki nie ma absolutnie żadnych zastrzeżeń, bo ta jest bardzo dobra i jedyne, co niektórym może przeszkadzać, to różnica w wyglądzie lokacji wewnątrz budynków, a tego, co można zaobserwować w tle na ulicy (w drugim przypadku widok jest bardziej rozmyty). Dość powiedzieć, że autorzy pokusili się o przedstawienie każdego ucznia Bullworth Academy z osobna, a to oznacza, że nigdy nie spotkamy takich samych twarzy, sylwetek, co przydaje się choćby przy bieganiu z aparatem po korytarzach i robieniu fotek do szkolnego albumu (jeden z wielu bonusów).
Nie bierzcie sobie zbytnio do serca tych kilku wad, bo gra pomimo nich jest fenomenalna. To produkt idealny w oczekiwaniu na czwartą częścią Grand Theft Auto w wersji PC i sądzę, że zgodzą się ze mną wszyscy fani gatunku. Wyśmienity temat przewodni i zarazem wykonanie, a przede wszystkim dbałość o szczegóły, bo - jak wiadomo - to właśnie w nich tkwi tak poszukiwany przez nas diabeł. Sterując krępym, niewysokim hultajem, możemy robić właściwe co dusza zapragnie: wykorzystać w walce ścianę, pobliskie przedmioty, wrzucić oponenta do kosza na śmieci, zbratać się z przeciwnikiem albo go upokorzyć, robiąc znaną z czasów szkolnych pokrzywkę czy nawet ostentacyjnie spoliczkować. Szkolni prefekci reagują na nieprzepisowy strój, niepotrzebny bieg, a policjanci potrafią zauważyć, że jedziemy skuterem bez kasku.
Na plus należy również zaliczyć ścieżkę dźwiękową, zarówno jeżeli chodzi o muzykę, jak i grę aktorów podkładających głos postaciom. W ucho wpadł mi zwłaszcza charakterystyczny kawałek grany w chwili złapania za kierownicę roweru i towarzyszące temu wydarzeniu wszystkie pozostałe dźwięki. Cieszy mnie także akuratnie dobrany czas konieczny do ukończenia gry. Zgodnie z oficjalnym zapowiedziami bez angażowania się w wyzwania poboczne trwa to około 20 godzin, natomiast przy próbach chełpienia się stuprocentową skutecznością w tabeli statystyk, potrzeba niespełna 40 godzin. No i jeszcze te zmieniające się pory roku...
O wielu rzeczach nie opowiedziałem, aby nie psuć zabawy z ich odkrycia. O Bully zwykło się mówić, że to program prowokujący do dyskusji o brutalności w grach itp. Zupełnie nie wiem dlaczego, poważnie. Gra ma swoją kategorię wiekową, którą należy respektować, bo to, że nie jest to program dla dzieci, to fakt. Inna sprawa, że autorzy nie przekroczyli graniczy dobrego smaku, toteż w grze pomimo wielu odniesień nie ma mowy o seksie nieletnich, nikt nie ginie, chociaż katowanie jest na porządku dziennym, wyzwiska nie przekraczają pewnej granicy, a co najważniejsze, to nade wszystko zabawny festiwal stereotypów. Kujony noszą okulary, mówią dziwnym językiem, członkowie szkolnego zespołu futbolowego to zestaw tumanów, a król łobuzów jest już totalnym arcydziełem umysłowego zwichrowania. Typowa amerykańska szkoła znana z filmów, widziana w nieco karykaturalnym świetle, ot co. Niech więc sobie gadają, co chcą, my grajmy.
Daniel „Thorwalian” Kazek
PLUSY:
- oryginalny pomysł w sprawdzonej formie;
- liczne, zróżnicowane misje i mini-gierki;
- bogaty w wydarzenia świat;
- specyficzna, szkolna atmosfera;
- spore możliwości interakcji z otoczeniem;
- udany soundtrack;
- za kilka, kilkanaście miesięcy minusy mogą nie mieć znaczenia.
MINUSY:
- wysokie wymagania sprzętowe;
- bugi;
- cena wydania premierowego.