Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 8 września 2006, 12:05

autor: Jacek Hałas

Call of Juarez - recenzja gry na PC

Call of Juarez to tak naprawdę historia dwóch różnych ludzi, których połączyła tragedia. W pierwszej kolejności mamy okazję poznać Billy’ego. To typowy awanturnik, który po kilku latach postanawia powrócić w rodzinne strony...

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Wydawane współcześnie strzelanki FPP najchętniej podzieliłbym na trzy różne grupy. Zdecydowanie najczęściej mamy do czynienia z tytułami, na które nie zwraca się większej uwagi. Na taki stan rzeczy znaczący wpływ może mieć niski poziom wykonania danego produktu, w rezultacie czego zainteresuje on wyłącznie absolutnych pasjonatów danego gatunku, bądź też te osoby, które dopiero zaczynają swoją przygodę z wirtualną rozrywką. Drugą grupę strzelanek formują zazwyczaj kontynuacje znanych graczom hitów, bądź też te gry, za produkcję których odpowiedzialne są cenione na całym świecie studia developerskie. O takich pozycjach mówi się zazwyczaj dużo i to już przed oficjalną premierą, z góry więc zakładając, iż finalna wersja zaoferuje rozgrywkę na bardzo wysokim poziomie wykonania.

300 metrów za płotem w lewo, później przed siebie i do tej czarnej skały. Jestem na dobrej drodze!

Do trzeciej grupy zaliczyłbym z kolei te gry, których nie można postawić w jednym rzędzie z niskobudżetowymi miernotami. Z drugiej strony jednak, daleko im do zainteresowania towarzyszącego premierom największych hitów. Sądzę również, że dużo czasu trzeba byłoby poświęcić na wyjaśnienie takiego stanu rzeczy. Najczęściej wynika to z niedopracowania pewnych elementów rozgrywki, bądź też zastosowania niezbyt popularnej tematyki. Nie bez znaczenia jest również to, iż gracze potrafią przez wiele lat pamiętać o potknięciach danego developera. Call of Juarez w moim osobistym przekonaniu będzie zaliczany do takiej właśnie kategorii gier. Już teraz pragnąłbym zaznaczyć, iż jest to solidny shooter z wyśmienitą grafiką. Uważam jednak, że gra ta nie odniesie dużego sukcesu, głównie za sprawą niedopracowania elementów rozgrywki. Nie można również nie zauważyć tego, iż wynikający zarówno z możliwości silnika graficznego, jak i nietypowej tematyki ogromny potencjał nie został w pełni wykorzystany. Zanim jednak przejdziemy do ostatecznej oceny, przyjrzyjmy się poszczególnym częściom składowym recenzowanej gry. A trzeba przyznać, że zdecydowanie jest o czym mówić...

Jeśli by się tak dokładniej przyjrzeć aktualnie oferowanym tytułom, można dojść do wniosku, iż gry, których akcja rozgrywana jest na Dzikim Zachodzie bardzo rzadko wybierane są przez PeCetowych producentów. Tak na dobrą sprawę możemy tu zaledwie mówić o kilku grach. Trzeba przyznać, że polski producent dość umiejętnie spróbował wpasować się w tę kategorię. Call of Juarez na chwilę obecną wydaje się mieć dwóch solidnych konkurentów. Gry te prezentują jednak zupełnie odmienne podejście do zabawy. Wydaną w 2005 roku grę Gun można byłoby bowiem określić mianem typowej „konsolówki”, co było widoczne na każdym kroku (niewygodne sterowanie, skoncentrowanie zabawy na dodatkowych wyzwaniach, zastosowanie minigier itp.). Druga część Desperados w dalszym ciągu powinna z kolei być traktowana jako dość nietypowe połączenie strategii czasu rzeczywistego oraz gry logicznej, nawet pomimo zastosowania pełnego widoku 3D. Call of Juarez skierował się natomiast w zupełnie inną stronę. Mamy tu do czynienia z tytułem prezentującym zdecydowanie dojrzalsze podejście do rozgrywki.

Call of Juarez to tak naprawdę historia dwóch różnych ludzi, których (jak się dość szybko okaże) połączyła pewna tragedia. W pierwszej kolejności mamy okazję poznać Billy’ego. To typowy awanturnik, który po kilku latach postanawia powrócić w rodzinne strony. Po dotarciu na miejsce słyszy jednak krzyki dobiegające z farmy jego rodziców. W tym momencie poznajemy drugą grywalną postać. To wielebny Ray, człowiek, o którym początkowo niewiele wiemy. Możemy się jedynie domyślać, iż w przeszłości nie stał po stronie światła, a dopiero pewne wydarzenia w jego życiu skłoniły go do podjęcia takiej decyzji. Ray wyrusza na farmę brata, zaalarmowany odgłosami wystrzałów. W tym momencie dochodzi do pierwszej konfrontacji obu postaci. Billy znalazł się w nieodpowiednim miejscu, o nieodpowiedniej porze. W rezultacie wygląda na sprawcę okrutnego mordu. Ray, na widok śmierci swojego brata oraz jego żony, zostaje z kolei ogarnięty żądzą zemsty, pragnąc oczywiście dopaść wspomnianego chłopaka i wymierzyć mu sprawiedliwość. Jak można się łatwo domyślić, cała ta opowieść ma drugie dno. Nie chcąc psuć Wam zbytnio zabawy, dodam jeszcze tylko, iż istotną rolę odegra również pewien zaginiony skarb Azteków, do którego będziemy musieli dotrzeć. Pomimo tego, iż zabawa rozwija się w bardzo przewidywalny sposób, warstwę fabularną gry należy dość wysoko ocenić, szczególnie mając na uwadze to, że jest to w głównej mierze strzelanka, a nie złożona przygodówka.

Eeee tam... skarb może sobie poczekać. ;-)

Na odrębne potraktowanie zasługuje natomiast forma prezentacji kolejnych wydarzeń. Call of Juarez ma do zaoferowania piętnaście rozdziałów, przy czym nie można się tym w żaden sposób sugerować. Początkowe rozdziały najczęściej składają się bowiem z 3-4 mniejszych poziomów, w rezultacie czego pokonanie ich zajmuje dużo czasu. Kolejne epizody recenzowanej strzelanki są już niestety zdecydowanie krótsze. Generalnie jednak na długość gry nie można narzekać, szczególnie jeśli porówna się go z innymi nowymi strzelankami. Nie można natomiast nie zauważyć, iż gra ma wyjątkowo liniowy przebieg rozgrywki. W ramach pocieszenia dodam natomiast, iż stawiane przed nami cele są dość zróżnicowane. W rezultacie pokonywanie kolejnych rozdziałów sprawiało mi zazwyczaj dużą przyjemność. Jeśli zaś chodzi o fabułę, ważne wydarzenia objaśniane są zazwyczaj przy użyciu scenek przerywnikowych generowanych na silniku gry. Niestety, w zdecydowanej większości przypadków nie są one zbyt ciekawe. Na szczęście można je pomijać. Spodobało mi się także to, iż wspomnianymi wyżej postaciami sterujemy na zmianę. Ponadto w wielu misjach ich ścieżki pokrywają się. Niejednokrotnie jest więc tak, iż grając Ray’em dochodzimy do sceny, którą mieliśmy już okazję obejrzeć, tyle że oczami Billy’ego.

Ano właśnie, wypadałoby powiedzieć nieco więcej na temat różnic pomiędzy tymi postaciami. Zacznijmy może od Billy’ego. Jak już wspomniałem, to właśnie z nim w pierwszej kolejności mamy się okazję zapoznać. Odnoszę wrażenie, iż poziomy z jego udziałem wielu graczom mogą nie przypaść do gustu, szczególnie tym, którzy od podobnych produkcji oczekują wyłącznie dużej dawki efektownych strzelanin. Wcielając się w młodego włóczęgę, mamy w głównej mierze do czynienia z typową skradanką. Musimy więc pozostawać w cieniu i w miarę możliwości unikać przeciwników, gdyż w wielu misjach wszczęcie alarmu jest równoznaczne z porażką. Szkoda natomiast, iż sam pomysł skradania się potraktowano po macoszemu. Wykonywanie przywołanych wyżej czynności nie sprawia zazwyczaj większych problemów. Przeciwnicy są właściwie ślepi i żeby dać się złapać, trzeba się naprawdę postarać. Jeszcze mniej stresująco przedstawia się możliwość chowania się w krzakach, do czego gra niejednokrotnie zachęca. W rezultacie możemy bezkarnie przekradać się między bandytami, właściwie o nic innego nie martwiąc się. W kilku misjach zastosowano co prawda pewne utrudnienia (np. uderzenie błyskawicy może na ułamek sekundy odsłonić naszą pozycję), ale to za mało.

Naprawdę myślicie, że się na tą pułapkę nabiorę!?

Zdecydowanie ciekawiej robi się wtedy, gdy o znajdujących się na mapie bandytów nie musimy się martwić. Poziomy z udziałem Billy’ego przekształcają się wtedy w dość uproszczoną kopię Tomb Raidera, czy też innych pozycji z tego gatunku. Początkowo wydawało mi się, że tego typu misje dość szybko zaczną mi się nudzić. Kolejne przeszkody pokonywałem jednak z dużym zapałem, tym bardziej, iż w niektórych sytuacjach trzeba było dokładnie zaplanować dalsze posunięcia. Z ciekawostek warto też wspomnieć o przydatnej w wielu sytuacjach opcji ześlizgiwania się na niżej położone półki. Zostało to rozwiązane w bardzo fajny sposób. Często musimy także korzystać z bicza, który jest jednym z najczęściej używanych obiektów w grze. Bicz przydaje się przede wszystkim po to, by dotrzeć do tych półek, do których nie moglibyśmy doskoczyć. Wystarczy się wtedy „podczepić” do drzewa czy innego typu obiektu. Co ciekawe, bicz może też być wykorzystywany w nieco inny sposób. Pozwala on bowiem neutralizować napotykaną po drodze zwierzynę (głównie wilki). Billy może też oczywiście korzystać z klasycznych giwer, ale o nich szerzej powiem już za chwilę. Chętnie wspomniałbym natomiast o wyjątkowo skutecznym i łatwym w obsłudze łuku, tyle że pojawia się on zaledwie w dwóch misjach kampanii i to na krótki okres.

Przyjrzeliśmy się zwierzynie, pora na łowcę. Nie będę ukrywał, iż etapy z udziałem Ray’a zdecydowanie bardziej przypadły mi do gustu. Warto byłoby się w tym miejscu zatrzymać i powiedzieć nieco więcej na temat toczonych walk. To jedna z podstawowych atrakcji gry. Call of Juarez nie zalicza się do tych strzelanek, w których przeciwników można wystrzelać jak kaczki, a główny bohater jest w stanie przyjąć kilkadziesiąt pocisków. W recenzowanej produkcji do każdego pojedynku trzeba podchodzić z pewną rozwagą. Przede wszystkim, nie można się zbytnio wychylać, gdyż przeciwnicy (szczególnie ci uzbrojeni w lepsze karabiny) czekają tylko na taką okazję. W rezultacie trzeba wyszukiwać sobie dobre zasłony (ściany budynków, skrzynie itp.). Dodatkowym ułatwieniem są opcje kucania, wychylania się na boki i przybliżania sobie widoku. Przy wykonywaniu dwóch ostatnich czynności może co prawda zabraknąć palców na klawiaturze, ale generalnie nie jest z tym tak źle. Na plus trzeba też zaliczyć podział ciał wrogów na strefy. Celny strzał w głowę pozwala więc szybko zakończyć dany pojedynek. Zdarzają się co prawda sytuacje, w których bandyci nie chcą szybko zginąć, aczkolwiek zaliczają się one do rzadkości. Szkoda natomiast, że w trakcie walk z bossami pojawiają się już typowo konsolowe paski energii. W moim przekonaniu nie pasują one do stylu tej gry. To samo tyczy się także zbieranych po drodze buteleczek, dzięki którym można w błyskawiczny sposób się wyleczyć. Obawiam się jednak, że rezygnacja z tego typu ułatwień mogłaby odstraszyć wielu graczy.

Ej! Ty w niebieskim! Przesuń się!!!

Warto byłoby też powiedzieć o kilku innych ciekawostkach. Zacznijmy może od czegoś lżejszego. W wielu miejscach pojawia się możliwość wzniecania ognia. Do tego celu wykorzystuje się głównie lampy naftowe. W taki oto sposób można sobie uatrakcyjnić niektóre pojedynki, na przykład wypędzając wrogów z okupowanej kryjówki. W trakcie zabawy trzeba się też interesować aktualnie posiadanymi giwerami. Mogą się one bowiem psuć. Odpowiednio wcześniej musimy więc wymienić daną broń. Na szczęście nie sprawia to większych problemów, gdyż praktycznie każdy załatwiony przeciwnik pozostawia po sobie jakąś giwerę. Jeszcze ciekawiej zrealizowano znany chociażby z gier z serii Max Payne bullet-time. W recenzowanej grze nazwano go trybem koncentracji. Żeby w ogóle móc skorzystać z tego trybu, należy odpowiednio wcześniej schować posiadane rewolwery. Bullet-time przydaje się szczególnie wtedy, gdy musimy oczyścić niewielkie pomieszczenie, w którym znajduje się 2-4 przeciwników. Co ciekawe, na ekranie widzimy wtedy dwa oddzielne celowniki, a naszym zadaniem jest nakierowanie ich na bandytów. W podobnym stylu rozgrywane są pojedynki na śmierć i życie. Mógłbym się nawet pokusić o stwierdzenie, iż mamy tu do czynienia z niezbyt skomplikowaną minigrą. Cała zabawa opiera się w głównej mierze na szybkim wyciągnięciu broni. Wycelowanie w przeciwnika nie sprawia już bowiem dużego problemu. Jeśli zaś chodzi o giwery, możemy mieć przy sobie dwa rewolwery oraz karabin lub shotgun. Trzeba przyznać, iż zdobywane w trakcie zabawy bronie są dość zróżnicowane. Można też jednak praktycznie przez całą zabawę korzystać wyłącznie z ulubionych giwer. Pozostałe przedmioty, jak chociażby dynamit, nie są już tak przydatne.

Wypadałoby jeszcze powrócić do kwestii poziomów, a konkretnie tego, w jaki sposób zostały skonstruowane. Jak już powiedziałem, Call of Juarez jest grą, w której właściwie wszystkie wydarzenia rozgrywane są w liniowy sposób. Jest to widoczne, szczególnie, że wiele misji rozgrywa się na naprawdę sporych mapach. Niejednokrotnie dotarcie do celu zajmuje wtedy kilkadziesiąt sekund. Wygląda więc na to, że producentom nie chciało się wymyślać żadnych alternatywnych ścieżek, przez co zabawa w znacznym stopniu ucierpiała. Po skończeniu danego poziomu nie chce się już do niego wracać, tym bardziej iż nie przewidziano żadnych dodatkowych atrakcji. Pomysł ze zbieraniem listów gończych z podobiznami autorów CoJ wypadałoby pominąć milczeniem. Nie można również nie zauważyć, iż nie wszystkie poziomy zostały zaprojektowane w ciekawy sposób. Warto byłoby w tym miejscu przywołać nudne i wypełnione podobnymi do siebie tunelami kopalnie, z których chciałem się możliwie jak najszybciej wydostać.

Najpierw strzelać, potem pić! Będę pamiętał następnym razem...

Denerwować mogą też niektóre etapy czasowe. Nie chodzi tu o konieczność zmieszczenia się w przydzielonym limicie, gdyż z tym nie ma zazwyczaj problemu. Sceny te sprawiają po prostu wrażenie dodanych na siłę i wcale nie przyczyniają się do uatrakcyjnienia aktualnie rozgrywanego poziomu. Podobnie jest z pojedynkami na pięści, których tak na dobrą sprawę mogłoby w ogóle nie być. Na koniec warto jeszcze powiedzieć o jednej istotnej kwestii. Pokonywane przez nas poziomy bardzo często powtarzają się. Najczęściej jest bowiem tak, iż do zbadanych już wcześniej terenów powracamy drugą postacią. Wielu osobom takie coś może się nie podobać. Skoro zwróciłem już uwagę na kilka ważnych niedoróbek, wypadałoby też powiedzieć o paru innych kwestiach, które rozwiązano w nieciekawy sposób. W trakcie zabawy niejednokrotnie mamy okazję skorzystać z konia. O ile sam pomysł zasługuje na wyrazy uznania, o tyle już wykonanie tych przerywników nie prezentuje zbyt wysokiego poziomu. Na plus należy jedynie zaliczyć to, iż jednoczesne sterowanie koniem i korzystanie z giwer jest w pełni wykonalne. Nienajlepiej wykonano natomiast samą kwestię przemieszczania się po mapie. O konia nie musimy się właściwie martwić. Co więcej, można odnieść wrażenie, iż poruszamy się zbyt szybko.

Nie można też pominąć sprawy sztucznej inteligencji komputerowych przeciwników. Prezentuje ona bardzo nierówny poziom wykonania. Z jednej strony jesteśmy świadkami efektownie wykonywanych uników, z drugiej jednak wrogowie momentami sprawiają wrażenie zagubionych. Nie można również zapominać o licznych uchybieniach powiązanych ze skradaniem się, o których miałem już okazję wcześniej napisać.

Call of Juarez ma do zaoferowania całkiem przyzwoicie wykonany multiplayer, który większości graczy powinien przypaść do gustu. Do wyboru mamy cztery podstawowe tryby zabawy, przy czym na szersze omówienie zasługują jedynie dwa, gdyż w pozostałych przypadkach mamy do czynienia z deathmatchem (klasycznym i drużynowym). W trybie Rabunek gracze dzielą się na dwie drużyny. Złodzieje muszą wykraść zaznaczone przez grę złoto, a następnie bezpiecznie odtransportować je w określone miejsce. Stróże prawa nie mogą oczywiście do tego dopuścić. Ostatni z dostępnych trybów to Gorączka złota. Naszym zadaniem jest zbieranie porozrzucanych po mapie przedmiotów. Za gromadzone złoto przyznawane są specjalne punkty. Ten z graczy, który zdoła uzbierać ich najwięcej, wygrywa dany pojedynek. Od siebie dodam, że przygotowane mapy są dość przemyślane i nie ma tu raczej na co narzekać. Powodzenie CoJ w pojedynkach sieciowych będzie więc uzależnione wyłącznie od upodobań graczy... a z tym może być różnie, szczególnie jeśli ma się w pamięci problemy z poprzednią znaną strzelanką polskiego producenta, czyli grą Chrome. Generalnie jednak Call of Juarez nastawiony jest w głównej mierze na single player. Omówiona wyżej kampania dla pojedynczego gracza powinna wystarczyć na co najmniej kilkanaście godzin zabawy.

Śpij sobie, śpij...

Oprawa wizualna omawianej strzelanki stanowi jeden z jej najmocniejszych punktów i to nie powinno szczególnie dziwić. Wystarczy spojrzeć na kilka screenów, żeby się o tym przekonać. Zdecydowanie najlepiej prezentują się tereny leśne. Szkoda natomiast, że zabrakło większych miasteczek, w których moglibyśmy zorganizować jakieś ciekawe akcje, np. zapobiec napadowi na bank. Korzystając z okazji warto jest zwrócić uwagę na kilka drobnych szczegółów. Bardzo ładnie wykonano wodę, a także falowanie powietrza – z efektem tym mieliśmy już do czynienia innych grach. Uradowani powinni być oczywiście posiadacze najdroższych kart graficznych, gdyż na maksymalnych ustawieniach recenzowany produkt ma do zaoferowania sporo ciekawych efektów – przepięknie wykonane cienie, rozmycia i inne tego typu bajery. Kolejne poziomy rozgrywają się o różnych porach dnia i nocy. Mnie osobiście najbardziej przypadł do gustu jeden z końcowych etapów kampanii. Wydarzenia rozgrywają się bowiem przy pięknie wykonanym, zachodzącym Słońcu.

Odrobinę gorzej prezentują się natomiast poziomy nocne, gdyż w niektórych miejscach (szczególnie jaskiniach) widoczność jest bardzo ograniczona. Szkoda również, że nie wykorzystano wszystkich możliwości oferowanych przez silnik fizyczny. Jedynie w kilku miejscach musimy coś podnieść/przenieść żeby móc utorować sobie dalszą drogę. To zdecydowanie za mało, tym bardziej że wiele konkurencyjnych strzelanek ma do zaoferowania znacznie więcej. Szczegółowa grafika odbiła się oczywiście w negatywnym stopniu na wymaganiach sprzętowych gry. Finalna wersja Call of Juarez działa zdecydowanie lepiej od opublikowanego wcześniej dema, aczkolwiek wielu graczy w dalszym ciągu będzie musiało zadowolić się zabawą przy obniżonych ustawieniach graficznych. Denerwujące bywają również czasy doczytywań kolejnych misji, szczególnie tych dłuższych.

Dziurawy płaszcz? Też właśnie widzę. ;-)

Warstwa dźwiękowa gry wypada co najwyżej dobrze. Na uwagę zasługują wypowiadane przez poszczególne postaci kwestie. W szczególności mam tu na myśli aktora, który użyczył swojego głosu Ray’owi. Nie spodobała mi się natomiast muzyka. Utwory ze wspomnianej już wcześniej drugiej części Desperados jakoś bardziej przypadły mi do gustu.

Call of Juarez nie jest megahitem, o którym będzie rozmawiało się jeszcze przez wiele miesięcy po oficjalnej premierze. Nie jest to też jednak jakiś słabiutki shooter, który poza ładną grafiką nie miałby nic ciekawego do zaoferowania. Szkoda natomiast zmarnowanego potencjału. W rezultacie otrzymaliśmy bardzo dobry tytuł, któremu jednak do poziomu wykonania najlepszych strzelanek dużo jeszcze brakuje. Niektórym osobom mogą się również nie spodobać te elementy, które sprawiają wrażenie dodanych w ostatniej chwili. Tak jest chociażby z poziomami, w których musimy pozostawać w ukryciu. Pomimo tego, iż uwielbiam skradanki, nie sprawiały mi one frajdy. Dużo rzeczy wypadałoby więc wymienić lub ulepszyć. Pozostaje mieć nadzieję, iż Call of Juarez doczeka się fajniejszej i bardziej dopracowanej kontynuacji. Przy tej grze można jednak spędzić co najmniej kilka(naście) godzin, tak więc mimo wszystko radziłbym się z nią bliżej zapoznać.

Jacek „Stranger” Hałas

PLUSY:

  • przepiękna grafika;
  • ciekawy, choć rozwijający się w przewidywalny sposób główny wątek fabularny;
  • stosunkowo długa kampania dla pojedynczego gracza;
  • spore zróżnicowanie wykonywanych w trakcie zabawy zadań;
  • efektowne, wymagające i sprawiające dużą frajdę poziomy z udziałem Ray’a;
  • przydatny bullet-time, fajnie zrealizowane pojedynki na śmierć i życie;
  • bogaty arsenał broni i dodatkowego ekwipunku;
  • przyzwoity multiplayer ;
  • świetnie dobrane głosy głównych postaci.

MINUSY:

  • ogromne wymagania sprzętowe, długi czas doczytywania etapów;
  • liniowy przebieg rozgrywki;
  • brak możliwości dowolnej eksploracji świata gry, czy wykonywania dodatkowych zleceń;
  • konieczność powracania do znanych już miejsc;
  • kiepsko rozwiązane etapy wymagające pozostawania w ukryciu;
  • AI przeciwników momentami szwankuje;
  • dlaczego polska wersja gry posiada zabezpieczenie firmy Starforce, skoro w anglojęzycznej edycji Call of Juarez zdecydowano się na coś innego?

Jacek Hałas

Jacek Hałas

Z GRYOnline.pl współpracuje od czasów „prehistorycznych”, skupiając się na opracowywaniu poradników do gier dużych i gigantycznych, choć okazjonalnie zdarzają się i te mniejsze. Oprócz ponad 200 poradników, w swoim dorobku autorskim ma między innymi recenzje, zapowiedzi oraz teksty publicystyczne. Prywatnie jest graczem niemal wyłącznie konsolowym, najchętniej grywającym w przygodowe gry akcji (najlepiej z dużym naciskiem na ciekawą fabułę), wyścigi i horrory. Ceni również skradanki i taktyczne turówki w stylu XCOM. Gra dużo, nie tylko w pracy, ale także poza nią, polując – w granicach rozsądku i wolnego czasu – na trofea i platyny. Poza grami lubi wycieczki rowerowe, a także dobrą książkę (szczególnie autorstwa Stephena Kinga) oraz seriale (z klasyki najbardziej Gwiezdne Wrota, Rodzinę Soprano i Supernatural).

więcej

Call of Juarez - recenzja gry
Call of Juarez - recenzja gry

Recenzja gry

Kto wychował się na powieściach Karola Maya, z zapartym tchem śledził przygody Billy’ego Kida i innych rewolwerowców, ten z pewnością nie pozostanie obojętny wobec Call of Juarez, który w niecały rok po premierze na PC trafił również na konsolę X360.

Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.