autor: Krzysztof Bartnik
BloodRayne - recenzja gry
Gra akcji z elementami horroru osadzona w latach 30-tych XX wieku, gdzie wcielimy się w rolę agentki Blood Rayne. Nie jest ona zwyczajnym człowiekiem, lecz łączy cechy ludzkie i wampirze.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Pełna wersja gry BloodRayne wybrała wręcz idealny moment na pojawienie się na rynku. Gracze znudzeni ciągłymi przesunięciami premiery najnowszej odsłony przygód Lary Croft, oczekiwali innej gry akcji/TPP, która wypełniłaby lukę, jaka powstała w tym gatunku. Aby dany tytuł osiągnął końcowy sukces, potrzebnych było kilka czynników: charakterystycznej postaci głównej bohaterki, trzymającego poziom klimatu, wciągającej fabuły, czy (a może przede wszystkim) powiewu świeżości i sporych nakładów grywalności. Pomimo tego, że powyższa lista to zestaw marzeń każdego gracza, jeżeli chodzi o nowe produkcje, to śmiało można powiedzieć, iż BloodRayne wypełnia ją w stu procentach! Na żadną grę nie można jednak patrzeć w różowych okularach na oczach - także i tym razem nie ustrzeżono się kilku błędów obniżających poziom płynący z prowadzenia panny Rayne poprzez kolejne poziomy... Ale po kolei!
KONWERSJA IDEALNA?
Już na początku poniższej recenzji wypada zaznaczyć, że BloodRayne w zeszłym roku zagościła na wszystkich konsolach nowej generacji (czyli Sony PlayStation 2, Microsoft Xbox i Nintendo GameCube). Niestety, nie spotkała się wtedy ze zbyt przychylną reakcją graczy i wręcz przepadła w maści innych, średnio-udanych (co nie znaczy, że sama taka jest!) produkcji, jakimi co miesiąc developerzy zasypują tamtejszy rynek. Zespół Terminal Reality nie załamał się z tego powodu i na spokojnie zabrał się za przygotowanie opisywanej przeze mnie konwersji. O tym, że wyszła im na poziomie co najmniej zadowalającym możecie przeczytać w dalszej części artykułu, jednak powinniście wiedzieć, że PeCetowa wersja gry różni się od wydań konsolowych dwoma, całkiem ważnymi, aspektami. Po pierwsze posiada znacznie lepsze efekty graficzne, co wynika głównie z faktu posiadania przez popularne „blaszaki” bardziej zaawansowanych technologicznie podzespołów, a po drugie zaimplementowano w niej system sterowania najlepiej sprawdzający się przy korzystaniu z układu myszka + klawiatura (zamiast wszelakich padów, podczas stosowania których pojawiają się problemy z ustawieniami kamery). Czy to dobrze czy źle – zdania są podzielone i zależą od przyzwyczajenia, dlatego wybór sposobu kontroli gry pozostawiam Waszym indywidualnym upodobaniom.
NASZA HEROINA...
Historia, jaką przygotowali dla graczy autorzy gry to prawdziwy horror, zaś jej główna bohaterka – tytułowa BloodRayne – także zalicza się do tej kategorii, zmuszając nas do wyboru poniekąd mniejszego zła (tzn. jej) zamiast typów, na których się natkniemy podczas przygody. Otóż nasza heroina jest „dhampirem” – istotą, w której żyłach płynie krew prawdziwego człowieka oraz wampira, i która jednocześnie posiada jedynie najlepsze cechy tej mieszanki (siła, zręczność, itd.) z jednym małym wyjątkiem: wodą. Nie wodą święconą, nie jakąś magiczną, ale… każdą! Nawet najmniejszy kontakt z kranową „Ha dwa O” czy jakąś kałużą powoduje obrażenia bohaterki – trzeba się tego wystrzegać i tyle.
BloodRayne można śmiało nazwać żeńskim odpowiednikiem Blade’a - nie będzie w tym stwierdzeniu żadnego przekłamania, chociaż ta dwójka żyła (dalej żyje?) w zupełnie różnych czasach. O ile Blade działał w teraźniejszości zbliżonej do naszej, o tyle Rayne poznajemy w latach trzydziestych ubiegłego stulecia. Zostaje wtedy „przygarnięta” pod skrzydła tajnej, rządowej organizacji o nazwie Brimstone Society, której zadaniem jest walka z ponadnaturalnymi mocami zagrażającymi światu. A że czasy przed drugą wojną światową były naprawdę niespokojne, o czym chyba nie trzeba nikomu przypominać – będziemy mieli co robić, z kim walczyć i kogo załatwić, ale ten aspekt dokładniej opiszę w następnym paragrafie.
Warto na chwilę zatrzymać się na wyglądzie Rayne, który pomimo faktu, że specjalistą od mody czy kreowania wizerunku nie jestem, z całą pewnością powinien przypaść do gustu przynajmniej męskiej części graczy. Obcisłe ubranko z wycięciami tam gdzie trzeba, buty na wysokim obcasie (jak w tym chodzić, a tym bardziej biegać? :)), zielone oczy, krwiste (czyt. czerwone tudzież rude) włosy, medalion na szyi i zabójcze spojrzenie. Nic dziwnego, że faceci leżą u jej stóp, jak głosiła jedna z przedpremierowych reklam – prowadzenie bohaterki od początku przygody, zamiast mordęgi, bardzo szybko staje się prawdziwą przyjemnością.
MA CIĘŻKI ŻYWOT
Rozgrywkę rozpoczynamy od treningu, w jakim inna wampirzyca z Brimstone Society wprowadza nas w przyszły fach. Trafimy wówczas na tereny wioski w Luizjanie – otóż okazało się, że tajemnicze „coś” powoduje przemiany tamtejszych mieszkańców w żywe trupy vel zombie. Gdy dotrzemy na miejsce, okaże się, że wszystkiemu są winne jakieś paskudne robale, które infekują mieszkańców. Zadanie wydaje się więc oczywiste: musimy zniszczyć wszystkie siedliska tych istot i przy okazji uratować osoby, którym udało się jeszcze zachować własną świadomość. Idąc dalej i rozprawiając się z kolejnymi przeciwnikami, odkrywamy kolejne fragmenty scenariusza pierwszej części gry. Ginie nasza niedawna nauczycielka, a my poznajemy prawdę: ktoś przy pomocy rytuału voodoo wezwał królową stworzeń, których chcemy się pozbyć. Walka z nią stanowi zwieńczenie wstępnego etapu (żeby pokonać królową trzeba mieć pewien sposób). Dopiero po walce rozpoczyna się faktyczna część fabuły (!) – Rayne znajduje jakiś artefakt, którym się rani. Wtedy na miejsce dociera niemiecki generał Wulf i, brzydko mówiąc, leje naszą bohaterkę między oczy…
Mija parę lat (czyt. filmik w grze) i powyższe wydarzenia powracają. Lądujemy w niemieckiej bazie okrętów podwodnych zlokalizowanej w Argentynie. Hitlerowcy pracują tam nad superbronią, jaka miałaby przynieść im zwycięstwo w wojnie. Sprawy są związane z ponadnaturalnymi zawirowaniami, dlatego Rayne dostaje listę i rozkaz zlikwidowania oficerów niemieckich, odpowiedzialnych za całe zamieszanie. Wszędzie natkniemy się na zaalarmowanych żołnierzy, w powietrzu przelatują granaty, celują do nas snajperze – słowem: sporo się dzieje! Z kolei ostatni etap gry rozgrywa się w zamku hitlerowców. Wyhodowali tam prawdziwe mutanty, z którymi walka stanowi spore wyzwanie (np. Beliar), a pod koniec przygody dopadniemy również „sławnego” generała Wulfa, jaki śmiał wcześniej zrobić Rayne niezłe kuku...
Nie chcę się zbytnio zagłębiać w szczegóły historii serwowanej przez autorów, gdyż popsułbym Wam całą przyjemność z grania. Może i dla niektórych całość wyda się jedynie rozwałką na całego, ale… to nie tak. Przede wszystkim, BloodRayne posiada świetny klimat. Ciągła, szybka akcja (zawsze coś dzieje i nie ma większych momentów przerwy), mnogość przeciwników (maszkarony, kilka rodzajów żołnierzy, mutanty, różni bossowie), przemyślane lokacje (od bagien, poprzez wąskie korytarze podwodnej bazy aż do mrocznego zamku z olbrzymimi salami) naprawdę spełniają swoje zadanie. Nie zapomniano też o interaktywności z otoczeniem – praktycznie każdy element napotkany przez nas na drodze może zostać zniszczony w efektowny sposób. Do tego dochodzi nieustająca atmosfera zagrożenia – szczególnie, gdy następuje spory zwrot akcji w Argentynie i hitlerowcy z łowców stają się zwierzyną łowną… Ale cicho sza, bo nie miałem mówić tutaj o fabule.
CHOCIAŻ SPORO POTRAFI...
Kwintesencją BloodRayne są walki i właśnie takie było zapewne główne założenie programu. Autorzy, patrząc na tematykę oraz opowiadaną historię, dostali do dyspozycji spory wachlarz możliwości – wykorzystali chyba wszystko, co każdy szanujący się gracz chciał zobaczyć w dobrej produkcji akcji. Zacznijmy od uzbrojenia – Rayne może nosić ze sobą pięć różnych typów broni. Pojawia się: broń lekka (pistolety, itd.), ciężka (większe karabiny, strzelby, etc.), specjalna (snajperka, bazooka), a także uzbrojenie dodatkowe (np. granaty czy dynamit) oraz dwa krótkie miecze, służące oczywiście do walki wręcz. W dowolnej chwili możemy także „przełączyć się” pomiędzy tymi rodzajami. Co więcej, nasza heroina domyślnie wyciąga po dwie pukawki z broni lekkiej i ciężkiej, tak więc podczas walki możemy prowadzić jednoczesny ostrzał przeciwników znajdujących się po obu stronach Rayne. Spróbujcie zrobić salto pomiędzy dwoma rywalami i np. w locie do nich strzelić. Bardzo efektowne i efektywne zarazem!
Największą rolę odgrywają jednak sposoby postrzegania rzeczywistości przez bohaterkę. Dostępna jest np. termowizja, pozwalająca nam na zobaczenie przeciwników przez ściany czy inne obiekty – dzięki niej zyskujemy przewagę i wiemy czego się spodziewać za najbliższym zakrętem. Ta opcja stanowi także „małą” podpowiedź, jeżeli nie wiemy gdzie mamy się udać w danym scenariuszu. Nie mogło zabraknąć również zwolnienia czasu (kłania się Max Payne) – Rayne w końcu jest pół-wampirem, dzięki czemu porusza się znacznie szybciej od innych postaci. Unikamy kul lecących w naszą stronę (pozostawiają po sobie charakterystyczne smugi), ciosów zadawanych przez przeciwników w walce wręcz (salta, śruby w powietrzu, dalekie skoki), możemy dokładniej celować czy zadawać ciosy posiadanymi mieczami, uwzględniać wszystkie przeszkody podczas potyczki (służą chociażby za osłonę), etc. Naprawdę pierwsza klasa i cieszę się, że autorzy pozwolili nam na używanie tej opcji przez cały czas. Szybkie przełączanie pomiędzy „wizjami” sprawia, że po prostu nie sposób narzekać na walkę. I oto chodzi!
Nie mogę tutaj pominąć także opcji o nazwie „BloodRage”. Im więcej przeciwników spotkamy na naszej drodze w krótkich odstępach czasu, tym szybciej będzie rósł wskaźnik pokazujący omawiany poziom „wściekłości” Rayne. Jeżeli już dojdzie do maksimum, to właśnie wtedy skorzystamy z samego BloodRage’a. Jak to wygląda? Słowo „czadowo” chyba nikomu za wiele nie powie, dlatego podsunę Wam kilka konkretów, a Wy sami wyciągniecie jedyne słuszne wnioski: zwolnienie czasu, ekran staje się czerwony, Rayne porusza się dwa razy szybciej, lepiej strzela i zadaje ciosy rozrywające rywali (dosłownie) na części... I jak? Ruszyła wyobraźnia? Autorzy – jak już mówiłem – wyciągnęli z walki wszystko, co tylko się dało. A osiągnięty efekt budzi oczywiście zasłużone uznanie!
Wraz z kolejnymi pojedynkami, które kończą się naszym zwycięstwem, rosną również umiejętności Rayne. Pogrupowane zostały w kilka kategorii (ciosy, strzelanie, kombosy w momencie używania BloodRage) – szkoda tylko, że nie mamy żadnego wpływy na wybór sekwencji ruchów, jaka za chwilę zostanie nam pokazana na ekranie. Z drugiej strony patrząc – ciągłe używanie najsilniejszych ciosów trochę osłabiłoby przyjemność płynącą z grania i spowodowałoby szybkie znużenie. Zamiast tego, wystarczy tylko nauczyć się odpowiedniego ustawiania naszej „wampirki” w czasie trwania starć i po kłopocie.
CZĘSTO WPADA W POWAŻNE PROBLEMY
BloodRayne, jak wspomniałem we wstępie, posiada kilka błędów, uprzykrzających ogólną rozgrywkę. Najgorszym z nich wydaje się być przenikanie obiektów. Co powiecie na skok w stronę ściany i „grzęźnięcie” w niej? Albo „wchodzenie” w statyczne obiekty porozmieszczane na danej lokacji? Nie za bardzo? Niestety tak jest...
Z czasem dostrzegłem też inne niedoróbki – Rayne potrafi na chwilę zaklinować się pomiędzy niektórymi przedmiotami (jeżeli akurat walczy się z bossem, to coś takiego denerwuje podwójnie), a niektóre tekstury wręcz przenikają przez siebie. Zespół Terminal Reality nie zatrudnił chyba odpowiedniej liczby testerów, gdyż takie „byki” można było wyłapać przed wypuszczeniem pełnej wersji na rynek.
Skoro już zacząłem akapit związany z narzekaniem na grę, to trzeba jeszcze wspomnieć o dwóch aspektach. Pierwszym minusem jest długość BloodRayne – wydaje mi się, że 20 godzin to zupełne maksimum, jeżeli chodzi o przejście produkcji od A do Z i poznanie wszystkich wątków fabularnych. Po całość ponownie sięgną głównie maniacy, podobnie jak to było z Max Payne. Skoro pogram można poznać w tak krótkim czasie (nie ma trybu multiplayer), to wydawanie na niego pieniędzy wyda się niektórym trochę nie na miejscu. Stracą w ten sposób 20 godzin frajdy, ale gracz też człowiek i musi myśleć ekonomicznie.
Druga sprawa, to może nie minus gry, ale moim zdaniem należy o niej wspomnieć. W BloodRayne nie brakuje brutalności – leje się krew, nasza bohaterka wysysa osocze z przeciwników, w powietrzu często latają ich kończyny (momentami wręcz makabryczne sceny). Połączenie powyższych elementów z fabułą zakwalifikowaną jako horror (notabene historią dla dorosłych), wyraźnie daje do zrozumienia jedno: to nie jest najlepszy tytuł dla młodych, w pełni nieukształtowanych jeszcze, umysłów. Dlatego trzeba uważać przy zakupach...
NADRABIA TO WSZTSKO EFEKTAMI...
Za generowanie efektów w BloodRayne odpowiada autorski silnik zespołu Terminal Reality o nazwie Infernal Engine. Osiągane rezultaty może i nie biją konkurencji (Splinter Cell wciąż przoduje), ale prezentują bardzo przyzwoity poziom. Modele postaci są ładnie wykonane (szczególnie postać samej Rayne), lokacje posiadają odpowiednią tonację, nie brakuje różnorodnych elementów otoczenia, a efekty wystrzałów z broni wyglądają dokładnie tak, jak powinny. Tylko to przenikanie tekstur (momentami oczywiście) psuje w pewnym stopniu ogólne wrażenie. Drobny problem stwarzają jedynie wymagania sprzętowe – gra, z efektami ustawionymi na maksa, potrafi czasem przyciąć się nawet przy najszybszych konfiguracjach (P1500+, 512 MB RAM)
Do swojej pracy przyłożyli się też muzycy, pracujący nad pełną wersją gry. Zombie i potwory ryczą (a jakże), hitlerowcy krzyczą przerażeni widokiem Rayne uwieszonej na ich szyi (szkoda tylko, że po angielsku). Charakterystyczne, powolne utwory usłyszymy jednak tylko przed i po zakończeniu walki, która absorbuje najbardziej (szczęk posiadanych mieczy wchodzi wówczas na pierwszy plan). Do „rozciągnięcia” dźwięku, jakie pojawia się po korzystaniu z opcji BloodRage czy jednego z dostępnych trybów widzenia, także nie sposób się przyczepić. Całość trzyma naprawdę solidny poziom wykonania.
I CHWAŁA JEJ ZA TO!
BloodRayne z całą pewnością znajdzie dla siebie miejsce na PeCetowym rynku. Od dawna brakowało mi produkcji, w której znalazłbym tak dużą dawkę szybkiej akcji czy horroru. Jeżeli tylko przymkniemy oko na drobne niedopatrzenia czy czas, potrzebny na ukończenie gry, to spędzimy przy pełniej wersji bardzo miłe chwile. Zresztą, co może być lepsze od prowadzenia zgrabnej i powabnej bohaterki, posiadającej w sobie to „coś”, likwidowania rozmaitych paskudztw i kończenia kolejnych sesji o czwartej nad ranem? Przestańcie już czekać i lećcie do sklepu po BloodRayne – nowa królowa wampirów oraz gier TPP czeka...
Krzysztof „ComCo” Bartnik